18 / SHINKAMI - "WHEN I WAS YOUR MAN"
Piosenka "When I Was Your Man" - Bruno Mars
Tekst piosenki: 278 słów
Ship: Shinsou Hitoshi x Denki Kaminari
Shipy poboczne: Todoroki Shoto x Izuku Midoriya, Bakugou Katsuki x Uraraka Ochako
AU: dorosłe życie bohaterow
Tekst one-shota: 5 k słów
Same bed, but it feels just a little bit bigger now
Our song on the radio, but it don't sound the same
When our friends talk about you all that it does is just tear me down'
Cause my heart breaks a little when I hear your name
It all just sounds like oh, oh, ohh
Nie chciałem się budzić tak zresztą, jak nie lubiłem chodzić spać. I nie chodziło tylko o to, że w tych dobrych snach, wciąż byliśmy razem i wciąż mogłem cię kochać. Uwielbiałem te sny, bo to jedyne, co mi po nim zostało. Po nim i po naszym małym, własnym kawałku raju, który musiałem spieprzyć. Bo przecież gdybym nie spieprzył najlepszej rzeczy, jaka w życiu mi się przytrafiła, nie byłbym sobą, prawda? Gdyby ktoś mnie spytał, co przeszkadza mi najbardziej w życiu, odpowiedziałbym, że brak jego u mojego boku. Tak ogólnikowo, ale to chyba najbliższe prawdzie. Bo co innego mógłbym powiedzieć?
Że nienawidzę zasypiać sam, gdy obok nie czuję ciepła jego ciała, jego głowy opartej o moją klatkę piersiową, że przeszkadza mi pustka wewnątrz moich ramion, w której powinien znajdować się on? Że nienawidzę budzić się sam, bo łóżko wydaje mi się jakieś takie za duże, gdy leżę w nim bez niego i to do tego stopnia, że z własnej, nieprzymuszonej woli przeniosłem się na kanapę? Że nienawidzę tego zimna, którym trąci teraz całe mieszkanie? Tego spokoju, który on swoją wieczną energią i pozytywnością zamieniał w ciepło i chaos? Przecież te ściany wciąż pamiętają go tak samo dobrze, jak i ja. Tylko one nie są skazane na cierpienie.
Że nienawidzę tej ciszy, która łamie mi serce na milion kawałków, nawet jeśli włączę radio, bo przecież on zawsze śpiewał, ślizgając się po panelach w puchatych skarpetkach, bardzo często mając na sobie jedynie moją koszulkę i własną bieliznę? Nie liczyło się to, że w ogóle nie potrafił śpiewać i wył jak kot na dachu, dla mnie był to jeden z najpiękniejszych dźwięków świata. Że przeszkadza mi porządek, który panuje w mieszkaniu? Jasne, ja zawsze byłem typem człowieka, który musi wszystko poskładać i odłożyć, ale on? Był absolutnym bałaganiarzem. Rozrzucał swoje rzeczy wszędzie, gdzie się tylko dało, ale nijak mi to nie przeszkadzało. Kojarzyło mi się to z domem.
Teraz nic nie kojarzyło mi się z domem. Teraz byłem tylko ja i cztery puste ściany, które kiedyś wypełniała jego obecność. Wstałem, przeciągając się z miejsca i czując, jak dosłownie wszystkie kości w moim ciele strzykają. Cóż, spanie na kanapie nie było zbyt mądrym rozwiązaniem, ale prędzej mnie wszyscy diabli wciągną do piekła, niż sam pójdę spać w naszym łóżku. Nie żebym w ogóle dużo ostatnimi czasy spał. Jak złapałem dwie godziny na nockę to był sukces. Było wcześnie, zdecydowanie zbyt wcześnie jak na wizję spędzenia poranka samemu. O tyle dobrze, że Midoriya później uparł się, że wyciągnie mnie na jakieś żarcie, ot żeby się zgadać i zobaczyć, co się zmieniło od ostatniego razu. Od kiedy skończyło się liceum wszystko się zmieniło. Cała dynamika między nami. Nagle, gdy już nie widzieliśmy się codziennie, a raczej początkowo raz w tygodniu, a ostatecznie raz w miesiącu, relacje nieznacznie się rozluźniły. Dlatego cieszyłem się, gdy Denki się do mnie wprowadził. Cieszyłem się, że ta jedna rzecz zostanie niezmienna. Teraz oddałbym duszę za możliwość powrotu do tamtych czasów. Kaminari miał w sobie coś takiego, że potrafił mnie wyciągnąć na miasto praktycznie codziennie. Bez niego siedzenie w domu wydawało mi się bardziej naturalne, niż wychodzenie do znajomych.
