ROZDZIAŁ 17
Lea
Ogłuszające strzały przelatują tuż nad naszymi głowami. Ciepła dłoń mojego ochroniarza zaciska się coraz mocniej, gdy wyprowadza mnie z pomieszczenia pełnych panikujących ludzi. Biegają, krzyczą,uciekają, chowają się, a to wszystko w akompaniamencie dźwięku broni i to niekoniecznie ze strony zamachowców. Emanuel stara przecisnąć się w bezpieczne miejsce razem ze mną, jednocześnie żebyśmy nie oberwali kulką w głowę.
Cała drżę, ale dzielnie idę, a może bardziej wlecze się po śliskiej podłodze za nim. Wychodzimy na zewnątrz, Emanuel skręca w ciemny zaułek, gdzie chowa się jeszcze bardziej za schodami przeciwpożarowymi, ciągnie mnie za sobą i chowa mnie za swoimi plecami. Ma broń wycelowaną w ziemię, zerka na mnie zza ramienia. Ja też na niego patrzę i w duchu dziękuję ojcu za to, że zatrudnił go.
- Oberwałaś? - pyta cicho.
- Nie, jestem cała. - odpowiadam automatycznie. - A ty?
- Nic mi nie jest. Nie martw się, Lea. - oznajmia i wraca do obserwowania ulicy. Jednak widziałam kątem oka jak na jego ustach majaczy delikatny uśmiech.
W końcu nie wiadomo na kogo polują. Nasza rodzina może być tylko środkiem do celu, a może faktycznie to my jesteśmy ich celem. Wiem na pewno, że nie szczędzą sobie w środkach. Obserwują, mają plan i działają szybko. Muszę przyznać, że ich główna i zarazem najlepsza cecha to cierpliwość. Nie wiem co zrobił mój ojciec czy jego firma, ale na pewno nie jest to bezpieczne. I mam nadzieję, że szybko się to skończy mam już dość.
Zamykam oczy i oddycham głęboko. Słyszę syreny policyjne i wyobrażam sobie niebieskie światła na końcu ulicy, które zbliżają się równie szybko, jak dźwięk. Przybliżam się do goryla, boję się. Boję się, że ktoś z moich bliskich został ranny, przecież oni wszyscy zostali tam, w środku. Cora ma niby swojego partnera, ojciec jest w końcu na wózku inwalidzkim, a El i jej świeżo upieczony mąż byli dziś w centrum zainteresowania gości, może są też w centrum zainteresowania zamachowców. Boje się, że oni mogli dostać.
Tak samo jak kilkanaście lat temu, w dzień wypadku. Tata skończył na wózku, przez naszą głupią grę, Cora była nieprzytomna przez dwa tygodnie, a teraz ma blizny na ciele. A ja? Nie dostałam nic. Wysiadłam z auta, zadzwoniłam po karetkę i nic poważnego mi się nie stało, podczas gdy moja rodzina cierpi. Nie chcę tego ponownie. Nawet nie udało mi się porozmawiać dziś z siostrą,chociaż nie rozmawiałam z nią od dłuższego czasu. Nawet rozmowy przez telefon stały się rzadkością.
Słyszę ciężkie kroki policyjnych butów. Słyszę jak wydają polecenia, a cały gwar chaosu ucichł, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Emanuel ponownie wyciąga do mnie dłoń, a ja ją chwytam bez zastanowienia, jakbym nie miała innego wyjścia. Powoli prowadzi mnie z powrotem do budynku, gdzie odbywało się wesele. Otwieram dopiero wtedy oczy, gdy znajdujemy się u progu wejścia.
W pomieszczeniu panuje rozgardiasz. Stoły i krzesła są poprzewracane, dekoracje zdarte z ścian, na podłodze są okruszki szkła i resztki jedzenie ze stołów. Wyglądało to gorzej niż strasznie. Cieszy mnie fakt, że nie znalazłam żadnych oznak, że ktoś został ranny. Ten fakt mnie trochę pociesza, tak samo jak gładzący moją skórę kciuk Emanuela Warrena. Policja, która prawdopodobnie została wezwana przez któregoś z gości lub ochrony, właśnie przeszukuje całą salę i przepytuje każdego z zebranych gości.
