P. VIII / OKULARY

Wieczór po naszej kłótni poszedł zadziwiająco sprawnie. O wiele sprawniej, niż sam to przewidywałem i z pewnością o wiele sprawniej, niż mieli to w tradycji ten zjebaniec i Deku, co mogłem wyczytać jak z otwartej książki z jego zaskoczonej miny. Poważnie kurwa zaraz zacznę numerować te jego miny. Zaskoczona mina Numer 1 – Icy Hot nie wydarł się na Deku. Zaskoczona mina Numer 2 – Icy Hot okazał uczucia. Jak dobijemy jebanej dziesiątki to przysięgam, założę własną religię i machniemy dekalog zjebania tego idioty. I nijak w tym momencie nie czepiam się Izuku, choć doskonale wiem, że właśnie tak może to brzmieć. Moim głównym problemem i to na zadziwiająco wielu płaszczyznach była ta chodząca mrożonka. Bo pewna mimika, pewne miny są odpowiedziami na pewne schematy. I te schematy zdecydowanie mi się nie podobały.

Swoją drogą w mojej głowie pojawiła się cholernie nieprzyjemna myśl, której nijak nie mogłem się pozbyć. I jasne, to mogło być moje rozbuchane ego, kompleks boga czy nazywaj to jak tam sobie chcesz. Mogły to być też obserwacje przeprowadzone w trakcie raptem dwudziestu czterech godzin. Tak, wiem, cholernie długi czas, ale takim dysponowałem, więc won z tym sarkazmem. Bo jakby nie patrzeć Deku tolerował zadziwiająco dużo gównianych zachowań Icy Hota, o które chyba nikt by go nie podejrzewał. Zachowań, które wypływały na wierzch jak syf z oceanu dopiero za zamkniętymi drzwiami i wypływały w taki sposób, by nie było na to żadnych dowodów. Bo jasne, mamy dwadzieścia cztery godziny i chorobliwą zazdrość, toksyczność, brak umiejętności komunikacji i wybuchy gniewu prowadzące do kłótni. Całkiem spora lista jakby na to kurwa nie spojrzeć.

Tylko, że ta chrzaniona mrożonka robiła teraz dosłowną odwrotność tego, co robiłem ja, gdy byliśmy jeszcze dzieciakami. Gdy jeszcze nie zacząłem wątpić we własną siłę, gdy mój mózg nie przełączył się na ten zjebany tryb, w którym udawałem, że nienawidzę Deku. Bo u nas za zamkniętymi drzwiami było pięknie i cudownie. No kurwa kwiatki, tęcze i jednorożce. Ale na zewnątrz był syf jakich mało. Był taki syf, że gdyby Deku nawet powiedział komukolwiek, że co wieczór siedzimy u siebie nawzajem grając w superbohaterów, oglądając filmy czy po prostu leżąc na łóżku przytulonym do siebie to nikt o zdrowych zmysłach by mu nie uwierzył. Taka osoba wyśmiałaby wtedy Izuki, spojrzała na niego z absolutnym niedowierzaniem i kazała porzucić mu mrzonki i sny. Fasada nienawiści, którą zbudowałem, była cholernie silna.

Fasada perfekcji, którą zbudował Icy Hot miała najwidoczniej podobny zakres i właściwości. Nikt nie patrzył za nią. Wszyscy widzieli szczęśliwą parę, a przez zamknięte drzwi nie dało słyszeć się krzyków. I nieważne jak bardzo tego nie chciałem, coraz częściej zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie była moja wina. Bo to ja przyzwyczajałem Izuku od naszych najmłodszych lat do znoszenia gównianych zachowań, do bycia absolutnie dwulicowym, do podwójnych standardów. Co jeśli przeze mnie ten nerd teraz nie jest w stanie wyobrazić sobie zdrowej relacji, bo potrzebuje tych podwójnych standardów? Nieważne, w którą stronę nie byłaby ta fasada skierowana?

