ROZDZIAŁ 7
LEA
– Dziś sobie porozmawiamy o wpływie społeczeństwa na ludzi. Nie tylko nadzieci czy młodzież, ale także osoby dorosłe. - oznajmiłprofesor Stone, wchodząc do sali wykładowej, gdzie każdy miałjuż swoje miejsce.
Lubiłam te zajęcia. Dostawałam dużo z teorii, ale na kolejnych zajęciach zawsze kazał nam robić pomiędzy sobą mini testy na dany temat.Wyznaczał kto będzie zadawał pytania i notował wnioski, a kto będzie odpowiadał. Czasem nawet specjalnie kazał nam kłamać, by osoba wykryła czy to robimy czy nie. Też sam profesor był miły,umiał tłumaczyć i przesyłał nam często slajdy byśmy jeszcze raz je przejrzeli na spokojnie w domach.
Pan Stone włączył projektor i po chwili na tablicy multimedialnej pojawił się temat – Wpływ społeczny.
– Wpływ społeczny to proces, w wyniku którego dochodzi do zmiany zachowania, opinii lub uczuć człowieka wskutek tego, co robią,myślą lub czują inni ludzie. Często pojawia się to u młodzieży, która pragnie dostać aprobaty rówieśników.Jednostka nie musi być tego świadoma, a wpływ nie musi być intencjonalny. Jednak wpływ społeczny jest integralną częścią życia społecznego. - opowiada, gestykulując i przechodząc posali. - Są trzy najczęstsze rodzaje wpływu społecznego. Ktoś może wie jakie?
Jedna dziewczyna z drugiego rzędu podniosła rękę.
– Wydaje mi się, że jedno to może być naśladowanie, zwane efektem kameleona.
– Dokładnie. - oznajmia profesor. – A wiesz może na czym polega?
– To mechanizm społeczny polegający na wzajemnym, automatycznym i nieświadomym kopiowaniu zachowań ludzi. Pierwotnie pomagał nam przeżyć, następnie nauczyć się języka czy emocji. - mówi blondynka z pewnością.
– Dokładnie tak. Na Przykład: ktoś ziewnie, i ty, twój kolega z boku czy osoba przed tobą także ziewnie. - Profesor Stone rozdziawił szeroko usta i ziewnął przeciągle. Większa część grupy faktycznie nie mogła się powstrzymać i też ziewnęła, w tym i ja. - Jest też konformizm,zmiana zachowania na skutek rzeczywistego bądź wyobrażonego wpływu innych ludzi.Podporządkowanie się wartościom, poglądom, zasadom i normom postępowania obowiązującym w danej grupie społecznej. Oraz uleganie autorytetom. Automatyczne uleganie autorytetom jest przeważnie uleganiem jego oznakom, symbolom, atrybutom, takim symbolem może być garnitur, kitel, stetoskop,mundur, luksusowy samochód, tytuł naukowy. Od czego może zależeć konformizm? Spada w sytuacjach anonimowych, spada w skutek małej atrakcyjności grupy i gdy rozbijana jest jednomyślność.Rośnie wraz z nie jasnością zdania, z przekonaniem o słabych kompetencjach i z wielkością grupy, zależy to w sumie bardziej od zmiennych sytuacyjnych, niż od cech osobowości. - mężczyzna zatrzymał się przy swoim biurku i zmierzył każdego studenta wzrokiem.
Jednego czego w nim nie lubiłam to te jego zielone oczy, które zazwyczaj były zimne jak lód i zamrażały każdego, który odważył się nie skupić na jego wykładach. Biedaczek lekko mówiąc ma przejebane. Po chwili Pan Stone wznowił wędrówkę.
– Istnieje eksperyment Hoflinga z 1966 roku.Eksperyment polegał na podstawieniu lekarza ubranego w kitel i zlecenia pielęgniarce podania 20mg Astrotenu.
– A czy to nie jest już śmiertelna dawka? -zapytał jeden chłopak obok mnie.
– Owszem. Pielęgniarka nie powinna tego robić.Dlaczego? - zapytał się, patrząc po studentach.
– Regulamin szpitali, jasno mówi, że pielęgniarki powinny przyjmować zlecenia tylko od znanych sobielekarzy.- powiedziała ta sama dziewczyna co wcześniej.
– Dobrze.
– Należałoby najpierw zrobić odpowiedniąpapierologię. - odezwałam się po chwili.
– Doskonale.
– I dawka była dwukrotnie wyższa. - oznajmił niepewnie jakiś męski głos.
