ROZDZIAŁ 4
LEA
- Hej, mamo. - przywitałam się, siadając na ławce przed jej nagrobkiem.
Ubłagać tego goryla z przystojną twarzyczką o coś graniczy z cudem. Umięśniony jak goryl, głupi jak but, denerwujący jak mucha i uparty jak osioł. Ile jeszcze tego znajdę? Zobaczymy.... coś czuję że tych porównań znajdę jeszcze całkiem sporo i to wcale nie tych pozytywnych.
Tylko dzięki mojemu urokowi osobistemu i miną w stylu kota w butach, wynegocjowałam że Emanuel Warren nie będzie słuchał mojej rozmowy z rodzicielką. Nie to że powiedziałam mu że rozmawiam teoretycznie do zimnej skały z grawerowanym imieniem i nazwiskiem mojej mamy. Jednak on zrozumiał niemy przekaz pomiędzy wierszami i był gdzieś w części z nagrobkami małych dzieci, skąd ma dobry widok na mnie, ale wystarczająco daleko by żadne słowo do niego nie dotarło.
- Jest już kolejny koniec tygodnia, piątek. - informuje jakby ta informacja była najważniejsza na świecie. - Szczerze? Nie wiem od czego mam zacząć. - parskam niewesołym śmiechem.
Wpatruje się w datę jej śmierci, dzień moich narodzin. Gdyby nie ja, nie odeszłaby na tamten świat. Niby znała konsekwencje kolejnego zajścia w ciąże i zawsze mogła mnie usunąć, ale ona mnie urodziła oddając swoje życia za moje. A srebrne literki przypominają mi za każdym razem o tym nieznośnym bólu w okolicach serca.
Samantha Michelle
*08.08.1976
+ 13.11.2002
Ciekawe by było gdyby oprócz daty narodzin i śmierci, imienia i nazwiska i jakiegoś marnego cytatu z bogiem czy aniołami w roligłównej dopisywali jeszcze przyczynę śmierci.
Emanuel Warren
*20.01.1999
+24.05.2022
Umarł poprzez uduszenie.
Myślę, że wtedy o wiele więcej osób by przychodziło na cmentarze i wspominało zmarłych, nawet jakby mieli płakać. Poznać historię drugiego człowieka i to, w jaki sposób odszedł od swoich bliskich jest o wiele ciekawsze. Ja osobiście chodziłabym po cmentarzu do późnych wieczorów czytając z nagrobków ciekawe sposoby na śmierć.
Byłaby to też inspiracja dla młodych i niedoświadczonych morderców. Skok z klifu, uduszenie, zadźganie nożem, strzał z pistoletu w głowę, utopienie w wannie, powieszenie na grzejniku w łazience, zaczadzenie nie powiem czym, napad terrorystyczny. Naprawdę wiele ciekawych sposobów, do wyboru do koloru.
- Jak zwykle byłam na wykładach, miałam parę odwołanych przez co kończyłam wcześniej. Lucy nadal jest z Jared'em , zażegnali ostatni swój spór o którym ci mówiłam. Szykuje się ślub El i jutro idę na przymiarki sukni jako główna druhna, wiesz że El lubi mieć wszystko dokładnie zaplanowane. Cora jest chyba szczęśliwa ze swoim narzeczonym, zobaczę ją na ślubie, a tata ostatnio nieco szaleje. Był kolejny atak, przez co dostałam ochroniarza. Ma na imię Emanuel, rzadko spotykane imię, nie? Nie wiesz jak on mnie irytuje! Chociaż nadrabia to atrakcyjnością. Jest wiecznie poważny, nie odzywa się za wiele i jest zawsze czujny, jakby zaraz ktoś zza rogu miał mnie ostrzelać. Wygląda trochę jak goryl. - parskam smutnym śmiechem, ocierając pojedynczą łzę. - Za niedługo koniec semestru, nie mogę doczekać się wakacji, wiesz? Dzisiaj też byłam w szpitalu. Czytałam tym biednym dzieciom. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszyły na mój widok. No może trochę bały się Emanuela, ale szybko im przeszło. - kończę opowiadać, a wzrok spuszczam na ziemię. Wzdycham ciężko, starając się nie rozpłakać. Nie chce przy niej płakać. - Muszę już iść, mamuś. Przyjdę za tydzień z nowymi wydarzeniami. - żegnam się i wstaje z niewygodnej ławki.
