ROZDZIAŁ 24

Anthony Michelle zwolnił mnie.

Nie stawiałem nawet oporu. Było to bez skuteczne. Nie powinniśmy tego robić, chociaż nic nie zrobiliśmy. Gdyby nie pojawił się Henry doszłoby do tego. Byłem tego pewny. Bo chciałem ją pocałować. Chciałem pocałować jego córkę, Leę Michelle.

Anthony wydzierał się na mnie przez długi czas, martwiłem się tylko aby Lea tego nie usłyszała. I tak już się stresowała, nie chciałem jej dokładać kolejnych zmartwień na jej barki. Mężczyzna jak na niepełnosprawnego przerażał mnie o wiele bardziej niż facet, który mógłby chodzić.

Usłyszałem jego wykład o tym jaki powinien być idealny ochroniarz. Wziął mnie, ponieważ wydawało mu się że jestem skupiony na celu. Teraz rozumiem już pytanie o partnerkę. Myślał, że może tylko zaprzyjaźnie się z jego córką. W końcu jej prawie rówieśnik może pomóc jej uporać się z informacją o zamachowcu. Cóż, wyszło kompletnie inaczej.

Na jego długi monolog, skinąłem niemrawo głową i poszedłem się pakować oraz zamówić bilet powrotny do domu. Nie wrócę do Rachel, nie ma takiej opcji. Wyrządziła mi psychiczną krzywdę, wykorzystując moje ciężko zarobione pieniądze, sama w ogóle nie pracując.

Prawda jest taka, że przy tej szalonej i wrednej kobiecie w końcu poczułem, że żyje. Nasze rozmowy nie były sztuczne, może czasem się kłóciliśmy. Moim zdaniem, to były tylko przekomarzanki. Byłem zazdrosny o tego całego Chase'a, nie podobał mi się za cholerę. Może dlatego, że zaczął się koło niej kręcić z dupy. Nie chciałem tego przyznać, ale to fakt.

Dopiero teraz, gdy muszę ją zostawić, zdaję sobie sprawę jak cudownie było wstawać rano i wiedzieć, że jest za ścianą. Oddychałem lżej, gdy byłem w jej zasięgu. A gdy się uśmiechała, nie dało się tego nie odwzajemnić. Chyba ciągnęło nas do siebie od początku, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały i zwyzywała mnie. Tak, to był najlepszy początek jaki mógł nam się przytrafić.

Zapiąłem zamek walizki i wyjąłem rączkę, rozglądając się ostatni raz po pokoju. Wziąłem mój bagaż i wyszedłem na korytarz. Chciałem jeszcze raz pożegnać się z Leą, zasługiwała na to. Z drugiej strony nie wyszedł bym już, jeżeli zobaczyłbym ją jeszcze raz. Byłem niemal pewny, że nie wyściubiła nosa ze swojego pokoju od wczorajszego intensywnego wieczoru.

Pan Michelle zmierzył mnie ostrym spojrzeniem. Nie dziwię mu się, jego zdaniem naraziłem jego najmłodszą pociechę na pewną śmierć. Taksówkę miałem już zamówioną, czekała na mnie przed bramą. Nie odwracając się więcej za siebie, wsiadłem do auta, a uprzejmy kierowca zapakował mój bagaż do bagażnika.

Żegnaj, Leo Michelle. Najpiękniejsza z moich wszystkich wspomnień.

***

Czekałem na swój pociąg, nienawidziłem latać samolotami* . Ładne widoczki, wrzeszczące dzieci i śliniący ci się na ramię starzec. Spełnienie podróżniczych marzeń. Miał być za dwadzieścia minut. Kupiłem sobie kawę w pobliskim sklepie, padałem na twarz.

Nie czułem się zbyt dobrze. Uścisk w brzuchu nie dawał mi spokoju, tak samo jak dziwne myśli z tyłu głowy. Ale ignorowałem to i to. Nie chciałem mieć jeszcze więcej problemów niż mam teraz. Może to tylko zmęczenie emocjonalne i psychiczne? Każdy człowiek w końcu ma uczucia, nie ważne czy jest płci męskiej czy żeńskiej. Mogę się tak czuć.

Gdy zostało tylko dziesięć minut do przyjazdu pociągu, poczułem w kieszeni jeansów wibracje z wyciszonego telefonu. Wyjąłem go i sprawdziłem kto dzwoni. Zmarszczyłem brwi, ujrzawszy imię Lei. Bez wahania odebrałem.

Może i nie pożegnałem się. Może i wyjeżdżałem. Ale zawsze od niej odbiorę, nawet jeśli to będzie tylko głupota lub zwykła tęsknota. Będę już chyba miał tak do końca życia, obawiając się czy coś jej grozi. Wady bycia czyimś ochroniarzem. Przyłożyłem słuchawkę do ucha, od razu słysząc jej cichutki szept.

- Emanuel? - zapytała. Brzmiała na przerażoną. Od razu cały się spiąłem.

