ROZDZIAŁ 9
LEA
Dziwne się czułam, gdy Emanuel zapytał mnie czy znajdę dla niego krótką chwilę by porozmawiać. Zastanawiałam się przez chwilę, skąd u niego ta zmiana. Ale kim bym była, gdybym się nie zgodziła? Ja też bym chciała się o nim czegoś dowiedzieć, może nawet sprzeda mi jakieś wstydliwe sekrety ze swojego życia, którymi będę mogła go później szantażować?
Nic nie stracę na rozmowie z nim. Może nawet będzie umilał mi czas, gdy będę się nudzić na wykładach albo w domu czy podczas podróży. Jak na razie widzę same plusy. Nie licząc jego okropnych docinek, irytującego stylu bycia i ironicznego zachowania.
Po śniadaniu, gdy stan odrętwienia minął, przebrałam się w wygodne, domowe ciuchy i wyszłam na drewniany taras, gdzie spokojnie mogłam szkicować. Zazwyczaj są to jakieś wymyślne stworzenia hasające po odcinkach naszego ogrodu. Czy to syrena, wypływająca nocą z fontanny, czy elfia para całująca się w kielichu kwiatu, w ukryciu przed całym okropnym światem.
Kolejny fakt, który łączył się z tym zajęciem to wymyślanie do tego różnych historyjek, które potem z chęcią prezentowałam ojcu, mojej siostrze gdy przyjeżdża, Henriemu czy Yua. Rozwijałam kreatywność, interpretacje, mówienie przed publicznością, prawą rękę i przy okazji wyzbywam się stresu oraz napięcia.
Optymizm to moja druga, dobra cecha, tuż obok zajebistości.
Mój zawodnik walk w klatkach usiadł na krześle wiklinowym w czarnym kolorze, gdy ja zajęłam miejsce na deskach tuż na krawędzi, by mieć dobrą perspektywę na cały ogród. Co prawda teraz dwóch ogrodników pieli ogród, oraz czyszczą fontannę. Ale mi to absolutnie nie przeszkadza.
– Wygodnie ci na tych deskach? - pyta mój ochroniarz. - Nie dać ci koca albo poduszki?
– Nie, po co? - spytałam już całkiem pochłonięta.
– Żeby było ci wygodniej? - pyta retorycznie i widzę w wyobraźni jak marszczy krzaczaste brwi.
– Jest mi wygodnie. Nie martw się o mój tyłek. - mamrocze, przekręcając się na brzuch.
Słońce dziś mocno praży, już czuję jak pot spływa mi po twarzy. Wieje tylko delikatny wiaterek i to raz na pół godziny. Jednak dzięki temu mam doskonałe oświetlenie, a gorsze warunki to nic. Lubię ciepłe i słoneczne pogody. Wszystko wydaje się żywsze.
– Jak tam sobie chcesz. - burczy pod nosem, poprawiając swoją pozycję.
Otwieram szkicownik na czystej stronie i otwieram piórnik z różnymi ołówkami. Dokładnie przyglądam się przestrzeni, by wymyślić jakąś magiczną istotę, która potem będzie moją inspiracją do mojej historyjki.
Myślę, że ziejący ogniem smok na rycerza, który broni małej wróżki będzie idealny. A jako tło wybiorę... krzewy róż. Tak, to będzie to!
Przybieram wygodną pozycję, biorę odpowiedni ołówek i zaczynam kreślić pierwsze kreski na kartce. Przegryzam delikatnie ołówek, gdy zastanawiam się jak zrobić tarczę rycerzyka. Mrużę oczy, kiedy przyglądam się krzewom, by odpowiednio je odwzorować na rysunku. Czuję na sobie wzrok Emanuela, gdy skupiam się w pełni na swojej pracy, jest to nieco niekomfortowe, ale nie aż tak by mi to przeszkadzało.