Ciężkim krokiem podchodzę do mojego ochroniarza, który teraz trochę zgarbiony nadal spogląda na sporą część dziecięcego cmentarza. Staje tuż obok niego i patrzę na ten sam jasny nagrobek co on. Tu leży mała Jassie Collins, żyła tylko dwa lata. Ciekawe jak zmarła. Choroba, wada serca, wypadek, uduszenie, porwanie, a może sama jakoś wyrządziła sobie krzywdę, na przykład wkładając widelec do kontaktu? I o tym wcześniej mówiłam! Powodów śmierci jest tyle, że trudno się nie zastanawiać.
- Idziemy? - pytam mężczyznę, wyrywając go z zamyśleń.
- Tak, jasne. - odpowiada, ale jego głos jest dziwnie nieobecny. Jakby jedna jego część nie wróciła z czeluści jego umysłu.
- Wszystko dobrze? - pytam dla pewności. Jest w końcu moim ochroniarzem, a mój ojciec nie płaci mu tylko za szuranie za mną butami cały dzień. A z tego co zdążyłam zauważyć traktuje to zadanie bardzo poważnie.
- Nie, wszystko gra. - mówi mechanicznie. Mrużę oczy, znając jego kłamstwo, ale nie dopytuje. - Martwisz się?
- Znam cię prawie dwa dni, więc na to wychodzi. - wzruszam ramionami. Odwracam się na pięcie i idę w kierunku wyjścia z tego ponurego miejsca. Oczywiście pan goryl podąża za mną. - W dodatku ktoś musi odwieść mnie do domu. Dopiero wtedy mogę zrobić ci krzywdę. - rzucam bez jakichkolwiek emocji.
- Zabawna jesteś – parska ironicznie.
- Ty naprawdę masz słabe poczucie humoru. - mówię niezwykle poważnie. - Ale spokojnie, nadrabiasz to wielkim ...
- Wielkim przyrodzeniem? - pyta, przerywając mi.
- Miałam na myśli bardziej wielkie ego. - rzucam, ukrywając moje czerwone policzki.
Nienawidzę, gdy jakiś facet rzuca takie teksty. I wcale nie dlatego, że jest to dla mnie obrzydliwe. To też, ale bardziej chodzi o fakt, że czuję się skrępowana. Lucy mówi, że podnieca ją gdy jej chłopak szepcze jej jakieś sprośne rzeczy czy proponuje seks otwarcie. Ja się na tym raczej nie znam. I tak, nigdy z nikim nie spałam.
- Co jest? - tym razem to on pyta.
- Nic.
- Jak nic, jak widzę. - drąży. - Ty chyba nie...
- Zamknij się! - warczę wściekle, gdy znajdujemy się już przy bramie. - To moje życie i nie masz żadnego pieprzonego prawa się w nie pchać! Nie jesteśmy przyjaciółmi czy nawet znajomymi bym spowiadała ci się z mojego życia, nie ważne w jakiej kwestii! - wyrzucam z siebie i szybkim krokiem podchodzę do znajomego auta, w którym cierpliwe czeka Henry.
Zamiast krwi w moich żyłach płynie bulgocząca nienawiść i wściekłość. Po zażenowaniu nie ma już ani śladu. I lepiej dla nich wszystkich by już się do mnie nie odzywali, bo nie ręczę za siebie. Jak on śmiał! Przecież to szczyt wszystkiego pytać o moje życie seksualne, którego tak na marginesie nie ma.