Niemniej nie na tym starałem się skupiać w tym czasie. Po co, skoro obok siebie miałem najwspanialszą osobę na całym świecie? Na wyrzuty sumienia, poczucie winy i chęć naprawy będę miał czas już w swoim ciele. W tym momencie mogłem tylko nieznacznie przechylić głowę i z lekkim uśmiechem obserwować siedzącego przy drugim boku stołu Midoriyę, który próbował rozpracować jedno zadanie z pracy domowej, przygryzając delikatnie końcówkę ołówka w zamyśleniu. Zadanie, przy którym notabene zaoferowałem się mu pomóc, ale odmówił tak, jak i przy trzech poprzednich. Izuku tylko raz na jakiś czas spoglądał na mnie i robił w moją stronę tę dziwnie uroczą minę wytykając język i mrużąc nieznacznie oczy, by dać mi znak, że mam się nie pysznić tym, że ja od pracy domowej mam już absolutnie wolne. Może i Deku był zaskoczony, ale fakt faktem, nie miałem nic innego do roboty w tej durnej kozie, więc żeby zabić czas odbębniłem te durne zadania. I bogom za to cholera dziękować, bo dzięki temu mogłem teraz w pełni skupić się na przyglądaniu się temu uroczemu nerdowi.

Siedząc opartym plecami o łóżko odpłynąłem na chwilę. W mojej głowie pojawiło się wspomnienie, które wywołało niewielki uśmiech na mojej twarzy. Przypomniałem sobie jak siedzieliśmy u Izuku w domu, ciocia Inko była jeszcze w pracy, więc szturmem zajęliśmy salon, rozrzucając słodycze i czipsy absolutnie wszędzie, rzucając na stolik kawowy kilkanaście tomów i zeszytów komiksów. Ja siedziałem ze swoim, powoli przerzucając kartki. Nawet nie pamiętam, co to dokładnie był za komiks. Chyba nawet niezbyt uważnie go wtedy czytałem. Zdecydowanie bardziej skupiałem się na przyglądaniu się nerdowi, który z werwą istnego słońca opowiadał mi o wszystkim, co się działo w książce, którą czytał czy też czasami pokazywał mi konkretne panele z kilku różnych mang, tłumacząc teorie, na które wpadł. Tylko wtedy Deku nosił jeszcze okulary. Szkoda, że nie nosił ich już teraz, wyglądał w nich uroczo.

- Dori, czemu przestałeś nosić okulary? – spytałem, nie myśląc za wiele.

I natychmiast tego pożałowałem. Bo logiczna część mojego mózgu wywaliła tyle pieprzonych alarmów, że z tej czerwieni stałbym się chrzanioną cegłą. Bo za czasów dzieciństwa Deku nosił okulary tylko w domu, do czytania, oglądania telewizji czy robienia prac domowych. Zdejmował je gdy bawiliśmy się w superbohaterów czy przepychanki po tym, jak kiedyś w czasie jednej z zabaw przypadkiem rozbiłem mu okulary. Udawaliśmy wtedy wojowników Jedi, tłukąc się mieczami świetlnymi z plastiku. Szkło wbiło się mu się w powiekę i pod oko, spanikowałem wtedy jak diabli. Ciocia Inko zawiozła nas do szpitala, ja cały czas przytulałem Izuku, próbując go uspokoić, gdy on cicho płakał na tylnym siedzeniu. Przepraszałem ich później po kilkadziesiąt razy, ale gdy to wszystko się działo byłem ostoją spokoju. Przynajmniej z zewnątrz. Zawsze chciałem go bronić, chronić, być przy nim. Wtedy jeszcze nie obchodziło mnie, czy ktokolwiek widział nas razem. Cóż, ja mam po tym wspomnienia, Deku pewnie po dziś dzień ma niewielką bliznę. Bogom dziękować, że rany nie były wybitnie głębokie i realnie nie uszkodziły mu wzroku.

