ROZDZIAŁ 16

LEA

Dwa dni mijają o wiele szybciej, niż bym chciała. A razem z tymi dwoma dniami, dzień ślubu mojej kuzynki. Od rana, gdy przyjechaliśmy, mama El i jej przyszła teściowa zawlekły mnie do pokoju. Przed oczami migały mi grzebienie, suszarki, pędzle i różne tkaniny. Jedna z kobiet zajmowała się moimi włosami,a druga makijażem. Wymijały się, jak cyrkowcy podczas występu. Elizabeth za to ubierała się już w piękną suknie ślubną, z gotowym już makijażem. Jej mama miała zrobić jej fryzurę, gdy sama będę gotowa.

Muszę przyznać, że moja kuzynka była jedną z najładniejszych kobiet na świecie, które oprócz wyglądu miały też coś w głowie. Jej narzeczony i przyszły mąż miał ogromne szczęście. Gdyby nie fakt, że jestem hetero i jesteśmy rodziną, sama zapewne bym ją poślubiła.

– Tu jest twoja sukienka, Kochanie. Ubierz się, ale postaraj się nic nie zniszczyć. - oznajmia moja ciotka i niemal wpycha mnie do łazienki. Widzę kątem oka jak przyszła teściowa wciąga moją kuzynkę na fotel i zajmuję się jej fryzurą.

Zamykam za sobą drzwi na klucz i opieram się o nie. Biorę głęboki wdech, na uspokojenie rozszalałych myśli. Powoli się odrywam od drewnianej powłoki i podchodzę do lustra. Przyglądam się sobie przez kilku minut, po czym szybko ściągam bluzkę z długim rękawem i jeansy. Nie chcę za bardzo patrzeć w lustro, ale wiem, że doskonale są widoczne wszystkie moje plamy. Nawet gdy się myję jestem zmuszona patrzeć na nie. Nie da się ich pozbyć ani zakryć. I nie lubię ich. Nie nienawidzę, ale nie lubię.

Ubieram na siebie wcześniej kupioną suknię. Idealnie wszystko zasłania, zastanawiam się czy nie będę chodzić w niej częściej, ale po namyślę stwierdzam jednogłośnie, że jest zbyt elegancka. Może na jakiś bankiet lub inne rodzinne imprezy. W końcu zawsze ktoś coś świętuję. A jak nie to mogę zerknąć w kalendarz i zwalić to na imieniny tej osoby.

Długie rękawy zasłaniają mniejsze palmy na ramionach, a długi dół, dwie, ciągnące się przez prawie całą nogę palmy. Poprawiam pasemko, które wypadło mi z dość skomplikowanego koka. Jak na krótkie włosy prezentuje się niesamowicie. Wygładzam skrzywienia na sukni i wychodzę, dając się ocenić dla innych kobiet w pomieszczeniu. Niemal od razu widzę ich spojrzenia na sobie, gdy drzwi łazienki się otwierają.

– I jak? – pytam, okręcając się wokół własnej osi. Falbany stroju lekko się unoszą podczas obrotu.

– Lea! - krzyczy mama Elizabeth. - Wyglądasz pięknie, Kochanie. Lepiej niż przez wszystkie te lata! - oznajmia z wesołością kobieta.

Moja ciotka jest tak samo energiczną osobą jaką była moja mama. Przynajmniej tyle wiem z opowiadań. I przez te wszystkie lata była dla mnie jak matka. Dzięki temu wiem, że często prawi głośne komplementy. Rzadko się zdarza, gdy coś krytykuje, nawet jeśli sądzi, że coś jest nie dobre. A jeszcze częściej i jeszcze głośniej te komplementy padają, gdy moja ciotka jest zdenerwowana. A teraz jest i to bardzo.

Ciekawe czy podczas mojego ślubu, też by się tak zachowywała? Czy zrobiłaby mi taki piękny makijaż jaki mam teraz, podała mi suknię ślubną i pasujące, białe szpilki do tego. Czy uczesała by mnie w taką fryzurę? Zastąpiłaby podczas ceremonii moją mamę? O ile nie zrobiłaby tego Cora, Yua lub Lucy.

