1812 r. - Bitwa pod Berezyną

Śnieg padał bez przerwy już od dobrych trzech dni. Czasami śnieżyce były tak silne, że tracili widoczność. O ile Polscy, przyzwyczajeni do mrozów, dawali radę, tak Francuzi byli na skraju wyczerpania. Polscy żołnierze musieli w wielu przypadkach nosić bagaże francuskich, albo oddawać im konie.

Zaczęło się niewinnie. Po wymarszu z Moskwy, ludzie, choć wiedzieli, że są w złej pozycji, byli jeszcze pełni optymizmu. Maszerowano energicznie. Śpiewano i śmiano się. Wtedy jednak przyszła pierwsza bitwa. Po tak wielu zwycięstwach, nikt nie był przygotowany na porażkę. Zaczęli tracić morale. Francja starała się zagrzać wojowników do walki. Wygłosiła kilka mów motywacyjnych i nakłoniła do tego samego Napoleona. Ci kolorowi jak i ci ludzcy żołnierze odzyskali na chwilę wiarę. A przynajmniej do kolejnej bitwy.

Następna porażka i coraz większe mrozy doprowadziły ludzi do dołka, z którego już żadne przemówienie nie mogło ich wyciągnąć. Sytuacja stała się krytyczna gdy po armii rozeszła się wieść o pierwszym Francuzie, który umarł z wycieńczenia. Polska próbowała podnieść ludzi na duchu, mówiąc, że tamten człowiek był przecież ranny, więc i tak by umarł prędzej czy później, a oni mają duże szansę na przeżycie. Niestety, nie było to wystarczająco przekonujące.

Polacy pomagali jak mogli Francuzom, którzy załamali się po tym jak Francja pierwszy raz straciła przytomność. Ludzcy Francuzi, co prawda nie byłi w stanie tego odczuć, ale swoje załamanie przeżyli z innego powodu. Ich przywódca Napoleon Bonaparte nie pokazywał się już od dłuższego czasu. Gdy rozstawiali obóz, on chował się w swoim namiocie, a podczas jazdy nie odzywał się do nikogo.

Teraz Polska szła obok konia na którym jechała śpiąca Francja. Miała na sobie jej kożuch, który spełniał bardziej walory estetyczne niż praktyczne. Postanowiła, że zamienią się odzieżą wierzchnią, po pierwszym zemdleniu Francji. Było jej więc zimno i ciężko, musiała bowiem nieść podwójny bagaż. Jednak nie tylko to, od wymarszu z Moskwy, przejęła Polska od przywódczyni całego przedsięwzięcia. Coraz częściej musiała także dowodzić jej armią, martwić się o zapasy i wysyłać zwiadowców. Ludzie zaczęli przychodzić z problemami do niej, a nie do wyczerpanej Francji.

- Zbliżamy się do rzeki, pani. - z zamyślenia wyrwał ją głos dowódcy jedynego z jej garnizonów.

- Dobrze - jej ton był jak zawsze spokojny, za wszelką cenę nie chciała dać po sobie poznać, że boi się tak samo jak inni - Zarządzam postój. Powiedz reszcie by się przygotowali.

- A co z...

- Francuzami? - weszła mu w słowo Polska. - Powiedz, że Francja wydała rozkaz by utworzyć oddział z resztki żołnierzy, którzy są w stanie walczyć. Nich wybiorą sobie dowódcę. Reszta nie będzie brać udziału w walkach.

- Pani, ale wtedy Rosja będzie mieć nad nami przewagę liczebną...

- Już dawno miał. - przerwała ostro - Po prostu nie musiał wystawiać wszystkich żołnierzy i tego nie robił. Z resztą, czy oni wyglądają ci na kogoś, kto może trzymać szablę w dłoni? Tylko by zawadzali. A teraz zejdź mi z oczu.

- Tak jest, pani, przepraszam.

Gdy wszyscy się zatrzymali, obudziła Francję. Poszły kawałek w las, tak by móc swobodnie porozmawiać. Idąc Polska zauważyła wysoką postać w oddali. Widywała tą osobę już poprzednio, za każdym razem tajemniczy jegomość obserwował ich z daleka. Na szczęście, Francja jeszcze ani razu nie zwróciła na niego uwagi. Jeśli podejrzenia Polski były słuszne, to wiedziała kto ich obserwuje.