Chwilę później przednie siedzenie zajmuje zawodnik walk w klatkach. Henry od raz wycofuje i wiezie prosto do domu. Och, jak dobrze, że teraz weekend! Nie wytrzymałabym chyba gdybym miała patrzeć na te odrażające twarze wykładowców jeszcze jutro.
***
Gdy tylko wróciliśmy do domu od razu udaje się do swojego pokoju. Tata pewnie jest jeszcze w swoim biurze, więc nie zamierzam mu przeszkadzać, a Yua ma już wolne. Marze tylko o tym by owinąć się w bezpieczny kokon, usiąść na moim ulubionym miejscu na parapecie i przeczytać jakąś książkę lub po szkicować. Albo wziąć ciepłą kąpiel z bąbelkami, która zniweluje wszelkie oznaki stresu i przyjemnie rozluźni moje mięśnie. O tak! Jednak zamiast tego w dłoń biorę na temperowany ołówek i notes robiący za szkicownik i siadam z kocem na obszernym parapecie.
Najlepiej mi się myśli właśnie w tym miejscu. Mogę na spokojnie oczyścić umysł i przelać na kartkę wszystko co siedzi mi w głowie, na sercu i duszy. Bez większego myślenia kreślę ołówkiem kreskę za kreską. Spoglądam raz po raz za okno, na zachodzące słońce i pojawiające się pomału białe gwiazdki.
Przedzielam kartkę na cztery w miarę równe części i szkicuje coś na kształt twarzy. Nie może przypominać ani rysów kobiety, ani mężczyzny. Na jednej części powstaje bohomaz poszczególnych elementów twarzy takich jak: nos, ciemne oczy, krzaczaste brwi, wąskie usta i broda. W wolnych polach po prostu to zamalowuje,rozcierając szare kreski palcem. Z zdziwieniem stwierdzam, że twarz z obrazka jest łudząco podobna do tej mojego ochroniarza.
Ugh ,czy on nawet teraz, gdy go nie ma obok mnie, musi zaprzątać moje biedne myśli!
Co on ma takiego, że siedzi cały czas w mojej głowie, poza irytującym sposobem bycia? Rzecz jasna ja go nie znam. I chyba nie zamierzam poznawać. Ma też piekielnie piękny profil, nie ważne który. Z każdej strony wygląda jak pieprzony grzech. Ja też chce tak wyglądać od razu po przebudzeniu! Wtedy zazwyczaj mam worki pod oczami, a mój wzrok woła o jeszcze pięć minut bezcennego snu.
Na pewno mam miano nocnego Marka. Nie da się mnie zmusić do wczesnego wstania, choćby była Trzecia Wojna Światowa, armagedon, koniec świata czy inne tego typu cholerstwo. Niech poczeka aż wstanę.
Odkładam szkicownik i ołówek na łóżko, z ciężkim westchnieniem opieram głowę o ramę okna i po prostu patrzę na barwne niebo z kolorowymi chmurkami. Jest piękne. Każdy zachód słońca, który widzę przez prawie dwadzieścia jeden lat mojego życia jest całkowicie inny. Kolory przemieniają się tworząc cudowny pejzaż. Żółty, pomarańczowy, różowy i fioletowy.
Tak jak powiedział mały książę: „ Gdy jest się bardzo smutnym, to kocha się zachody słońca ".
Błogą ciszę przerywa pukanie do moich drzwi. Może tata czegoś potrzebuje. Jednak zanim wstanę z parapetu do mojego pokoju wślizguje się jak wąż mój ochroniarz. Wzdycham zirytowana i przewracam oczami. Goryl jak gdyby nigdy nic zabiera mój notes i ołówek, kładąc się na moim łóżku . Podkreślam MOIM łóżku. Czego ten przystojny pomiot szatana ode mnie chce?
- Mogę wiedzieć co w tej chwili robisz? - pytam, nadal nie do końca wiedząc jak zareagować.