– Owszem. Jednak 21 na 22 badane pielęgniarki i tak podałyby lek. I to się nazywa uleganie autorytetom. - profesor skrzywił się, po czym zmienił slajd. - Mechanizmy wywierające wpływ społeczny: zaangażowanie, pragnienie słuszności, lubienie, reguła wzajemności i niedostępność dóbr -oznajmił. Następnie po kolei wyjaśnił nam na czym polega każda z tych pojęć i podał przykłady, byśmy lepiej to skojarzyli.
Kolejna rzecz, którą tu kochałam to, to że profesor Stone uwielbia porównania i eksperymenty. I często dzieli się nimi z nami na zajęciach, przez co lepiej wchodzi mi materiał.
– Latanè, 1981 i teoria wpływu społecznego. Kiedy jednostka jest
członkiem grupy, na którą wywierany jest nacisk, to siła nacisku przypadającego na jednostkę rozprasza się, czyli spada wraz ze wzrostem siły innych członków grupy, ich bliskości i liczby członków. - oznajmił, poczym omówił każdy z podanych szczegółów. -To wszystko na dziś, zaraz rozdam wam karty pracy, które proszę wypełnić na następne zajęcia. Pamiętajcie, że na następnych zajęciach będziemy przeprowadzać między są rozmowy, więc niech każdy przygotuje zestawy pytań. Wyjątkowo obie strony będą zadawać pytania i notować odpowiedzi. Pod koniec zbiorę je i ocenie! - poinformował, rozdając w pierwszym rzędzie karty pracy. Jego słowa spotkały się z krzykiem oburzenia, jak i ekscytacji. Ja należałam do tej drugiej grupy.
Już w myślach układałam sobie poszczególne pytania, które pomogłyby odkryć co dolegało by drugiej osobie. Możemy wybrać takie choroby psychiczne, które już omówiliśmy i jednocześnie występują najczęściej u dzieciaków: anoreksja i bulimia, autyzm, stany lękowe oraz autoagresja. W tym roku mamy omówić jeszcze depresje i chorobę afektywną dwubiegunową.
Gdy dostałam swoją kartę wyszłam z sali wykładowej, a za mną podążał Emanuel, który jako mój „ nowy kolega” musi uczestniczyć w tych samych zajęciach z psychologii co ja. Profesor Stone nie za bardzo go lubi, bo jak twierdzi „Rozprasza młode studentki i denerwuje studentów".
W pełni to rozumiem, ponieważ ilekroć spojrzał na któraś dziewczynę, ta się rozpływała jak masło na patelni, za to chłopacy z mojej grupy aż za dobrze znali jego lodowate spojrzenie. Szczególnie, gdy któryś siedział obok mnie. Jego zdaniem chyba każdy przedstawiciel męski był potencjalnym zabójcą, który tylko czeka by przyłożyć mi do głowy spluwę.
– Jak było? - spytał, podążając za mną do wyjścia. Na szczęście ostatni godzinny wykład z panną Sullivan został odwołany przez niespodziewaną śmierć kogoś z jej rodziny. I żeby nie było, nie mam z tym nic wspólnego!
– Znośnie. – wzruszyłam ramionami, poprawiając torbę na ramieniu. – Nikt mnie nie zamordował jak widać. - oznajmiłam, doskonale wiedząc, że przez to się zirytuje.
– Nie rozumiesz, że sprawa jest poważna? Nie całe dwa dni temu ktoś chciał cię sprzątnąć. Nie zachowuj się, więc jak niezniszczalna, dzieciaku. - warknął cicho, by nikt nas nie usłyszał.
Westchnęłam sfrustrowana, tym że nazwał mnie dzieciakiem. Wyszliśmy na dziedziniec i już stąd widziałam ciemny samochód, którym przyjechał po nas Henry.
– Nie nazywaj mnie dzieckiem. Jesteś niewiele starszy ode mnie. - obruszyłam się. Przyśpieszyłam kroku. Szybko jednak mnie dogonił tymi swoimi długimi, bocianimi nogami.
– Będę cię tak nazywał, bo tak się zachowujesz, dzieciaku. - syknął zły, tym razem prosto do mojego ucha.