Widzę ojca na wózku, który zauważa mnie w tym samym momencie, co ja jego. Na jego zmartwionej twarzy pojawia się ogromny uśmiech. Wyrywam się z dyskretnego uścisku mojego ochroniarza i pędzę w stronę mojego taty. Przytulam go, a on obejmuje mnie jakby nic nie było ważniejszego niż ta właśnie chwila. Zaraz potem czuję kolejny drobny uścisk. Zerkam na wypielęgnowane dłonie i już wiem, że należą do mojej siostry. Uśmiecham się szeroko, że w końcu mamy chwilę by swobodnie pobyć całą rodziną. Nawet jeśli są to tylko nic nieznaczące minuty. Odsuwam się od ojca i patrzę na całe jego ciało. Nic mu nie jest, nie został ranny. Tą sekwencje powtarzam także u siostry, ale u niej także nie zauważam żadnych ran. Nie licząc zdartego dołu swojej długiej, lawendowej sukni jej stan jest nienaruszony.
- Emanuelu, dziękuję. - mówi szczerze mój rodziciel. Odwracam się i zauważam, że zawodnik walk w klatkach stoi tuż za mną i lekko drapie się po głowie.
- Nie ma sprawy. W końcu to moja praca. - wzrusza ramionami. Ja jednak zauważam, że jest dumny z tego, że jego pracodawca docenia jego pracę.
- Widzisz, Lea. Emanuel nie jest wcale taki zły. - przewracam oczami na komentarz mężczyzny.
Moja siostra przygląda się z ciekawością naszej wymianie zdań. No tak, pewnie nie jest doinformowana, że zostałam obstawiona jak królowa Elżbieta podczas popołudniowej herbatki. Albo wie wszystko z dokładnością, bo mój ojciec to papla, szczególnie w rodzinnych kręgach i jest po prostu ciekawa naszej znajomości.
- Co dalej? - pytam ostrożnie.
Sprawa jest cholernie krucha, szczególnie gdy rozmawiasz o tym z Anthonym Michelle. Oto ten właśnie mężczyzna jest mistrzem omijania trudnych sytuacji i tłumaczenia tego nam, swoim córką czy nawet pracownikom. Emanuel musi naprawdę dużo zastanawiać się co robić, gdy ma tylko poszczególne informacje i strzępki dowodów. W dodatku trafił na mnie, chłop ma przechlapane.
- Cóż, ty i Cora wracacie do domu razem z ochroną. Oczywiście twój chłopak też z wami jedzie, Coro. - decyduje.
Gdy pytałam co dalej, nie miałam do końca na myśli t a k i e j odpowiedzi.
- Co?! - to właśnie wyrywa się z moich ust.
Odkąd sięgam pamięcią ani Cora ani Yua czy nawet Henry nie rozumieli moich protestów względem wykluczania mnie czy innych kobiet z takich właśnie spraw. Społeczeństwo wręcz narzucało mężczyzną by to oni dbali o bezpieczeństwo swoich kobiet i córek. Dlaczego ja też nie mogę uczestniczyć w zapewniu sobie bezpieczeństwa? Co gdybym jednak widziała twarz jednego z nich? Ojciec nigdy by nie dopuścił mnie do głosu, gdyby coś nam groziło. Mieliśmy słuchać się jego i koniec kropka.
Zgodziłam się na głównego ochroniarza, który ma siedzieć mi nad głową dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Zgodziłam się na to by rzadziej wychodzić z domu. Zrezygnowałam z odwiedzin w szpitalu i na cmentarzu. Ale chciałabym, do cholery jasnej, wiedzieć co mi grozi, kto nas atakuje i co mają w zamierze, by wiedzieć jak im nie przeszkadzać w pracy! By wiedzieć jak się bronić, gdyby jakimś cudem została sama! Nie ufam ludziom ślepo, nie chce mieć zawiązanej przepaski na oczach i liczyć, że Anthony Michelle czy Emanuel Warren poprowadzą mnie za rączkę do wyjścia. Co to, to nie!
