1434 r. - Bitwa pod Lipanami

Czechy zawsze uważał, że przełom maja i czerwca to najpiękniejszy okres w roku. Ludzie wydawali się weselsi i dużo łatwiej było dostrzegać pozytywne aspekty życia. Zazwyczaj z niecierpliwością wyczekiwał tych dni, ale nie w tym roku. Tym razem koniec maja okazał się dla niego bezlitosny. Kilka tygodni temu, musiał podjąć decyzję, która miała zaważyć o losach wojny. I tego dnia, w przeddzień ostatniego dnia maja, miał zmienić słowa w czyn i raz na zawsze zakończyć wojny husyckie.

Stał teraz przed jedną z najważniejszych osób w jego życiu, swoją siostrą, Polską. Nigdy nie byli prawdziwym rodzeństwem, ale tak właśnie sobie traktowali. Choć, ich kłótnie potrafiły doprowadzić do prawdziwych wojen, to w międzyczasie starali się sobie pomagać. Nie zawsze udawało się odzwierciedlić ich stosunki na podłożu politycznym, ale nie o to w tym wszystkim chodziło. Każdy kraj musiał troszczyć się o swoich ludzi jak najlepiej. Naturalnie więc, każdy z nich był w jakimś stopniu, mniejszym lub większym, nacjonalistą. Niestety, w przypadku Polski, był to zdecydowanie ten większy stopień. Miała ciężki charakter. Była okrutna, maściwa, bezwzględna... możnaby wymieniać wiekami. Często prowadziło to do sprzeczek między nimi. Czechy raz po razie, wszystko jej wybaczał. Tłumaczył sobię, że każdy ma jakieś wady, że trzeba być wyrozumiałym. Zachowywał się dokładnie tak, jak starszy brat dla swojej siostrzyczki. Wiedział również, że jeśli zabraknie jej niego, albo Węgier, Polska zostanie sama. Nie będzie nikogo, kto by ją pocieszał, radził, wysłuchiwał i choć trochę blokował jej nacjonalistyczne zapędy.

Na szczęście, ta relacja nie była jednostronna i teraz to Polska wysłuchiwała jego. Już od około godziny słuchała panicznie zestresowanego byłego husyty. Przez cały ten czas milczała, kiwając tylko co jakiś czas głową. Gdy zauważyła, że Czechy jak na razie skończył, postanowiła przemówić.

- Moim zadaniem - zaczęła uspokajającym tonem - nie masz się czego bać.

Czechy wziął łyk pitnego miodu. Siedzieli w namiocie w jego obozowisku. Bitwa miała odbyć się już tego dnia. Jeszcze przed tym wydarzeniem, bardzo chciał komuś się wygadać. Nie posyłał po nikogo, nie wysuwał gołębi, nawet nie mówił o tym nikomu. Polska jakby wyczytała to z jego myśli i pojawiała się akurat gdy najbardziej jej potrzebował. Droga z Krakowa aż pod Lipany zajmowała trochę czasu. Musiała więc wyruszyć kilka dni wcześniej, co tym bardziej robiło wrażenie.

- Jak to nie mam się czego bać? - zdziwił się Czechy - Muszę stanąć do walki przeciw ludziom, za którymi jeszcze niedawno stałem.

Polska westchnęła i pokręciła głową.

- Nie dałeś mi dokończyć. - jej spokojny ton sprawiał, że Czechy powoli się uspokajał - Chciałam tylko powiedzieć, że podjąłeś dobrą decyzję. Ta wojna trwała już stanowczo za długo. Do tego Sierotki i Taborci, zdecydowanie za bardzo się rozszaleli. Nawet zwykli chłopi zaczęli się bać. Powtarzam: to była dobra decyzja.

- A co jeśli utrakwiści i katolicy przegrają? Wynik bitwy jest niepewny.

- To prawda. - opowiedziała ostrożnie Polska - Masz prawo sądzić, że szansy obu stron są wyrównane. Jeżeli przegracie, wojna dodatkowo się przedłuży, ale nie przegracie. Wiesz czemu? - Czechy spojrzał na nią pytająco - Bo ty będziesz walczył.

Czechy uśmiechnął się słabo. Były to miłe słowa, ale wcale nie podniosły go jakoś bardzo na duchu. Mimo to, przynajmniej trochę się uspokoił.