Nigdy nie widziałem Izuku w okularach poza domem. Nie chodził w nich do szkoły czy na zajęcia dodatkowe. Raz zdarzyło mu się w nich siedzieć w bibliotece, ale jakiś frajer zwyzywał go od okularników. Frajer tego oczywiście pożałował i sam tego cholera dopilnowałem, ale Izuku więcej nie pokazał się poza domem w okularach. I jakoś tak założyłem, że pewnie teraz też siedzi w nich tylko w czasie odrabiania pracy domowej, w zaciszu własnego pokoju. Ale cholera w sumie wie. Może z wad wzroku się wyrasta? Może Deku przestał nosić okulary wieki temu? Może Icy Hot nigdy nie widział go z brylami? I przez chwilę chciałem zacząć panikować, ale spojrzałem na twarz Izuku i znowu coś mi kurwa nie grało. Możecie mnie nazwać kretynem, ale patrzyłem na tę uroczą buźkę przez sporą część mojego życia i czasami mam wrażenie, że wiem lepiej od Izuku jak działa jego własna mimika. A to, co działo się teraz nie wróżyło kurwa zbyt dobrze.

- Dlaczego teraz o to pytasz?

Nie wiedziałem jak z tego wybrnąć. Szczerze nie wiedziałem. Nie wymyśliłbym żadnej logicznie brzmiącej odpowiedzi, więc tylko wzruszyłem nieznacznie ramionami. A później uznałem, że najwyżej wymigam się zmęczeniem. Bo do tego ostatniego miałem cholernie wielkie prawo.

- Po prostu wydawało mi się, że nosiłeś okulary i że wyglądałeś wtedy uroczo – oznajmiłem, z całych sił próbując zachować najbardziej mdły i bezuczuciowy ton na jaki tylko było mnie stać.

- Dziękuję za komplement Sho i nie, nie wydawało ci się. Nosiłem okulary. Ale pamiętasz nasz mały incydent sprzed dwóch miesięcy? Może z tydzień po Festiwalu Sportowym? Naszą małą sprzeczkę? Wtedy uznałem, że może noszenie okularów nie ma zbytnio sensu. I jest trochę zbyt ryzykowne przy twoich wybuchach złości. Niby lekarz proponował soczewki, ale to raczej nie dla mnie – w głosie Izuku nie znalazłem nawet cienia złości, irytacji czy wrogości.

A jego słowa tak bardzo nie pasowały do jego tonu, że przez chwilę przepaliły mi się styki w mózgu. Poważnie, ja się zaczynam realnie zastanawiać, jak ja przeżyję ten chrzaniony tydzień. Mój mózg nie wyjdzie z tego bez uszkodzeń. Bo Izuku z absolutnym spokojem mówił o czymś, co mnie się absolutnie w pale nie mieściło. I szczerze? Na początku nie połączyłem wątków. Co mogłoby łączyć kłótnię i zniszczone okulary? A potem do mnie dotarło. I to z siłą chrzanionego obucha przez łeb. Brak komunikacji, oziębłość czy nawet kłótnie to jedno. Przemoc fizyczna? Tłumaczona wybuchami złości? I tak, wiem, jestem ostatnim, który powinien się tego czepiać, a przynamniej tak się każdemu kurwa wydaje, bo przecież „wybuchy złości" to moje drugie imię. Ale nawet ja w życiu nie dałbym rady podnieść na kogoś ręki. W czasie treningów czy walki, jasne, dam z siebie wszystko. Jak ktoś sobie zasłuży to dostanie o co sam prosił. W życiu prywatnym? Nigdy. Na kogoś bliskiego? Nie ma kurwa opcji. Ukochaną osobę, która powinna czuć się przy mnie najbezpieczniej na świecie? No chyba kogoś posrało.