– Dziękuję, ciociu. - uśmiecham się lekko i siadam na łóżku mojej kuzynki i drugiej najlepszej przyjaciółki.

Po kilku minutach El staję przede mną w pełnej krasie. Podziwiam ją od góry do dołu. Ramiączka odsłaniają jej szczupłe ramiona, a dekolt jest idealnie wyeksponowany. Falowany dół opina jej nogi, a tiul pod spodem jest ledwo widoczny, ale cudownie uzupełnia jej strój. Koronka na talii dodaje lekkiej pikanterii. Makijaż i fryzura zmiękcza jej oblicze, ale na pewno nie odejmuję seksapilu.

– Jestem pewna i mogę się o to nawet założyć, że pan młody wyjdzie z siebie i stanie obok, jeśli cię zobaczy. - El uśmiecha się szeroko na moją aprobatę.

Panna młoda wsuwa jeszcze na stopy białe, niskie szpilki z paroma lśniącymi kamyczkami. Obraca się, by teściowa i jej mama oceniły strój. Obie unoszą kciuki do góry.

– Stresuję się.

–  To nic, El. - pocieszam ją. - Patrz tylko na niego. Pomyśl o tym, że zaraz powiecie najpiękniejsze słowa na całym świecie i w końcu połączy was coś więcej, niż zwykła znajomość czy pocałunki. - wygłaszam, opierając dłonie na jej barkach. - Możesz na ołtarzu płakać do woli, ale tylko jeśli będziesz w jego ramionach.

– Kocham go. - szepcze rozemocjonowanym głosem.

– On też cię kocha. Ale jeśli się rozmyśli, chętnie wybiorę się z tobą w podróż poślubną. - żartuje, a kuzynka mocno mnie przytula.

– Co ja bym bez ciebie zrobiła? - pyta retorycznie. Klepię ją lekko po plecach.

– Zapewne byś odeszła na tamten świat. - odpowiadam.

Zabieram biały welon z szafki i wpinam go w jej fryzurę.

Jestem z niej taka dumna. Jesteśmy prawię w tym samym wieku, a czuję się jak dorosła i doświadczona matka, która wypuszcza swoje jedyne pisklę z gniazdka.

***

Wszystko było jak na próbie. Z wyjątkiem jednego: ludzi. Już chyba rozumiem stres Elizabeth. Nie chodziło tylko o opinie jej narzeczonego, a już za parę chwil i męża. Chodziło też o opinie ludzi, którzy mają być świadkami tego zdarzenia. Cała rodzina, przyjaciele i ich osoby towarzyszące. Jeśli coś nie wyjdzie, lub jesteś po prostu wredną ciotką, mieszkającą w Nowym Jorku, każdy będzie o tym gadał.

Stoję idealnie za panną młodą, a pan młody razem ze swoim drużbą są już przy ołtarzu i czekają, aż zaczną grać organy. W tym czasie nasz Pan Od Kwiatów, robi swój mini pokaz. El cała dygoczę i wykręca palce. Dopóki nie damy znaku organiście, nie zacznie grać. A patrząc teraz na moją kuzynkę, może to trochę potrwać.

Ściskam jeszcze raz jej dłoń i ponownie staję za nią. Jej ojciec, a mój wuj, ma ją przeprowadzić przez czerwony dywan, ale nie zostawię jej w takim stanie. Co jakiś czas zerkam czy na pewno nie jest zbyt blada i zaraz nie osunie się w moich rękach. Podaje jej butelkę z wodą po raz enty.

– Jesteś gotowa? - pytam, gdy nie słychać już energicznej muzyki. Znaczy, że Pan Od Kwiatków zakończył swoje pięć minut.

– Nie. - mówi od razu.

Zza rogu wyłania się starszy mężczyzna, mój wuj. Podchodzi do nas szybko i bierze twarz swojej córki w dłonie.

– El dasz radę. - przekonują ją i ściskam jej ramię.

