ROZDZIAŁ 15
LEA
Za moją prośbą Henry zawiózł nas na cmentarz. Jednak najpierw musieliśmy poczekać na mojego ochroniarza, jeśli by odjechał, goryl mógłby od razu zadzwonić do mojego ojca i mój najlepszy ( i jedyny) kierowca straciłby pracę. A tego nie chciałam, dlatego zgodziłam się poczekać. Henry jest ze mną od dzieciństwa i ufam mu, jak nikomu innemu. Dlatego zgodziłam się poczekać na mojego ochroniarza.
Nawet nie do końca jestem pewna, dlaczego uciekłam. W tej postaci, którą podałam jako przykład choroby na wykładzie, miał w sobie o wiele więcej prawdy, niż by przypuszczał. W ciągu dwudziestu minut dowiedział się o mnie i o mojej przeszłości o wiele więcej, niż podczas kilku miesiącach swojej pracy w naszej rezydencji. Może nie zdaje sobie z tego sprawy? A jeśli jednak, to informacje o mojej jedynej przyjaciółce, nic mu nie dadzą.
Moja przeszłość była ciężka i ciągnie się za mną jak gęsta guma, która nie zamierza puścić. Nie chcę się jej pozbywać. Każda przeszłość kształtuje nas takimi jakimi teraz jesteśmy i jacy będziemy. Nasza przeszłość, zbuduję naszą przyszłość. Czy jeśli bym nie zorientowała się, że tamte dzieci chcą mnie wykorzystać lub by mi to nie przeszkadzało, nie miałabym pewnie teraz takiej relacji z ojcem, nie miałabym Lucy i pewnie wyrosłabym na materialistyczną snobkę.
Westchnęłam, oczyszczając umysł. Nie chciałam płakać przez wspomnienia. Musiałam trzymać się w ryzach. Przez te wszystkie lata, gdy studiowałam i uczyłam się, widziałam wiele ludzi, którzy rozpadali się jak domek z kart. Powoli się wyniszczali, jakiś ich kawałek odchodził razem z kolejnymi łzami. Samo patrzenie na to było bolesne, a co dopiero przeżycie tego. Oczywiście, nie raz czułam ból, potrzebowałam pomocy z poradzeniem sobie z jakąś emocją i często płaczę. Jak każdy inny człowiek.
Doskonałym przykładem takiego domku z kart, była Alice Hughes. Dziewczyna, która jest przykładem na to, że karma to suka. Alice jako pierwsza chciała moje pieniądze. Już w pierwszej klasie prosiła bym pożyczyła jej moją nową lalkę, która dopiero co weszła do sklepów lub chciała bym siadała obok niej na przerwach na lunch i udawała, że zapomniała portfela. Tolerowałam ją, tak uczyła mnie moja rodzina. Trzeba być miłym, ale nie naiwnym. I do ósmej klasy starałam się być dla niej miła, ale jednocześnie omijając ją szerokim łukiem. Szczególnie, gdy zadawałam się z Lucy. Alice od niej też nie raz chciała pieniądze. Ale gdzieś w szkole średniej jej ojciec miał kochankę, a kochanka ograbiła do zera jego konto bankowe i portfel. Nie mieli pieniędzy, rodziny, ani podstawowych życiowych priorytetów. Alice się załamała, wywrzeszczała ojcu wszystko co nim myśli (nic nie wspomniała o kochance).
Jej historia nie raz mi przypominała jak bardzo moje życie może się zmienić w ciągu kilku godzin, a nawet kilku sekund. Miałam tak wielkie szczęście, mając tyle wspaniałych osób wokół siebie, którzy się o mnie troszczą i kochają. Jestem ciekawa jak ma się teraz Alice Hughes i czy przejrzała w końcu na oczy.
Emanuel otworzył drzwi po drugiej stronie i szybko wsiadł do samochodu. Spojrzał na mnie i nie odpuszczał przez długie sekundy, ale nadal miałam lekko przymknięte oczy. W końcu odpuścił, kiwnął głową w stronę kierowcy. Momentalnie Henry ruszył i skręcił w skrót do miejscowego cmentarza, gdzie leży moja mama. Mój ochroniarz nie zadawał pytań, zapamiętał drogę do cmentarza, ale pewnie nie zostawi mnie tam samej.