- Ach, kurva! - zaklnął - Gdyby nie ta wyprawa na krzyżowców, wszytko byłby inaczej.

- Ty mnie chyba w tym momencie nie obwiniasz, co? - Polska założyła ręce i zmrużyła oczy.

- A kto mi to zaproponował? Anioł stróż? - zadrwił.

- A kto nie mógł zapanować nad emocjami i zgodził się w przypływie złości? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Czechy odwrócił wzrok. Chwilę nad czymś myślał. W końcu przemówił.

- Nie mogłaś mnie jakoś odwieść od tego pomysłu? Nie wiem, ostrzec chociaż.

- Po co? - Polska spojrzała na niego rozbawiona - Twoja pomoc była nieoceniona. Dlaczego miałabym ci tego zabraniać, skoro wpłynęło to na moją znaczną korzyść?

Czechy westchnął. Mógł się spodziewać takiej odpowiedzi. Co prawda na jej miejscu może i nie postąpiłby tak samo, ale ostatecznie ona miała rację. To była jego decyzja i jego wina.

- Masz rację, przepraszam. - powiedział zrezygnowany. Schował twarz w dłoniach. Oddychał głęboko, by wyrzucić z siebie cały ten stres. Polska czekała cierpliwie, popijając swój miód. W końcu Czechy podniósł głowę. - Pomożesz mi chociaż? - powiedział bez przekonania.

- Mówiłam już, że Jagiełło...

- Wiem, wiem, wiem! - przerwał jej brat - Nie możesz mnie wspomóc wojskiem.

- Więc po co się pytasz?

- Nie o taką pomoc mi chodziło. - Polska spojrzała na niego pytająco - Pytam się czy będziesz walczyć. Sama, bez wojska.

- Nie wiem, czy dam radę. - wyglądała jakby się nad czym intensywnie zastanawiała. Po chwili zapytała - A jaki masz plan na bitwę?

Brat spojrzał na siostrę zdziwiony. Nie spodziewał się tego pytania, ale odpowiedział natychmiastowo.

- Podzielę, to znaczy Borek podzieli, ludzi na dwie grupy. Jedna schowa się w dolinie niedaleko obozu wroga, a druga przeprowadzi natarcie. - spojrzał ukradkiem na Polskę. Na jej twarzy nie było widać żadnych emocji. - Gdy Taborci i Sierotki odtworzą tabor by gonić niedobitków, do ataku wkroczy grupa ukryta w dolinie. Tymczasem uciekający odwrócą się.

- Mówiłam, że wygrasz tą bitwę. - stwierdziła Polska. Gdy zauważyła wzrok rozmówcy, pospieszyła z wyjaśnieniami - Plan jest prosty, ale genialny. Poprowadziłeś husytów do zbyt wielu zwycięstw i teraz stali się za bardzo pewni, więc na pewno odtworzą tabor.

- Chyba masz rację, ale dalej nie jestem pewny. - Czechy pociągnął duży łuk miodu.

- Podjąłeś słuszną decyzję. - Polska przechyliła się lekko do przodu. Jej poważny ton znacznie złagodniał. - Te wojny trwały już za długo. Musiałeś je w końcu zakończyć. Nie ważne po jakiej stronie.

Ona cały czas miała rację. Husyci rozszaleli się. Ludzie, którzy wcześniej byłi za nimi, zaczynali się ich bać. A to przecież dla ludzi robił to wszystko. Każdy kraj starał się dogodzić swojemu narodowi jak najlepiej. Za długie wojny, nigdy nie pomagały.

Polska od początku powtarzała mu to samo. W kółko słyszał ,,dasz radę" , ,,uda co się" , ,,to była dobra decyzja". Wypadało chyba w końcu w to uwierzyć.

- Ja... - zaczął Czechy - po prostu, dziękuję.

- Za co?

- Za to, że jesteś. Wyrzucałem ci, że nie chcesz mi pomóc, ale pomogłaś już wystarczająco. - spuścił głowę przepraszająco. Polska uśmiechęła się nieznacznie.

- Po to tu jestem - odpowiedziała, wstając z miejsca - Widzę, że na razie nie jestem już potrzebna. Bywaj, bracie.

- Bywaj, siostro.