– Zobaczysz, Kochanie. Minie to szybciej, niż sama być chciała. - dodaję z lekkim uśmiechem jej ojciec. - Nadal pamiętam mój ślub z twoją matką, wiesz? Była tak samo zestresowana jak ty w tym momencie. Przez tydzień chodziła cały czas z głową w chmurach, a podczas wesela zasłabła, bo nie zjadła śniadania. A gdy tańczyliśmy pierwszy taniec, zapomnieliśmy w ogóle kroków. Improwizowaliśmy. A nasza trenerka była wśród gości. - opowiada i śmieję się. Widzę, jak kąciki ust mojej kuzynki unoszą się w górę, w lekkim i subtelnym uśmiechu. - Elizabeth, mój największy skarbie. Oczywiście, po twojej matce. Jeśli go kochasz, pójdziesz tam, złożysz przysięgę i pocałujesz najlepiej jak umiesz. Ale jeśli nie jesteś pewna, lub zrobił coś przez co czujesz się niepewnie, zabiorę cię stąd w tym momencie. - oznajmia śmiertelnie poważnie.

El wzdycha i zamyka oczy. Kiwa głową i chwyta ojca pod ramię. Uśmiecham się szeroko, całując ją w policzek. Wychodzę bocznym wyjściem na salę. Ludzie pomału się niecierpliwią, tak samo jak pan młody. Pokazuje organiście kciuk w górę i szybko zajmuję swoje miejsce. Dostrzegam Emanuela pod jedną z kolumb. Mruga do mnie jednym okiem. Kręcę głową i staje po odpowiedniej stronie ołtarza.

Drzwi główne powoli się otwierają, a naszym oczom ukazuję się najpiękniejsza panna młoda w historii tego kościoła. Ma na twarzy delikatny uśmiech zarezerwowany dla swojego przyszłego męża. Uśmiecham się w duchu. Suknia wlecze się za nią, dając piękny efekt, jakby płynęła. Za to welon otula jej twarz, łączy się super z suknią.

Zerkam na mężczyznę, któremu pod opiekę oddam moją drugą najlepszą przyjaciółkę. Jest jak zaklęty. Jest wręcz oczarowany swoją przyszłą żoną, jakby rzuciła na niego zaklęcie. Podoba mi się jego wzrok, mam tylko nadzieję, że w przyszłości nie zrobi nic głupiego. Odwracam wzrok z powrotem na El.

Dochodzą do końca drogi usłanej kwiatami. Podobno jest to taki przesąd, panna młoda po przejściu przez taki kwietny dywan ma mieć życie usłane różami. Jak dla mnie jest to nawet słodkie. Mój wujek oddaje dłoń swojej córki, mężczyźnie i szepcze mu, jak i jej coś na ucho, po czym odchodzi. Oboje uśmiechają się i podchodzą bliżej kapłana.

– Powstańce! - woła ksiądz do mikrofonu. - Zebraliśmy się tutaj, by połączyć węzłem małżeńskim, oto tę dwójkę....

***

Po obsypaniu nowożeńców ryżem i rzuceniem kieliszkiem po wypiciu alkoholu, zaczyna się wesele. Gra muzyka, wszyscy się bawią do starszych i nowszych piosenek, niektórzy siedzą po nos w bufecie, a jeszcze inni wyszli przed restauracje by zapalić lub towarzyszyć przy paleniu. I w tym wszystkim jestem ja. Podpieram jeden z filarów, mając kieliszek z białym winem w dłoni.

Tańczyłam na początku tylko z Elizabeth i tatą. Siostrę wycziłam na początku wesela i teraz, gdy tańczy objęta przez swojego partnera. Wygląda na szczęśliwą. Tata za to jest jednym z tych gości, którzy nurkują w przekąskach i wyjadają wszystko co podstawią mu pod nos. Cóż, jeśli jesteś inwalidą i to nie ty pilnujesz swojej diety, tylko kucharka i przyjaciółka, to nie ma tak kolorowo. Zasada Yua jest jedna: jeden słodycz na dzień. Niech korzysta.

Hulaj duszo, piekła nie ma!