A najwidoczniej Icy Hotowi się zdarzało. I to zdarzyło się tyle razy, że Izuku uznał to za normalną rzecz. Coś, co się po prostu dzieje w związkach. I chociaż winiłem siebie za to, że pewnie przyłożyłem solidną rękę do tego, że Deku akceptował najróżniejsze formy przemocy, powoli zaczynałem winić też kogoś innego. I o dziwo nie chodziło mi o samego Icy Hota, choć on stoi jako pierwszy w kolejce do spuszczenia wpierdolu, jak już znajdę się z powrotem we własnym ciele. Bo pewne schematy wynosi się z domu. Pewne zachowania. I może nie znałem domowej sytuacji Icy Hota, ale nabierałem coraz większej ochoty na pogawędkę z nieco starszym i bardziej znanym Todorokim.

Choć tak naprawdę na razie były to tylko moje przypuszczenia. Mogłem przeinaczać prawdę. Mogłem chcieć zwyczajnie demonizować Icy Hota żeby znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla swojego zachowania. Mogłem chcieć widzieć go jak najgorszym żeby tylko móc mieć nadzieję, że w głębi duszy jest złym człowiekiem. Że mam jakąś szansę na relację z Izuku. Nie znałem się na ludziach. Nie znałem ich historii. Nie byłem pieprzonym psychiatrą. A już na pewno nie miałem prawa kogoś oceniać. Przecież tak naprawdę gówno wiedziałem. Nawet do cholery nie byłem nigdy w związku. Moi starzy też kłócili się jak popierdoleni, ale czy to zmieniało fakt, że się kochają? Nie. Może po odpowiedziach Deku, które dla mnie brzmiały jak pełne wymigiwania, ale dla Icy Hota brzmiałyby całkowicie logicznie, wyobrażałem sobie trochę za dużo. Może to były zwykłe sprzeczki? Zwykłe kłótnie, które czasem się zdarzały w związkach. Może tak naprawdę Icy Hot nigdy nie podniósł na Izuku nawet palca. Nie było mnie przy tych sytuacjach, nie wiedziałem, co jest prawdą, a co nie. A mogłem wyobrażać sobie zdecydowanie za dużo.

Dlatego musiałem się uspokoić. Musiałem skupić się na rzeczywistości, na faktach. Bo może reakcje Izuku, które były tak pełne spokoju oznaczały, że to naprawdę nie było nic wielkiego. Chociaż, skoro najwidoczniej był w to zamieszany lekarz, to musiało być choć trochę poważne. Nieważne. Nie mój związek, nie moja sprawa. Dopóki Izuku sam nie powie mi, że ten zjebany mieszaniec go krzywdzi, dopóty nie mam nawet podstaw do działania. Niezależnie od moich chęci czy ich braku. Ale miałem tydzień na zdobycie informacji. Sześć dni w tym momencie, no ale to przecież prawie to samo.

- Będzie mi brakowało widoku ciebie w okularach. Wyglądałeś jak kujon, ale uroczy kujon – powiedziałem tylko, gdy cisza zaczęła się przedłużać. – Tak czy siak, skończyłeś już tę pracę domową? Zaczynam się tu nudzić.

- Nie wszyscy tutaj mieli dwie godziny kozy żeby odrobić pracę domową Sho – wytknął mi Izuku ze śmiechem.

- Nie wszyscy tutaj odmówili przyjęcia proponowanej pomocy – odbiłem piłeczkę.

- Nie mogę całe życie polegać na kimś, przecież wiesz. Spójrz na Urarakę, Shinsou czy nawet Katsukiego. Oni zawsze radzą sobie sami i idzie im to świetnie – zauważył chłopak wymawiając imiona swoich przyjaciół z niezwykłą dumą, a moje z lekkim zawahaniem.

Choć muszę przyznać, że nieco to zabolało. I Deku musiał to zauważyć, choć prawdopodobnie wziął to za zdziwienie. Do którego nie mogłem się przyczepić, bo przecież do tej pory Izuku zawsze nazywał mnie „Kacchanem" nawet opowiadając o mnie. Czasami wątpiłem czy ten chłopak w ogóle wiedział, jak ja realnie się nazywam.

