P. X / TO JEDNO MIEJSCE

Przez chwilę zastanawiałem się, czy pójście na to jedno, konkretne wzgórze było dobrym pomysłem. Ba, doskonale wiedziałem, że nie, ale moje nogi działały jakby ktoś odciął im dostęp do mózgu. Bo przecież IcyHot nie miał prawa znać tego miejsca. Było dość daleko od kampusu, jeszcze dalej od jego popieprzonego domu, a żeby dotrzeć na samą polanę trzeba było przejść przez ścieżkę, która zaczynała się za przypadkowymi krzakami, dzięki czemu praktycznie nikt o niej nie wiedział. To nie tak, że sądziłem, że to miejsce będzie na zawsze tylko moje i Deku, po tym, jak Izu przewrócił się, gdy biegaliśmy po lesie i wstając zauważył nieznacznie zarysowane przejście pod drzewami. Do dziś pamiętam, jak biegłem z całych sił żeby do niego dobiec, choć teoretycznie nie byliśmy od siebie daleko. Natychmiast przy nim wtedy ukucnąłem, delikatnie chwytając jego twarz i pytając, czy wszystko w porządku i czekając, aż przekręci nieznacznie głowę i uśmiechnie się tym jasnym, ciepłym uśmiechem, który przyćmiewał cholerne słońce. Zawsze tak robił, a i tak moje serce zawsze omijało kilka uderzeń, gdy byliśmy tak blisko. 

Potem próbowałem sprawdzić stan jego kolan, delikatnie otrzeć je z piasku żeby zobaczyć, czy pod spodem nie kryje się rana, która zmusi nas do natychmiastowego powrotu do domu, ale Deku mówił tym swoim podekscytowanym głosem, że chyba coś znalazł i że musimy tam pójść. I że nic poza tym się nie liczy. Łapał przy tym moje dłonie i nic nie robił sobie z tego, że spokojnie próbowałem mu je zabrać i wrócić do czynności, którą non stop przerywał. Dlatego pomimo zmartwienia jakie o niego czułem, pomogłem mu wstać i pozwoliłem pociągnąć się za rękę przez bardzo zarośniętą przestrzeń, co rusz odgarniając z drogi gałęzie. Nie widziałem sensu w wypróbowania tamtej ścieżki, ale nie potrafiłem odmówić Deku. Nie, gdy cieszył się aż tak bardzo.

Gdy dotarliśmy na polanę byłem w absolutnym szoku. Była dość niewielka, umiejscowiona tuż na szczycie wzgórza, otoczona gęstą roślinnością, która gwarantowała prywatność. I było na niej tak cicho. Ta cisza zdawała się wręcz przeszywać powietrze jakąś magią, bo obaj nagle zdecydowaliśmy się obniżyć nasze głosy i używać szeptu. Wtedy jeszcze ciepłe światło słońca ogrzewało to miejsce rzucając długie cienie, które zwiastowały, że niedługo i tak będziemy musieli zacząć się zbierać, bo raz, że nie chciałem żeby którykolwiek z nas wpadł w jakiekolwiek kłopoty, a dwa, że zdecydowanie nie byliśmy ubrani na siedzenie nocną porą. I może zajmowanie się chorym Deku było dla mnie przyjemnością, bo siedzący pod kołdrą z czerwoną buzią i nosem chłopak wyglądał uroczo nawet wtedy, gdy kazał mi oglądać ten sam film z AllMightem po raz sześćdziesiąty, o tyle dla niego bycie chorym przyjemne być nie mogło. Więc skoro można było tego uniknąć to raczej zamierzałem.

Siedzieliśmy wtedy na tej polanie mimo wszystko na tyle długo, że słońce zdążyło się schować. Nie potrafiliśmy opuścić tego miejsca. Wydawało się zbyt magiczne, zbyt bezpieczne. Cały świat na chwilę przestawał się kręcić żebyśmy tylko mogli nacieszyć się własnym towarzystwem nieskalanym obecnością osób trzecich. Przychodziliśmy na tę polanę wielokrotnie przez wiele lat później. Ba, spotykaliśmy się tam nawet w gimnazjum, choć te spotkania miały już zupełnie inną dynamikę. Zupełnie inaczej je odczuwałem. Bo z jednej strony tak bardzo chciałem wrócić do tego, jak nasza relacja wyglądała, gdy byliśmy młodsi. Tak bardzo, że miałem ochotę krzyczeć. A jednak nie potrafiłem. Zwyczajnie nie potrafiłem. Nie wiedziałem, jak rozdzielić te dwie osoby, które nosiłem w sobie. Tę, która kochała Deku i zawsze chciała przy nim być, od tej, która go nienawidziła. Więc tylko staliśmy naprzeciw siebie, w którymś momencie nawet nie próbując rozmawiać. A potem kazałem mu skoczyć z dachu. I to był pierwszy dzień, kiedy Deku nie pojawił się na naszej polanie, a ja sam stałem tam, wbijając palce we własne ramiona, jakbym próbował ból psychiczny zakryć fizycznym i pozwalałem łzom spływać po moich polikach. Zjebałem i Deku oficjalnie zawinął się z mojego życia.