Niemniej, gdy siedziałem sam na parapecie przy otwartym oknie z papierosem w jednej dłoni i parującą kawą w drugiej, czułem się cholernie samotny. Dni zlewały mi się teraz niby w jeden i gdyby nie kalendarz w telefonie i konieczność chodzenia do pracy, pewnie nawet nie zorientowałbym się jaki jest dzień tygodnia. Ale wszystkie dni z nim pamiętałem więcej, niż doskonale. Omiatając wzrokiem pustą teraz kuchnię nie mogłem się powstrzymać od przypomnienia sobie tego jednego poranka, gdy spaliliśmy jajecznicę. Wstałem wtedy specjalnie wcześniej, nie budząc Kaminariego i tylko delikatnie całując go w czoło, gdy zaczął przez sen narzekać, że nie ma mnie w łóżku. Przygotowałem prawie wszystko, rozstawiając jedzenie na stole i została mi tylko durna jajecznica do zrobienia, więc cicho nucąc rozbiłem jajka na patelni. Bogowie, wtedy jeszcze miałem energię żeby nucić od rana.
Zapach jedzenia przyciągnął zaspanego Denkiego, który opatulony kocem pojawił się w progu kuchni, wyglądając tak uroczo, że bardziej się już chyba nie dało. Chłopak natychmiast też podszedł by krótko się do mnie od tyłu przytulić, stając na palcach żeby przez ramię sprawdzić, co takiego nam szykuję i krótko całując mnie w policzek. Po krótkim, acz czułym przywitaniu, chłopak wskoczył na blat i rozsiadł się wygodnie, przyciągając mnie do siebie, łapiąc za przód koszulki z niby niewinną miną, oplatając nogami w pasie i składając początkowo delikatny pocałunek na moich ustach. Na jednym się oczywiście nie skończyło. Uwielbiałem to uczucie, gdy wplatał palce w moje włosy i gdy stawał się tak minimalnie zaborczy, że nie chciał mnie puścić. Potrafiłem do końca zatracić się w jego pięknych oczach. W takich chwilach nie liczyło się nic poza naszą dwójką i rojem motyli w moim brzuchu. Choć wtedy do rzeczywistości ściągnął nas zapach spalenizny i uruchamiające się czujki przeciwpożarowe, które spuściły na nas istną ścianę wody. A jednak nawet wtedy, gdy tylko szybko wyłączyłem gaz pod patelnią w towarzystwie śmiechu Denkiego, gdy byliśmy przemoczeni do suchej nitki, nawet wtedy Kaminari wyglądał po prostu idealnie.
Zgasiłem niedopałek trzęsącą się dłonią i otrząsając się ze wspomnień i opłukawszy kubek włożyłem go do zmywarki. Musiałem się ogarnąć, czekał mnie długi dzień. Czułem, że nie powinienem iść na to spotkanie z Midoriyą, czułem, że powinienem skupić się na przeżywaniu wspomnień i odizolować się od wszystkich, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli nie pojawię się na mieście, Izuku się zmartwi i przyciągnie całą karawanę ze sobą do mojego mieszkania. A łatwiej będzie przecież o odpowiedniej godzinie wyjść z knajpy, niż wygonić całą tę gromadkę z własnej miejscówki. Bawiąc się jego pierścionkiem zaręczynowym, który oddał mi po naszej ostatniej kłótni, gdy uznał, że się wyprowadzi, a który zawiesiłem sobie na rzemyku i z którym nigdy się nie rozstawałem, wyszedłem z kuchni.
Mmm, too young, too dumb to realize
That I should've bought you flowers and held your hand
Should've gave you all my hours when I had the chance
Take you to every party 'cause all you wanted to do was dance
Now my baby's dancing, but she's dancing with another man
Przechodząc obok kwiaciarni uświadomiłem sobie, jak bardzo uwielbiałem kupować mu kwiaty. Polne, żółte albo fioletowe. Albo najlepiej takie, które łączyły oba te kolory na raz. Jedyne dwa kryteria, które się dla niego liczyły. Oczywiście, cieszył się z każdych jak małe dziecko, ale najbardziej uwielbiał te, które zaliczały się do tych dwóch kategorii. Zawsze twierdził, że powinno się doceniać drobne, przyziemne przyjemności, a nie wydawać małą fortunę na bukiet róż, które za chwile przekwitną i tyle po nich będzie. Jego ulubionymi zdecydowanie były goździki i słoneczniki. Zadziwiające jak drobne pierdoły można zapamiętać o kimś, nawet pół roku po tym, go opuścił twoje życie.