- Nie rozumiem twojego oburzenia, Lea. - mówi ostrzejszym głosem.
- Tato, w taki sposób krępujesz moje ruchy. Skąd mam wiedzieć jak się bronić, gdy nic mi nie mówisz. Jesteśmy rodziną, do cholery. Rodzina chyba powinna się chronić nawzajem, a nie wiązać oczy i liczyć, że jeśli się mnie zawoła pobiegnę na ślepo, licząc, że gdzieś tam jesteś, tato. - przedstawiam swój punkt widzenia stanowczym i pełnym emocji głosem.
- Lea, nikt nie wiąże ci oczu i nie każe biec na oślep. - protestuje równie silnie głowa rodziny Michelle.
- Ty to robisz. - wtrącam, podkreślając dramaturgię.
- Masz Emanuela. On wie wszystko co powinien wiedzieć, by zapewnić ci bezpieczeństwo. - upiera się przy swoim. - Nie widzę potrzeby, by i tobie cokolwiek mówić. Jeśli potrzebujesz wiedzieć, w jaki sposób będziesz chroniona zapytaj jego, jaki ma plan.
- Ale to chyba ty wiesz, kto jest naszym wrogiem! - wyrzucam z siebie.
Zapada cisza. Dziwnie czuję się z tym, że każdy, dosłownie każdy, przysłuchuje się naszej kłótni z zainteresowaniem, zaskoczeniem i zmieszaniem. W końcu to nasza prywatna sprawa.
- W tym problem. Nie wiem. Policja, detektyw czy główny śledczy nic nie znaleźli na zamachowców. Tyle co parę naboi po zamachach i porzuconą broń. Zero odcisków palców, włosów, błędów, które mogli popełnić. Są jak duchy. Oto chodzi! Ja też nie wiem co się dzieje i też czuję się jak w mgle! - kłóci się.
Biorę głęboki wdech.
- Ach tak? A monitoring uliczny? Podczas naszych zakupów z El? Może to ktoś komu się naraziłeś. Niezadowolony klient? Cokolwiek. - wyrzucam ręce w powietrze.
- Myślisz, że tego nie sprawdzałem?! - wrzeszczy, a jego twarz jest cała czerwona ze złości.
- Lea, wystarczy! - gani mnie Cora. Nie zwracam na nią uwagi, nawet gdy szarpie mnie za ramię.
- Nadal zamierzasz wszystko przede mną zatajać? - pytam chłodniej, niż przedtem.
- Jeśli będzie to konieczne. - wzrusza ramionami, również spokojniej. Prycham.
- Czyli nadal będę miała przepaskę na oczach i mam ślepo ufać, że policja znajdzie jakieś ślady, zanim któregoś z nas nie zamordują? - zapytałam ojca, a moje oczy wyrażały niedowierzanie, gdy nie otrzymałam odpowiedzi.
Kiwam delikatnie głową. Nie czuję się już, jakby ten mężczyzna był moim bohaterem. Czuję za to jak wbija mi igły w serce, swoją nieufnością i tajemnicami. Jestem jego córką! Boję się ich tak samo jak on! Ale nasza różnica nadal polega na tym, że on coś wie! Wie, do cholery, co nam grozi i jestem tego niemal pewna. Albo przynajmniej ma takie podejrzenia. On swoją przepaskę przynajmniej częściowo zsunął z oczu, a moja nadal jest ciasno zawiązana.
Ojciec odwraca wózek i chcę odjechać, kiedy zatrzymują go moje kolejne słowa, które wypadają z moich ust.
- I'm bulletproof, nothing to lose Fire away, fire away Ricochet, you take your aim Fire away, fire away You shoot me down, but I won't fall I am titanium You shoot me down, but I won't fall I am titanium* - cytuje słowa piosenki.
Zamiera, ale nie odwraca się. Za to ja to robię. Wychodzę z budynku, a za mną podąża Emanuel. Nic nie mówi, tylko otwiera mi drzwi od auta, w którym siedzi Henry. Poleca mu jechać, nie czeka na moją siostrę, która wypada zaraz po nas z sali. W tym momencie jestem mu za to dozgonnie wdzięczna i na swoim koncie ma dodatkowego plusa.