Trochę zajęło mi pogodzenie się z całą tą sytuacją. Nauczyłem się nawet oszukiwać, że tak naprawdę nie potrzebowałem go do szczęścia. W pewnym momencie to nawet mogła być prawda. Bo o ile, gdy byliśmy dziećmi, mogłem zupełnie inaczej zachowywać się przy Deku i przy grupce, z którą się kolegowałem, o tyle w gimnazjum sam już nie wiedziałem, co gdzie się zaczynało. Bałem się odrzucenia. Bałem się bycia wytykanym i wyśmiewanym. Bałem się tego, że będę zależny od silniejszych ode mnie ludzi. Dlatego chowałem własne emocje, dlatego wkręciłem się w tę rolę, z której potem nie potrafiłem i nawet nie chciałem już znaleźć wyjścia. Ludzie patrzyli na mnie z podziwem, uwielbieniem, strachem. Pasowało mi to, bo patrzyli na mnie. A to oznaczało, że byłem od nich lepszy. Bardziej się starałem, bardziej przykładałem się do treningów, do nauki. Cały czas parłem do przodu nie patrząc na nikogo do tego stopnia, że zacząłem porównywać samego siebie z sobą z dnia poprzedniego. Ale to też nie było wystarczające. Tymczasem Deku był jednym z tych ludzi, których zadowalało bycie przeciętnym. Starał się, ale nie przekraczał własnych limitów. Społeczeństwo na każdym kroku dawało mu znać, że i tak nie pokona pewnych przeszkód zwyczajnie przez brak Quirku. Jego postawa mnie irytowała. Irytowało mnie to, jak łatwo się poddał. Jak bardzo sam w siebie nie wierzył. I jakaś część mnie chciała m pomóc, podać mu pomocną dłoń. Ale nie mogłem tego zrobić bez zrujnowania sobie reputacji po całości. Tak bardzo zaplątałem się w sieć własnych kłamstw i wyobrażeń, że stałem się ich więźniem.

I to nie tak, że teraz jestem polanowym snobem czy cokolwiek. Bo zakładam, że nie byliśmy jedynymi ludźmi, którzy odkryli tę polanę. W końcu znajdowała się w jednym z najpopularniejszych parków w mieście. Po prostu nie wydawało mi się, że to był ten typ miejsca, do którego mógł się zapuścić IcyHot. O ile w ogóle gdziekolwiek się zapuszczał, bo biorąc pod uwagę, jak cholernie wielka była posiadłość Todorokich to typ pewnie miał własny park w ogródku. Razem z boiskiem, torem wyścigowym i wybiegiem dla zagrożonych zwierząt. No i jednak IcyHot sam otwarcie przyznawał się do tego, że raczej nie utrzymywał kontaktu z osobami w swoim wieku, że głównie trenował to z ojcem, to z wyznaczonymi przez niego nauczycielami. Raczej nie włóczył się po przypadkowych parkach a już na pewno nie do tego stopnia żeby znaleźć tego typu kryjówkę. Cóż, może jakaś część mnie zwyczajnie chciała żeby Deku zrozumiał, że to jestem ja. Prawdziwy ja. Żeby może zaczął podejrzewać, że tak naprawdę nie rozmawia w tym momencie z Shoto. Ale żeby nie był tego na tyle pewny, by jakkolwiek zmienić dynamikę ich relacji. A może zwyczajnie chciałem udawać, że to zwykłe potknięcie, gdy Deku poszedłby do Aizawy żeby zgłosić naszą obecną sytuację. Może chciałem żeby chociaż raz w moim życiu coś tak królewsko pierdolnęło, że straciłbym prawie wszystko. I może to nauczyłoby mnie pokory. A może sprawiłoby, że skoro i tak byłbym już przekreślony przez społeczeństwo, to może zdjąłbym presję z własnych barków i znalazł samego siebie na nowo. Cholera wie.