Mam nadzieję, że z kimkolwiek by teraz Denki nie był, że ta osoba kupuje mu takie kwiaty, jakie lubi. Że zabiera go tych wszystkich miejscówek, do których Kaminari zawsze ciągał mnie. Że tańczą razem w deszczu na środku ulicy, by uciekać z niej ze śmiechem, gdy zorientują się nieco zbyt późno, że nadjeżdża auto. Mam nadzieję, że gdy Pikachu jest chory, ta osoba przynosi mu jego ulubione kakao z bitą śmietaną, piankami, karmelem i wanilią, opatulając go tym puchatym, żółtym kocem, który Kaminari tak uwielbiał. Że oglądają razem filmy, że chodzą na randki, że biją się na poduszki czy urządzają wielkie walki na mąkę, brudząc przy tym całe mieszkanie, by ostatecznie biali od stóp do głów opaść na kanapie, przytuleni do siebie. Mam nadzieję, że ta osoba, która zajęła, albo zajmie moje miejsce, będzie dla Denkiego lepsza, niż ja byłem. Że będą robić to wszystko, co robiliśmy my, że będą mieć masę wspomnień i życie pełne śmiechu, ale też że zrobią masę rzeczy, które wykraczają poza moje wszelkie wyobrażenie. Mam nadzieję, że Kaminari zawsze będzie dla kogoś tą kulką nieskończonej energii, słońcem oświetlającym czyjeś życie. I mam nadzieję, że ta osoba będzie to potrafiła docenić. I że nic nie stanie jej na drodze tak, jak stanęło mnie raptem dwa lata wcześniej, w wieku dwudziestu pięciu lat.
Opatulony żółtym szalikiem i praktycznie trzęsąc się z zimna wszedłem do ciepłej knajpy, w której już siedział Midoriya z Todorokim. Uraraka z Katsukim, Iida i Asui pewnie będą nieco później, bo to zawsze w moim i Izuku charakterze leżało żeby wszędzie być kwadrans przed umówionym czasem. Gdy byłem z Denkim wszędzie się spóźnialiśmy, ale chłopak potrafił zrobić wokół naszego wejścia takie show, że wszyscy tylko się z tego śmiali, zamiast być złymi, więc nawet mi to nie przeszkadzało. Midoriya i Shoto jeszcze mnie nie zauważyli, ale oglądanie ich przez tak krótką chwilę złamało mi serce. Siedzieli, opierając się o siebie, a Todoroki ręką obejmował ukochanego. Rozmawiali na jakiś błahy temat, bo Izuku wciąż lekko kręcił głową i śmiał się cicho. Wyglądali jakby byli wyrwani z własnego, idealnego, pełnego miłości i wsparcia świata. Wyglądali tak, jak kiedyś ja z Denkim. Ale do tego już nie dam rady wrócić. Muszę iść naprzód. Przynajmniej dopóki jeszcze mogę.
Odwiesiłem płaszcz i podszedłem do stolika żeby się przywitać. Midoriya natychmiast wyskoczył z własnego miejsca, nieomal przewracając krzesło i rzucając mi się na szyję żeby mnie przytulić. Delikatnie odwzajemniłem gest. Jakby nie patrzeć Izuku był moim najlepszym przyjacielem od czasu Festiwalu Sportowego i za nic bym tego nie zmienił. Ale wiedziałem, że da sobie beze mnie radę. Zwłaszcza, że miał Todorokiego. Dlatego, mimo iż logika niemal krzyczała w mojej głowie, że powinienem się od niego odsunąć, cały czas przychodziłem na spotkania, które proponował. Niedługo później przez okna zauważyliśmy Bakugou niosącego przerzuconą mu przez ramię śmiejącą się Urakakę. Chłopak odstawił swoją żonę dopiero przed samym wejściem do restauracji, choć gdy dotarli do stolika i tak byli jeszcze w szampańskich humorach.
Posiedzieliśmy wspólnie, zamawiając absolutną tonę jedzenia, żartując i rozmawiając. W ruch poszło też trochę alkoholu, choć tylko po ich stronie. Ja wieczorem musiałem jeszcze udać się w jedno miejsce, więc w moim wypadku procenty niestety odpadały. Przemaglowaliśmy chyba wszystkie możliwe tematy, jakie się tylko dało. Od Deku będącego bohaterem Numer Jeden w kraju, przez fakt powrotu Dabiego jako Touyi do życia Todorokiego po tym, jak praktycznie zniszczono Endeavora, gdy na jaw wyszło, jak traktował własną rodzinę aż po dyskusję na temat tego, że Katsuki i Ochako nie zgadzają się w kwestii, do którego przedszkola posłać własną córkę. Mijały godziny i wszyscy starali się, jak tylko mogli, by nie padło imię Denkiego, bo wiedzieli, jak na to zareaguję, ale przecież prędzej czy później musiało się to stać. Todoroki zaczął wspominać o tym jednym wyjeździe w góry, gdzie byli przecież całą ekipą i gdzie Denki chciał sprawdzić, czy metalowy krzyż naprawdę ściąga pioruny, więc gdy nikogo nie było w pobliżu poza nimi, użył 1.M i przepalił sobie styki na prawie pół godziny. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Nigdy nie zapomnę, jak Midoriya wziął mój plecak, Katsuki wziął rzeczy Kaminariego, a ja wziąłem nierozgarniętego chłopaka na plecy i zniosłem do najbliższego schroniska, w którym i tak planowaliśmy zjeść obiad. A jednak spiąłem się, gdy usłyszałem następną wypowiedż Bakugou.
