P. XI / SAMOTNY POWRÓT Z POLANY

Kojarzycie, jak czasem w głupich nowelkach, których tak nawiasem mówiąc sam nigdy bym oczywiście nie przeczytał, ale kojarzę z opowieści innych ludzi, główny bohater pitoli kocopoły o tym, że nigdy nie idzie się tą samą drogą dwa razy? Pewnie dla kogoś klepiącego te bzdety ma to jakiś wzniosły, filozoficzny wydźwięk. Ktoś któregoś dnia pewnie to napisał, spojrzał na tę wydrukowaną kartkę papieru i poklepał się sam po ramieniu za odwalenia dobrej roboty. Gdy jedyne, co tak naprawdę w rzeczywistości osiągnął to wylądowanie w randomowych, smutnych cytatach z wyszarzonym zdjęciem w tle. Gdybym pisał nowelki, a oczywiście nie piszę, bo szkolę się na bohatera, to sam bym na taki syf nie wpadł. Pytacie, kto z moich znajomych czyta takie rzeczy? Pewnie Mina. Albo stara raszpla zwana moją rodzicielką. Ktoś na pewno. Zresztą to nie jest teraz najważniejsze.

Zbaczamy z tematu i tylko to się liczy. To trzeba naprawić. Tak czy siak, ten durny cytat ma w sobie coś z rzeczywistości. Bo między momentem, w którym zaczęliśmy z Deku iść w stronę polanki, naszą niezwykle krótką, chłodną i wybitnie jednoznaczną kłótnią, a momentem, w którym rozpocząłem powrót do akademików mogła upłynąć może z godzina. Albo dwie. No maksymalnie trzy, ale kto by liczył. Przecież to nie tak, że stałem jak skończony debil i patrzyłem się bez celu w krzaki, przy których zostawił mnie Deku. I wcale nie byłem pewien, że upłynęło może z pięć minut od czasu, gdy zostałem sam, tylko po to by krótkie zerknięcie na zegarek uświadomiło mi, że bliżej temu było to kilkudziesięciu. A wracając do przemyśleń tych pseudo artystów? To mogą mieć trochę racji. Prawie mi język uschnął, że to przyznałem, ale patrzcie - przyznałem.

Droga na polankę w towarzystwie Deku była przyjemną podróżą. W dłoni trzymałem jego dłoń, w drugiej niosłem naręcze kocy i kosz co rusz odmawiając Izuku, gdy ten pytał, czy może mógłby coś pomóc zanieść. Nawet zimno aż tak nie kąsało w twarz. Świat w ogóle miał wtedy jakieś cieplejsze kolory i wydawał się przyjaźniejszy. Ta godzina czy dwie samego stania nie zmieniły zbytnio temperatury czy pogody. A jednak w drodze powrotnej całe to naręcze niezwykle mi ciążyło, a świat wydawał się smutny, zły i okrutny.

Powoli zaczynałem się godzić z tym, że ten tydzień w żadnym stopniu nie skończy się dobrze dla mojego zdrowia psychicznego. Które samo z siebie nie było w najlepszym stanie, ale o tym to usłyszy co najwyżej mój terapeuta. O ile kiedyś się do niego wybiorę. Bo nie dość, że miałem na głowie stres w związku z tym, co z moją idealną frekwencją i wynikami zrobi IcyHot, nie dość, że musiałem się stresować, czy ten mały idiota nie rozwali mojej relacji z Kirim. nie dość, że musiałem się zastanawiać, jak będę naprawiać później Bakusquad, gdy IcyHot niechybnie zrobi coś skrajnie nie w moim stylu. Nie dość, że moje wyobrażenia o relacji Todorokiego z Deku robiły fikołka co trzy sekundy to jeszcze co dwie kolejne zmieniałem zdanie. Bo tak. Bo wczoraj chciałem się nacieszyć tym tygodniem. Wcześniej chciałem użyć go żeby mieć co pamiętać do końca życia. Dzisiaj chciałem wybadać, czy mam szansę odzyskać tego chłopaka w swoim życiu. No cholerny rollercoaster.