Polska wyszła z namiotu. Czechy spojrzał na jej puchar z miodem. Był pusty. Dlatego wyszła tak szybko. Co jak co, ale dobrym alkoholem to ona nigdy nie pogardziła, ale gorzej było jak się kończył.

Podniósł się energicznie z miejsca. Do bitwy zostało już niewiele czasu. Spodziewał się rzezi i do rzezi musiał się przygotować.

Wyszedł na zewnątrz i rozejrzał się. Przygotowania szły pełną parą. Ostrzono miecze, sprawdzano stan pancerza. Niektórzy giermkowie, ćwiczyli pchnięcia, inni zajmowali się końmi swych rycerzy, by one też były gotowe. Gdzie spojrzeć, tam ktoś się krzątał. Wszyscy się spieszyli, do bitwy zostawało coraz mniej czasu. W całym tym rozgardiaszu, nie było czasu na stres. Ludzie zajmowali się czymkolwiek, byle tylko nie myśleć o nieuniknionym zbliżającym się rozlewie krwi. Każdy wojak bał się. Wynik starcia był niepewny. Z jednej strony, doświadczeni husyci z legendarnymi dowódcami na czele. Z drugiej, mniej doświadczone, ale liczniejsze oddziały utrakwistów i katolików.

Czechy też się na początku bał, ale po rozmowie z Polską, zrozumiał, że tu nie ma na to miejsca. Jeśli chciał zakończyć tę wojnę, musiał być pewny w działaniach, a strach zdecydowanie temu nie sprzyjał. Dalej ciężko było mu myśleć o walce przeciwko swojej byłej armii. Chciał dobrze. Chciał doprowadzić do prawdziwej rewolucji. Pokazać swoim, że razem mogą zmienić wszystko, nawet normy religijne. Niestety, jedne do czego doprowadził to anarchia. Popełnił błąd, pozwalając im się tak rozszaleć. Trudno, przeszłości nie zmienię, ale mogę zmienić przyszłość. Uśmiechnął się sam do siebie.

Czas leciał mu niezwykle szybko. Za każdym razem gdy był już pewny, że wszystko jest gotowe, okazywało się odwrotnie. Kilka razy spacerował po obozie, by upewnić się, że wszyscy są gotowi, cały czas stwierdzał, że coś jest nie tak. Podczas chyba setnego obchodu z kolei, stwierdził, że są gotowi. Siedział już na koniu gotowy do drogi, gdy podszedł do niego jeden z jego sług.

- Panie, ktoś chce z waszą wysokością porozmawiać - sługa pokłonił się nisko. Był wdzięczny, że nie musi w tym momencie patrzeć swojemu panu w twarz.

- Och, co znowu? - zdenerwował się. Już miał zamiar, odsyłać potencjalnego rozmówcę, gdy za plecami sługi, spostrzegł drobną dziewczynę, troszkę wyższą od jego siostry. Kraj bez flagi czy godła na twarzy. - Słowacja? - zdziwił się - Co ty tu do kurvy robisz?

- Więc... - zaśmiała się nerwowo - Chciałam pomóc...

- Cha! Czym niby? Ładną buźką? - zadrwił. Przestał się śmiać gdy spostrzegł skrzywioną minę dziewczyny. Wskazała na łuk przełożony przez plecy. Czechy zrozumiał. - Przecież ty nie umiesz walczyć. - powiedział już spokojniej.

- Wiesz, - zaczęła uśmiechając się promiennie. Ona zawsze się uśmiechała. - przez pewien czas, gdy ziemie zamieszkane przez Słowaków były pod panowaniem Polski, poprosiłam ją by mnie czegoś nauczyła.

- I myślisz, że to wystarczy? - zapytał bez przekonania.

- Nie dowiemy się jeśli nie spróbujemy, nie? - powiedziała niepewnie.

Czechy spojrzał na zniecierpliwionych żołnierzy i pokręcił głową w geście rezygnacji. Nie było, czasu na takie pogadanki i Słowacja dobrze o tym wiedziała. Może i była głupiutka, ale kiedy trzeba było potrafiła być też przebiegła. Zazwyczaj dostawała to czego chciała.

- Jedziesz czy nie? - powiedział wyciągając rękę w jej stronę. Uradowana Słowacja lekko podskoczyła i złapała rękę Czech. Chłopak wciągnął ją na swojego konia, a ta usadowiła się wygonie za za nim. W chwilę potem, dał ludziom znak do wymarszu.

