P. VII / WARUNEK ICY HOTA

Oniemiałem. Dosłownie kurwa oniemiałem. Nie, to złe stwierdzenie. Jakieś takie zbyt delikatnie. Miałem wrażenie, jakby ktoś w mrówkę pieprznął z czołgu, gdzie tak, zgadliście, to ja byłem mrówką. Bo przecież jak ktokolwiek mógłby ze spokojem zareagować na taką wiadomość? Jak tak po prostu można byłoby przejść nad faktem, że osoba, którą kochało się całe swoje życie w pewnym momencie odwzajemniała te uczucia tylko zjebana sytuacja między wami nie pozwoliła wam nigdy na jedną, kurwa jedną, rozmowę, która mogłaby doprowadzić do wyznania miłości? Tak, tak wiem. To ja zjebałem. Nie muszę sobie tego bardziej dobitnie przypominać. Przecież przeszłości nie zmienię. Mógłbym spróbować jakkolwiek naprawić przyszłość i teoretycznie miałem to wcześniej w planach, ale nigdy nie zamierzałem przekuć ich na rzeczywistość, chociaż świadomość, że Deku odwzajemniał moje uczucia dawała mi jakiegoś mentalnego kopa do działania. Nawet jeśli po drodze będę musiał pozbyć się Icy Hota. O tyle dobrze dla mnie, że nigdy nie dbałem o ofiary poboczne.

Musiałem skupić każdą z moich szarych komórek na rzeczywistości, bo cisza, która zapadła po tym stwierdzeniu zdecydowanie się przeciągała, a Deku wyglądał na coraz mniej zadowolonego. Zgaduję, że mój zaszokowany wyraz twarzy, a raczej zaszokowany wyraz twarzy Icy Hota, który przecież najwidoczniej słyszał tę historię już tyle razy, nie działał na moją korzyść. Chociaż musiałem przyznać, że nagle zazdrość tego frajera miała cholernie więcej sensu. Jego zaborczość i nienawiść, której ostatnimi czasy dawał nieco większe ujście. Bawiłoby mnie to gdyby nie fakt, że przecież byli w związku. A ja znałem Deku jak nikt inny na świecie. Wiem, że nie narobiłby Icy Hotowi nadziei na cokolwiek, gdyby nie przepracował wszystkiego, co do mnie kiedyś czuł. Nie byłby tym chujowym typem człowieka, który kochając jedną osobę umawia się z inną. Nie byłby mną.

- Nie mam ochoty kłócić się z tobą na środku kampusu - oznajmił zadziwiająco spokojnym, niemal chłodnym, tonem Midoriya, sprowadzając mnie na ziemię.

- Nie zamierzałem... - zacząłem, ale chłopak wyjątkowo szybko mi przerwał ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu.

- Ty nigdy nie zamierzasz, a zawsze kończy się to w ten sposób. Poczekajmy z tą rozmową aż będziemy w akademiku, proszę - oświadczył tylko Izuku, a po jego tonie poznałem, że naprawdę lepiej nie będzie, przynajmniej chwilowo, drążyć tematu.

Zamiast tego zignorowałem to, że chłopak szedł praktycznie o krok ode mnie tak, by przypadkiem nie zetknąć się ze mną ramionami, zignorowałem grobową atmosferę, która zaczęła panować dookoła nas, zignorowałem tak naprawdę wszystkie emocje i fakty, których powinienem się trzymać tylko po to by na parę minut odpłynąć w świat spełnionych marzeń i nadziei. Tak wiem, jak mnie sprowadzą na ziemię to będzie bolało w chuj mocniej, ale nie mogłem i chyba nie chciałem powstrzymać się od myślenia o tym, że Deku w którymś momencie swojego życia mnie kochał. Próbowałem sobie wyobrazić rzeczywistość, w której nie bałbym się własnych uczuć tak bardzo, że odtrącałem go na każdym kroku i cholera, była o niebo lepsza od tej, w której żyłem teraz, a którą przecież sam sobie zgotowałem. 

