ROZDZIAŁ 6
LEA
Nie zasnęłam.
Nie mogłam.
Yua przyniosła dla mnie jakieś zioła na uspokojenie, ale nawet to nie mogło mnie zmusić do snu.
Przed oczami nadal ma ten pocisk, który przeleciał mi prosto przed twarzą. Gdyby wtedy Emanuel mnie nie popchnął dostałabym prosto w głowę, a następnie pewnie bym się wykrwawiła na chodniku zanim karetka by przyjechała.
W moim telefonie rozbrzmiewa ciche pip, co oznacza przychodzącą wiadomość. Podświetlam ekran i widzę, że Lucy do mnie napisała.
Lucy: wszystko gra, kochana? Całe wiadomości trąbią o zamachu na twoje życie :(
Lea: wszystko okej. Mam jeszcze wszystkie kończyny na miejscu.
Lucy: to dobrze, martwiłam się o ciebie, idiotko :*
Lea: wiem,ale przysięgam nic mi nie jest. Jestem tylko w szoku :)
Lucy: kto by nie był po takiej akcji!
Lucy: czemu mnie oszukałaś! Ten twój niby kolega, to twój ochroniarz!
Lucy: w dodatku całkiem hooot...
Lea: z której strony, bo nie widzę?
Lucy: KAŻDEJ!
Lucy: Będziesz się gęsto tłumaczyła, kochana!
Lea: jak mnie tata wypuści ;)
Lucy: wiecznie w domu trzymać cię nie będzie. Zgadamy się później, Jared przyjechał :*
Lea: zabezpieczajcie się! Jestem jeszcze za młoda na chrzestną :D
Lucy: zajmij się swoim bohaterem ;)
Nie odpisuje już na tą wiadomość. Moja przyjaciółka doskonale wie jak mnie zagiąć i skutecznie uciszyć. A akcja w wiadomościach i zapewne zaraz też w całym internecie oraz gazetach daje jej do tego tylko pretekst.
Wracam do mojego poprzedniego zajęcia czyli gapienia się w sufit. Jednak jakaś tajemnicza moc, zmusiła mnie do wygooglowania całej sprawy i sprawdzenia jak bardzo jest ona przerysowana. Ugh, jestem pojebana. Wpisuje w wyszukiwarkę odpowiednią frazę i wciskam enter. Czekam chwilę, a gdy wyskakuje mi multum stron internetowych i linków,moje oczy robią się wielkie jak pięciozłotówki. Czy ludzie naprawdę mają tak nudne życie, że wpieprzają się w moje? Klikam w pierwszy link.
Nieznany Zamachowiec Znowu Atakuje!
Rodzina Michelle musiała bardzo komuś zaleźć za skórę. Zaledwie cztery dni po targnięciu się na życie wpływowego biznesmena –Anthonego Michelle'a, atak został powtórnie powtórzony, tym razem na córce inwalidy – Lei Michelle. Kobieta razem ze swoją bliską kuzynką, Elizabeth Anderson, udały się na zakupy do znanego w całym kraju domu mody panny Turner. Po wyjściu z budynku snajper złapany podczas ucieczki, wycelował w piękne panie. Atak na szczęście został udaremniony przez obojgu ochroniarzy panienki Anderson i panienki Michelle. Szybka reakcja obu mężczyzn oraz ryzykowanie własnym życiem przed strzałem można nazwać heroicznym czynem. Na szczęście obie panię są całe i bezpieczne. Leę dzieliło tylko parę milimetrów od dostanie prosto w głowę! - mówią świadkowie. - Gdyby nie jej ochroniarz, mogło by się to naprawdę tragicznie skończyć. Nasi reporterzy badają całą sprawę, by dostarczyć wam materiałów o życiu naszej gorącej rodzinki, u których ostatnio naprawdę dużo się dzieje. Wiemy jeszcze tylko, że Anthony planuje zwiększyć ochronę domu, jak i swoich córek. Płatny zabójca nadal na wolności, a rodzina Michelle w strachu! Co będzie dalej? Czy ktoś ucierpi z winy zamachowca? Ile to będzie jeszcze trwało? Czy ktoś jeszcze jest w niebezpieczeństwie? Tego będziemy próbować się dalej dowiedzieć!
(nagranie z miejsca zdarzeń)
CZYTAJ WIĘCEJ: Megan Dex w ciąży?!
No nieźle...
Przez prawie całe moje życie żyłam tylko w cieniu, nie licząc pojedynczych artykułów o akcjach charytatywnych, w których czynnie się udzielam i paru odpałów razem z moją przyjaciółką czy siostrą. To dla mnie wielka nowość. Co nie zmienia tego, że jestem wściekła! Dobrze, że tym razem niczego nie podkoloryzowali. Nie mam ochoty sprawdzać reszty
Wygrzebuję się z mojego kokona bezpieczeństwa, którego zrobiłam z kołdry i pomaszerowałam do jego gabinetu, gdzie bodajże znajduję się także mój goryl. Chyba powinnam mu podziękować, ale to może poczekać. Chce usłyszeć z ust mojego taty co ma zamiar z tym zrobić. Jak widać na załączonym obrazku, mężczyzna nie przebiera w środkach i wątpię by przestał, chyba że osiągnie swój cel. Gdy nas wszystkich zabije i jego zdaniem rachunki będą wyrównane.