Podczas drogi nie mógł się skupić na jeździe. Jego myśli nieustannie krążyły od bitwy do Słowacji. Nie pomagało mu to, że cały czas czuł jej dotyk. Przecież musi się czegoś trzymać, żeby nie spaść, idioto. Trzymała się tak delikatnie, że Czechy miał wrażenie, iż jedzie z nim worek pierzu, nie dziewczyna. Zastanawiał się co go podkusiło by ją zabrać. Nie chciał by coś jej się stało, a mimo to wystawił ją na niebezpieczeństwo. Gdyby Polska tu była, nabijałaby się z niego i gadałaby coś o ,,prawdziwej miłości". Siostra sama w sobie, nie lubiła tych romantycznych ballad i legend, ale uwielbiała go denerwować, a takie bredzenie o uczuciach zawsze go irytowały. On miałby się kiedyś zakochać? Nigdy, chyba że w jakiejś prawdziwej półbogni. Czechy zawsze stawiał raczej umysł ponad serce. Skoro nie ufał i nie słuchał swojego serca, musiał jakoś wytłumaczyć sobie swoje zainteresowanie Słowacją. Wytrwałe powtarzał sobie, że to wynika z jego dobroduszności. Dziewczyna na pewno kiedyś będzie mieć własne państwo, a by nim rządzić musi być przygotowana. On dobrotliwie pozwalał jej na obserwację jego działań i rozmowy, tylko po to by nabrała doświadczenia.

Czechy westchnął. Coraz bardziej przestawał wierzyć w te tłumaczenia. Gdyby tak było, nie spinałby wszystkich mięśni pod wpływem jej dotyku. Nie martwił by sie, nie wyrzucałby sobie, że teraz przez niego może coś jej się stać. Co jeśli ona umrze w bitwie, nawet nie za swój naród...?

No właśnie, bitwa. Co jeśli przegrają? Jak wtedy Czechy zakończy wojny? Szanse były zbyt wyrównane, jak na jego gust. Mogło się zdarzyć wszytko. Polska powiedziała, że jego plan jest świetny, ale co jeśli Prokop Wielki albo Jan Čapek z Sán przejrzeli go? A jeśli Borek ma gorszy dzień i nie będzie dowodził tak sprawnie jak zawsze? Za dużo było tych ,,jeśli" by teraz się nad tym zastawiać. Już podjął decyzję, za późno na zmianę.

Po dłużącej się drodze, w końcu dotarli na miejsce. Słońce było już wysoko na nieboskłonie. Dopiero teraz spostrzegł w jak piękny dzień przyszło im walczyć. Bezchmurne niebo, wszędzie kwiaty i świeże liście na gałęziach. Najpiękniejszy okres w roku i taka ochydna bitwa.

Spojrzał na żołnierzy ze swojego oddziału i tych od Borka. Jak wielu z nich dziś zginie? Wojacy czekali na jego rozkazy. Powiedział ostanie słowa zagrzewające do walki i wydał polecania. Zsiadł z konia. Już miał ruszać ku dolinie gdy ktoś delikatnie pociągnął go za rękaw. Tym kimś okazała Słowacja.

- A ja? - zapytała niepewnie - Co mam robić?

- Ty... - Czechy nie był przygotowany na to pytanie - Chodź ze mną.

Słowacja przytaknęła lekko głową. Czechy szybko złapał jej rękę i pociągnął za sobą. Jesteś idiotą, wyrzucał sobie w myślach. Dziewczyna zdziwiła się jego zachowaniem, ale szła w milczeniu. Chłopak nie wiedział dlaczego kazał jej iść ze sobą. Mógł wyznaczyć jej przecież jakieś łatwiejsze i bezpieczniejsze zadanie. Posadzić gdzieś za drzewem i kazać strzelać z łuku. Tymczasem on brał ją ze sobą wprost do paszczy lwa. Nie wiedział jak dziewczyna poradzi sobie w samym środku na wpół zamkniętego taboru, oczywiście przy założeniu, że do tego taboru w ogóle uda im się wejść.

- Ymm... Czechy? - Słowacja przerwała ciszę.

- Tak..? - Czechy nawet nie spojrzał na nią, idąc dalej przed sobie.