Chciałam porozmawiać z jedyną kobietą, która pewnie jak nikt by doradziłaby mi w nie jednej sprawie. Chciałam poczuć ten spokój, który spływa na mnie za każdym razem gdy tam jestem. Wtedy czuję się, jakby była obok mnie. Trzymała dłoń na moim ramieniu, gdy siedzę przed zimnym marmurem i lekko je pocierała. Chciałam znów poczuć jak ktoś akceptuję mnie, taką jaką jestem. Nie ocenia. Nie wymyśla. Chcę poczuć odgrzeszenie, które dają mi wizyty na cmentarzu. Czysta i niczym nie skalana ulga.
Henry parkuję, a ja powoli wysiadam. Patrzę jeszcze we wsteczne lusterko, na kierowcę. Uśmiecham się do niego, co odwzajemnia. Zostawiam torbę w aucie i podchodzę do zawodnika walk w klatkach, który stoi po drugiej stronie samochodu. Razem przechodzimy przez skrzypiącą bramę, wykonaną z czarnego żelastwa i pięknie zdobioną różnymi zawijasami. Po przekroczeniu progu domu zmarłych dusz, czuję jak ogarnia mnie uczucie smutku i nostalgii. Idę pierwsza, wybieram dobrze znaną mi trasę, wydeptaną dróżką, pośrodku innych grobów i dopiero co nasypanych ziem.
Gdy dostrzegam mniejsze nagrobki, wiem, że zaraz będziemy przy nagrobku mojej mamy. Przy pomniku małego Gabriela skręcam w prawo. Biedny chłopiec. Takie małe brzdące nie powinny umierać. Zastygam w bezruchu przy granitowej płycie, a mój ochroniarz stanął tuż za mną. Gapię się na tę same literki, na które zawsze patrzę, gdy tu jestem.
Samantha Michelle
*08.08.1976
+ 13.11.2002
Nie żyję już tyle lat. Od jakiś pięciu przychodzę tu sama. I od tylu lat razem rozmawiamy. Dwadzieścia pieprzonych lat. Jak to by powiedzieli teraz w filmie lub książce? Chociaż nie żyje, zawsze jest i będzie żywa w naszej pamięci, i sercach. Tak, to to. Wieję tandetą i depresją na kilometr, jak nie lepiej.
Nie wiem czemu w filmach lub książkach to wydaje się takie właściwe. Te słowa. Zwykłe „będzie dobrze" rozczula każdego kto ogląda lub czyta to zbliżenie i uczucie w bohaterach. To jakie gesty wykonują w czasie wypowiedzenie tych słów. Czasem przerwiesz, by wytrzeć łzę, ale cię to rozczula i wiesz, że film lub książka, musi się dobrze skończyć. Ale w rzeczywistości, na sam dźwięk pierwszych liter słów „ Będzie dobrze" ,masz ochotę płakać i wrzeszczeć jeszcze bardziej. A gdy ktoś próbuje cię objąć? Kopiesz i się wyrywasz. Chyba, że naprawdę nie masz już sił.
Nie będzie dobrze. Nigdy nie będzie dobrze. Możesz się przyzwyczaić. Możesz po prostu zapomnieć. Jak gdyby nic, przejść do porządku dnia. Ale nie będzie dobrze, to ci się zdaję. Masz po prostu ludzi, którzy zastępują ci tą jedną, której już nigdy nie zobaczysz. A ludzie z depresją? Po prostu nie mogą znaleźć drugiej takiej osoby, jak tą, którą właśnie stracili. Być może bezpowrotnie, nie zawsze musi być to śmierć.
Pierwszy raz od kilku dobrych lat ronię łzę, która spada na zbitą ziemię przy ławeczce. Siadam na niej i opieram się całym ciałem o nią, marząc by moja mama objęła mnie i powiedziała te dwa tandetne słowa, nie ważne jak wielką pesymistką bym nie była. Wiem, że ona by nałożyła mi te swoje różowe okulary i kazała patrzeć, i podziwiać.