Z drugiej strony zastanawiałem się, czy mam prawo robić to Deku. On też miał jakieś wspomnienia, jakieś emocje związane z tym miejscem. Nie wiedziałem, czy przeważały te dobre, czy te złe. Czy w ogóle będzie chciał tam zostać. Czy może zaprowadzenie IcyHota do naszego miejsca skazi je bardziej, niż moja nienawiść. Miałem za dużo pytań w głowie i wszystkie jak jeden mąż uznały, że pozostaną bez odpowiedzi, ale pozostaną też uparcie w moich myślach. I mimo całego lęku, który mi towarzyszył, nie potrafiłem zapanować nad szczęściem, które czułem. Bo w razie czego mogłem po prostu przeprosić Deku. Mogłem wymyślić jakąś beznadziejną wymówkę, po czym mogliśmy po prostu pójść w inne miejsce. Przecież Deku nie gniewałby się na Shoto o absolutnie nic. Za bardzo go kochał. Dlatego doceniałem naszą zwyczajną rozmowę, gdzie podekscytowany chłopak próbował zgadnąć, gdzie go ciągnę. Doceniałem nasze splecione palce, gdy trzymaliśmy się za ręce i doceniałem ten szczery, cichy śmiech, po którym na jego twarzy pojawiał się wyraz przerażenia, że może zaśmiał się za głośno i zwrócił na nas niepotrzebną uwagę. Chciałbym kiedyś zabrać go na tę polanę jako ja i chciałbym żeby reagował tak samo. Cóż, można marzyć, nie?

I atmosfera była absolutnie cudowna dopóki nie dotarliśmy do parku. Tam mina Deku nieco zrzedła, ale chłopak naprawdę najwidoczniej nie chciał robić mi przykrości, więc po prostu szedł dalej. Zauważyłem, że opadły mu ramiona, że stał się o wiele cichszy. Gdy dotarliśmy na odpowiednią ścieżkę i zatrzymałem się przy tym jednym, konkretnym krzaku, którego odnalezienie nawet w momencie, gdy świeciłem sobie latarką graniczyłoby z cudem, gdybym wcześniej nie przyłaził tutaj praktycznie codziennie, Deku delikatnie zabrał swoją rękę z mojego uścisku. Spojrzałem na niego zaskoczony. Wydawało mi się, że dam radę przewidzieć tyle jego możliwych reakcji, ale tej nie spodziewałbym się nigdy.

- Nie mieliśmy iść na jakąś polanę Sho? - spytał, oplatając się ramionami i patrząc wprost na mnie z taką intensywnością, że miałem ochotę uciec.

- Właśnie idziemy Dori - odpowiedziałem z lekkim wahaniem, marszcząc brwi w wyrazie absolutnego niezrozumienia i powoli tracąc uśmiech z twarzy.

Stojący przede mną chłopak zaśmiał się krótko i nieprzyjemnie po czym ukrył twarz w dłoniach mamrocząc coś do siebie. Stałem tylko obok, niepewny, czy powinienem jakkolwiek go dotknąć, położyć mu rękę na ramieniu czy przeczekać całą tę fazę i zapytać, o co chodzi. I nie potrafiłem podjąć żadnej sensownej decyzji. Zamroziło mnie, gdy Deku uniósł z powrotem twarz, a w jego oczach lśniły łzy, które tak bardzo nie pasowały do jego ledwie powstrzymywanej irytacji i złości. Nie na taką reakcję liczyłem. Jasne, wiedziałem, że mógł mieć złe wspomnienia z tym miejscem, ale żeby były one aż tak silne? Aż tak bardzo nienawidził mnie mimo tego, że kiedyś coś do mnie czuł? Odebrało mi mowę, a radosne motyle ewaporowały z mojego brzucha zastąpione ciążącym poczuciem beznadziei i serca spadającego w czarną, bezdenną otchłań. Cóż, pozwijcie mnie za poetyckość tego stwierdzenia, ale miłość właśnie to robiła z człowiekiem. A przede wszystkim robiła z niego debila.

- Czy coś się stało? - spytałem cicho, nie mając pojęcia, co mam zrobić z rękoma, z własną mimiką, nawet z tonem głosu.