- Bardzo doceniam to, że zabierasz mnie za sobą, ale... - mówiła słodko - możesz już puścić moja rękę.

Czechy odwrócił się. Rzeczywiście, przez cały ten czas trzymał jej dłoń i nawet tego nie zauważył. Momentalnie uwolnił jej rękę z uścisku, a jego twarz oblała się czerwienią. Dziewczyna chyba to zauważyła, bo zaśmiała się cicho. Czechy czuł się okropnie niezręcznie. Nie można było powiedzieć tego samego o Słowacji. Ona wyglądała tak samo beztrosko jak zawsze. Dalej szli w ciszy.

Dotarłszy do doliny, Czechy zauważył zdenerwowanie na twarzach żołnierzy. Miał ochotę podejść do każdego z osobna i dodawać im otuchy. Zamiast tego, kazał swoim zająć miejsca obok zwykłych ludzi. Na razie nie było jeszcze sensu przybierać tej ,,człowieczej" formy. On sam wyszedł na sam przód oddziału. Chciał jak najlepiej widzieć obóz przeciwników.

Słowacja nie wiedząc co ze sobą zrobić, podreptała posłusznie za nim. Oprócz tego, wyczuwała też ciężką atmosferę. Nie chciała po prostu zostać sama. Na początku była jak zwykle pozytywnie nastawiona. Obserwowała otocznie, śmiała się do siebie i rozmyślała o nieistotnych rzeczach. Wszystko zmieniło się w chwili dotarcia do doliny. Poczuła niepokój. Przez swoje wesołe usposobienie, rzadko odczuwała negatywne emocje, ale teraz, pierwszy raz w życiu, miała wziąć udział w prawdziwej bitwie. Dziękowała Bogu, że nie ma jeszcze swojego państwa i nie musi opiekować się ludźmi. Nie miała pojęcia jak Czechy może radzić sobie z taką odpowiedzialnością.

- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - z zamyślenia wyrwał ją głos Czech.

Słowacja pokiwała tylko głową, nie mogąc wydusić z sobie żadnego słowa. Chłopak nie wyglądał na przekonanego.

- Dlaczego w ogóle chcesz pomóc? - pytanie samo nasunęło mu się na myśl. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną.

- Ja... nie wiem. - powiedziała - Chyba chcę, zobaczyć jak to jest brać udział w bitwie. - uśmiechnęła się. Tylko na taką odpowiedź było ją stać. Miała powiedzieć prawdę, że się o niego bała?

Ku uciesze obojga, nie było im dane dalej prowadzić rozmowy. Usłyszeli tętent kopyt i krzyki biegnących. Borek rozpoczął pierwszy etap planu. Natarcie na zamknięty tabor. W stronę napierających leciał grad strzał i bełtów. Czechy zobaczył już pierwsze ofiary. Utrakwiści walczyli dzielnie, ale to nie wystaczało. Wszytko przebiegło zgodnie z predykcjami.

W pewnym momencie dowódca kazał się wycofać. Niedobitki zaczęły się odwracać. W całym tym chaosie, nie wszyscy usłyszeli polecenie. Ci którzy zorientowali się za późno, umierali. Nastała decydującą chwila. Czekający w dolinie wstrzymali oddech. Były to dosłownie sekundy, ale każdy tam obecny przysiągłby, że minęły godziny. Gdzieś w tle dało się słyszeć jakiś sygnał dźwiękowy. Nagle na polu bitwy z którego uciekli niedobitkowie, zrobiło się tłoczno. Udało się. Husyci otworzyli tabor. Ze zrobionej na prędce szpary między wozami, wylewali się wojacy. Ukryci w dolinie odczekali aż cały oddział wybiegnie, po czym sami ruszyli do ataku. Czechy wytrzymał jeszcze chwilę swoich, czekając aż tamci wpadną w wir walki. Niedługo potem kazał przybrać im ludzką formę i ruszyć w bój. Sam zrobił to samo.

Biegł prosto do obozu husytów. Rąbał na prawo i lewo. Nie zastanawiał się. Nie chciał się zastanawiać. Ktoś próbował uderzyć go z tyłu. Zręcznie uniknął ciosu i skontrował. Uderzenie z lewej, odskok w prawą, sparowanie kolejnego ciosu, unik, zamach, atak. Powtarzał to do skutku.