Bycie w centrum uwagi faceta, który nie jest aż tak wielkim dupkiem i narcyzem jest całkiem miłe. Ten dryblas pomimo tego że ma wielkie ego, jest irytujący, to też ma niebiańsko diabelską urodę. A każda aprobata mężczyzny z taką twarzą i takim ciałem jest mile widziana u każdej kobiety.
Zmieniam ołówek na miększy by zrobić cieniowanie oraz rozmycie. Szczerze szkic mi się bardzo podoba, szczególnie gdy mam w głowie też zarys opowieści z nią związanej, którą będę opowiadać o 13 na spotkaniu online z dzieciakami.
Kończę na kolcach róż i pierwszych czerwonych pąków kwiatów. Oddalam od siebie nieco obrazek, satysfakcja maluje się na mojej twarzy. Smok wygląda mega realistycznie, a mała wróżka jest słodka jak pączki na tłusty czwartek, idealnie oddałam jej przerażenie i skuloną postawę pod listkiem. A niewielkich rozmiarów rycerz dzierży w jednej ręce miecz, a w drugiej tarczę z wymyślonym przeze mnie herbem, którym broni siebie i wróżki.
Uśmiecham się szeroko, wstając z ciemnych desek. Moje ciało zesztywniało, ale to nic w porównaniu z moim dziełem. Spoglądam na mojego ochroniarza, który przeskakiwał swoim spojrzeniem po terenie i po moim ciele. Co jakiś czas próbował podejrzeć co rysuje, ale nie dałam mu. Zasłaniałam kartkę ręką, za każdym razem, gdy wyginał się na fotelu czy podchodził. Frustrowało go to.
On także lekko się uśmiechnął, zaledwie uniósł o centymetr kąciki ust, ale to zawsze coś. Podniósł nieco podbródek, spoglądając mi prosto w oczy. Podeszłam do jego krzesła i odwróciłam obrazek w jego stronę.
Zaniemówił.
Tyle mogłam powiedzieć z wyrazu jego twarzy. Oczy delikatnie mu się świeciły, nabrały też ciepłego wyrazu przez promienie słoneczne. Patrzył długie minuty na szkic, który wykonałam. Chłonął każdy detal, muśnięcie ołówka czy rozmytą kropkę. Po chwili jego wzrok uniósł się nieco i spoczął na moich oczach. Jego uśmiech rozszerzył się.
– Gdzie nauczyłaś się tak rysować? - zapytał.
Nikt nigdy mnie nie zapytał skąd wzięła się moja pasja do rysunku, kierunku studiów czy mojego hobby. Zawsze słyszę tylko masę pochwał i zachwytów:
„Piękny szkic"
„ Jaki realistyczny "
„Wow! "
„Doskonale skomponowane barwy"
„Ten obraz powinien wisieć w galerii sztuki"
„ Niezwykłe ..."
Jest to bardzo miłe, ale słyszę to w kółko. Czasem chciałabym opowiedzieć o tym, że czerpałam wiedzę z różnych obrazów Leonarda da Vinci czy od Rafaela Santiego. Że oglądałam masę tutoriali by uzyskać taki efekt. Że bawię się paroma kolorami do uzyskania perfekcji. Ale zazwyczaj nie mają ochoty tego słuchać, zaczyna i kończy się na pochwałach i zachwytach. A Emanuel zapytał.
– Od dziecka lubiłam trzymać ołówek lub pędzel w ręce. Oglądałam parę filmów szkoleniowych, gdzie omawiali światłocień, barwy czy perspektywę. Uczyli poprawnie rysować ciało człowieka i zwierząt od podstaw. Gdy bardzo mi się nudziło po szkole eksperymentowałam z tym wszystkim co widziałam w internecie. Był to też pewien sposób na wyrażenie siebie, swoich poglądów czy emocji. Gdy rysuje czuję się wolna. To moja wielka pasja od ... zawsze. Jednak nigdy nie chciałam iść na warsztaty artystyczne czy tego typu rzeczy, wolałam chyba sama odkrywać świat sztuki. - opowiadając, przysiadam się obok niego na wiklinowym krześle. Po raz kolejny spoglądam na szkicownik z satysfakcją.