- Tak, to ja. Lea, co się dzieje? - zapytałem, siląc się na spokojny ton głosu. Nie chciałem aby jeszcze bardziej panikowała.

- Powiedz, że jesteś jeszcze w mieście. Potrzebuję cię. - szeptała gorączkowo.

- Tak, jestem. Powiedz, gdzie mam być. Postaram się być w pięć minut. Powiedz tylko, gdzie jesteś i co ci grozi. - mówiłem, już wybierając numer taksówki i idąc w stronę wyjścia z dworca. Byłem skóry zapłacić nawet kilkadziesiąt dolarów by zawiózł mnie do niej jak najszybciej.

- Na uczelni. To Rachel. Ona... Chcę mnie chyba zabić. - odpowiada. Słyszę szelest i jej ciężki oddech.

- Dobrze. Gdzie dokładnie jesteś? - pytałem dalej, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej. Muszę to wiedzieć by jej pomóc. - Jest gdzieś blisko ciebie?

- Nie. Jestem w łazience w jednej z kabin. Proszę, pomóż mi. - łkała cicho. Serce boleśnie mi się ścisnęło.

Podjechała taksówka, wydałem polecenia kierowcy, który od razu ruszył. Zachęciłem go dodatkową gotówką, co od razu podziałało. Mijaliśmy kolejne ulice. Cały czas byłem na lini z Leą i pytałem o różne rzeczy.  Musiałem być jakkolwiek uzbrojony, swój pistolet złożyłem już wczoraj wieczorem.

- Dobrze, kochanie. Już zaraz jestem. Nie bój się. Nie panikuj, okej? - powiedziałem, gdy zaczęła oddychać jeszcze ciężej. Nie lubiłem, gdy zaczynała wpadać w ataki paniki. O wiele bardziej lubiłem, gdy uśmiechała się i rzucała we mnie obraźliwymi epitetami. - Wdech i wydech, Lea.

Zapłaciłem szybko kierowcy i wbiegłem na teren uczelni. Na miejscu była masa ludzi, szczególnie na dziedzińcu. Ewakuowali całą palcówkę, oczywiście zostawiając w środku źródło problemu! Co za cholerni.... Ugh! Policja owijała właśnie taśmą drzwi wejściowe.

Trzymając nadal telefon przy uchu, podszedłem do funkcjonariuszy. Wejdę tam, chociażby powstrzymywali by mnie siłą. Tam. Jest. Lea.

- Nie może pan tam wejść. - jak się spodziewałem mężczyzna mnie zatrzymał. Zignorowałem go, przekraczając żółte taśmy. - Nie dosłyszał pan?! Nie może on tam wejść!

Nie odezwałem. Nie zareagowałem, gdy zaczął mnie ciągnąć. Nie spojrzałem na niego. Szedłem m, szedłem i szedłem przed siebie. Jeszcze nigdy nie czułem, żeby tak szybko płynęła krew w moich żyłach. Adrenalina przepełniała każdy nerw w moim ciele. Muszę do niej dotrzeć. Muszę do niej dotrzeć. Muszę. Do. Niej. Dotrzeć.

Wyrwałem rękę z uścisku policjanta, wbiegając do środka uczelni. Wszędzie była głucha cisza. Poszedłem za cichymi instrukcjami Lei w słuchawce w miejsce gdzie była. Otworzyłem delikatnie drzwi, upewniając się że nigdzie nie ma mojej byłej. Boże, jakbym wiedział że to wariatka już wcześniej bym się od niej uwolnił. Albo w ogóle nie wchodził w żaden związek.

- Lea. - szepnąłem, rozłączając się. Ostatnie drzwi kabiny delikatnie się otworzyły. Ujrzałem twarz kobiety, spływający tusz po policzkach i czerwone oczy  - Hej, jesteś bezpieczna. Wyprowadzę cię stąd zaraz. - powiedziałem cicho, łapiąc jej wiotkie, sztywne ciało w objęcia. - Będziesz mnie słuchać?

- Tak. - węstchneła w moją pierś. Uśmiechałem się sam do siebie.

Schowałem ją za swoje plecy. Jeżeli ja oberwę, ona będzie miała szansę na ucieczkę. Chcę aby była cała, zdrowa i bezpieczna. Czy to już miłość? Gdy chce się oddać życie za tą osobę? Czy Lea jest moją miłością?

Wyjrzałem na korytarz zza drzwi. Ciarko przechodziły po moim ciele. Drobne dłonie Lei zacisnęły się na tyle mojej koszulki. Nikogo nie widziałem, więc powoli wyszedłem z toalety. Wyjście było za dwoma zakrętami, to nie jest tak daleko jak może się wydawać.

- Lea, czy Rachel miała przy sobie broń? Albo nóż? - spytałem cicho.