- Ja wiem, że wszyscy traktujemy temat jak słonia w składzie porcelany, ale na bogów minęło już pół roku. Nie sądzisz, że to najwyższy czas żebyście się kurwa pogodzili? Co takiego odjebałeś? Przecież wszyscy wiemy, że nie dałbyś rady go zdradzić - oświadczył Katsuki agresywnie, zupełnie wprost i zarabiając sobie tym samym dość jednoznaczne spojrzenia od Midoriyi i Ochako. - Róbcie sobie jakie miny tylko chcecie, ale nam wszystkim chodzi to po głowie od cholera wie jak dawna, więc nie udawajcie świętych - dodał tylko na swoją obronę Bakugou, odchylając się w krześle.
- W sumie to fakt - zgodził się z przedmówcą Todoroki ku zdziwieniu wszystkich. - Obaj wydajecie się teraz nieszczęśliwi, obydwaj byliście szczęśliwi, gdy byliście razem. To prosty wniosek. Moglibyście się już pogodzić.
- To nie takie proste, jak wygląda - oświadczyłem cicho. Bo co miałem powiedzieć? "Hej, został mi jakiś miesiąc życia i nie chcę żeby najważniejsza dla mnie osoba widziała mnie jak powoli umieram"? No chyba nie. - Zresztą, nawet gdybyśmy się pogodzili, Kami już pewnie kogoś ma. Nie mam prawa wracać do jego życia i rozwalać mu związku.
- Ty jesteś taki durny czy tylko udajesz Eyebags? - prychnął Katsuki. - Pikachu nikogo nie ma. Za bardzo cię kocha żeby ruszyć dalej. Mieszka debil sam na swoim i tylko wiecznie mi narzeka przez telefon. Miałbym normalnie w dupie, co jest między wami, ale jeśli na linii jest mój święty spokój to będę się wtrącał.
- Fakt faktem, Jirou ostatnio się przy nim trochę kręci, ale bezskutecznie jak na razie. Przynajmniej z tego, co mówiła Momo - dorzuciła swoje trzy grosze, o wiele delikatniejszym tonem Uraraka.
Czyli Kaminari dalej mnie kochał? I był sam przez cały ten czas? Wiem, że to, co zrobiłem, było okrutne, ale wydawało mi się lepsze od rzeczywistości, w której miałem żyć. Przecież chciałem tylko dla niego jak najlepiej. A jednak mimo całego zdrowego rozsądku, który w sobie miałem, w moim sercu zaczęła kiełkować nadzieja na niemożliwe. Dlatego żeby ją uciszyć poprosiłem ich o zmianę tematu. Niechętnie posłuchali i wieczór potoczył się dalej. Nikt nawet nie zwrócił większej uwagi na to, że gdy zacząłem zbierać się do wyjścia, pożegnałem się ze wszystkimi i odciągnąłem Bakugou na chwilę na bok. Z kieszeni szarego płaszcza wyciągnąłem dość grubą kopertę i wcisnąłem mu ją do rąk.
- Nie spotkam się z Kamim. Nie mogę ci wytłumaczyć dlaczego, ale to się nie stanie. Ale chciałbym żeby ruszył dalej. Dlatego daj mu to jakoś tak za miesiąc, dobrze? Wyczujesz dobry moment. Po prostu chciałbym żeby miał pewne odpowiedzi, których nie jestem w stanie przekazać mu tak prosto w twarz - oznajmiłem, przygryzając nieco wargę i nie potrafiąc spojrzeć przyjacielowi w oczy.
- Wszystko w porządku Hitoshi? Zaczynasz mnie przerażać - oświadczył tylko Bakugou, a ja doceniłem jego szczere zmartwienie. Gdyby ktoś mi w liceum powiedział, że nazwę Katsukiego swoim przyjacielem, wyśmiałbym go z miejsca. A jednak.
- A czy kiedykolwiek było? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie z sarkastycznym uśmieszkiem, by nie musieć odpowiadać prawdziwie.
- Ja wiem, że nie jestem Deku. I że nasza relacja wygląda zupełnie inaczej, ale kurwa, jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował wsparcia. Przyjaciela. Nie wiem żeby pogadać, napić się czy zrobić coś durnego. To pamiętaj, że zawsze masz mnie, okay Hitoshi? - dodał absolutnie poważnym tonem chłopak, chowając list, który mu dałem do kieszeni spodni.
- Rozklejasz się na starość, wiesz? Gdzie się podział Lord Explosion Murder? - zażartowałem.
- Oj spierdalaj Eyebags - warknął tylko Katsuki, a ja doceniłem tę małą, idiotyczną wymianę zdań i opatuliwszy się szalikiem wyszedłem na mróz by skierować swoje kroki prosto do szpitala.
