P. XII / SPANIE OSOBNO

Zdawałem sobie sprawę z tego, że wystarczająco dużo napsułem jak na jeden wieczór. Że gdybym próbował zmusić Deku do rozmowy w tamtej sekundzie to skończyłaby się ona kłótnią. I część mnie była ciekawa, jak toczyły się jakiekolwiek dyskusje między Todorokim, a Izuku. Bo tak, jak Deku trząsł się ze wszystkich emocji, które czuł, gdy wściekły tłumaczył mi, dlaczego skopałem, tak nie mogłem powstrzymać się od myślenia, że to wszystko podszyte było niezrozumiałym dla mnie strachem. Tak, tak, ja wiem. Miałem sobie nie dopowiadać. Ale cholernie trudno było nie dopowiadać sobie, gdy widziało się urywki reakcji, które zupełnie nie miały sensu.

Bo Deku się nie bał. Ile razy bym go nie nazwał ciamajdą czy beksą to fakt był taki, że Deku się nie bał. Może i stawał zaryczany i ze świadomością, że przecież niczego nie będzie w stanie zrobić i tylko dostanie manto, ale wstawał. I pamiętam przecież ile razy za dzieciaka przypadkiem zrobiłem mu krzywdę. Pamiętam jak kiedyś spaliłem mu brew, bo wybuch, którym próbowałem się Deku pochwalić okazał się większy, niż dziecięca wersja mojego mózgu przewidziała. Izuku znajdował się często w takich sytuacjach, po których ktokolwiek normalny nabawiłby się strachu. Nie strachu, który okazywałoby się w każdej sekundzie życia. Nie strachu, który sprawiał, że ktoś się trząsł czy szczał we własne gacie. Ale tego strachu, który przez ułamek sekundy pojawiałby się, gdyby kolejna sytuacja się powtórzyła. Szybki strzał przerażenia widoczny w czyichś oczach, gdy kolejny wybuch miałby miejsce trochę zbyt blisko po tym, jak ostatnio ich sparzył.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że to normalny ludzki odruch, jasne? Na pewnym poziomie przynajmniej zdawałem sobie z tego sprawę, bo przyznam się szczerze, że Deku pod tym kątem wysoko ustawił poprzeczkę. Bo Deku miał pełne prawo wyrobić sobie taki odruch przy mnie. A jednak tego nie zrobił. Cały czas patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi, sarnimi oczami i czekał aż pokażę mu nową sztuczkę. Gdzie, bądźmy poważni, nie byłem najrozważniejszym czy najbardziej ułożonym dzieckiem, tak? Byłem głośny, było mnie wszędzie pełno. Byłem już wtedy cholernie agresywny. I Deku się tego nie bał. Zaczął się mnie bać, i absolutnie słusznie, dopiero po tych fantastycznych słowach o zabiciu się. Dopiero wtedy przestał się ze mną czuć bezpiecznie.

Tylko, że wtedy Deku się ode mnie odsunął. W jego wzroku zamieszkało rozczarowanie, żal i żałoba za tym, jak mogłaby wyglądać nasza relacja. Ale nigdy strach. Nigdy poza tą jedną sytuacją. Teraz nie rozmawialiśmy, tak? Utrzymywaliśmy dystans. Ale idę o zakład, że gdybym spojrzał na Deku w trakcie treningu czy sparringu, to chłopak nie bałby się mojej umiejętności. Moich wybuchów. Więc skoro Deku miał tak cholernie wysoko powieszoną poprzeczkę tego, czego się bał i co sprawiało, że w jego oczach pojawiał się ten błysk przerażenia, to co takiego mógł odwalić Todoroki, że sama wizja kłótni z nim paraliżowała Deku? Już rozumiecie, dlaczego się zastanawiam i sobie dopowiadam? Trochę to jaśniejsze? No mam kuźwa nadzieję, że tak.

Z moich niezwykle przyjemnych myśli, eh stary dobry sarkazm, wyrwał mnie dopiero widok Deku stojącego na korytarzu i czekającego przy moich drzwiach. Serce złamało mi się na milion kawałków, gdy w półmroku korytarza dostrzegłem jego zaczerwienione oczy i napuchnięte policzki. Płakał. Znowu płakał przeze mnie cholera jasna. I pomimo tego, że płakał i raz po raz ocierał nos, cały czas czatował przy moim pokoju. Czy to też była moja wina? Nie moja jako kretyna w nieswoim ciele, ale moja jako Bakugo? Czy przypadkiem nauczyłem Deku, że ma akceptować nieakceptowalne zachowania jeśli pochodzą one od najbliższych? Jeśli tak to chyba sam posłucham swojej rady o wyjściu na jakiś wysoki dach.

- Dori, co ty tu robisz? - spytałem cicho, doskonale świadom tego, że patrolujący nauczyciel mógł nas przyłapać w każdej chwili i że logiczniejszym rozwiązaniem byłoby wejście do któregokolwiek z pokoi. Ale jakoś nie potrafiłem zmusić się do otworzenia drzwi.