Jeśli miałabym zobrazować to w tabeli, wyglądała by mniej więcej tak
Jestem zmęczona tym całym bałaganem. Chcąc nie chcąc opieram głowę o ramię mojego ochroniarza i przymykam oczy. Nie reaguję, oprócz delikatnego spięcia mięśni. Nie cofam swojego ruchu. Autem delikatnie kołyszę, gdy wjeżdżamy na główną ulicę. Kierowca jedzie szybko, ale nie na tyle by łamać jakieś przepisy. Relaksuje się w pełni, przekonana, że na razie nic nam nie grozi.
O dziwo, mężczyzna po kilkunastu minutach kiedy jesteśmy jeszcze kilka kilometrów od domu, zarzuca swoją olbrzymią rękę za moje plecy, przytulając mnie. Robi mi się cholernie miło i chyba nawet się lekko uśmiecham. Kolejny plusik, za przytulasa.
Tak jak przypuszczałam po kilku minutach dojechaliśmy na naszą ulicę. Henry zaparkował w garażu. Podniosłam się z ramienia zawodnika walk w klatkach, które tak na marginesie było bardzo wygodne, wysiadłam i popędziłam do domu. Oczywiście ten dryblas z długimi jak tyczki nogami dogonił mnie w trzech krokach. W rezydencji panowała cisza, jak makiem zasiał. Byliśmy sami. Yua pewnie nawet się nie fatygowała, bo wiedziała, że będziemy na weselu.
Razem z Emanuelem poszliśmy do mojego pokoju. Od razu jak namierzyłam moje łóżko, walnęłam się na nie całym ciałem, a twarz zanurzyłam w stercie kolorowych i puchatych poduch. I dopiero gdy znalazłam się w moim bezpiecznym azylu w pełni dotarło do mnie, że pierwszy raz od kilku, jak nie kilkunastu lat pokłóciłam się na poważnie z ojcem.
- Czy ja naprawdę to zrobiłam? - zapytałam go bez mocy, a mój głos był zniekształcony przez materiał.
Nie odpowiedział. Mentalnie przewróciłam oczami. Obróciłam się na plecy, bo nie mogłam już oddychać przez poduszki i wtedy zauważyłam, że Emanuel Warren stał nade mną i mi się przyglądał. Po chwili położył się obok mnie i złapał moją dłoń, tak samo jak wtedy gdy uciekaliśmy w ciemny zaułek, by się schować.
Boże, to tak cholernie źle brzmi.
Nie odezwał się ani słowem, po prostu leżał na plecach i kciukiem delikatnie, jak piórko gładził moją skórę na ręce. I chyba czułam dzięki temu ulgę. Mój ochroniarz sprawił, że nie czułam się aż tak źle, jak miałabym się czuć po poważnej kłótni z jedynym rodzicem jaki mi został.
Mijały minuty, gapiłam się w sufit i po prostu rozmyślałam. Zastanawiałam się czy moje oskarżenia przeciwko niemu miały jakiś sens. W końcu skoro policja nie mogła znaleźć żadnych śladów, to mój tata w pojedynkę nie byłby lepszy. Stara się, a to jest najważniejsze. To nie zmienia jednak faktu, że zamknął mnie jak ptaszka w złotej klatce. A klatka to klatka, nie ważne czy złota, diamentowa czy miedziana.
- Lea. - mówi moje imię z dziwną, ale przyjemną nutą. - Chcę żebyś wiedziała, że postaram się zawsze stać po twojej stronie, nawet jeśli miałbym stracić przez to pracę. - oznajmia, zerkając na mnie. Oblewam się różem na policzkach. - Chyba że nie będę się z tym zgadzał. - dodaje po chwili, puszczając do mnie oczko. ,
- Idiota. - szepczę, czując jak powoli macki snu oblepiają moje powieki.
- A ty dziś ładnie wyglądałaś podczas wesela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top