~~~~~~~ CHWILOWA ZMIANA NARRACJI, BO AUTORKA JEST DEBILEM ~~~~~~~
Katsuki opadł na swoje pierwotne miejsce, nie potrafiąc przestać myśleć o liście, który dał mu Hitoshi. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Jego ton, jego zachowanie. Prawie jakby żegnał się ze wszystkimi. I jeszcze ten wyznacznik czasowy. Co takiego miało stać się za miesiąc? Bakugou wiedział, że to on został wybrany na przekaźnika listu, bo trzymał się z Denkim najbliżej z całej ich ekipy. Wiedział też, że nie powinien otwierać paczki, którą dostał, bo to naruszało prywatność Hitoshiego. Tyle, że wiedział też, że nie byłby sobą, gdyby tknięty cholernie niepokojącym przeczuciem, nie rzucił jednej "kurwy" sprawiając, że wszyscy przy stole zamarli, gdy on wyciągał list i otwierał go czystym nożem. Iida próbował pouczyć go, że takie zachowanie nie przystoi, ale Katsuki nie zwracał na niego uwagi. Nie, gdy jego serce spadało w coraz większą otchłań, gdy wzrokiem przebiegał po kolejnych literkach. Jego przyjaciel umierał. I to umierał od cholernie dawna, nie mówiąc im o tym niczego i tak naprawdę nie chcąc im mówić dopóki nie będzie za późno.
- Kurwa - mruknął ponownie Katsuki, choć jego głos się trząsł. Czytająca mu przez ramię Uraraka zakryła usta dłonią. - Deku, zlokalizuj telefon Hitoshiego. Teraz. Musimy go znaleźć.
- A nie możemy po prostu do niego zadzwonić, kero? - spytała Asui, która tak jak wszyscy inni przy stole wpatrywali się w niego ze szczerym zmartwieniem i niezrozumieniem.
- Bo już kurwa widzę, jak on z własnej woli podaje nam adres szpitala, w którym wylądował - warknął Katsuki, u którego emocje wzięły górę nad rozumem. - Deku, kurwa, pospiesz się, ja zadzwonię do Pikachu.
~~~~~~~~~~~ WRACAMY DO NORMALNEJ NARRACJI ~~~~~~~~~~~
My pride, my ego, my needs and my selfish ways
Caused a good strong woman like you to walk out my life
Now I never, never get to clean up the mess I made, oh
And it haunts me every time I close my eyes
It all just sounds like oh, oh, ohh
Pamiętałem dzień, w którym pokłóciłem się z Denkim po raz pierwszy. Musiałem po pracy skoczyć do lekarza. Wizyty miałem już dwa razy w tygodniu i zawsze zajmowały więcej czasu, niż powinny. Ale i tak były lepszą alternatywą, niż zamknięcie mnie w szpitalu, skoro nic nie mogli zrobić. A ja sądziłem, że dam radę być przy ukochanym i nie dać po sobie poznać, że z każdym dniem jest coraz gorzej, że lekarze już zastanawiają się, jak bardzo żyję na kredyt. Tylko, że ja machałem na to całe gadanie ręką i sądziłem, że dam radę walczyć z otępieniem kawą i energetykami, co ładnie tłumaczyło też, dlaczego tak mało śpię w nocy. Że zaciskanie paznokci na własnym nadgarstku, gdy ręka drżała mimowolnie, gdy pojawiły się pierwsze niekontrolowane skurcze mięśni też jest normalne. Nawet jeśli po pewnym czasie dochodziło do tego, że nie byłem czasem utrzymać kubka w dłoniach.
I zawsze jakoś dawałem radę wykręcić się przed Kaminarim. Że musiałem zostać dłużej w pracy, że któryś z naszych przyjaciół potrzebował pomocy. Pikachu wierzył mi, bo sądził, że nie ma najmniejszych powodów do wątpienia w moje uczucia. Ale on też w pewnym momencie musiał znaleźć jakiś wzorzec moich zachowań. Pewne rzeczy za często się powtarzały. Późne powroty, niechęć do mówienia o tym, co się robiło i dziwny zapach, którego nie dało się do niczego przypisać. To się składało na wybitnie jasny obraz i nawet nie byłem zaskoczony, gdy Denki spytał mnie, czy wciąż go kocham i czy mam kogoś na boku. I poprosił żebym był z nim szczery. Zapewniłem go wtedy, że nie, że po prostu moje życie trochę się skomplikowało, ale że niedługo o wszystkim mu powiem. Początkowo w to uwierzył.
Ale dni zbiły się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a miesiące w pół roku. Pół roku, w czasie którego przez pół czasu chodziłem otępiały przez leki, którymi mnie faszerowali lekarze próbując opóźnić nieunikniony rozwój choroby albo przez skutki samej choroby. Pół roku, w czasie którego nie potrafiłem zbliżyć się do Denkiego. I nie chodziło tylko o to, że leki absolutnie zamordowały moje libido, ale nawet przytulanie go czy trzymanie w ramionach sprawiało mi kłopot, bo tylko stresowałem się, że mięśnie znowu odmówią mi posłuszeństwa i że przypadkiem skrzywdzę kogoś, kogo kocham najbardziej na świecie. Poza fizycznymi efektami na łeb na szyję leciało też moje zdrowie psychiczne. Coraz częściej łaziłem ponury, nie chciałem wychodzić do ludzi.