- Czekam na ciebie. Żebyśmy mogli pójść razem spać - oświadczył sucho Izuku nawet na mnie nie patrząc, a ja poczułem się jakby przejechała mnie ciężarówka.

Na chwilę mnie zamurowało, a jak wszyscy wiemy, nie jest to częste zdarzenie z mojego życia.

- Chcesz dzisiaj spać ze mną w jednym pokoju? - spytałem choć miałem cały czas wrażenie, że to ktoś inny przejął kontrolę nad moim ciałem, a ja zostałem wrzucony na miejsce pasażera. Co było tym zabawniejszym uczuciem, że wyjściowo bryka przecież nie była moja.

- Czy to ma jakiejkolwiek znaczenie? - prychnął Izuku, a po spięciu jego ramion zauważyłem, że ta rozmowa zupełnie mu się nie podoba. Mnie też się nie podobała, bo co tu się do jasnej cholery właśnie działo?!

- Ma ogromne. Popełniłem dzisiaj błąd. I będę cię za niego przepraszał przez bardzo długo - zacząłem mówić powoli dobierając słowa i próbując brzmieć jak Todoroki i myśleć jak Todoroki. 

A nie myśleć o tym, jak bardzo ich problemy związkowe zwiększały szasne na to, że będę mógł być może wrócić do życia Izuku. Chociaż czy na pewno powinienem próbować? Czy powinienem próbować odzyskać tę relację, gdy nawet w obecnych warunkach, w których przecież podobno nienawidziłem Izuku, Todoroki i tak robił mu o mnie problemy? Czy powinienem dla samolubnych celów wystawiać Izuku na więcej kłótni, krzywd i problemów w związku? Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Wiedziałem jednak, że pewnie ktoś o lepszym kompasie moralnym podjąłby zupełnie inne decyzje, niż ja. Bo ja pod koniec dnia byłem samolubną świnią. I nie byłem pewien, czy akurat ten aspekt swojej osobowości, zwłaszcza w kontekście Izuku, chciałem kiedykolwiek zmieniać.

- W pełni zrozumiem, jeśli będziesz chciał dzisiaj spać osobno - kontynuowałem po krótkiej chwili zastanowienia, a Izuku spojrzał na mnie z niezrozumieniem i konsternacją wymalowanymi na twarzy. - Dori pokłóciliśmy się. Zrobiłem coś nie tak. Masz pełne prawo do przetrawienia tej sytuacji w swoim czasie i w swojej przestrzeni.

- Nie chcesz żebyśmy spali w jednym pokoju dzisiaj? - przerwał mi Izuku, a ja poczułem, jak ściska mi się gardło. 

Jasne, że chciałem żebyśmy spali razem. Jasne, że chciałbym ukraść wszechświatowi tyle momentów z Izuku, ile tylko mogłem, bo miałem je wszystkie niedługo stracić. Ale nie chciałem robić tego jego kosztem. Przynajmniej nie celowo. A już na pewno nie chciałem zaliczyć dwóch fakapów jeden po drugim tego samego dnia. Dlatego zaśmiałem się cicho i pokręciłem przecząco głową. Wiedziałem, że to co powiem będzie szczere. Wiedziałem też, że będzie absolutnie niezgodne z jakąkolwiek cząstką charakteru, którą nosił w sobie Todoroki. I że tak naprawdę tymi słowami tylko dorzucę swoją cegiełkę do cementowania ich, mam nadzieję szczęśliwego, związku. A jednak w tamtej chwili jakiekolwiek inne słowa wydawały się po prostu nieodpowiednie.

- Gdyby tylko było mi to dane to chciałbym spędzić z tobą każdą sekundę wieczności - oznajmiłem cichym, ale pewnym tonem. - A i to byłoby za mało i walczyłbym o więcej - dodałem z lekkim przekrzywieniem głowy i krótkim śmiechem. - Więc to nie tak, że nie chcę żebyśmy spali dzisiaj razem. Po prostu jeśli wejdziemy razem do pokoju to chcę mieć pewność, że robisz to dlatego, że chcesz. A nie dlatego, że sądzisz, że musisz czy że masz wobec mnie jakikolwiek obowiązek. Zwłaszcza po tym jak cię zraniłem.

- Nie zraniłeś mnie przecież celowo - mruknął cicho Izuku, a ja złapałem się na tym, że nie potrafiłem do końca rozpoznać nuty, którą usłyszałem w jego tonie.

- Ale nie zmienia to faktu, że cię zraniłem - odparłem bez chwili zastanowienia. - To czy to było celowe czy nie, nie ma tu najmniejszego znaczenia. I tak za to przepraszam.