Chyba jednak nie spodziewałem się, że rzeczywistość jebnie mi z sierpowego aż tak mocno, jak to zrobiła. Bo wystarczyło, że zamknęliśmy za sobą drzwi i usiedliśmy na łóżku Deku tak daleko od siebie, jak się tylko dało. Przez chwilę miałem wrażenie, że gdybym spróbował się przesunąć w jego stronę, chłopak nie wahałby się przed spadnięciem na podłogę tylko po to by udowodnić swój punkt. W sumie nie powinienem narzekać, kochałem jego upór, nawet jeśli czasami doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Wiedziałem też, że to ja muszę zacząć tę rozmowę. Widziałem to jak na dłoni po spiętej postawie Deku, która tak kontrastowała ze zmęczeniem wymalowanym na jego twarzy. Zupełnie jakby naprawdę powtarzali tę rozmowę w kółko i w kółko jak zacięta płyta. Swoją drogą, ciekawe, ile razy to robili. Jak często Icy Hot był o mnie zazdrosny nawet wtedy, gdy jedynym, co okazywałem Deku była nienawiść.

- Dori wiem, jak to musi wyglądać z twojej strony, ale przysięgam ci, że nie poszedłem z Bakugou żeby się z nim tłuc w łazience, naprawdę. Mieliśmy spokojnie porozmawiać w kwestii związanej z tymi durnymi, dodatkowymi, weekendowymi treningami na licencję. Tylko sprawy trochę wyrwały się spod kontroli - zacząłem niepewnie, w sumie zgodnie z prawdą, ale to chyba wystarczyło, bo słowa wylały się z Deku niczym cola ze szklanki po tym jak wrzuci się do niej mentosa. Albo całą, kilogramową paczkę.

- Nie mogłeś mu odpuścić? Dlaczego ten chłopak dalej tak bardzo ci przeszkadza? Za chwilę zacznę żałować, że przyznałem ci się, że coś do niego kiedykolwiek czułem, bo chciałem tylko być szczery w tym związku, a sprowadziło to na nas tylko cholernie dużo kłótni - przejął rozmowę Deku, a gdy uniósł głowę żeby na mnie spojrzeć, dostrzegłem łzy w jego oczach. - Na wszystkich bogów tak, kochałem Kacchana. Szczeniacką, dziecięcą miłością. Dorastaliśmy razem, znałem go lepiej, niż ktokolwiek inny. Byliśmy nierozłączni jako dzieci, potem kumplowaliśmy się jeszcze chwilę w podstawówce, choć już to było dziwne, bo kiedy byliśmy sami Kacchan był najcudowniejszą osobą na świecie w stosunku do mnie, ale gdy byliśmy gdziekolwiek, gdzie ktoś mógł nas zobaczyć, zmieniał zachowanie o sto osiemdziesiąt stopni. Tak, wtedy jego udawana nienawiść mnie bolała. A potem w gimnazjum okazało się, że nie jest udawana. Kazał mi do cholery skoczyć z pieprzonego dachu. Nie sądzisz, że to dość lodowaty prysznic? Myślisz, że po takim stwierdzeniu nie próbowałbym przepracować tych uczuć? Zapomnieć o nim? Chłopak łamał mi serce tyle razy, że nawet nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. A ja dalej go kochałem. Tylko, że czara się przelała. Podążanie za tym uczuciem tylko by mnie zniszczyło. Więc przestałem. Może i chciałbym dalej być jego kolegą, ale postawiłeś sobie ten idiotyczny warunek, zasłaniając się tekstem, że to dla mojego dobra, a nie żeby uspokoić twoje niepokoje i zazdrość.

