ROZDZIAŁ 23
Trochę krótki, ale taki ma być ;) w następnym wszystko wyjdzie na jaw, albo w dwóch następnych...
___________________
Ocieram delikatnie ręką reszki łez na mojej twarzy i prawdopodobnie tuszu do rzęs. Cora odsuwa się w tym czasie od drzwi, a moim oczom ukazuje się mój ochroniarz, możliwe że już były ochroniarz. Patrzę na niego jak zahipnotyzowana. Nawet nie zauważam gdy wchodzi głębiej, a dziewczyny nagle znikają z zasięgu mojego wzroku. Patrzyłam uparcie w jego oczu, czekając aż on zacznie rozmowę.
Nie chciałam by odchodził. Można powiedzieć, że się tego bałam. Przez tyle tygodni był zaraz obok mnie, za ścianą. Chronił mnie nie tylko przed zamachowcami, ale też przed samą sobą. Był tu, gdy nawiedzały mnie koszmary. Był tu, gdy miałam atak paniki. Był tu, gdy byłam zła na cały świat. Był tu, gdy byłam ponownie wrakiem po stracie mamy. I był tu, gdy nie było nikogo innego. Nie chcę by tata go zwalniał.
Właśnie w tym momencie, gdy stoję naprzeciwko niego i patrzę w jego oczy,uświadamiam sobie, że już od dłuższego czasu nie nienawidzę Emanuela. W zasadzie lubię go i to bardzo. Co się stało w takim razie, że zrozumiałam ten fakt dopiero gdy mogę go stracić? To... straszne i okropne.
Czuje się jak w szekspirowskim dramacie. Najbardziej chyba pasuje mi Romeo i Julia. Znali się nie wiele czasu, a i tak oboje umarli. Przez spór swoich rodzin zapłacili wysoką cenę za bycie ze sobą. O ile byli razem w niebie. W końcu tam, u góry, nic ich już nie mogło rozdzielić. Tylko w tym opowiadaniu nikt nie umrze, chyba że moje uczucia i wiara w prawdziwą miłość.
- Lea. - szepnął cicho, jakby z bólem. Nie odrywał oczu od moich tęczówek. Potrząsnęłam głową na znak protestu.
- Nie. - warknęłam, a płacz znowu wezbrał mi się w kącikach oczu.
- Lea. - szepnął znowu, sięgając po moją twarz, ale szarpnęłam się. Chciałam krzyczeć, chciałam wrzeszczeć. Chciałam w końcu dać upust swoim emocją, które gromadziły się we mnie od chwili gdy Henry nas przyłapał.
- Proszę, nie rób tego. Nie wyjeżdżaj. Obiecuję, że nie zbliżę się do ciebie nie więcej niż dwa metry, że nie pomyślę o tobie więcej w ten sposób. Proszę, tylko nie wyjeżdżaj. Do niczego nawet nie doszło! - załkałam cicho. - Wezmę winę na siebie, powiem że beznadziejnie się zakochałam w swoim ochroniarzu i, że to ja chciałam cię pocałować. Proszę, tylko nie wyjeżdżaj.
- Lea. - ponownie wypowiedział moje imię z bólem. - Muszę. -oznajmił. - Przyszedłem się tylko pożegnać i spakować. Jutro wracam do domu. - powiedział beznamiętnym głosem, a ja stłumiłam szloch.
Klatka piersiowa paliła mnie od wstrzymanych łez. Zaczęłam nienawidzić jego za to, że tak po prostu sobie odchodzi, jakby stanowiło to dla niego najprostszą rzecz na świecie. Znienawidziłam swojego ojca, za to że go zwolnił. I nienawidzę Henriego, że do tego dopuścił. Tata wiedział, że gdy komuś oddam się w pełni, to znaczy że zakochałam się bez odwrotu. Właśnie odbierał mi tą możliwość. On nie zwracał na nic uwagi, gdy zaczął spotykać się z moją mamą. Gdzieś miał jej czy swoją rodzinę, bo kochał ją bezwarunkowo tak jak ona jego. Czemu więc odbiera mi możliwość na taką samą miłość.
- Wyjdź.- zawyrokowałam, odwracając się do niego plecami. Moja twarz wykrzywiła się od płaczu, jak małemu dziecku. Ale nic na to nie poradzę, że cierpiałam.
Słyszałam jak Emanuel nabiera powietrze w płuca, aby coś jeszcze dodać, ale rezygnuje z tego. Wychodzi, zamykając za sobą drzwi z cichym trzaskiem. Jęk wydobył się z moich ust. Zwinęłam się w pół. Bolało mnie całe ciało. Nagle naszła mnie ochota by coś rozwalić. Byleby ukoić moje skołowane po całym dniu uczucia.
Sięgnęłam po pierwszą rzecz, która wpadła mi w ręce. Była to ramka ze zdjęciem. Cisnęłam nią w ścianę, z głośnym okrzykiem. Szkiełko rozsypało się w drobny mak, a rama pękła. Nie poczułam jednak ulgi. Wzięłam kolejną rzecz, robiąc to samo co z ramką. Brałam kolejne rzeczy, czekając aż przyniesie mi to ulgę, jednak to na nic. Zanim się obejrzałam rozwaliłam cały swój pokój, w przypływie szału. Uklękłam na dywanie, zwijając się w kłębek. Znowu płacz zawładnął moim ciałem.