- Leżę.
- Pomyliłeś pokoje? Twój jest drzwi dalej. - zauważam, wracając na swoje miejsce. Nie chce z nim rozmawiać.
- Przyszedłem przeprosić. - oznajmia spokojnie.
Odwracam gwałtownie głowę w jego stronę i patrzę na niego jakby miał trzy głowy, w dodatku zionął ogniem. Słucham? On przyszedł do mnie po co? By mnie przeprosić? Wow... przywykłam raczej do tego,że to ja przepraszam za mój niewyparzony język.
- Okej? - pytam zdezorientowana. Jednak on ignoruje ten fakt i zakłada dłonie za głowę, eksponując swoje wyraźne mięśnie.
- Miałaś racje. To nie moja sprawa i nie powinienem pytać o takie rzeczy. Zachowałem się nieprofesjonalnie i czuję się z tego powodu źle. Po prostu tak jakoś wyszło, że przy tobie moje hamulce puściły. Nie jesteśmy przyjaciółmi czy nawet znajomymi. Jakby nie patrzeć jesteś moją szefową. Przepraszam, jeśli przeze mnie poczułaś się urażona czy zlekceważona. Moim zdaniem o wiele lepiej będzie nam przebywać ze sobą, gdy nasze relacje będą dobre. - mówi, lecz jego wyraz twarzy nic nie wyraża. Zero emocji, uczuć czy zaangażowania.
- Powiedzmy, że przyjmuje twoje przeprosiny. - rzucam i powracam do kończącego się zachodu. A szkoda, był taki ładny...
- Nie wyglądasz na przekonaną. - wtrąca.
- Bo nie jestem, Sherlocku. - znowu przewracam oczami.
I o tym mówiłam! Irytuje mnie samym mówieniem, chociaż wiem że nie miał nic złego na myśli, a może to ze mną coś nie tak?
- Zaczniemy od nowa? - pyta, też wyraźnie zdenerwowany.
Jak miło, że ja też działam mu na nerwy.
- Nie mamy czego. - prycham. - Jesteś tu dopiero pierwszy dzień, a znam nie całe dwa.
- Masz rację. - wzdycha. Po chwili słyszę melodyjkę dzwoniącego telefonu, jednak to nie mój telefon się odzywa, a pana zawodnika walk w klatkach. - Muszę odebrać. - żegna się, po czym zatrzaskuje za swoją osobą drzwi.
Może to i lepiej? Moja życiowa bateryjka nie ma już energii, a co za tym idzie? Trzeba ją podładować. Zabieram z szafy piżamę i idę szybko umyć zęby oraz twarz. Zawsze jak jej nie umyje, pojawia mi się trądzik z którym muszę walczyć przez kolejne dwa tygodnie. Jakby bielactwo nie wystarczająco kopnęło mnie w dupę, Rękawy bluzki, tak jak nogawki zakrywają wszystkie moje znienawidzone plamy. W miarę ogarnięta, gaszę światło, zakopując się w ciepłej kołdrze.
- Dobranoc, potwory pod moim łóżkiem.
Emanuel
- Cześć, Rachel. - witam się ze swoją dziewczyną.
Ostatnio w naszym związku jest dość duży kryzys, zaczęty jeszcze przed moją pracą dla pana Michelle. Szczerze, nie wiem czy jest sens to jeszcze ciągnąć. Rachel cały czas oskarża mnie o jakieś zdrady, brak czasu dla niej i ryzykowanie życiem. Z tym ostatnim się akurat zgadzam, bardzo ryzykuje, ale to moja praca. Albo to albo wojsko. A moja dziewczyna też wcale nie jest święta. Sama cały czas wychodzi gdzieś z przyjaciółkami, szwenda się po sklepach i butikach. Nie zabraniam jej tego, ale ona właśnie to robi nie zwracając uwagi na mnie. I to mnie chyba najbardziej boli.