– Czy możesz? - zwracam się pierwszy raz do Emanuela, od kąt wybiegłam z uniwerka.
– Lea... - zaczyna mężczyzna, robiąc krok w moją stronę. Powstrzymuję go ruchem dłoni.
– Po prostu idź, Emanuel. Chcę porozmawiać z mamą.
Niechętnie kiwnął głową. Wyprostował się jak struna, ale stał przez chwilę w miejscu. Gdy nie reagowałam powoli wycofał się, nie spuszczając ze mnie pary swoich czarnych oczu. Stanął przy tym samym nagrobku dziecka, przy którym stał za pierwszym razem. Tym razem nie spuszczał ze mnie spojrzenia nawet na mili sekundę. Oparłam głowę o dłoń i popatrzyłam na tańczące mi przed oczami literki.
– Mamo. - głos mi drżał. - Pogubiłam się. Bardzo. Nie wiem co się stało z dawną Leą. Nigdy wcześniej nie czułam takiego ciężaru na barkach jak teraz i kompletnie nie wiem co robić. To wszystko mnie chyba przytłacza. Zabójcy, nowy główny ochroniarz, zamachy, tata... Nikt od kilku miesięcy nie jest sobą. Tata coraz mniej czasu spędza w domu, jest zmęczony i często drażliwy. Yua się o mnie martwi, tak samo jak Henry. A Emanuel? On stosuję na mnie jakieś psychologiczne triki, które ja powinnam stosować na nim. Przecież to ja jako profesję wybrałam psychologię. - opowiadam z narastającą gulą w gardle. - Pomału brakuję mi pomysłów jak to wszystko poskładać, by było dobrze. Chcę po prostu by się to skończyło. I chcę byś ty tu była, objęła mnie. Powiedziała co mam zrobić, by zdjąć z barków ten ciężar. Nie tylko z moich. Widzę jak ojciec się męczy. Nie chcę tego dla niego
Przez chwilę milczę. Nie wiem co mam jeszcze powiedzieć. Zazwyczaj przy jej grobie słowa płynęły jak liście z prądem rzeki, a teraz? Nie umiałam ubrać w słowa moich myśli. Po prostu je czułam. Popatrzyłam jeszcze raz na wielkie, grawerowane litery. Ból ścisnął klatkę piersiową.
– Pierwszy raz od dawna to ktoś musi martwić się o mnie. Wiem, że robili to już wcześniej, ale nigdy tak bardzo jak w tej sytuacji. To ja się martwiłam o nich. Za niedługo jest też ślub El, dokładnie za dwa dni. Mam nadzieję, że przynajmniej wtedy odpoczniemy. Że poczuję w końcu ulgę. I wiesz, mamo. Tak pomiędzy nami, Emanuel Warren nie jest wcale taki zły. Jest mniej irytujący, niż zdawał się na początku. To on uświadomił mi fakt, że on się o mnie martwi. Że tata się o mnie martwi. Lucy, Cora, Elizabeth, Yua i Henry. Oni wszyscy są razem ze mną i chcą dla mnie jak najlepiej. Jednocześnie jego słowa coś u mnie odblokowały i nie jestem pewna czy to dobrze. Ale wiem, że jest po mojej stronie. Ma za to dziewczynę, więc to raczej nie jest ten jedyny – przewróciłam oczami.
Cora opowiadała mi, jak mama lubiła ją sfatać z różnymi kolegami ze szkoły czy sąsiedztwa. Wkurzało ją to, ale jak teraz na to patrzyła, gdy mi to opowiadała, lubiła to. To był jej jeden ze sposobów na spędzanie z nią czasu. Pewnie teraz oszalałaby widząc jej partnera. Na wieść o Emanuelu też pewnie skakałaby aż po sufit i planowała już nas tort weselny.
– Kocham cię, mamo. Do zobaczenia za.... kilka dni. - mówię i wstaję z ławeczki. Wycieram z policzka pojedyncze łzy i podchodzę do goryla, który przez cały ten czas miał mnie na oku.