Serce łamało mi się na miliony kawałków, gdy słyszałem jak trząsł mu się głos. Gdy widziałem jak zaciskał dłonie w pięści żeby nie stracić nad sobą panowania. Nie chciałem drążyć tematu. Chciałem tylko przyciągnąć chłopaka do siebie, przytulić z całych sił i obiecać, że będzie dobrze. Tylko, że nie mogłem. Jakiekolwiek stwierdzenie, że Icy Hot nie był zazdrosny i ufał Izuku, które padłoby z moich ust, zadziałałoby na korzyść tego zjebańca. Z drugiej strony mogłem odstawić szopkę "zazdrosnego idioty", co byłoby dobrą podstawą do rozwalenia ich związku i jeszcze lepszą do mojego powrotu do życia Midoriyi. I mój mózg naprawdę działał na najwyższych obrotach żeby znaleźć ten złoty środek żebym nie wyszedł na absolutnego chujka, ale też żebym nie zabierał sobie ostatnich strzępków szans, gdy dotarły do mnie ostatnie słowa Deku. Jaki kurwa warunek?

- Warunek? - spytałem cicho, nie wyciągając nawet ręki w stronę Midoriyi.

- Poważnie Todoroki, czasami twoja pamięć złotej rybki jest urocza i zabawna, ale czasami absolutnie wyprowadza mnie z równowagi. Zwłaszcza w takich kwestiach. No chyba, że chwilowo udajesz debila żebym musiał powtórzyć rzecz, którą omawialiśmy już tyle razy. Sam nie wiem, co byłoby gorsze - uznał Izuku trzęsącym się głosem, a ja w życiu nie czułem między nami tak wielkiej przepaści. - Ale dobrze. Skoro musimy przerobić to znowu od "a" do "z", zróbmy to, miejmy z głowy i udawajmy, że nic się nigdy nie stało. W tym przecież jesteśmy najlepsi, nie?

- Dori... - próbowałem coś powiedzieć, próbowałem mu przerwać. Nie tego się spodziewałem. 

Patrząc z boku na ich związek widziałem dwójkę szczęśliwych, zakochanych w sobie ludzi, którzy się ufali i wspierali. Wystarczyła jedna doba w ciele Todorokiego żebym zaczął rozumieć, że za zamkniętymi drzwiami nie wszystko jest już takie idealne. I że to nie tylko kwestia pewnych drobnych nieporozumień, braku odpowiedniego okazywania emocji czy zrozumienia potrzeb ukochanej osoby. To musiało być coś więcej. I to cholernie więcej. Jak mogłoby nie być, skoro Midoriya siedział przede mną, z łzami spływającymi po policzkach, z opuszczoną głową i dłońmi zaciśniętymi na koszulce tak mocno, że jedyne, na co miałem ochotę to delikatnie je chwycić i rozluźnić? I z jakiegoś, absolutnie niezrozumiałego dla mnie, powodu, najwidoczniej ja byłem sprawcą przynajmniej części spaprania w ich związku, nawet nie będąc tego świadomym. Bo jak mógłbym zakładać, że dam radę zakłócić ich spokój? Zwłaszcza, że jedynym, co robiłem przez ostatnich parę ładnych lat, było udawanie, że nienawidzę chłopaka, którego kochałem i to nienawidzenie do tego stopnia, by Midoriya nawet nie próbował zajrzeć, co kryło się pod całą tą maskaradą. Musiałbym być solidnie psychicznie niezrównoważony żeby w ogóle zakładać coś takiego. A tu proszę, taka była rzeczywistość.

- Czego ty jeszcze potrzebujesz? Powiedz mi to wprost. Chcę wiedzieć na czym stoję, co może mnie jeszcze czekać. Chcę przemyśleć, czy jestem w stanie to znieść. Bo kocham cię całym sercem i nie chcę cię stracić, ale nie stracę w tym związku siebie. Są pewne granice. Z Kacchanem było łatwo. Nie muszę się z nim przyjaźnić, twój warunek o tym, żebym więcej się do tego chłopaka nie zbliżał, nie był trudny do wykonania. Nie po tym, jak doszedłem do wniosku, że z jego nienawiścią nigdy nie wygram. Ale co dalej? Uznasz, że Uraraka jest dla ciebie zagrożeniem i zakażesz mi rozmawiania z nią? Albo Iida? Albo dosłownie ktokolwiek, kogo uważam za kolegę, znajomego czy przyjaciela? W którym momencie kończy się twoja zaborczość, bo nie wiem, czy dam radę z nią żyć - oświadczył zadziwiająco pewnym tonem Deku, podnosząc nagle głowę i patrząc mi prosto w oczy, a ja nigdy wcześniej nie czułem się tak bezbronny i pod ostrzałem, mimo że chłopak nie podnosił nawet na mnie głosu.