- Po co ten postój? Mogliśmy już dawno przeprawiać się przez tą rzekę. - narzekała Francja - To, że pozwoliłam ci dowodzić kiedy odpoczywam nie oznacza, że masz opóźniać nasz powrót!

- Po to, żebyśmy się przez tą rzekę mogli przeprawić. - Polska próbowała mówić spokojnie, ale w tym wypadku nie mogła powstrzymać się od ostrego tonu - Rosja nie pozwoli nam tak po prostu odejść. Nad Berezyną czeka nas ostania bitwa, więc lepiej żebyśmy byli przygotowani.

- Przygotowani, pfff... - przewróciła oczami - I co? Mam teraz jeszcze dowodzić wojskami?

Jakbyś kiedykolwiek próbowała, pomyślała Polska, jednak nie powiedziała tego głośno.

- Nie. - jej ton znów stał się spokojny - Na pewno już znasz mój plan. Chciałabym abyś sprawiła by Napoleon zrobił dokładnie to samo co my.

- A jeśli tego nie zrobię? To moja wyprawa, więc to ty powinnaś wykonywać moje rozkazy.

- A masz inne wyjście?

Polska oparła się o drzewo przy którym stały. Dobrze wiedziała, że Francja miała ochotę zrobić to samo. Była już zbyt słaba nawet by stać przez dłuższy czas o wysłanych siłach. Mimo to, nie pozwoliła sobie na tę oznakę słabości. Stała dalej wyprostowana, tak by cały czas móc patrzeć na Polskę z góry. Nie było przecież rzeczy w której byłaby gorsza od biało - czerwonej. Była wyższa, ładniejsza, lepiej ubrana, bardziej kulturalna, mądrzejsza, ciekawsza...
Jakieś tam księstwko, któremu zabrano większość ziem, nie mogło się równać z tak wielkim cesarstwem. Tak przynajmniej myślała Francja.

Zapadła długa chwila ciszy. Przerwała ją Polaka.

- Widzisz, - zaczęła - tak się składa, że ja dalej wykonuję twoje rozkazy. Tyle że, w chwilach... twojej niedyspozycji, ktoś musiał zająć się dowodzeniem.

Francja dumie poprawiła swojego koka. Zachowywała się tak, jakby słuchała o wczorajszym śniadaniu.

- No dobrze, - odezwała się po chwili - a co ty będziesz robić w tym czasie? To co zwykle?

- Tym razem dowodzenie nad moim odziałem przejmie ktoś inny. Doświadczony człowiek, da radę. Ja... - spojrzała się dyskretnie za plecy Francji w gołąb lasu. Obserwatora już tam nie było. - podejmę walkę na innym froncie.

Francja spojrzała na nią podejrzliwie.

- Nie rozumiem cię. Spotkanie skończone. Idź się przygotuj do... tego czegoś.

- Jak rozkażesz.

Francja odchodziła chwiejnym krokiem. W tej chwili wcale nie wyglądała dumnie. Potargane niebieskie włosy, brud na ubraniu i twarzy. Przecież mogłabym ją teraz z łatwością zabić, pomyślała Polska. Ale wtedy byłabym odpowiedzialna za Francuzów, nie Polaków.

Białowłosa ruszyła się z miejsca dopiero gdy straciła z oczu pomysłodawczynię, jakże udanej, inwazji na Rosję. Idąc wyciągnęła z kieszeni mały kieszonkowy zegarek. Spojrzała na godzinę. Ponownie wyruszyć w drogę mieli około godziny szesnastej. Miała więc jeszcze godzinę na własne przygotowania. Nie wróciła już do armii. Gdyby tam poszła, ktoś mógłby zauważyć, jak odchodzi. Chciała uniknąć niewygodnych pytań.

Za odsłoną z drzew, szła w stronę miejsca przeprawy. Specjalnie wyruszyła szybciej od wszystkich, tak by mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Bitwa była z góry przesądzona. Jedyne czego chciała, to poniesie jak najmniejszych strat. Straciła nadzieję na wygraną już dawno. Czuła się jakby szła na skazanie. W istocie, po części był to marsz na skazanie. Skazanie na niewolę.

