Rozdział VII
(Pov. Hitomiko)
Gdy wyszłam z pokoju mojego braciszka zadzwonił mi telefon. Zamarłam dzwonił ojciec
-i co ja mu powiem że hiroto miał wypadek. - strasznie spanikowałam gdt patrzyłam na telefon
(podświadomość : Dobra kobieto ogarnij się... Przecież ojciec nie musi nic wiedzieć...)
Uspokoiłam się i odebrałam telefon , wsumie to moja podświadomość ma dobry pomysł. Rozmawiałam z ojcem co się dzieje i działo oprócz tej akcji z dziaj. Po rozmowie z tatą która zaskakująco długo trwała bo aż 30 min poszłam do pokoju i położyłam się spać.
( pov. Ryouhei)
Przez kolejne dni nic ciekawego się nie działo. Nadeszła sobota a oni nadal nie wrócili. Hiroto od tej całej akcji gdy go te dwa debile zatakowały, do nikogo się nie odzywał ani nic. Nie rozumiem dlaczego większość no powiedzmy ponad 2/3 ludzi których że jestem głupi bo wpadłem na genialny pomysł żeby temu młodemu kirze poprawić humor
(podświadomość: ty serio jeszcze nie zjażyłeś że jesteś tempy jak but... Ale przynajmniej ruszyłeś tym tempym łbem)
Ale moja podświadomość jest złośliwa. Stałem przed drzwiami pokoju tego Boga piłki (dop. aut. nie do końca znam tłumaczenie bo jest God striker a nie God of striker czyli Bóg napastnik. Więc nwn) zapukałem do jego pokoju i po chwili usłyszałem ciche proszę. Weszłem do pokoju na sofie
była walnięta jego torba w której był już strój i korki oraz opaska. Zdziwiło mnie to niepowiem bo przecież jak narazie nie ma meczów z pokoju wyszedł hiroto.
- macie dzisiaj jakiś trening czy co? - zapytałem z trochę oburzeniem bo mi troszkę to niszczy plany na dziś...
- nie no co ty po prostu nie chce mi się w niedzielę pakować więc teraz to robię. A co?
- nic... Po prostu tak. Może przejdziemy się po mieście z tego co wiem za 2 godziny raimon gra mecz towarzyski.
- już? Przecież dopiero co zaczęła się szkoła a mecze zaczną się dopiero w maju.
- no ale pewnie Asuto nie mugł wytrzymać i prosił trenera o mecz... Kolejny Mark Evans.
- pewnie tak.- odparł uśmiechając się i zasuwając zamek w torbie
- to co idziemy kira? - zapytałem odrazu
- możemy ale... - nie dałem mu skończyć chwyciłem jego rękę i szybko ją wyrwał.
- no o co chodzi? Mam szanownego młodego dzieciaka z rodu tak nie ciągnąć... Ojej przepraszam. - powiedziałem że aż go zirytowałem
- nie o to chodzi...
- to o co?! - byłem trochę zdenerwowany tym wrzystkim stanął przede mną i czekał na moją reakcje przypatrywałem się mu i nagle mnie olśniło że dałem sobie facepalma w łeb
- olśniło demona?!
- tak sory nie zwruciłem uwagi że jesteś jeszcze w piżamie... - było mi głupio jak cholera. Odrazu żuciłem odwracają się do niego tyłem
- będę na dole jak się ogarniesz to przyjdź... Tylko wiesz jest 9.30 a mecz jest za półtorej godziny.
//// na stadionie\\\
(wiem jestem leniwa XD)
(pov. Hiroto)
Siedzieliśmy na stadionie i oglądaliśmy mecz ramiona w sumie nic ciekawego się nie działo drużyna Asuto strzeliła 3 gole czyniąc wynik 3-2. Wrzuciliśmy do domu z haizakim i w sumie odrazu poszłem do pokoju zanim moja siostra się zorientuje że jesteśmy. Siedziałem na sofie i coś oglądałem a haizaki nie obchodzi mnie co robi więc nie wiedziałem co on wyprawia. Oczywiście jak to ja zaczołeś przeglądać telefon bo po 30 min znudziło mi się oglądanie. Gdy tak przeglądałem telefon zauważyłem wrócone zdjęcie cocker spaniela... Matko jak ja bym chciał mieć psa lub jakie kolwiek zwierzątko no ale oczywiście mój ojczulek nie znosi zwierząt. Kiedyś próbowałem go namówić żebym w naszym domu był pies. No ale nie jak to mówi mój tata zwierzęta to tylko kolejny nie potrzebny obowiązek.
(pov. Ryouhei)
Siostra tego typa co cały czas ma problem do świata zawołała mnie
- Ryouhei mogłabym cię o coś prosić
(podświadomość : ciekawe co tym razem... Może będzie to jakaś grupsza sprawa... 😌)
Moja podświadomość serio coś chyba brała...
-To mogę cię o coś prosić?
-Oczywiście... Tylko o co chcesz mnie prosić?
- nie wiem czy wiesz ale....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top