Westchnęłam ciężko i spojrzałam na twarz mojego ochroniarza. Cokolwiek sobie w tym momencie o mnie pomyśli i tak to zrobię. Opieram się czubkiem głowy o jego tors i oplatam go rękami. Zamykam oczy ciesząc się czyjąś bliskością, której nie otrzymywałam od bardzo dawna. Poczułam jak jego dłonie wędrują po mojej talii, na plecy. Przysuwa mnie bliżej do swojej klatki piersiowej i przytula.
Potrzebowałam tego, a nawet nie wiedziałam, że potrzebuję. Jeśli w czymś ten mężczyzna jest dobry, oprócz doprowadzaniu mnie do białej gorączki, jest właśnie przytulanie. Oplata cię ramionami i od razu wiesz, że to najlepsze przytulenie, jakie w życiu otrzymałeś. Bezinteresowne, mocne i pełne ciepła. W tym momencie mogę mu wybaczyć wszystko, pod warunkiem, że zabierze brzmienie z moich barków i pomoże mi je nieść. Nie obchodzi mnie czy ma dziewczynę czy nawet tajemniczą małżonkę. Gdzieś mam fakt, że jest moim ochroniarzem, pracuję dla mojego ojca. I w dupie mam to, że zapewne ktoś może nas w tej chwili postrzelić. Jak dla mnie Emanuel Warren może być kosmitą z innej planety, który chcę nas zabić, ale niech mnie trzyma w objęciach.
– Przepraszam. - szepcze w jego czarną koszulkę. - Nie chciałam być zołzą, nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś martwi się o mnie, a nie ja o nich. - wyznaję, zaciskając palce na materiale. - Przepraszam, za to, że podsłuchałam twoją rozmowę z tą dziewczyną. Nawet nie wiem czy nie wyciągnęłam błędnych wniosków.
– Wyciągnęłaś błędne wnioski. - potwierdza, zaciskając jeszcze mocniej dłonie na moich plecach.
– Przepraszam. - mówię cicho, ukrywając swoje czerwone policzki w jego czarną koszulkę.
Ogarnął mnie wstyd, a krew zalało moje całe ciało. Nie lubię tego uczucia, gdy muszę się przyznać do tego, że ktoś miał rację. I to jest duży minus mojego charakteru, tak samo jak impulsywność. Mój ochroniarz rozplata jedną dłoń i podkłada dwa palce pod moją brodę, unosząc ją. Patrzy mi prosto w oczy, a ja nie mogę się oderwać od jego brązowych, prawie czarnych tęczówek.Jego dłoń wraca na swoje miejsce, na mój kręgosłup.
– Lea, nie powinnaś była tego robić. - mówi spokojnie, a jego twarz nie wyraża kompletnie nic. Jak kamień. - Ale jeśli to zrobiłaś i przeprosiłaś, możesz wiedzieć, że Rachel nie jest już moją dziewczyną. W tamten dzień z nią zerwałem. - oznajmia, gładząc mnie ciepłą ręką po plecach. Przechodzą mnie lekkie dreszcze. - A co do drugiej sprawy. Ludzie, szczególnie bliscy, będą się o ciebie martwić. Nie zmienisz tego. Tak działają uczucia.
– Wiem.
Przez chwilę trwa cisza. Patrzymy się w swoje oczy. Ja trzymam jego koszulkę w dłoniach, a on delikatnie, jak piórko, gładzi moje plecy. Pomaga to w uspokojeniu myśli, spróbujecie kiedyś.
– Czyli to co wtedy mi powiedziałaś to kłamstwo? - pyta. Wzdycham, odwracając wzrok.
– Nie do końca. Jesteś irytujący, ale nie uważam cię za bez mózgiego pracownika mojego ojca, który nic dla mnie nie znaczy.
– Do kogo się więc zaliczam?
– Do przyjaciół. - odpowiadam, a kąciki ust same wędrują mi w górę.
Uśmiecham się. On też się do mnie uśmiecha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top