Samotność
Mike
- Czego chcesz? - Mruknąłem oburzony, spoglądając na nią.
- Jak to czego skarbie. Tęsknię za tobą. Tak dawno się nie widzieliśmy, że postanowiłam porozmawiać z moim chłopakiem. - Szatynka uśmiechnęła się .
- A nie przypadkiem za Jasonem? - uśmiechnąłem się.
- No co ty. Tylko ciebie kocham, przecież wiesz, że tamten idiotą nic dla mnie nie znaczy. - Podeszła bliżej mnie i dotknęła dłonią mój policzek. Strąciłem rękę Emmy i przeszyłem ją wzrokiem.
-Nie sądzę. Nie udawaj wszystko już wiem. Nie graj kochanej dziewczyny - Złapałem ją za nadgarstek i mocno ścisnąłem, by ta nie mogła się uciec.
- No i co. Pewnie tak idiotka na opowiadała ci jakiś kłamstw, ale i tak mi wybaczysz, bo mnie kochasz. Poza tym jesteś mój i zawsze będziesz. -Odpowiedziała z kpiną w głosie, a ja jeszcze mocniej zacisnąłem rękę. - Puść! To boli!
- Nie puszczę i nie wybaczę ci rozumiesz?! To koniec, a teraz właśnie się przyznałaś. A poza tym Sara nie jest idiotką i przynajmniej jako jedyna powiedziała mi prawdę o tobie. Nikt inny nie miał odwagi - Puściłem nadgarstek Emmy i zacząłem iść w stronę domków.
- Co może się w niej zakochałeś, że tak ją bronisz? Chyba nie zauważyłeś, że nie masz u niej szans, za wysoka liga kochanie. Zniszczę ciebie i ją zobaczysz! Pożałujesz tego Ty i ta twoja przyjaciółka! Będziesz wracał do mnie na kolanach!- Szatynka darła się jakby kota ze skóry obdzierali. Jednak nie miałem ochoty dalej jej słuchać i przyśpieszyłem kroku. Chciałem już, być w domu i leżeć na kanapie.
Zakochałem się w Sarze? Nie, to nie to uczucie. Bardziej pasuje mi to na uczucie jakie darzy się siostrę. Tak na pewno jak siostrę nic więcej. Nic więcej, prawda?
Szybko wróciłem do domu. Otworzyłem drzwi i miałem iść do siebie gdy zobaczyłem Sarę.
- Mike, ja muszę ci coś powiedzieć - Dziewczyna podbiegła do mnie, była bardzo zestresowana i niespokojna.
To brzmi tak poważnie... Może, może ona tez kocha mnie jak brata oczywiście.
-Słucham? - Uśmiechnąłem się słodko.
- Ktoś jest w d...- Usłyszałem huk, po czym blondynka opadła w moje ramiona. -Domu.. - Wyszeptała cicho i zamknęła oczy.
To są żarty nie? Albo zły sen... ta na pewno.
Trzymałem dziewczynę na ręce, ale nie mogłem się obudzić więc to raczej nie był sen.
- Sara... - Czułem ciepło na moich dłoniach. Krew, tyle krwi.
Co się właśnie dzieje? Przecież bogowie są nieśmiertelni no nie?
Byłem w totalnym szoku, a dziewczyna umierała mi na rękach. Złapałem ją mocniej i wybiegłem z domu kierując się ku środkowi, gdzie było, tak zwane przez nas, dowództwo.
- Mike... Nie chce, żebyś był samotny. - Wyszeptała.
Było już późno, nie widziałem gdzie biegnę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top