Icy Hot zabronił mu ze mną rozmawiać? Co do jasnego chuja wafla? Tak się robi w związkach? Przecież to brzmi toksycznie jak diabli. I tak, wiem, że jestem ostatnią osobą na planecie, która powinna komentować czyjeś zachowanie, ale odłóżmy to na chwilę na bok, bo przed nami chwilowo o wiele większa góra lodowa. Jak można komuś zabraniać rozmawiania z drugą osobą? Jak można tak bardzo komuś nie ufać, że widzi się zagrożenie w jego przyjaciołach, którzy na dodatek nigdy nie wykazali żadnych romantycznych uczuć względem konkretnej osoby? Jak można być tak niepewnym siebie? Nie mieściło mi się to po prostu w głowie. I tak, w mojej idealnej wersji wszechświata, gdzie to ja byłby z Deku, pewnie też byłbym cholernie zazdrosny. W końcu znam kurwa siebie, jak nikt inny na świecie. Ale nawet ja nie odwalałbym takich cyrków. Czułem na sobie świdrujący wzrok Midoriyi i musiałem coś powiedzieć. I musiałem powiedzieć to tak, by zabrzmieć neutralnie, nie wzbudzić podejrzeń i ugrać coś dla siebie.

- Naprawdę nie chodziło o ciebie - oznajmiłem wzdychając ciężko, śmiejąc się ironicznie w duchu, bo o kogo innego mogłoby chodzić. - To nie jest kwestia tego, co czułeś. Ja i on mamy po prostu zbyt różne charaktery, zbyt różne podejścia do życia. I normalnie widzieliśmy się tylko w klasie, gdzie było jeszcze osiemnaście innych osób, więc łatwo było mi go ignorować. I wtedy było w porządku. Ale teraz mamy te dodatkowe treningi, więc mamy ze sobą większą styczność. I czasem musimy dogadać coś pod kątem tych treningów, tak jak miało to miejsce dzisiaj po szkole. Tylko, że mamy przesyt obecności tego drugiego w swoim życiu, bo dosłownie widzimy się siedem dni w tygodniu. Stąd wyniknęła bójka. Z naszej różnicy charakterów i zmęczenia obecną sytuacją, a nie z powodów, które próbujesz temu przypisać. A z drugiej strony nie możesz winić mnie o to, że jestem zazdrosny. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie i nie wiem, jak mam bez ciebie żyć - sam nie wiem, kiedy zacząłem mówić prawdę o swoich uczuciach, ale czułem, jakby ktoś zabierał mi z barków ogromny ciężar. - Wiem, jak wygląda moje życie bez ciebie i szczerze? Nie znoszę tej wersji. Dlatego nie dziw się, że tak bardzo się boję, że cię stracę. W jakikolwiek sposób. Ta myśl po prostu mnie przeraża. Ale masz rację. Rzucenie ci tą durną zasadą o kontaktach z Bakugou było irracjonalne i dziecinne z mojej strony.  Dlatego chciałbym cofnąć tę regułkę.

- Czy to twój sposób na załagodzenie mojego obecnie złego humoru? Pokazanie, że mi ufasz? - spytał Izuku uśmiechając się lekko.

- A działa? - spytałem z cichym śmiechem, ryzykując przysunięcie się bliżej niego i delikatne otarcie łez z jego twarzy kciukiem. Na całe szczęście się nie odsunął. - Naprawdę ci ufam. Ufam ci tak bardzo, że nie zawahałbym się powierzyć ci swojego życia. Po prostu czasami zachowuję się tak, że sam siebie nie poznaję. I nie chciałbym żebyś oceniał mnie przez pryzmat takich momentów.