- Nie patrz na mnie z takim szokiem Sho. Przemyślałem naszą ostatnią rozmowę. I tak, dalej doceniam to, że cofnąłeś tę zasadę, ale bardziej chodziło mi o kwestię po mojej stronie – Deku zaczął opowiadać, trzymając ołówek raptem kilka centymetrów nad kartką. – Bo myślałem, że przepracowałem wszystko, ale wciąż trzymam się tej głupiej ksywki. Wciąż zwracam się do niego tak, jakby coś miało się zmienić. Może gdy zacznę zwracać się do niego po imieniu, może to będzie ta ostatnia kropla, która do końca przeleje czarę i dzięki temu będę mógł to wszystko realnie zostawić za sobą.

Zabolało mnie to bardziej, niż powinno. Bardziej, niż sam przed sobą chciałbym to przyznać. To niby tylko głupia ksywka i może wkurzało mnie, gdy mi ją nadał, i jak cholera wkurzało mnie, jak wciąż jej używał nadal w liceum, ale jakby na to nie patrzeć to było coś naszego. Coś, co przypominało mi, że kiedyś mieliśmy jakąś relację, która nie była zła. Gdy Deku wymawiał moje imię brzmiało to po prostu chłodno. Jak zamknięty rozdział. Jakby naprawdę chciał ruszyć dalej, a ja tylko wtykałem paluchy między ostatnią stronę a okładkę, oszukując się, że dalej coś jeszcze jest.

- To twój wybór Dori, ja się do niego dopasuję – oznajmiłem tylko, uznając, że będzie to najbezpieczniejsze stwierdzenie.

Najbardziej w stylu Icy Hota. I tak pewnie było, choć wyjątkowo nie chłodności i opanowania spodziewał się Izuku. Na szczęście nie zamierzał go w żaden sposób kwestionować. A przynajmniej nie w jakoś wybitnie oparty sposób, a drobne niedopowiedzenie, które zawisnęło w powietrzu mogłem ignorować tak długo, jak tylko miałem na to ochotę.

- Zostało mi ostatnie zadanie i będę wolny – odparł na to Deku, patrząc na mnie z lekkim choć niepewnym uśmiechem. – Mamy jakieś plany na dziś?

Nim zdążyłem odpowiedzieć, że przecież jest późno, że źle zorganizowaliśmy ten dzień, że może gdyby Midoriya odrobił tę cholerną pracę domową wcześniej, może mielibyśmy trochę czasu, który moglibyśmy spędzić razem. Bo co on w sumie robił w czasie, gdy ja siedziałem w kozie? Mógł przeznaczyć ten czas na pożyteczne rzeczy. W sumie nawet go o to nie spytałem. Niemniej naprawdę robiło się późno i znalezienie lepszego planu, niż „zjedzmy coś, zgarnijmy popcorn i obejrzyjmy film" wydawało mi się idiotyczne, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że następnego dnia mieliśmy iść normalnie na zajęcia i ja naprawdę nie chciałem się spóźnić, nawet w ciele Icy Hota, bo spóźnienie oznaczałoby przedłużenie kozy, a to już urągało mojej cholernej dumie. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, przerwało mi głośne burczenie dochodzące z brzucha Midoriyi.

- Nie zjadłeś obiadu z Iidą i Uraraką? – spytałem szczere zaskoczony, bo tak było zawsze.

Codziennie po zajęciach ich czwórka siadała w kuchni w akademiku i wcinali obiad śmiejąc się tak głośno, że nie dało się ich nie słyszeć, gdy mijało się ich idąc salonem. Wiem to, bo dzień w dzień, pięć dni w tygodniu, ignorowałem tę sytuację wypierając ją z mojej głowy i serca.