– To bardzo ciekawe. Każdy raczej ma swoje hobby. - komentuje.
– Tak? W takim razie co interesuje Emanuela Warrena z wielkim przyrodzeniem. - pytam, cytując jego słowa ze cmentarza parę dni temu.
– Lubię biegać. - mówi i wzrusza ramionami jakby była to błahostka.
– To wiadomo, dlaczego jesteś tak umięśniony. Musisz dużo uciekać przed swoimi fankami. - uśmiecham się ironicznie.
Mój ochroniarz śmieje się, odchylając lekko głowę do tyłu. Widzę dokładnie jego grdykę, która lekko drga, gdy z jego gardła wydobywa się ta piękna melodia.
Emanuel Warren ma piękny śmiech.
******
– Pa, dzieciaki! - macham do kamery i uśmiecham się serdecznie.
Zobaczyłam smutny uśmiech mojej ulubienicy – Emmy – która machała do mnie. W tym tygodniu akurat wypadły jej badania kontrolne, a jedna z pielęgniarek powiadomiła ją, że będę rozmawiać z starszą grupą pacjentów i zaprosiła ją do tego grona, chociaż jej badania skończyły się jakieś dwie godziny temu.
– Stacy, czy mogłabym jeszcze chwilkę porozmawiać z Emmą. Dawno jej nie widziałam, muszę nadrobić zaległości. - zwróciłam się do pielęgniarki, która pilnowała starszych dzieci.
Skinęła z uśmiechem głową i wyprowadziła dzieci. Zanim wyszła zza drzwi oznajmiła, że wróci za dwadzieścia minut, by Emma mogła wrócić do domu ze swoim tatą, który dziś robił za jej osobistego anioła stróża.
– Jak tam u ciebie, Em? - spytałam, dostrzegając lekki rumieniec na twarzy.
– Dobrze, lekarze są zadowoleni z wyników. Psycholog zarówno szkolny jak i ten, do którego chodzę na terapię też są raczej zadowoleni, bardzo mnie chwalą przed rodzicami. Założyli mi nawet aplikacje na telefon, gdzie pokazuje dane, ile dni się nie cięłam. Ich zdaniem jest to.... motywujące. - opowiada krótko.
– I jak się sprawdza? - pytam, nawiązując do aplikacji.
– Chyba dobrze. Faktycznie, gdy patrzę codziennie na telefon czuję...satysfakcje. Chce by liczba dni była jak największa, aż.... - przerywa na chwilę, nie mogąc znaleźć słów.
– ...Aż nie będziesz jej potrzebować i przestaniesz o tym myśleć?
– Dokładnie.- śmieje się cicho. - A jak u ciebie, Lea?
– Na razie dobrze. Co prawda w ciągu ostatniego miesiąca moje życie przewróciło się do góry nogami, ale jest dobrze.
– Słucham. Co się działo przez te prawie 45 dni gdy mnie nie widziałaś.
– Mój tata został zaatakowany, przez co dostałam ochronę. Prywatną. - zerkam na mojego ochroniarza w rogu pokoju, który ani razu nie odwrócił ode mnie spojrzenia. Wystawił mi język. - Jest teraz tutaj, ale nie pokaże ci go, bo chyba byś oślepła od jego brzydoty i wredoty. - dodaje.
– Chyba go nie lubisz, co? - pyta, unosząc jedną brew do góry.
– Zgadłaś.- kręcę głową z śmiechem. Jak dobrze, że ten goryl nie musi teraz mnie pilnować, co oznacza, że musi mieć oko na cały krajobraz i nie może mi nic zrobić. Dzięki, tatku!