Gdy doszła nad rzekę. Nie pozostawało jej nic innego jak czekać i wypatrywać. W oddali było już słychać maszerujących ludzi. Czas dłużył jej się niemiłosiernie. W pewnym momencie spostrzegła, że dłoń trzyma na rękojeści szabli u pasa. Była zniecierpliwiona. Nakazała sobie zachować spokój i czujność.

Opłaciło się, ponieważ akurat gdy na horyzoncie zaczęła pojawiać się Francja że swoimi poddanymi, a zza przeciwnego pagórka widać było maszerującą armię wroga, kątem oka zauważyła przemykający cień. Odwróciła się szybko kładąc dłoń na rękojeści broni. Poczuła jak na jej policzki spadają malukie płatki śniegu. Zaczęło się. Kilkadziesiąt metrów dalej stała postać, dokładnie ta samą osoba, którą widywała przez ostanie kilka dni. Bez namysłu ruszyła w tamtą stronę biegiem. Przez te kilka chwil, gdy biegała zdarzyła rozszaleć się prawdziwa burza śnieżna. Dotarłszy na miejsce spostrzegła że, postaci już nie było. Zaczęła rozglądać się dookoła. Śnieg jednak ograniczał jej widoczność. Prawie nic nie widziała. Wyciągnęła miecz.

- Spokojnie, - odezwał się dobrze znany głos - przecież nie w każdej bitwie musimy walczyć.

Polska starała się zlokalizować źródło głosu. Jednak na próżno.

- I co, zamierzasz gadać tak do mnie cały czas z nikąd? - zadrwiła - Pokaż się, chyba, że się boisz.

Usłyszała trzask gałęzi, a potem jak ktoś ląduje na ziemi za jej plecami. Odwróciła się. Przed nią stał Rosja w całej swojej okazałości.

- Od kiedy to zajmujesz się wspinaczką?

- To po prostu wrodzony talent - uśmiechnął się zadziornie. Nagle spoważniał - Więc? Po co tu jesteś? Czemu nie walczysz razem z naszą kochaną Francją?

- Muszę trzymać cię z dala od bitwy. A ty? Czemu nas obserwowałeś? - odbiła piłeczkę, chowając miecz do pochwy.

- Was? Ja obserwowałem ciebie.

Zaczął podchodzić bliżej. Polska nawet nie drgnęła. W końcu znajdowałi się od siebie w odległości mniejszej jak pół metra. Milczenie przerwał Rosja.

- Byłem ciekaw jak sobie poradzisz. - zaczął chodzić dookoła niej - Widziałem wszytko. Jak wydawałaś rozkazy, oddawałaś swoje porcje jedzenia Francji, nosiłaś jej rzeczy. Widziałem wszytko. - powtórzył tym razem z większym naciskiem - Swoją drogą, nie za zimno ci w tym płaszyku?

Dotknął skrawka materiału na dole, w okolicy prawnego uda.

- Zimno... - odpowiedziała niepewnie, poczuła jak napływają jej do oczu łzy - Nawet bardzo.

- No właśnie, a pamiętasz co ci obiecywała? Miała odbudować twój kraj. - podpuszczał ją dalej Rosja.

- Miałyśmy Moskwę... - mówiła cicho że spojrzeniem utkwionym przed siebie.

Rosja przystanął z boku i pochylił się lekko.

- Ty miałaś Moskwę. - zaczął cicho - Ty wymyśliłaś taktykę i plan bitwy. Ty dowodziłaś wojskiem i to ty wyrzuciłaś mnie z mojej stolicy. Spróbuj uwierzyć w siebie dziewczyno.

Po tych słowach Polska jakby ocknęła się z transu.

- Co, kurwa?

Ton jej głosu zmienił się diametralnie. Podniosła wyżej głowę tak by spojrzeć Rosji w oczy. Przemówiła głośno i ostro.

- Jak śmiesz mówić coś takiego po rozjebaniu mojego kraju z kolegami?!

Po policzku spłynęła jej łza. Rosja stał oszołomiony. Chciał ją załamać, ale nie w taki sposób.

- Dobra, może źle dobrałem słowa... - próbował się tłumaczyć, nawet nie wiedząc dlaczego.