Po zabiciu, któregoś już z kolei, przeciwnika, przypominała sobie o Słowacji. Przerażony zaczął szukać jej wzrokiem. Znalazł ją. Otoczyło ja dwóch mężczyzn. Był idiotą, pozwalając jej walczyć w zwarciu łukiem. Nie widział jakim cudem nie zauważył, że dziewczyna nie ma przy sobie żadnego miecza czy sztyletu. Bez zastanowienia ruszył jej na pomoc. Gdy dobiegł na miejsce od razu przebił jednego z mężczyzn mieczem. Zanim drugi zorientował się co się dzieje, dostał mocnego kopniaka w kolano, co powaliło go na ziemię. Czechy nie czekając na reakcję wbił ostrze w jego gardło.

- Nic ci nie jest? - zwrócił się zdyszany do Słowacji. Dziewczyna nie odpowiedziała. W pewnej chwili wytrzeszczyła mocno oczy. Sięgnęła w stronę trupa leżącego obok i wyciągnęła z niego jakąś strzałę. Nałożyła ją na cięciwę i odpychając Czechy na bok wycelowała. Wszystko trwało nie więcej jak dwie sekundy. Czechy obrócił się w tył. Zobaczył upadającego rycerza. Chełm musiał zgubić gdzieś podczas walki. Strzała trafiła go prosto w oko.

- To chyba był ostatni. - powiedziała niepewnie Słowacja. Rzeczywiście, nigdzie nie było widać już żadnego żywego husyty.

Czechy doskoczył szybko do dziewczyny i wziął ją w objęcia. Nie miał pojęcia skąd taka reakcja. Przez wygraną bitwę, czy dzięki temu, że Słowacja była cała i zdrowa? To nie było teraz ważne. Przepełniała go prawdziwa euforia, prawdopodobnie z obu powodów. Słowacja drgnęła, ale po chwili oddała uścisk. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza szczęścia.

Trwali w tym uścisku, póki Czechy nie zauważył kątem oka, bełtu lecącego w ich stronę. Nie miał czasu na reakcję. Umarłby, gdyby pościk nie odbił się od ostrza czyjegoś miecza.

- Kurwa! - usłyszał soczyste przekleństwo - Chłopie, uważałbyś trochę!

Zmęczoma Polska odwróciła głowę w stronę z której przyleciał bełt. Osobą odpowiedzialną za zmieszanie był jakiś, stojący na granicy granicy życia i śmierci husyta, który ostatkami sił załadował kuszę. Polska spokojnie podeszła do niego i zadała mu śmiertelny cios.

- Przecież nie miałaś walczyć. - powiedział zaskoczony Czechy.

- Intuicja podpowiadała mi, bym została. Jak widać dobrze zrobiłam - Polska spojrzała na zabitego, przed chwilą husytę.

- Polacy...? - zaczął brat.

- Nie, - przerwała mu - tylko ja, ale... Chyba nie przeszkadzam, co?

Polska spojrzała na Słowację i wyszczerzyła się pokazując swoje odznaczające się kły i resztę zębów. Czechy pokiwał przecząco głową, jakby chciał powiedzieć ,,Nawet o tym nie myśl''. Słowacja spoglądała na nich niewinnie.

- No dobra, - zaczęła Polska - uznajmy, że nie interesuje mnie skąd wzięła się tu Słowacja. - zrobiła pauzę - Bitwa wygrana, chyba trzeba to jakoś uczcić, nie?

- Wydaję mi się, że picie takiej ilości alkoholu to już jakiś choroba. - stwierdził Czechy z lekkim rozbawieniem.

- Wiem. - odpowiedziała wesoło siostra.

~~~~~~~~~~~~~~~~
Uwaga!
•Polacy nie brali udziału w bitwie pod Lipanami. No tylko w pojedynczych przypadkach, ale że tak powiem, prywatnie.
• Co do Słowacji to sytuacja podobna jak w przypadku Białorusi z pierwszego rozdziału. Gdybym jej tu nie dała byłby nudno feeesssstt.

Protip: Jeśli kończą ci się opowiadania na wattpadzie, zmień język w aplikacji na czeski albo słowacki. Pojawią ci nie nowe opowiadania i chuj że nie po polsku. I tak większość zrozumiesz dzięki słowiańskiej magii.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top