– Co jeszcze się zmieniło?
– Moja kuzynka bierze za niedługo ślub, zostałam prawie postrzelona na przymiarkach z panną młodą, dlatego teraz rozmawiamy przez kamerę. Emanuel mi pomógł, więc może nie jest taki zły.
– Emanuel, to ten twój ochroniarz? - pyta dla pewności. Potwierdzam skinieniem głowy. - Mogę go zobaczyć?
– Jasne.- potwierdzam. - Rusz swój tyłek, Emma chce cię zobaczyć – zwracam się do dryblasa pod ścianą. Zauważyłam, że dość często podpiera ściany, by przypadkiem nie runęły na nas. Normalnie bohater. - Pamiętaj, ostrzegałam.
Emanuel kręci spanikowany głową, posyłając mordercze spojrzenie. Chyba miał sam dokonać mojej egzekucji, zamiast tych zamachowców.
No cóż....
Daję mu wzrokiem znak, że nie żartuje. Podchodzi tu jak skazany na stryczek po naszej bitwie na wzrok. Jego twarz pojawia się w kamerze, a Emma uważnie go lustruje.
– Jeśli ją skrzywdzisz, ja skrzywdzę ciebie. Nie żartuje. - mówi śmiertelnie poważnie. Najwidoczniej jego urok osobisty na nią nie działa.
Nie jest mi jakoś specjalnie przykro.
Ale...
– Znam takie przystojnych typów jak ty, nic dobrego z was nie wynika. Dorwę cię, jeśli dowiem się, że coś jej zrobiłeś.
– Oj, chyba będziesz musiała się ustawić w kolejce. - komentuje, widząc w małym okienku jego zszokowany wyraz twarzy.
– Tylko tyle chciałam, możesz iść w ten kąt. - oznajmia z lekkim rozbawieniem. Emanuel dopiero po kilku minutach odsuwa się.
– Poznałaś może jakiegoś kawalera? - pytam podekscytowana. Moja ulubienica rumieni się.
– Doszedł do naszej klasy taki jeden... Ma na imię John. - wyznaje nieśmiało. Kolor na jej twarzy przybiera bardziej czerwonego koloru.
– Uuuu.....opowaidaj! - niemal krzyczę.
Emma zdawkowo opowiada o tym całym Johnie. Mówi, że jest dobry z matematyki i pomaga jej na przerwach ogarnąć nieco materiał. Ma blond włosy i zielone oczy, plus jest bardzo wysoki. On także ma jakieś problemy zdrowotne, przez co doskonale się rozumieją. On nigdy nie wyśmiał jej z powodu tego co przeszła, ba, nawet jej bronił przed bandą dziewczyn. Lubi go i świetnie się dogadują. Uśmiecham się od ucha do ucha, słuchając tego.
Nasze ploteczki dobiegają jednak końca, gdy ojciec dziewczyny woła ją, by wracała już do domu. I tak przedłużyli nam czas do czterdziestu minut. Żegna się i mówi kiedy ma kolejną wizytę kontrolną. Obiecuję jej, że postaram się wtedy być w szpitalu osobiście, a jak nie dam rady ma poprosić o telefon jedną z pielęgniarek, by się ze mną połączyć.
Wyłączam ekran, po zakończonym połączeniu. Wzdycham z dziwną ulgą i przewracam się na plecy.
– Męcząco?- drwi Emanuel.
– Zamknij się. - syczę cicho. Jednak wbrew woli, uśmiecham się.
– To...jakieś ciasto, herbata i rozmowa? - pyta z nadzieją, materializując się obok łóżka.
– Hmmm,niech pomyślę....
– Weź!- warczy rozdrażniony – obiecałaś!
– Kobieta zmienną. - drażnię się z zarozumiałym uśmieszkiem, który wpłynął samowolnie na moje usta. - Niech będzie. Chcę wiśniową herbatę i ciastka z galaretką!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top