- Źle dobrałeś słowa? Ty kurwa wszytko zrobiłeś źle! - wykrzyknęła.

Łzy zalały jej oczy. Pod wpływem emocji zacisnęła rękę w pięść i chciała go uderzyć. Rosja jednak, szybko złapał jej dłoń. Coś zmusiło go by przyciągnąć ją do sobie. Polska, osłabiona przez silne emocje, nie protestowała. Zaczęły nią miotać spazmy płaczu. Rosją objął ją wolnym ramieniem. Była tak drobna, że bał, się, że może zrobić jej krzywdę swoimi silnymi ramionami. Polska tylko mocnej się w niego wtuliła. Nie chciała tego robić ale emocje były za silne. Musiała gdzieś to wszytko z sobie wyrzucić.

- Prze... Przegrałam - szlochała.

- Spokojnie, nic ci już ze mną nie grozi. Wszytko będzie dobrze. - powiedział niepewnie. Wypowiedział chyba najbardziej popularne słowa w takich sytuacjach. Zauważył jak okropny jest w pocieszaniu. Zaczął głaskać ją po głowie. - Jak to wszytko się skończy, założę Królestwo Polskie, zawrzemy unię personalną. Będzie dobrze.

Te słowa nie zadziałały, Polska zaczęła szlochać głośniej.

- Inni... za... zaborcy - wydusiła z sobie - Niemcy...

- Polsza - delikatnie złapał ją za podbródek i podniósł jej głowę tak by na niego spojrzała - Nie pozwolę, by on cię skrzywdził.

Znowu ukryła twarz.przywierając do jego klatki piersiowej. Śnieg nie padał już tak mocno. Dziewczyna zaczęła się powoli uspokajać. W oddali było słychać odgłosy walki. Z miejsca w którym byłi idealnie było widać bitwę.

- Francja...

- Przekroczyła już Berezynę. - odpowiedział zanim jeszcze zadała pytanie - Ale...

Nie był pewien czy powinienem dokończyć. Polska dalej była w niego wtulona, choć już nie szlochała. Wydawało mu się, że nadal boi się spojrzeć na pole bitwy.

- Dokończ.

- ... Ale Polacy... - zawachał się, ale postanowił wykonać jej rozkaz i mówił dalej - ponieśli ogromne straty.

Poczuł jak zadrżała. Tymczasem bitwa dobiegała końca. Zgodnie z oczekiwaniami wygrał Rosja. Nagle Polska odkleiła się od niego, zupełnie tak, jakby o czymś sobie przypomniała.

- Ja... muszę wracać.

Bała spojrzeć się mu w twarz. Nigdy nie powinna pokazać mu tyle emocji i słabości. Czuła się jakby oddała mu cząstkę siebie.

- Dasz radę sama? - mówił troskliwie, co było do niego nie podobne - Mogę ci pomóc.

- Nie, dam radę sama.

Spuściła głowę i ruszyła przed sobie wymijając go. Zdziwił się jej reakcją i tym jak szybko się pozbierała. Zdążyła przejść zaledwie kilka kroków, zanim ten ją zatrzymał.

- Poczekaj - poszedł do niej ściągając płaszcz - zmarzniesz, weź go.

Podał jej ubranie. Ona złapała go w lekkim szoku. Spoglądała przez pewien czas swoim czerwonymi od płaczu oczami, na ubranie.

- Przecież wiesz, że nie mogę się w nim pokazać. - tym razem to ona spojrzała mu w oczy i tym razem to on odwrócił wzrok. Prawą ręką podrapał się po karku.

- Francja zawędrowała już pewnie daleko, więc czeka cię długa droga. Przyda ci się, a zawsze przecież możesz zostawić go gdzieś w lesie.

Polska przytaknęła. Zabrała ogromny płaszcz i od razu go założyła. Wyglądała jak w worku, ale nie obchodziło jej to. Po przejściu kilku metrów postanowiła się odwrócić i powiedziała:

- Dziękuję.

Po tych słowach ruszyła w drogę i nie odwracała się już ani razu. Rosja tymczasem patrzał jak odchodzi.

Trzy dni później wyruszył na poszukiwania płaszcza. Znalazł go zawieszonego na jednej z gałęzi.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top