- Jakoś tak bez ciebie to wydawało się niewłaściwe – odparł chłopak, wracając do zadania.

- Więc nie złapałeś nawet przekąski? Nic z lodówki? – dopytałem z niedowierzaniem, bo wydawało mi się to absolutnie idiotyczne.

Jakby nie patrzeć, przerwa obiadowa była o dwunastej, przed tym miało się szansę zjeść normalny posiłek koło siódmej przed szkołą, a później dopiero koło szesnastej po zajęciach. Jasne, w międzyczasie zdarzały się przerwy, ale one zazwyczaj wystarczały tylko na złapanie jakiejś randomowej przekąski czy batonika z automatu, czyli niczego, czym realnie dało się najeść. A było przecież solidnie po siedemnastej, gdy wychodziłem z kozy. Dodać do tego fakt, że siedzieliśmy nad jego pracą domową, znaczy on siedział, bo ja siedziałam tuż obok i z tego robiła się całkiem późna godzina. Nawet spojrzałem na zegarek w telefonie żeby się upewnić i no jak bity wół za chwilę miała być cholerna dziewiętnasta.

- Uznałem, że poczekam aż wrócisz żebyśmy mogli zjeść razem. Zresztą nie byłem aż tak głodny do tej pory – odparł tylko cicho Deku, najwidoczniej czując się głupio z tego powodu, na co ja tylko westchnąłem ciężko.

- Co powiesz na to, że ty skończysz pracę domową najszybciej jak tylko dasz radę, a ja w tym czasie skoczę do kuchni coś zabrać i urządzimy sobie piknik w parku kawałek poza terenem UA? – zaproponowałem w zamian, próbując nie dorabiać nie wiadomo jak wielkich teorii do tego, że Deku raz pominął posiłek.

- Za chwilę będzie cisza nocna Sho, nauczyciele będą patrolować tereny między akademikami, a ty już masz przekichane u Aizawy – zauważył logicznie Deku i pewnie później powiedział parę ważnych rzeczy, ale zaczął tak mamrotać, że nie szło go zrozumieć, a ja z automatu już się wyłączałem.

- Będziemy mieć problemy tylko jeśli zostaniemy złapani – odbiłem piłeczkę, lekko wzruszając ramionami, z najbardziej pozbawionym mimiki wyrazem twarzy, na jaki tylko dałem radę się zdobyć.

- To nie brzmi jak coś, co byś powiedział zazwyczaj Sho.

- Jakby na to nie spojrzeć stwierdziłem tylko fakt – uznałem. – Nie musimy tego robić jeśli nie chcesz oczywiście. Nie chcę robić niczego wbrew twojej woli. Po prostu pomyślałem, że to dobra odskocznia. Sposób na wynagrodzenie ci całego tego syfu, który wydarzył się ostatnio. Taki czas tylko we dwoje, nawet na krótką chwilę.

- No skoro tak to przedstawiasz to nie mogę odmówić – uznał Izuku uśmiechając się szeroko i przekrzywiając nieco głowę w ten cholernie uroczy sposób.

Podniosłem się więc tylko, nie zamierzając dodawać już ani słowa więcej i planując pójść prosto do kuchni. Zatrzymałem się dosłownie w ostatniej chwili, pod wpływem impulsu, by na krótką chwilkę ukucnąć i delikatnie odgarniając włosy z czoła, krótko pocałować Izuku. Chłopak uśmiechnął się na ten gest i spojrzał na mnie tak przepełnionym miłością spojrzeniem, że aż zabolało mnie serce. Mógłbym przywyknąć do takiego widoku. Naprawdę mógłbym. Zebrałem się jednak i ruszyłem swoje dupsko do kuchni, już mając w głowie to jedno miejsce, w które już kiedyś zabrałem Izuku, wiele, wiele lat temu. Byłem szczerze ciekaw, czy chłopak w ogóle o nim pamiętał, czy już wyparł je ze swoich wspomnień.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top