- Teraz nie zachowujesz się jak ty, a chyba jednak wolałbym cię oceniać przez pryzmat twoich słów - wytknął mi Izuku, a ja momentalnie znieruchomiałem. Zapomniałem, że ten frajer nie był aż tak wylewny, że nie mówił tak dużo nawet, jeśli chodziło o coś ważnego. Midoriya zauważył moje nagłe spięcie, oczywiście, że zauważył i zaśmiał się cicho. - Rzadko dajesz się tak ponieść emocjom. Zwłaszcza w tą dobrą stronę. Chciałbym widzieć cię takiego częściej.

- Postaram się - mruknąłem tylko cicho, drapiąc się po karku w geście zakłopotania.

- Ale niewiele to zmienia - kontynuował chłopak, zupełnie jakbym nic nie powiedział. Deku zapatrzył się w jeden punkt na ścianie ze smutnym uśmiechem. - Znaczy, jasne, doceniam, że się starasz i że wychodzisz ze swojej strefy komfortu cofając tę zasadę, ale nie masz się co martwić. Moja relacja z Kacchanem magicznie się nie naprawi, ja mam dość nadstawiania drugiego policzka i doszukiwania się drugiego dna jego zachowania, którego po prostu nie ma. A trochę wątpię żeby nagle on wyciągnął do mnie rękę i chciał wszystko naprawić. Bez tego ani rusz. Nawet nie wiem, czy dałbym radę i czy bym chciał próbować cokolwiek robić z tą relacją, gdyby to on do mnie przyszedł, przeprosił za to wszystko i wytłumaczył mi, co tak naprawdę siedzi mu pod kopułą. To byłby dobry początek, ale już samo to w sobie jest nierealne.

Nie wiedziałem, jak to skomentować. Wiedziałem, jak chciałbym to skomentować, gdybym był w swoim ciele. Czy trzy dni temu byłem skłonny przeprosić Deku i przyznać, że zachowywałem się jak skończony debil, że za nim tęskniłem i że chciałbym odzyskać go w swoim życiu? Nie rozśmieszajcie mnie. Oczywiście, że nie. Myślałem, że tę szansę zaprzepaściłem wieki temu. Czy teraz, z ta świadomością, którą miałem, a której nie powinienem mieć, bo te słowa słyszał przecież Todoroki, a nie ja, byłbym skłonny w sekundzie, w której wrócę do swojego ciała, pokajać się, przeprosić i obiecać poprawę, jak ministrant na kazaniu? No jasne, że kurwa tak. Musiałem tylko żywić najszczerszą nadzieję, że Icy Hot w moim ciele nie odjebie czegoś tak potężnego, że zablokowałby mi drogę, którą zamierzałem obrać. Wątpię żeby próbował, zwłaszcza po naszej dzisiejszej rozmowie i tym, jak źle na niej wyszedł, ale cień niepewności zawsze zostawał.

Dlatego zamiast cokolwiek powiedzieć, czy to na korzyść Icy Hota, czy swoją, tylko pokonałem dzielący nas dystans i delikatnie objąłem Midoriyę ramieniem. Chłopak początkowo spiął się, jakby sam nie był do końca pewien, czy powinien jakkolwiek okazać mi uczucia, czy dalej być zdystansowanym przez pryzmat naszej ostatniej kłótni. Skłaniał się jednak widocznie ku pierwszej opcji i już samo to w sobie dawało mi sygnały, że ich sprzeczki zazwyczaj trwają nieco dłużej i kończą się zupełnie inaczej. Nie żeby zaskoczona mina Izuku na sam mój spokojny ton była wystarczającym znakiem czy coś. Takie tam, podwójne sprawdzenie własnych faktów. Chociaż i tak najbardziej zaskoczony chyba byłem w tym wszystkim ja. Bo jasne, mówiłem opanowanym głosem, bo myślałem, że takiego używa ten zjeb, ale najwidoczniej się pomyliłem. Tak jak pomyliłem się w kwestii uczuć Izuku. I najwidoczniej masie innych rzeczy. Miałem tydzień żeby zrozumieć w jak wielu. A później mogłem tylko liczyć, że starczy mi czasu, bym je wszystkie naprawił.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top