Lea jest kompletnie inna i z wyglądu i z charakteru. Brunetka kocha pomagać tym małym brzdącom w szpitalu, które zostały niesprawiedliwie pokarane przez los. Studiuje psychologię też z powodu pomocy, tym co sobie nie radzą z własnymi myślami. Oddaje się w swoje pasję całą sobą i czerpie z tego niezwykłą przyjemność. Gdy Rachel myśli tylko o sobie i swoich przyjemnościach. Brunetka jest bardzo wybuchowa, energiczna i nie za bardzo myśli co mówi, po prostu wali prosto z mostu, a jakimś cudem dla mnie nadal jest wielką zagadką, gdy Rachel przy niej zachowuje się jak szara myszka, spokojna, opanowana i uśmiechnięta. Rachel ma brązowe długie włosy, mały dziewczęcy nosek, wąskie usta i bardzo szczupłą sylwetkę, chociaż z tego co wiem chodzi na siłownie. A Lea? Szalona brunetka z włosami do ramion z nie znaną mi dotąd fryzurą z warkoczyków, wystarczająco chuda, ma zaokrąglane odpowiednie miejsca, ma szerokie wargi, niezwykłego koloru oczy i łabędzia szyja, którą nie da się przegapić.
Cholernie różne i .... Naprawdę nie wiem skąd w mojej głowie jest to porównanie!
Jestem przecież z Rachel, a Lei tylko pilnuje przed jakimś dzieciakiem w masce. W dodatku ile Lea może mieć lat dziewiętnaście?Dwadzieścia? To i tak siedem, sześć lat różnicy.
- Tak bez kochanie? - pyta oburzona.
- Rachel, jestem w pracy. - wymyślam pierwszą lepszą wymówkę. Tak naprawdę, po rozmowie z brunetką miałem iść spać, by odpocząć przed następnym ciężkim dniem.
- Tęsknię, skarbie. - wzdycha do telefonu.
- Ja też za tobą tęsknię.
-Kiedy do mnie wrócisz? - pyta, a ja wyczuwam że robi smutną minkę zbitego psa.
- Wiesz doskonale, że potrzebna nam separacja. - odpowiadam, wchodząc do mojego pokoju. Przywykłem raczej do pokoju gdzie znajduje się łóżko, szafka i ewentualnie komoda z lampką nocną, gdy tu mam całe spore wyposażenie. Gdy tu wszedłem moja twarz wyrażała ogromne zdziwienie.
- Kochanie, ja już wszystko sobie przemyślałam! - niemal krzyczy. - Przepraszam cię za wszystkie moje słowa, przykrości i krzywdy. Naprawdę mi ciebie brakuje, misiu. Nie będę już kłócić się o twoją pracę, bo wiem że jest dla ciebie bardzo ważna, Nie będę też zazdrosna o wszystkie te dziewczyny ani o wyjścia do klubów, Wróć do domu, proszę. - mówi to tak szybko, że nie wiem czy ona w ogóle oddychała przez ten czas.
- Rachel. - wzdycham ciężko. - Że ty sobie wszystko przemyślałaś, nie znaczy że ja zrobiłem to samo. Daj mi jeszcze czas.
- Tyle ile go potrzebujesz, misiu! - świergocze. Zanim coś jeszcze powie ja się rozłączam i kładę na łóżko.
I co ja mam z nią zrobić? Moim zdaniem to nie ma sensu, nie kocham jej, moja miłość do tej dziewczyny wypaliła, gdy tylko zaczęła więcej czasu spędzać z przyjaciółkami na zakupach niż ze mną. Jednak nadal mi na niej zależy. Może jak postaramy się to odbudujemy nasz związek. W końcu trzysta sześćdziesiąt pięć dni razem to dużo. Nie można tego od tak usnąć.
W takim razie czemu teraz myślę jak sprawić by ta małolata zaczęła mnie traktować jak kolegę, a nie pracownika czy intruza?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top