Uznałbym, że bardziej od koców ciążyło mi sumienie, ale nie zamierzam zostać złapanym w tym życiu na używaniu tego typu żałosnych komentarzy. Niemniej zaprowadzenie Deku do naszej polanki troszkę wyczyściło mi wizję. I chyba byłem wreszcie gotów podjąć ostateczną decyzję i przyjąć ostateczne podejście do całej sytuacji. Niezależnie od tego, jak miałby się potoczyć ten tydzień, musiałem stać się lepszym człowiekiem. Nie zamierzałem nagle udawać, że stanę się Deku 2.0. I może to absolutnie samolubne, ale chciałbym stać się na tyle dobrym człowiekiem, by za parę czy paręnaście lat móc spojrzeć Deku w oczy, przeprosić go za to co zrobiłem mu w dzieciństwie i zaoferować możliwość koleżeństwa. I tak, to czy w tej przewidzianej przyszłości Izuku by tę propozycję przyjął czy odrzucił - zależałoby tylko od niego. I nie zamierzałem mu robić żadnych wyrzutów, której ścieżki by nie obrał.

Bycie dobrym człowiekiem musiałem jednak zacząć od najbliższych sobie ludzi. Obiecałem sam sobie, że gdy tylko cały ten tydzień się skończy to porozmawiam poważnie z Kirishimą i z nim zerwę. Nie miałem prawa do marnowania jego czasu, gdy tkwiąc w relacji ze mną, znalazłby się w ślepym zaułku. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Kirishima mnie kochał. I to kochał tą pierwszą, naiwną miłością, która sprawia, że pocą Ci się dłonie, że zachowujesz się nieracjonalnie, że w brzuchu lata ci ogrom motyli. Złamanie mu serca nie będzie proste i będę musiał pogodzić się z tym, że prawdopodobnie zostanę całkowicie sam. Bo może i moją ekipę nazywa się Bakusqadem, ale wiem, że wystarczy jedno słowo Kiriego czy Miny, a oni wszyscy się ode mnie odwrócą i wezmą stronę Eijirou. Sam, gdybym mógł, pewnie wziąłbym jego stronę.

W świadomości tego, że wszyscy moi przyjaciele mogli się ode mnie raz na zawsze odwrócić w ciągu dosłownie najbliższego tygodnia, był jakiś spokój. Była wizja możliwości przeproszenia każdego z nich z osobna tak za moje działania, jak i za to, przez co przyjaźń ze mną ich przeciągnęła ze strony osób trzecich. Bo tak, jak przypadkowi uczniowie naszego ogólniaka na pewno mieli dobre intencje, gdy pytali Minę szósty raz z rzędu, czy na pewno czuje się przy mnie bezpiecznie, tak śmiało mogłem założyć, że po trzecim z takich pytań to kosmitka po prostu wolałaby w spokoju zjeść lunch z daleka od ludzi.

Jakimś cudem nie zostałem złapany w momencie włamania się z powrotem do szkoły. Nie mogłem też powstrzymać się od myśli, że nawet absurdalnie zirytowany na mnie Izuku wciąż o mnie dbał. I była to myśl, która ogrzała mi serce. Bo jakby nie patrzeć chłopak mógł zatrzasnąć za sobą wszystkie drzwi i okna, czym postawiłby mnie w patowej sytuacji, w której musiałbym poprosić nauczyciela o wpuszczenie mnie do budynku. Wtedy nie obyłoby się bez kary na moim koncie. Pytanie tylko, na ile Izuku wiedział, że jego też konsekwencje by dopadły, bo Aizawa raczej połączyłby kropki i ogarnął, że z taką ilością rzeczy nie poszedłem na piknik sam, a na ile było to jego dobre serce, przez które nawet w tej sytuacji nie chciał rzucać mi kłód pod nogi.

Po drodze do pokoju IcyHota zapukałem cicho do drzwi Izuku. Absolutnie nie spodziewałem się tego, że chłopak jakkolwiek mi odpowie. Równie dobrze Deku mógł wtedy już smacznie spać. Po prostu potrzebowałem dla siebie punktu, do którego mógłbym mentalnie wracać, gdyby w przyszłości zwątpienie ze mną wygrało. Gdybym znów zaczął kierować się ku ścieżce, która nie przystoiła żadnemu bohaterowi.

- Przepraszam Izuku. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy - oświadczyłem cicho, po czym odwróciłem się na pięcie i bez czekania na odpowiedź, wślizgnąłem się do swojego pokoju.

Łóżko bez Izuku wydało mi się na tyle zbyt duże i zbyt puste, że po zbyt długiej chwili bezsensownego turlania, szamotania i rzucania się po nim, ostatecznie się poddałem i powędrowałem z kołdrą na pobliski fotel. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że następnego dnia surowo zapłacę za spanie w niewygodnej pozycji niczym zwinięta krewetka, ale w tamtej chwili zupełnie mnie to nie obchodziło. Musiałem tylko poczuć się na tyle mniej samotnie by być w stanie zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top