Pikachu nie wytrzymał. Po którejś z kolei kłótni na temat moich późnych powrotów, nagłej obojętności i braku uczuć spytał, czy dalej go kocham. I czy kogoś mam. Potwierdziłem. Spojrzał na mnie wtedy zraniony, jak nigdy wcześniej i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami i rzucając mi pierścionkiem zaręczynowym w twarz, zostawiając mnie samego na środku salonu z łzami, które cicho wsiąkały w dywan. Kochałem tego chłopaka, jak nikogo innego na świecie. Jego szczęście liczyło się dla mnie bardziej, niż własne. Dlatego wiedziałem, że to będzie lepsza opcja. Jeśli Kaminari mnie znienawidzi, łatwiej będzie mu się pogodzić z moją śmiercią. I jasne, ostatnie miesiąca życia spędzę samotnie, ale chociaż miłość mojego życia będzie szczęśliwa, nie? W mojej głowie brzmiało to jak wykurwiście dobry plan.
Mmm, too young, too dumb to realize
That I should've bought you flowers and held your hand
Should've gave you all my hours when I had the chance
Take you to every party 'cause all you wanted to do was dance
Now my baby's dancing, but she's dancing with another man
Lekarz nie powiedział mi niczego dobrego. Nie żebym spodziewał się czegokolwiek innego, zwłaszcza na tym etapie choroby, ale nie zmieniało to faktu, że i tak byłem przygnębiony. Mogłem spędzić ostatnią noc we własnym mieszkaniu, a następnego ranka miałem pojawić się w szpitalu i zameldować. Ostatnie cztery tygodnie życia miałem spędzić pod stałą obserwacją, a lekarz i tak wytykał mi, że przecież pozwolił mi działać samowolnie i tak zbyt długo. Nie protestowałem. Byłbym skończonym idiotą, gdybym nie zauważył, że leki działają jakoś tak słabiej, że otępienie postępuje, że potrafię mieć wyrwane z dnia nawet parę godzin, gdzie nie pamiętam, gdzie byłem i co robiłem. Z pracy odszedłem i tak jakiś miesiąc wcześniej. Cieszyłem się tylko, że to wszystko stało się tak późno. I tak miałem nie takie znowu najgorsze życie. Przyjaciół, których uwielbiałem i miłość, o której ktoś mógłby napisać kiedyś tonę piosenek.
Stanąłem jak wyryty, gdy zauważyłem właśnie tę grupkę przyjaciół sterczącą pod wejściem do szpitala na absolutnym mrozie i kłócącą się, czy to na pewno tu. Spojrzałem na nich zaskoczony, a oni zamilkli jak jeden mąż widząc mnie. Nie wiem, skąd mieli ten adres, ale bardzo szybko uświadomiłem sobie, że może wybranie Katsukiego na sowę pocztową było najgorszym możliwym wyborem, bo chłopak ewidentnie zamiast zrobić to, o co go prosiłem, otworzył list. I nawet nie poczekał z tym jednego dnia. Nie. Zrobił to pewnie od razu po tym, jak wyszedłem. Zacząłem trochę pluć sobie w brodę, że przecież mogłem zostawić list na blacie w kuchni, że prędzej czy później dowiedzieliby się o mojej śmierci i ktoś by tam zawitał i go znalazł. Jestem idiotą.
Zanim jednak ktokolwiek zdążył cokolwiek powiedzieć, tuż za nimi zatrzymała się taksówka i wyskoczył z niej blondyn, którego poznałbym zawsze i wszędzie. Niezależnie od tego, ile czasu by nie minęło. Kaminari przepchnął się między przyjaciółmi i praktycznie do mnie podbiegł. Widziałem, że miał nieco napuchniętą twarz i czerwone oczy. Widziałem też ślady po łzach, niektóre jeszcze mokre. Z całego serca miałem ochotę otrzeć mu twarz, obiecać, że wszystko będzie dobrze i przytulić, ale nie mogłem. Nie miałem do tego prawa. Zresztą, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Denki poczęstował mnie takim prawym sierpowym, że ból zdołał jakoś odnaleźć drogę do mojego otępiałego mózgu, a gdy podniosłem dłoń do nosa, zauważyłem na niej własną krew. Cóż, zasłużyłem sobie. Wyprostowałem się i spojrzałem pusto na Kaminariego. Nasi przyjaciele próbowali jakoś się wciąć, przemówić któremuś z nas do rozsądku, ale nie słuchaliśmy ich, wpatrzeni w siebie.
Tylko, że Pikachu zrobił coś, o co nigdy bym go nie podejrzewał. Wyzywając mnie cicho pod nosem, przyciągnął mnie do siebie za szalik, stając jednocześnie na palcach i pocałował z całą pasją, którą w sobie miał. Moje ciało zareagowało automatycznie. Pochyliłem się nieznacznie, obejmując go ramionami w pasie i przyciskając do siebie tak, jakbyśmy byli jedną istotą. Kaminari smakował jak wanilia wymieszana z cytryną i cholera, kłamałbym, gdybym próbował powiedzieć, że nie brakowało mi tego smaku, że nie brakowało mi tych miękkich ust, że nie brakowało mi trzymania go w swoich ramionach. Nagle świat wydał się jakimś takim lepszym miejscem, jakby wszystko było właściwe. Pikachu oderwał się w końcu ode mnie, ale nie odsunął nawet o centymetr, zamiast tego opierając swoje czoło o moje.