Eh gdyby tylko przepraszanie we własnym ciele było równie łatwe. Kuźwa chciałbym. Oj chciałbym. Była jakaś wolność w byciu uwięzionym w ciele Todorokiego. Ironiczne, nie? Zwłaszcza gdy się to tak przedstawi. Ale taka była prawda. Mogłem mówić i robić, co tylko chciałem, bo pod koniec dnia to nie ja miałem użerać się z konsekwencjami tego, że moje zachowanie w danym momencie nie pasowało do mojego charakteru. Mogłem być szczery do bólu i nie martwić się, że dane słowa nijak nie zgrywają się z agresywną i ciskającą się personą, za której fasadą chowałem się od czasów gimnazjum. Gdzie jasne, nie zamierzam robić z siebie świętego. Chociaż na tyle się szanujmy. Ogromna część tej fasady była ugruntowana w moim charakterze. A to, że rozdmuchałem to do teatralnych rozmiarów to zupełnie inna kwestia. 

I tak szczerze mówiąc to lubiłem swój charakter. W większości. No poza pewnymi aspektami, o których wszyscy doskonale wiemy. Lubiłem wygrywać, lubiłem ciężką pracę i lubiłem to wewnętrzne zaparcie, które miałem, gdy chciałem coś sobie udowodnić. Ale to była tylko część mnie. Nigdy nie byłem i nie chciałem być jednowymiarową personą, którą da się opisać tylko przez pryzmat jej pracy. A jednak wszystkie pozostałe części swojej osobowości trzymałem nieco w ukryciu. Nieco na drugim planie. I to właśnie tam wylądowała potrzeba bycia wrażliwym i umiejętność opuszczenia wszystkich murów ochronnych, gdy rozmawiało się z bliskimi. W ciele Todorokiego nie musiałem się martwić, że moje słowa był od czapy, bo nikt mnie z nich nie rozliczał. Nikt nie będzie za miesiąc pytał, co miałem na myśli, gdy to mówiłem.

Przez krótką chwilę zacząłem się też zastanawiać, czy Icy-Hot ma identyczne podejście i czy tak, jak on moje bagno będzie sprzątał przez następne miesiące, to czy ja też wrócę do absolutnego płonącego wysypiska zamiast życia. Nie żeby dużo się zmieniło, przynajmniej w sferze prywatnej, z mojej perspektywy.

- Kocham cię Sho - oznajmił powoli i po dłuższej chwili wahania Izuku, jakby dalej próbując zrozumieć, czy obecna sytuacja to podstęp albo czy zaraz pożałuje tego, że znowu dał się na coś nabrać. Początek tego zdania był taki piękny. Absolutnie piękny. Szkoda tylko, że imię nie było moim. Ale cóż, sam zgotowałem sobie ten los. Teraz mogę sobie tylko narzekać. I wam. Tylko wy, w przeciwieństwie do mnie, jesteście tu ze swojego wyboru.

- Ale chciałbyś dzisiaj spać osobno tak? - dokończyłem za niego delikatnie zdanie.

- Po prostu ta dzisiejsza akcja naprawdę mnie zraniła - zaczął z miejsca nerwowo tłumaczyć się Izuku. - I chyba wolałbym przepracować to we własnej przestrzeni, bez towarzystwa. Tak żebym mógł naprawdę zrozumieć, co mnie tak zabolało i dlaczego. A gdy będę przy tobie to będę trochę miał wrażenie, że powinienem szybciej uporać się z tymi przemyśleniami, co skończy się tym, że one nie będą przeprowadzone do końca - słowotok wylał się z ust Deku jakby od tego zależało jego życie. Przez chwilę chłopak wyglądał, jakby żałował, że powiedział to wszystko i widziałem, że fizycznie musiał się powstrzymać od zrobienia kroku w tył.

- W takim wypadku życzę ci spokojnej nocy. Gdyby cokolwiek się działo to zawsze możesz do mnie napisać albo przyjść. Daj tylko rano znać czy chcesz żebyśmy szli razem na zajęcia, czy w ciągu dnia też chciałbyś zachować pewien dystans dla twojego komfortu - oznajmiłem z pełnym wsparcia uśmiechem po czym delikatnie ująłem twarz Deku w ręce i złożyłem krótki pocałunek na jego czole.

Nie czekałem żeby zobaczyć reakcję Izuku. Po prostu odwróciłem się na pięcie i wszedłem do swojego pokoju od razu zamykając za sobą drzwi. I tak szczerze to dopiero w tamtym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo się wjebałem. Bo na wszystkich bogów, łóżko Todorokiego nagle wydało mi się zbyt ogromne i zbyt puste. Z ciężkim westchnięciem uświadomiłem sobie, że bez żywej, uroczej kulki ciepła u boku, jaką był Izuku, jakość mojego snu znacząco spadnie. Miałem ochotę się z siebie śmiać. Bo jak mogłem tak szybko pozwolić sobie przywyknąć do czegoś, co nawet nie było moją rzeczywistością. Byłem skończonym kretynem i tyle. I moje biedne kości miały na tym najbardziej ucierpieć, gdy z cichym, pełnym niezadowolenia jękiem, zgarnąłem kołdrę z łóżka i wgramoliłem się na niewielki fotel.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top