Miała mzłamane serce, a jedynie mogłam winić za to siebie. Gdyby nie ten cały dzień, gdyby nie pojawienie się Rachel i Chase'a, może nic by się nie stało. To ja prawie dopuściłam do pocałunku i to przeze mnie Emanuel nie ma teraz pracy. Jestem beznadziejna.
- Lea. - szepnął kolejny męski głos. W odpowiedzi tylko zawyłam. - Dziecko, coś ty zrobiła, do cholery! - odezwa się mój ojciec, przejeżdżając wózkiem po szkle.
Nie odpowiedziałam mu. Nadal płakałam w rękaw, zwinięta w kulkę. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie chciałam aby widział, jak jego oczko w głowie rozpada się na kawałki przez miłość. To tak bardzo bolało. Mamo, czemu to tak bardzo boli?
- Czemu? - zapytałam ochrypłym głosem, przytłumionym przez mojeręce. - Czemu ja nigdy nie mogę być szczęśliwa?! Doskonale wiesz, że jeżeli zdobyłam się na to aby prawie go pocałować, to znaczy że musiało mi zależeć?! Czemu mi to odbierasz? - pytałam, czując jak dwie pary rąk podnoszą mnie z podłogi. Oparłam się na jednym z ciał, czując zapach perfum mojej siostry. Trzymała mnie mocno w objęciach, dając chwilowe i tak bardzo potrzebne mi ukojenie.
- Lea, był tu po to by cię chronić. A nie by cię podrywać i uwodzić. Wchodząc z tobą w związek, nie byłby w stanie. Nie mam ochoty znowu stracić ważnej dla mnie osoby. Wystarczająco już mi śmierci na najbliższe kilka lat. Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie priorytetem, tak samo jak bezpieczeństwo Cory. Wiele razy ci to już tłumaczyłem. Emanuel był nie odpowiedzialny narażając cię na to... - mówił głosem, którego nigdy u niego jeszcze nie słyszałam. Zimnym i srogim.
- Ale ja go kocham, nie rozumiesz ?! Czy nie to powinno się liczyć! - zawołałam. - Chronił mnie najlepiej jak umiał, nie raz był skory oddać za mnie życie! Na przykład podczas pierwszego zamachu przed sklepem!Moim zdaniem to głupstwo co wygadujesz, bo z miłości do drugiego człowieka zrobi się dużo, dużo więcej, tato. Oddanie życia za osobę, którą ma się kompletnie w dupie, a za osobę, która ma w garści twoje serca, to dwie różne rzeczy. A ten mężczyzna świetnie sobie radził w tym zawodzie. Robił to bo już wtedy.... mnie kochał. - koniec zdania niemal wyszeptałam. Z głośnego krzyczenia na początku, przeszłam do ledwie słyszalnego szeptu. Wiotłam w ramionach siostry.
-Tato. - wtrąciła się Cora z groźną nutą w głosie. - Sam jesteś w stanie oddać za nas życie. Oddałbyś je za mamę. Czy miłość do niej osłabiała ciebie? Lub jej miłość do ciebie, osłabiałają? Czy nie oddałbyś za nią życia? Czy czujesz się słaby, kochając nas? - pyta, nie oczekując odpowiedzi. - Wyjdź proszę, Lei nie są potrzebne teraz nerwy.
-Lea... - miałam dość tego, jak wypowiadają wszyscy moje imię. Z żalem, bólem i rozgoryczeniem.
Nie patrzyłam na niego, zatraciłam się w zapachu mojej siostry i tym jak mocno mnie trzymała. Nawet nie zdałam sobie sprawy, gdy niemal wyczołgała mnie z burdelu, który zrobiłam. W jednym momencie, gdy czułam wszystko naraz, teraz nie czułam kompletnie nic. Miałamdość tego dnia, miałam dość tego wszystkiego. Cora siedziała zemną do momentu, w którym nie zasnęłam z wycieńczenia. Yua przynosiła nam kubki z herbata, chcąc mi jakoś pomóc. Była jak moja babcia.
-Wiesz, Lea. Istnieje takie stare japońskie powiedzenie „Ai wa bitokuderi" Miłość i harmonia to cnota. Nie każdy to ma i nie każdy tego zasmakuje. Można z tym żyć, ale bez tego nigdy człowiek nie będzie szczęśliwy. Będzie miał nieporządek w życiu. Znajdź miłość i harmonie, zdobędziesz godne życie.Ojciec zawsze mi to powtarzał, gdy byłam młodsza. - powiedziała Yua, otulając mnie kocem.
Pokiwałam głową, zastanawiając się nad sensem jej słów. Jednak zaraz powieki zaczęły mi ciążyć, aż w końcu kompletnie się zamknęły. Wiedziałam, że gdy się obudzę nie będzie tu Emanuela ani Rachel. On wróci do niej, byłam tego tak pewna, jak tego że trawa jest zielona. A ja musiałam coś zrobić ze swoim życiem. Nie wiem jeszcze tylko co.
Tym razem nie miałam koszmaru. Śniła mi się mama, tuliła mnie mocno do swojej piersi tak samo jak Cora zanim zasnęłam. W życiu nie czułam się tak dobrze jak wtedy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top