- To choroba Creutzfeldta - Jakoba - oznajmiłem w końcu cicho.
- Dlaczego mi po prostu nie powiedziałeś Toshi? - spytał szeptem Kaminari trzęsącym się głosem.
- Bo cię kocham - odpowiedziałem tylko, absolutnie szczerze. - I nie chciałem cię skazywać na utknięcie przy mnie i oglądanie tego, co ze mnie zostanie.
Although it hurts, I'll be the first to say that I was wrong
Oh, I know I'm probably much too late
To try an apologize for my mistakes
But I just want you to knowI hope he buys you flowers, I hope he holds your hand
Give you all his hours when he has the chance
Take you to every party 'cause I remember how much you loved to dance
Do all the things I should've done when I was your man
Do all the things I should've done when I was your man
Cała grupa wtedy podeszła do jednego, wielkiego, grupowego uścisku. Dostałem oczywiście opieprz od każdego po kolei, przy czym Bakugou wyglądał, jakby miał zamiar mnie wysadzić w powietrze, ale ostatecznie wszyscy zrozumieli moją motywację. Wiedzieli, że nie chciałem być dla nikogo ciężarem. Ale bardzo szybko uświadomili mnie, że przecież na czyje wsparcie można liczyć, jak nie na wsparcie przyjaciół? Pomogli mi się spakować, a Ochako chciała obiecać, że zajmie się mieszkaniem. Chciała, bo Kaminari przerwał jej prostym stwierdzeniem, że przejmuje tę posiadłość, bo to jego dom i wiąże z nim najlepsze wspomnienia z całego swojego życia. Nikt nie protestował.
Porozmawiałem z Denkim. Wytłumaczyłem mu wszystko, przysięgając, że w życiu bym go nie zdradził. Chłopak tylko się do mnie przytulił i zabrał mi swój pierścionek żeby ponownie zacząć nosić go na palcu. Tak szczęśliwy nie byłem od cholernie dawna. Kaminari uparł się też, że nie ruszy się ze szpitala nawet na krok i jakimś cudem przekonał pielęgniarki, by pozwoliły mu nawet w nim spać. Oznajmił jednak, że nie potrzebuje własnego łóżka, bo będzie spał w moim. Jego obecność sprawiała, że nawet świadomość, iż jestem niemalże otoczony rurkami, sprzętem medycznym, a w zgięciu łokcia mam wenflon, nie była aż taka tragiczna. To jego obecność uspokajała mnie, gdy maszyny, które mnie otaczały zaczynały wydawać dziwne dźwięki, a do mojego pokoju wpadały przerażone pielęgniarki i lekarze, odsuwając Kaminariego na bok i próbując ustabilizować mój stan. Takie sytuacje zaczęły zdarzać się coraz częściej, w pewnym momencie nawet dochodząc do tego, że nie było nawet dnia bez nich. A w oczach Denkiego widziałem tylko strach, że ta zapaść może być ostatnią.
Reszta naszych przyjaciół też nie próżnowała. Serce mi się topiło, gdy dowiedziałem się, że ustalili sobie grafik tak, by zawsze poza nocą, był obok mnie ktoś poza Kaminarim. Byłem prawdopodobnie najczęściej odwiedzanym gościem i robiłem absolutną furorę na oddziale tym, że Deku, bohater Numer Jeden i Ground Zero, bohater Numer Dwa, odwiedzają mnie więcej, niż regularnie. Czasami, po jakichś większych atakach, które pojawiały się coraz częściej, a ja nie pamiętałem coraz to dłuższych odcinków czasu, przyłapywałem Denkiego na płaczu. Serce mi się łamało, przecież właśnie tego próbowałem mu oszczędzić. Nie chciałem by musiał widzieć mnie w takim stanie. O wiele bardziej wolałbym żeby pamiętał mnie z czasów, gdy choroba jeszcze ze mną nie wygrywała. Albo najlepiej z czasów przed chorobą w ogóle. A jednocześnie czułem się o niebo spokojniejszy wiedząc, że nie jestem sam. Nie wiem, czy psychicznie poradziłbym sobie ze świadomością samotności w obliczu śmierci.