Kim jesteś?
– Zapewniam, pana. – odzywa się głęboki głos mężczyzny, dobiegający z gabinetu mojego ojca. Czyli zawodnik walk w klatkach nadal tam jest, czego ja się spodziewałam? – Pańskiej córce włos z głowy nie spadnie, dopóki będę na służbie. Dopilnuje by poza zajęciami na uczelni nigdzie nie wychodziła. – mówi, jakby głosił modlitwę w kościele. Wyuczona na pamięć formułka, ale jakie może mieć pokrycie w prawdziwym życiu?
– Emanuelu, jesteś najlepszy w swoim fachu, więc proszę nie zawiedź mnie. -– mówi poważnym tonem mój tata. Sprawa jest cholernie poważna – Cora i Lea to jedyne co mam. – dodaje po chwili z goryczą. – Jeśli będzie taka potrzeba masz zamknąć ją w pokoju, możesz brać do woli innych do pomocy, zezwalam nawet na to byś przeszkolił moją córkę w sprawie samoobrony czy strzelania. Masz zrobić wszystko, byle by nic jej się nie stało!
– Tak jest. - odpowiada mu posłusznie mężczyzna. – Coś jeszcze? – – pyta.
– Nie, możesz odejść. – oznajmił ze zmęczeniem w głosie.
Przyciskam się bliżej ściany by żaden z nich mnie nie zauważył. Chociaż praktycznie jest to wręcz niemożliwe. Kroki Emanuela są coraz bliżej, a ja nie mam pojęcia co zrobić. Wyjść z mojej beznadziejnej kryjówki i uznać, że dopiero przyszłam, czy czekać tu w nadziei, że mnie nie zauważy. Ta... Pierwsza opcja jest chyba lepsza.
Gdy mój ochroniarz łapię za klamkę i pcha, ja niby przypadkiem także sięgam do klamki. Nie patrzę mu w oczy, tylko na jego klatkę piersiową odzianą w czarny materiał koszulki.
– Co tu robisz, panienko Michelle? – zapytał.
– Przyszłam porozmawiać z tatą. – odpowiadam chłodnym, zdystansowanym głosem.
Bez słowa odsunął się i przepuścił mnie w drzwiach. Lekko przymknął za mną drewnianą płytę, lecz nie słyszałam jego oddalających się kroków. Czy on tam ma zamiar stać podczas tej rozmowy?Przecież to niemal pewne, że skończy się to krzykiem i kłótnią.
– Co tam, córcia? - pyta, układając papiery w równy stos.
– Mam dwie sprawy. Czy Emanuel jest jakoś zagrożony...?
– Ryzykuje swoje życie za twoje życie i twoje bezpieczeństwo, więc tak. - odpowiada odrywając się od segregowania dokumentów, do których tylko on jeden ma dostęp.
– Nie o to chodzi. - mamroczę. Fakt, że on jest za drzwiami nie ułatwia mi mówienia.
– W takim razie o co? - patrzy na mnie, marszcząc swoje brwi.
– Czy jest jakoś zagrożony... finansowo. - mówię pod nosem, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. - Może inaczej. Czy jak coś mi się stanie, na przykład trafię do szpitala przez małe obrażenia z broni, to czy on jako mój główny ochroniarz, poniesie jakieś konsekwencje?
– To zależy, Lea. Nie zaufam mu już tak bardzo, by powierzyć mu twoje życie, ale jakby dobrze sobie radził postawiłbym mu dobrą ocenę lub zostawił jako niższego ochroniarza. - wyjaśnia spokojnie, z dłońmi splecionymi ze sobą. - Skąd to pytanie?
– Byłam po prostu ciekawa. Nie chciałabym żeby przez moją nie uwagę wyleciał. - przyznaje nieśmiało.
Boże, czy ten goryl przy drzwiach musi tam być! Dekoncentruje mnie nawet, gdy go nie widzę ani nie słyszę.
Ten to ma dar irytowania człowieka na odległość!
– Lea, to trudna sprawa. Nie zaufam mu, jeśli nie zareaguje wystarczająco szybko by cię ochronić. Zaufanie to też dziwna rzecz. Możesz je budować latami, stracić w kilka chwil, a odbudowanie go? Może minąć nawet cała wieczność.
– Mhm. - mruknęłam, odpływając myślami w inny świat.
– A druga sprawa?
– Co? - zapytałam wytrącona z myśli
– Mówiłaś, że są dwie sprawy. - wyjaśnia z lekkim uśmiechem.
– A, tak, tak. Mógłbyś też na siebie uważać? Nie chcę cię stracić, tato. - oznajmiam.
Porzuciłam myśl, by zapytać o tą całą aferę, czy będzie udzielał jakiś wywiadów w związku z tym, czy mam być bardziej ostrożna,więcej czasu spędzać w domu i czy wie już kto to jest lub czego ten ktoś chce. Sama jego twarz wyrażała skrajne zmęczenie i wyczerpanie. Nie chciałam dodatkowo zadręczać go moimi pytaniami.