- Prawie ci uwierzyłem - odpowiedział równie cicho chłopak, uśmiechając się szeroko, gdy w jego głosie pobrzmiewało takie rozczarowanie. - Naprawdę tym razem prawie ci uwierzyłem. Że mnie kochasz, że nie czujesz się niepewnie. A to zagranie z cofnięciem zakazu? No mistrzowskie. Naprawdę prawie uwierzyłem, że poczułeś się w tej relacji swobodnie i pewnie. Że może udało ci się skonfrontować z własną zazdrością. Że może przestaniesz się tak fiksować na Katsukim. Ale nie potrafisz, prawda? Nigdy nie będziesz tego potrafił? A ja nigdy nie będę w stanie przeprosić cię wystarczająco żebyś zrozumiał, że miałem prawo do życia przed spotkaniem ciebie.

- Dori ja chyba nie nadążam - oznajmiłem, opuszczając ramiona w geście całkowitej beznadziei i braku zrozumienia.

- Dlaczego wybrałeś to miejsce? To jedno miejsce Sho. Dlaczego? - spytał w odpowiedzi Midoriya patrząc na mnie z przeszywającą pewnością, gdy ja tylko chciałem otrzeć łzy z jego policzków. Jakim cudem sprawiałem, że płacze, nawet, gdy moim celem było zapewnienie mu szczęścia?

- Na treningach Bakugo coś wspominał, że miałeś ulubione miejsce w parku - zacząłem jąkając się i mając ochotę sprzedać samemu sobie sierpowego za to, jak grubo klejona była ta historia. - W sensie nie do mnie, po prostu rozmawiał z jakimiś dziećmi, którymi mieliśmy się zająć. Więc chciałem sprawić ci przyjemność i cię tu zabrać. Po prostu. Bez żadnego ukrytego motywu. Pomyślałem, że skoro lubisz to miejsce to piknik tutaj będzie dobrym pomysłem.

- Powiedz mi Sho - zaczął po dłuższej chwili milczenia Deku i gdy zadał to jedno pytanie, miałem wrażenie, że serce przestaje mi bić z pieprzonego stresu. - Powiedz mi jedną rzecz. To jesteś prawdziwy ty? Bo ja naprawdę zaczynam wątpić w sens tego wszystkiego. Raz zachowujesz się tak ozięble, że w ogóle zastanawiam się, czy masz ochotę tkwić w tym związku. Potem nagle jesteś najlepszym chłopakiem świata, który o mnie dba. Potem jesteś chodzącą zazdrością, która próbuje ukarać mnie za to, że kiedyś kochałem kogoś innego. Więc powiedz mi jedną rzecz. Jesteś tak nierozgarnięty w kontaktach międzyludzkich dlatego, że to twoja pierwsza taka relacja, czy jesteś aż tak podły i próbujesz mnie zmanipulować?

- Dori, ja... - próbowałem mu przerwać, ale chłopak nijak mi na to nie pozwolił.

- Mogliśmy pójść gdziekolwiek indziej i mielibyśmy teraz miły piknik - kontynuował Midoriya, ocierając łzy i patrząc na mnie z wściekłością i niedowierzaniem. Ten wzrok zabolał milion razy bardziej w kontekście tej sytuacji, niż kiedykolwiek wcześniej. - Ale nie. Musiałeś wybrać jedno miejsce, które dzieliłem z Katsukim. Jedno miejsce, które było nasze. Które miało pozostać nasze żebym mógł mieć o tym chłopaku jakiekolwiek miłe wspomnienia. Chciałeś zbadać moją reakcję? Zobaczyć, czy się zdenerwuję, czy zignoruję to miejsce? Czy moja reakcja cię rozczarowuje Sho? Bo nie jestem w stanie wyłączyć własnych emocji i wspomnień tak jak ty? Jakby to był chrzaniony włącznik i wyłącznik? Nie wejdę tam. Nie wejdę tam ani z tobą, ani z nikim innym. Nie zabrudzę tych wspomnień. Przemyśl solidnie czego chcesz i jak zamierzasz się zachowywać, bo ta niepewność, którą tworzysz między nami zaczyna solidnie działać mi na nerwy. I zdecyduj się, która z wersji ciebie jest tą prawdziwą. Będziesz miał na to całą nockę, bo nie chcę cię widzieć. Miłego pikniku w samotności Todoroki - dodał, odwracając się na pięcie i odchodząc spokojnym krokiem w stronę, z której przyszliśmy, a ja tylko stałem, wciąż nie potrafiąc wydusić z siebie ani słowa, z koszykiem w ręku i powoli formującym się na mojej twarzy uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top