Uwielbiałem widzieć, jak Denki się śmieje. Czasami graliśmy w karty czy kości i nie przestaliśmy nawet wtedy, gdy dłonie do końca odmówiły mi posłuszeństwa. Coraz częściej upuszczałem karty, klnąc cicho pod nosem, ale Kaminar wtedy tylko upuszczał swoje i udawał, że to nowa zasada tej gry, po czym delikatnie brał moje dłonie w swoje i ucałowywał każdą kostkę. Czasami Pikachu czytał mi książkę, starając się naśladować różne głosy żeby mnie rozbawić, a czasem oglądaliśmy tylko film. Cieszyłem się, że między nie ma żadnej bariery, choć chłopak irytował się trochę, że co rusz prosiłem go żeby odszedł. W takich momentach zapewniał mnie tylko, że przecież gdybym nie był takim idiotą, który chciał walczyć z całym światem sam, istniałaby szansa, że bylibyśmy już po ślubie. A przecież ślubuje się miłość w zdrowiu i w chorobie, i Denki zamierzał tego dotrzymać.
Pod pewnymi względami moja choroba nie była aż taka zła. Moje ciało słabło i odmawiało mi posłuszeństwa, ale chociaż nie wypadały mi włosy i nie czułem potrzeby do wyrzygania własnych wnętrzności, choć szpitalne żarcie było na tyle ohydne, że ta ostatnia opcja była nawet kusząca. O tyle dobrze, że Bakugou zawsze przynosił mi jedzenie w słoikach. Czego by o tym chłopaku nie powiedzieć, gotować potrafił jak diabli. Słabłem fizycznie, ale po pewnym czasie zaczęła siadać mi również psychika. Widziałem znajome twarze, ale powoli zapominałem, jak mają na imię. Albo nazywałem ich złym imieniem. Nikt mnie nie poprawiał, nie chcieli żebym czuł się z tym źle, ale sam czasami się na tym przyłapywałem i szczerze mówiąc było mi po prostu głupio. A jednak oni zamiast mieć mi to za złe, próbowali jakoś w ciągu rozmowy wpleść swoje imiona tak, by mi je przypomnieć. Doceniałem to jak cholera. Tak naprawdę do samego końca pamiętałem jedynie cztery imiona, nie pamiętając nawet własnego - Kaminariego, Aizawy, Eri i Midoriyi.
Coraz bardziej traciłem też panowanie nad własnym ciałem. Skurcze pojawiały się już kilka razy dziennie i czasami była to jedynie niemożność zgięcia palców u dłoni, a czasami niemalże czułem, jak własne mięśnie miażdżą mi kręgosłup. Czasami bolało jak cholera, mimo leków. Nauczyłem się jednak jakoś je wyczuwać, więc gdy się zbliżały, próbowałem odsuwać się czy odpychać Denkiego, ale ten nic sobie z tego nie robił. Przytulał mnie tylko, trzymał za rękę czy kładł sobie moją głowę na własnych udach, delikatnie gładząc mnie po włosach i obiecując, że zawsze będzie przy mnie. Cholera, kochałem tego chłopaka nad życie i żałowałem jak diabli, że wyciągnąłem akurat ten los w puli genetycznej, który oznaczał śmierć przed trzydziestką. Chciałbym spędzić z Kamim całe życie. Chciałbym móc zapewnić go o swojej miłości jeszcze miliony razy. A po tych milionach? Kolejne miliony. Chciałbym móc się z nim zestarzeć, chciałbym móc znowu kupić mu kwiaty, znów zabrać go na randkę, znów dać się wyciągnąć do klubu, gdzie tylko przez większość czasu obserwowałbym go, jak tańczy. Chciałbym być z nim po prostu szczęśliwy. Ale mogłem tylko mieć nadzieję, że miłość mojego życia będzie szczęśliwa z osobą, z którą zwiąże się, gdy mnie już zabraknie. Że razem spełnią wszystkie marzenia i że wszechświat jakoś wynagrodzi Kaminariemu wszystkie te łzy, które wylewał przez mój strach i moją chorobę. Rozmawialiśmy o tym. Chciałem oczyścić powietrze, dać mu znać, że po prostu chcę żeby był szczęśliwy. To była jednorazowa rozmowa i była dla mnie cholernie ciężka, ale nie chciałem żeby Pikachu długo mnie opłakiwał. Chciałem żeby mnie pamiętał i żeby zawsze patrzył do przodu ze swoim niegasnącym optymizmem.
I któregoś dnia, nim nie minął jeszcze miesiąc od kiedy trafiłem do tej durnej placówki, zasnąłem trzymając ukochaną osobę w ramionach, w pokoju pełnym słoneczników i innych, polnych, żółtych kwiatów, w szpitalnym pokoju, który jakimś cudem sprawiał wrażenie domu, za akompaniament mając jedynie nieprzyjemne wycie szpitalnej aparatury, która na wszystkich możliwych ekranach pokazywała prostą kreskę. Najzwyczajniej w świecie oddryfowałem w spokojną, pozbawioną bodźców czerń.
Krótkie odautorskie: początkowo wybrałam tę piosenkę i Kami miał skończyć w związku z Jirou, ale uznałam, że taka wersja będzie bardziej łamiąca serce. Więc trochę piosenka ostatecznie nie pasuje, ale kto by się przejmował? Jak zwykle budyń Miśki i do następnego!
Btw, za bardzo się wczytałam w tę chorobę, więc na pewno coś jeszcze się z nią pojawi!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top