- Nie wiem, nie pamiętam. Ktoś powiedział, że na terenie uczelni jest niebezpieczna dziewczyna, która mnie szuka. Nie wspominał nic o broni. - odparła, przyciskając jeszcze czoło do moich pleców.

Tak mnie korciło by ją objąć, uwolnić od jakichkolwiek zmartwień. Ale musiałem się skupić na tym aby hula bezpieczna. Odbiłem w lewo, wychodząc zza pierwszy zakręt. Dostrzegłem lekki ruch ręki. To była dłoń Rachel. Tak samo wypielęgnowana i ze zdobionymi paznokciami jak zapamiętałem.

- No chodź do mnie, myszko. Obiecuję, że umrzesz szybko i prawie bez boleśnie. - wołała, wchodząc do kolejnej sali. - Wyłaź, ty zdziro!

Przełknąłem ślinę. Zamknęła nam najszybszą drogę ucieczki. Nie ma szans abyśmy dostali się w tej chwili do jakiegoś wyjścia ewakuacyjnego niezauważeni. Myśl, chłopie. Nie mam broni. Za to mam roztrzęsioną dziewczynę za plecami, która lada chwila pęknie z tych nerwów i psychopatkę na karku.

W dodatku podejrzewam, że Rachel jest tylko pionkiem w jakieś chorej grze. Nie ma motywów aby mścić się na niej w taki sposób. Ktoś inny jest w to zamieszany. A ja się tego dowiem, dla świętego spokoju.

Mam plan!

- Lea. - szepnąłem najciszej jak umiałem. - Zamknę ją w tej sali, a ty pobiegniesz do wyjścia najszybciej jak umiesz, dobrze?

- Ale... Ale nie masz klucza.

- Nie martw się. Po prostu biegnij, gdy dam ci znak.

- Emanuel. - syknęła.

- Obiecałaś coś. - odgarnąłem włosy z jej twarzy i wychyliłem się znowu zza rogu.

Rachel właśnie przeszukiwała kolejną sale. To dobra okazja. Podbiegłem do drzwi, schylając się. Moja była stała i wołała przy biurku profesora. Zamknąłem drzwi, przytrzymując je całym ciężarem ciała. Dałem znać Lei, żeby biegła. Ale ona się nie ruszyła. Chciałem już krzyknąć na nią, gdy zerwała się do biegu. Nie odwracała się, tak jak ją prosiłem.

Zaparłem się mocniej, gdy zaczęła walić w drzwi. Musiałem też jakoś wyjść. Dobra, nie przemyślałem tego aż tak jak powinienem.

- Chase! - warknęła. - To nie jest śmieszne! Mamy ją złapać, a ty sobie żarty stroisz! - krzyczy na cały głos.

Coś zakuło mnie w klatce piersiowej. Nie wszystko jeszcze składało się w logiczną całość, ale pokazały się nowe puzzle. To dlatego ten blondasek tak się do niej przyczepił. Chcieli ją złapać. Możliwe, że już nawet wtedy w kawiarni. Wiedziałem, że jego pojawienie się nie było przypadkowe. Tylko co dalej? Po co oni to robią? Jakie mają motywy i kto tak naprawdę za tym wszystkim stoi?

Usłyszałem jak Rachel odsuwa się od drzwi, wykorzystałem to i biegłem do wyjścia ile sił w nogach. Stawiałem długie i pewne kroki. Gdzieś z tyłu usłyszałem łoskot drzwi uderzanych o ścianę i wystrzał. Czyli miała broń.

Byłem już przy wyjściu, gdzie za oknami widziałem niebieskie światła z policyjnych wozów. Kolejny wystrzał z broni, tym razem bliżej mnie. Ujrzałem pocisk, przeleciał tuż przed moją twarzą. Szarpnąłem za klamkę, osłaniając się metalowymi drzwiami. Kobiecy warkot wydobył się z ust mojej byłej. Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem, osłaniając się ponownie od strzału. Boże, udało się! Rachel była w środku, a my na zewnątrz.

- Emanuel! - nagle Lea pojawiła się przede mną, wciskając twarz w moją pierś. Oboje odetchnęliśmy z ulgą.

Pomimo cichego głosiku w mojej głowie, że to nie właściwe, głos serca był silniejszy. Objąłem jej policzki i przycisnąłem usta do jej ciepłych warg. Drżące ręce oparła na moich ramionach, odwzajemniając krótki pocałunek. Oboje na niego czekaliśmy. Nawet nie zauważyłem kiedy przesunęli nas na bok, aby wziąć Rachel i Chase'a. Byli zakuci w kajdany i obezwładnieni.

Chase wyszukał nas wzrokiem znad opuszczonej głowy.

- To jeszcze nie koniec. To było tylko rozproszenie. - powiedział na tyle głośno abyśmy to usłyszeli. - Sprawdź co u tatusia, Lea. - oznajmił i uśmiechnął się szyderczo. Wsiadł do radiowozu.

Lea zrobiła wielkie oczy, zamierając.

- Boże...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top