– Oj, córcia. Też nie chce cię stracić. - mówi czule i podjeżdża do mnie na wózku. Chwyta moje dłonie i patrzy prosto w oczy. - Załatwię sobie jakąś ochronę, nie martw się, skarbie. - szepcze i uśmiecha się delikatnie. Tworzą się przez to zmarszczki wokół jego oczu i ust.
– Kocham cię. - zniżam swój głos do szeptu.
– Ja ciebie też. - oznajmia bez zastanowienia. - I pamiętaj, że jesteś piękna. - dodaje.
Kiwam głową, dopiero wtedy mój staruszek puszcza moje dłonie i wskazuje głową drzwi. Uśmiecham się po raz ostatni i wychodzę z jego gabinetu, by w spokoju mógł dokończyć swoją pracę.
Tak jak się spodziewałam dryblas stał przed drzwiami, przy ścianie i cierpliwe czekał. Ręce miał splecione z tyłu ciała, jego cała sylwetka była mocno napięta. Barki wydawały się jeszcze większe, a twarz jeszcze bardziej surowsza i groźniejsza. I o dziwo,podniecił mnie ten widok.
Gorąca fala spłynęła na całe moje ciało, powodując skrępowanie i wypieki na policzkach. Niech cię szlag weźmie, Emanuelu Warrenie!
Skierowałam się w stronę schodów, a mój ochroniarz podążył za mną. Byłam nie tyle co zła, co zażenowana. Wiedziałam o tym, że tam stoi, ale fakt, że słyszał większość rozmowy, choć starałam się mówić cicho, dziwnie mnie krępuje. A widok zawstydzonej Leii Michelle to rzadkość, jak nie antyk.
Rzuciłam się na swoje łóżko, twarzą w poduszki i wymamrotałam coś niezrozumiałego. Usłyszałam ciche pukanie w otwarte drzwi, więc podniosłam głowę. Moja fryzura pewnie wyglądała jakby przeszło przez nią tornado, a moje ubrania w tym momencie były mocno pogniecione. A w drzwiach stał nie kto inny jak grecki bóg,Emanuel pieprzony Warren.
Naprawdę zastanawiające było to, jak na mnie działał. Czułam się przy nim jak nastolatka w okresie dojrzewania emocjonalnego. Byłam dziwnie skrępowana, przechodziły mnie dreszcze i bynajmniej nie są to te kiedy targają wami torsje po grubej imprezie. Lubiłam nasze przekomarzanki, jego obecność trochę mniej działała mi na nerwy niż jeszcze kilka dni temu. A dochodził do tego jeszcze fakt, że uratował mnie przed zamachowcom.
Być może jest to przywiązanie emocjonalne, o którym ostatnio było na zajęciach. Chodzi bardziej o szybką ufność w krótkim czasie, w które wpadają często dzieciaki, gdy zazwyczaj rodzice nie poświęcają im zbyt dużej uwagi.
– Co tam? - spytałam, wstając do pozycji siedzącej. Odgarnęłam kilka niesfornych kosmyków z twarzy, które wyszły z małych warkoczyków po obu stronach głowy.
– Czy ty ... się o mnie martwisz? - zapytał z zarozumiałym uśmiechem.
Nieważne czy bym skłamała czy nie, podała prawdziwy powód czy zmyślony na poczekaniu, on już znał odpowiedź. Pytał tylko po toby się upewnić w swoich racjach i jeszcze bardziej podbudować swoje ego. W sumie sama dałam mu do tego powód. Wyrażał to w swojej nonszalanckiej postawie opierającej się o drzwi, ze skrzyżowanymi na jego szerokiej klatce ramionach i tym bezczelnym uśmiechu, który mi posyłał.
A ja niestety musiałam się do tego przyznać. Życie to suka!
– Tak. I co z tego? - powiedziałam najbardziej obojętnym głosem, na jaki w tej chwili mnie było stać.
– W sumie to nic. Byłem tylko ciekawy...
– Wiesz, uratowałeś mi życie, więc chyba mogę się troszczyć o kogoś kto się naraża w taki sposób. - przerwałam mu, co chyba się jemu nie spodobało. - To taki naturalny odruch, taki człowieczy. - dodałam po chwili z kpiącym uśmiechem.
– Taa, wiem. - burknął w odpowiedzi, jednak ten jego uśmiech nie schodził z jego ust. Działał mi na nerwy. - Ale i tak jest to słodkie, Lea. - oznajmił, a w jego prawym policzku, tuż obok oka pokazał nie malutki dołeczek.
– Ja na co dzień jestem słodka.
- Jak mały jadowity wąż. - pokręcił głową, po czym odepchną się od drzwi. - Odpocznij, a ja będę cię pilnować. - oznajmił z większą czułością, niż jeszcze chwilę temu.
Gdy przymknął za sobą drzwi, przewróciłam oczami i z powrotem runęłam na poduszki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top