Fala gorąca oblała moje ciało, a dreszcz przebiegł mnie po kręgosłupie. Cholera, co jest!? Te dreszcze są tak irytujące, ale tak przyjemne, że nie wiem czy chcę by było ich jeszcze więcej, czy chce się ich pozbyć jak pająki ze strychu. A te falę gorąca mogą być przydatne w srogie zimy, a nie teraz gdzie jest z d stopni, a słońce świeci jakby chciało nas usmażyć. Gdyby nie wiatr, faktycznie czułabym się jak kiełbaska na ruszcie. Niestety ma być tylko coraz goręcej.
– Umiesz biegać? - zapytałam stając przed wysoką bramą. Uśmiechnęłam się tak szeroko i tak sztucznie jak umiałam.
– Tak? - zapytał niepewny, czemu nagle zmieniłam temat.
– To spieprzaj. - przestałam się uśmiechać i wsiadłam do klimatyzowanego auta. Niczym dwa tygodnie temu...
Henry spojrzał na mnie w wstecznym lusterku z delikatnym uśmiechem. Chwilę później drzwi po mojej drugiej stronie otworzyły się i mój goryl z grymasem na twarzy wszedł do środka. Henry w mniej niż sekundę ruszył z miejsca, odcinając mnie od ciekawskich spojrzeń.
Westchnęłam zmęczona i oparłam się o szybę głową. Przymknęłam oczy i znowu nabrałam głęboko powietrza.
Czułam jak ktoś mnie szarpie, niemal boleśnie. Nic nie widziałam, jakbym miała przepaskę na oczach. Wstałam na równe nogi, zaczęłam więc iść. Czułam na twarzy smagnięcia gałęzi, które przecinały mi boleśnie skórę na policzkach, czole i ramionach. Coś poruszyło się po mojej lewej, potem przeszło na prawą. Liście szumiały, pod nogami łamały mi się gałązki pod nogami. Chciałam przestać już biec, płuca mnie paliły, ale nie mogłam. Nie miałam władzy nad swoim ciałem.
Głosy stawały się głośniejsze, szelesty bliżej mojej osoby. Czułam się otoczona przez to coś co mnie goniło. I nagle, tak samo jak to wszystko się pojawiło, tak zniknęło. Była tylko nicość. Czarna pustka.
A potem pojawiały się przebłyski światła. Światełka zaczęły się powiększać i nabierać kolorów.
To były moje wspomnienia.
Obracam się wokół swojej osi, patrząc na ilość kolorowych światełek. Przypominały trochę te wspomnienia z bajki „ W głowie się nie mieści" .
Pierwsze, które rzuciło mi się w oczy to, to gdy z Yuą i Corą robiłyśmy babeczki na dzień ojca. Wtedy tata jeszcze nie miał sparaliżowanych i zmasakrowanych nóg. Pamiętam jak cała kuchnia była w mące i jajkach, chyba jak za każdym razem. Nadal nie za bardzo wychodzi mi rozbijanie jajek. Ojciec wrócił wcześniej, a na stole piętrzył się stos kolorowych babeczek, przypominający bardziej małe stworki z oczami i buzią, i wbitymi w nie świeczkami. Wtedy jeszcze niewiedziałyśmy, że świeczki są tylko na urodziny. Zdmuchnął je i z uśmiechem zaczęliśmy jeść, a pod koniec dnia zrobiliśmy sobie maraton bajek Disney'a .
Drugie wspomnienie, które przeleciało mi przed oczami to chwila naszego pierwszego bankietu, na który zabrał nas tata. Niestety jego atrybutem był już wózek. O ile się nie mylę miałam trzynaście, a Cora siedemnaście. Rok po wypadku, z którego żadne z nas nie wyszło bez uszczerbku. Ludzie witali się z nami, niektórzy byli bardzo nachalni, a niektórzy wręcz powściągliwi. Głównie okupowałyśmy stoliki z jedzeniem, a nawet podwędziłyśmy jednemu kelnerowi kieliszek białego wina. Ja upiłam tylko łyk, za to moja siostra wlała w siebie całą resztę. Było ohydne, ale dzięki temu wiem, że wolę czerwone wino, najlepiej słodkie.
Było też wspomnienie, gdy przyłapałam Corę i jej teraźniejszego narzeczonego na dość jednoznacznej sytuacji. Kończyłam wtedy drugą klasę liceum i doskonale wiedziałam co to jest seks. Ona była bez bluzki i miała rozpięte spodnie, za to on miał na sobie tylko bokserki i zmierzwione włosy. Moja siostra siedziała mu na kolanach i całowała namiętnie. I gdyby nie mój krzyk obrzydzenia, to by nawet mnie nie zauważyli. A chciałam tylko suszarkę!