Upijam łyk wina i krzywię się. Jest już ciepłe. Ale to grzech go wylać. Biorę kolejny maleńki łyczek. Lekko gorzkawy smak rozchodzi się po moim podniebieniu, a procenty przenikają przez całe moje ciało.Czuję dziwny spokój, jakby ktoś nałożył mi maseczkę na twarz, położył na kanapie, włączył mi mój ulubiony film i masował mi stopy.

– Hej. - mówi, męski głos za mną. Odwracam głowę i widzę, że goryl stoi centralnie obok mnie i obserwuję otoczenie.

– Hej. - odpowiadam i bawię się przeźroczystym płynem.

– Czemu się nie bawisz? - pyta, zerkając na mnie z ukosa. Zaraz jednak wraca wzrokiem do gości. No tak, zło nigdy nie śpi.

– Bawię się. - oznajmiam lekko melancholijnie. Unosi brew i serwuje mi wzrok typu „ Serio? Nie
wyglądasz. " - Serio. Właśnie opowiadałam mojemu koledze o zmianach klimatycznych na Antarktydzie i o tym, że biedne białe misie muszą walczyć o życie. W dodatku piję krew z białego nietoperza i nektarem bogów.

Emanuel lekko uśmiecha się i kiwa z uznaniem głową. Również się uśmiecham. Niesamowicie się cieszę, że zawarliśmy sojusz, każde z nas przeprosiło i znów jest cacy.

– A ten twój kolega jest niewidzialny? - pyta, podejmując grę.

– Jak śmiesz! - oburzam się, jak prawdziwa kobieta. Próbuję się nie roześmiać z absurdu naszej wymiany zdań. - Nie obrażaj, Chrisa! Jest bardzo wartościowym, młodym mężczyzną. Stoi dokładnie przed tobą.

– Och, przepraszam. - kładzie dłoń na klatce i kiwa w stronę „ Chrisa". - Witam, jestem Emanuel.

Nie wytrzymuję i z moich ust wychodzi chichot, który tłumie dłonią. Trzęsę się spazmatycznie i o mało nie wylewa mojego super napoju z krwi białego nietoperza z nektarem bogów. Mój ochroniarz także wybucha śmiechem. Ociera niewidzialną łzę spod oka i staję wyprostowany.

Chcę się odezwać, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Patrzę na niego, upijając kolejny łyk z kieliszka. Został tam mniej niż łyk, więc znów przechylam szkło, wlewając na język ostatnie krople białego wina. Zawodnik walk w klatkach nie odrywa ode mnie oczu, ale nie przeszkadza mi to za bardzo. Krępuję, ale nie przeszkadza. A to różnica.

Nasza chwilowa głupawka mija. Spojrzenie Emanuela Warrena w tym momencie jest tak intensywne, jak zeszłoroczne słońce w lipcu i skupione tylko na mnie. Nie widzę prawie jego źrenic, które zanikają w ciemnych tęczówkach. Odwzajemniam jego spojrzenie. Mija kilka chwil, ale prawie tego nie odczuwam. Nadal trzymam w dłoni pusty kieliszek, ludzie nadal się bawią na parkiecie, zjadają przekąski i palą przed restauracją papierosy, a pomimo tego czuję się jakby ktoś pstryknięciem palców zatrzymał czas.

Widzę jak mężczyzna wolno przechyla się ku mnie, ja nieświadomie też się zbliżam do niego. Tylko on umie przyciągnąć mnie jak magnes, nawet jeśli tego nie chcę. Tak właśnie działa: przyciąga wszystko i wszystkich. Gdy nasze usta dzieli tylko mała przestrzeń, przymykam oczy i czekam. Czekam. I czekam. Ale nie czuję jego warg na swoich. Nie czuję tego jak lekko mnie nimi muska. A potem słyszę kilka strzałów, szkło sypie się z szyb,a gruz z ścian. To nie było kilka strzałów.

W mgnieniu oka mój ochroniarz wyciąga zza marynarki pistolet i celując w coś za mną, wyprowadza wśród chaosu. Nawet nie wiem kto strzela, ile jest strat, ani ilu jest zamachowców. Ale przez nich zawodnik walk w klatkach mnie nie pocałował! Mogli poczekać tą minutę?!

Cholera!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top