.

Pewnego dnia w Azkabanie pojawił się ktoś nowy. Wyczułem jego obecność. Był to mężczyzna, widziałem go z mojej celi. Miałem wrażenie, że w jednej chwili popatrzył się na mnie smutno. Ale zaraz potem odwrocił wzrok. Chyba faktycznie stałem się odrażający. Przed mężczyzną szedł jego Patronus. Duży pies. Najwyraźniej przybysz musiał być aurorem, skoro przybył do tak obskurnego miejsca jak to. Spotkał się ze starżnikiem, rozmawiali przez chwilę. Strzępki rozmowy, które udało mi się usłyszeć, dały mi na prawdę dużo do myślenia. I sprawiły ogromny ból.

-Witam Pana. - odezwał się strażnik cichym i  zachrypiętym głosem.

-Jak się czujesz w tak okropnym miejscu? - zapytał rzeczowo auror, na co niski mężczyzna zaśmiał się nerwowo.

-Tak jak zwykle. - zrobił pauzę. - Myślałem że przyjdzie ktoś inny. W papierach mam jakiegoś Lupina. - dopowiedział, przeglądając zabrudzony notes. Na dzwięk nazwiska przyjaciela serce podskoczyło mi do gardła.

- Tak faktycznie, Remus Lupin miał przyjść. Wszyscy myśleliśmy, że po tak długim czasie uporał się z tym wszystkim. Pamięta Pan sprawę Potterów prawda? - niski mężczyzna skiną głową. - Lupin był ich przyjacielem, co równało się z tym że był też blisko z Blackiem. Jego psychika była po tym wszystkim  dość...mówiąc delikatnie naderwana. - bolało. Bardzo, cholernie. Ale próbowałem jakoś wytrzymać i podsłuchać jego wypowiedź do końca. - Miał tu przyjść i porozmawiać z jednym z waszych pensjonariuszy, ale nie dał by rady być tak blisko Blacka.

- O tak, rozumiem. - skwitował jego wypowiedź strażnik. - No nic, zapraszam Pana dalej. - odeszli. Zostawiając mnie z samego z myślami i smrodem.
Szkoda Ci Remusa, prawda Syriuszu? W sumie wcale się nie dziwię. Masz wrażenie, że on czuję się gorzej od ciebie? Tak, masz rację Black. W końcu został sam. Sam jak palec. Nie ma przy nim nikogo. Śmieszne, pamiętasz jak kiedyś powiedziałeś mu, że go nie zostawisz? To było wtedy, kiedy dowiedziałeś się o jego wilkołactwie. Obiecałeś mu go. No cóż, nie dotrzymałeś obietnicy.

Wtedy jak tylko mogłem starałem się jakoś trzymać. Chodziło głównie o to, abym nie zaczął znów się obwiniać. Bo powinienem tam być. Być z Remusem teraz i wtedy, kiedy James i Lily umarli. Przytulać, płakać, upić się, wszystko z nim. Żeby go wspierać, żeby nie był sam. Żebym też ja nie był aż tak samotny i żebym nie czuł się tak źle. Powinienem stać  obok niego podczas pogrzebu. Potem zaopiekować się nim i Harrym. Powinniśmy się wspierać, razem przez to przejść. Przecież z takim czymś człowiek nie może poradzić sobie w pojedynkę.

I właśnie, Harry. Syriuszu, czy pamiętasz ile lat już minęło? Ile lat ma teraz Harry? No dasz radę, wskrześ swoją zardzewiałą pamięć. Pięć albo sześć prawda? Coś koło tego. Ależ ten czas leci. Chciałbyś teraz go zobaczyć, prawda? Napewno jest podobny do James'a. I ma oczy Lily, tak od początku były takie same jak jej. Jeżeli chcesz go jeszcze kiedyś zobaczyć i udowodnić swoją niewinność musisz wziąść się w garść i uciec, słyszysz? Dasz sobie radę, albo nie nazywasz się Syriusz "Łapa" Black.

Na mojej twarzy, pierwszy raz od lat, pojawił się nikły, ale szczery uśmiech. Wiedziałem, że dam sobie radę. Musiałem spróbować, w końcu nie miałem niczego do stracenia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top