Było też parę szarych wspomnień ze szkoły podstawowej, gdzie traktowali mnie z dystansem, jak i z liceum, gdzie ludzie lubili mnie tylko dlatego, że mój ojciec miał pieniądze. Nie raz tłumaczyłam im, że to on ma pieniądze, nie ja. Ale do nich nic nie docierało. Potem były jeszcze chwilę gdzie bawiłam się z Corą, Henrym czy Yuą, nasze dwie przeprowadzki, moje co miesięczne odwiedziny na cmentarzu i liczne wizyty u lekarzy, oraz psychologów. Brr...
Na sam koniec jedno z iskierek powiększyło się na tyle, że widziałam tylko je.
Dzień wypadku.
Nasze beztroskie miny, gdy graliśmy w jakąś głupią grę i słuchaliśmy piosenek z radia. Do dziś słyszę dźwięki piosenki, kiedy walną nas ten pieprzony samochód z pijanym kierowcą zza kierownicą. Była to Natural Imagine Dragons. Skoczna piosenka, którą znienawidziłam z całego serca. Tata był rozproszony, nie zauważył pędzącego wprost na nas samochodu, który znalazł się na niewłaściwym pasie. A gdy ja krzyknęłam, było już za późno. Kierowca tamtego pojazdu był już nieżywy, przez co ominęła go kara, ojciec walczył o życie, Cora do dziś ma bliznę przy nasadzie włosów i lewej ręce, a ja niestety byłam nadal przytomna, choć poturbowana.
To ja wyczołgałam się przez zbitą przednią szybę, wyjęłam telefon taty ze schowka i zadzwoniłam na pogotowie.Wszędzie była krew i szkło, starałam się na to nie patrzeć, ale się nie dało. Miła, ale spanikowana pani z dziewięćset jedenaście, namierzyła telefon i uspokajała mnie. Lał obfity, lipcowy deszcz, gdy karetka przyjechała. Na szczęście moja rodzina żyła, oprócz tego że ojciec jeździł na wózku inwalidzkim. Tak naprawdę do dziś, nie wiedzą, że to ja zadzwoniłam.
Jednak wspomnienie już na zawsze zostało głęboko zakorzenione w moim umyśle, jak i sercu.
Wszystko się ponownie rozmyło, a ja otworzyłam oczy. Ujrzałam nad sobą roztrzęsione i zaniepokojone spojrzenie brązowych tęczówek. Poruszał ustami, ale dopiero po chwili zaczęłam rozróżniać pojedyncze słowa. Ooo, zawodnik walk w klatkach!
– Lea, do cholery. - warknął, potrząsając mną jeszcze raz. Z zdziwieniem stwierdziłam, że znajduję się w swoim pokoju. - Wszystko w porządku? - zapytał przestraszony.
Zrobię zaraz coś w czym jestem naprawdę dobra, jak nie najlepsza. Skłamię i udam, że wszystko w porządku.
– Tak, nic mi nie jest. - odparłam i strąciłam jego ręce z mojej twarzy i ramion.
– Na pewno? - zapytał, przyglądając mi się badawczo. Przytaknęłam i poprawiłam się na łóżku,pilnując by żaden fragment skóry z plamami nie wyszedł zzaubrań. - Co się stało? Rzucałaś się, jakby co najmniej ktoś cię próbował zamordować. Mamrotałaś też co chwilę.
– To nic poważnego, to tylko zły sen. Nie zdarza to się za często. - oznajmiłam spokojnie i wytarłam mokry policzek, jak teraz widzę od łez.
Tak naprawdę, ten sen, a raczej koszmar, to dopiero wierzchołek góry lodowej. Doskonale wiem, że teraz będzie tak prawie każdej nocy, a mnie ponownie dopadnie bezsenność. Jakbym mało miało problemów na głowie.
– Nie wierzę ci. - stwierdził, prostując się.
– Twoja sprawa, twój problem. - wzruszyłam ramionami. - A teraz chciałabym zostać sama, więc gdybyś mógł. - wskazałam na drzwi.
– To jeszcze nie koniec, Michelle. - westchnął wściekły, po czym zatrzasnął głośno drzwi od mojego pokoju.
Bielactwo, którego od jakiegoś czasu wstydzę się jak jakieś zarazy, zamach na moją rodzinę, teraz te koszmary, a do tego dochodzi jeszcze Emanuel pieprzony Warren, który działa na mnie jak nikt inny, czego nie rozumiem. Co jeszcze mi świecie zaserwujesz!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top