ROZDZIAŁ 3

LEA

Sny ,a może bardziej koszmary, drażniły mnie jak co nocy. Nienawidziłam ich. Utrudniały mi wszystko. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest to jeden i ten sam koszmar, który jak zapętlony rozgrywa się w mojej głowie. Zaczyna tak samo i kończy tak samo. Nigdy nie zdradza żadnych nowych informacji. I zawsze to budzik przerywa koszmary nocy, informując że jest już dzień, jak wybawiciel każe mi się obudzić, bym nie szarpała się przez sen.

A jak wygląda zmora, która nie daje mi w spokoju się wyspać?Jest dość abstrakcyjna. Nigdy nie widziałam jej, albo nie mogłam zapamiętać. Jest przerażająca. To coś to cień, czarny kształt podążający za mną. Jeśli robię krok w bok, to coś także go robi. Nie ma określenia na opisanie tego czegoś. Przybiera różne formy: demona, bestii, zjawy, czarta, diabełka. Czasem słyszę śmiech, ten taki złośliwy, nieprzyjemny dla ofiar śmiech.

Na początku jestem w domu, na obiedzie rodzinnym jak na różne święta. Wtedy gdy zbieramy się większością rodziny w czyimś domu, by spędzić razem czas. Toczy się swobodna rozmowa, a potem wszyscy zaczynają się śmiać. Śmiać ze mnie, każdy bez wyjątku. Śmieją się, wytykają palcami, nie wiadomo czemu. Kształty zaczynają się mieszać, zamieniając się w czarną plamę. Stoję potem na ciemnej drodze, a przede mną roztrzaskane dwa samochody i powtarzający się krzyk: TATO! Dziecięcy, przerażony głosik prześladuje mnie. Właśnie wtedy zaczyna się jazda bez trzymanki.Coś zaczyna się poruszać się w oddali, coś mnie woła. Zaczyna się szalony pościg.

Biegnę, biegnę i biegnę.

Wokół mnie jest tylko ciemny las, a na sobie mam ubraną zwiewną, białą sukienkę i zwyczajne trampki. To coś mnie dogania, wystawia już swoje kły, słyszę jego ciężki oddech, gdy znowu słychać drwiący śmiech. Upadam. Czarny cień zbliża się, a ja jestem jak  w klatce. Nie mogę się ruszyć. Wtedy wszystko zaczyna się sypać, pikselizować, a ja się budzę.

Pojebane?Może trochę

Jeśli miałabym komuś o tym powiedzieć, nie umiałabym. Wszystko tam dzieje się tak szybko, jakbym jechała pociągiem i był to tylko obraz za oknem. Nie jestem w pełni świadoma, a gdy się budzę mało co pamiętam. Na pewno cała się trzęsę, jestem spocona i skołowana. Dosłownie jak robot wstaje z łóżka i idę się umyć, uczesać oraz ubrać. Dopiero po śniadaniu stan odrętwienia znika.

I tak każdego dnia od kilku lat.

Czasem zastanawiam się czy powinnam zasnąć. Boję się. Ale gdy dwa razy pod rząd próbowałam nie spać, nie dość że byłam niewyspana i ledwo żyłam. Było o wiele gorzej. Dlatego wolałam już przespać te kilka godzin i rano być zombie, niż przez cały dzień.Na drzemki w ciągu dnia także sobie nie pozwalam, nie ważne jaka bym nie była wyczerpana, czekam aż zapadanie zmrok.

I dziś nie mogło być inaczej. Wzięłam szybki prysznic, nie przyglądając się białym plamom na moim ciele. Nie lubiłam ich ani nie afiszowałam z nimi. W różowym, puchatym szlafroku wybrałam z szafy odpowiednie ciuchy. Dzisiaj akurat były to czarne body na długi rękaw i kraciasta, czerwona spódnica do kolana. By zakryć jakoś nogi wciągnęłam na nie cieniste rajstopy, które zazwyczaj normalizowały mój kolor  skóry na jednolity. Przejrzałam się w lustrze, zaplatając tym razem dwa, cienkie warkocze i zawiązując z tyłu.

Wyglądałam dobrze.

W czarnych balerinkach z kokardką na ich czubku zeszłam po schodach do kuchni. W niej już od bladego świtu krzątała się Yua, przygotowując śniadanie. Po zapachu, miseczkach z różnymi owocami, czekoladzie i cukrze pudrze na stole oraz po skwierczącym oleju daje stówę że kobieta robi gofry. Oł je! Zapowiada się piękny dzień. Zapamiętajcie sobie to chłopcy i mężczyźni;kobieta najedzona, kobieta szczęśliwa. A jak jeszcze to jej ulubione jedzenie, to cud, miód i malina.

– Dzień dobry – przywitałam się wesoło, opierając o framugę. Z lekkim uśmiechem rozbawienia obserwuje jak Yua podskakuje ze strachu i obraca się w moją stronę powoli z ręką przy sercu. Koszmar z dzisiejszej nocy podszedł w najdalsze zakamarki mojego mózgu.

– Ty mnie kiedyś do zawału serca doprowadzisz, dziecko! - wykrzyczała, machając drewnianą szpatułką – Że ja jeszcze nie wniosłam wypowiedzenia do pana Michelle... - pokręciła głową i zajęła się na nowo przyrządzaniem posiłku.

– Aj tam. - machnęłam ręką, jakbym odganiała natrętną muchę. - Za bardzo mnie kochasz, by odejść, Yua.

– Masz szczęście, że to prawda, młoda damo. - zaśmiała się staruszka – Twój ojciec już czeka na ciebie przy stole, chyba znowu nie mógł spać bo zjawił się tu wyjątkowo wcześnie.

– Porozmawiam z nim na ten temat – mruknęłam nagle przygaszona.

– Śniadanie będzie za kilka minut, Lea – oznajmiła kobieta ze współczuciem w oczach. Nie odpowiadając, tylko kiwnęłam głową na znak że rozumiem.

Weszłam do jadalni, gdzie faktycznie przy swoim stałym miejscu siedział ojciec popijając jak co ranek swoją kawę. Moja była tuż obok niego, na swoim miejscu. Usiadłam obok niego, patrząc tępo w sufit. W rogach pomieszczenia dostrzegłam dwóch ochroniarzy i mojego dryblasa. Tak go dziś przejadę, że sam złoży rezygnację!Teraz jednak postanowiłam skupić się na ojcu i jego problemie. Nie zostawię tego tak, nie ma opcji.

- Yua doniosła mi, że znowu nie śpisz. - oznajmiłam spokojnie, zwracając tym samym jego uwagę na siebie. Pociągnęłam łyk mlecznej pianki z kubka i spojrzałam poważnie na tatę – Tabletki nie działają? Czy znowu ich nie bierzesz?

– Lea, to nie tak. Po braniu ich nie czuję się sobą.

–Pomagały ci – niemal wysyczałam.

– Wiem, Lea. Ale mam tyle na głowie teraz... - pokręcił głową. - Obiecuje, że od jutra zacznę znowu je brać systematycznie.

– Mam nadzieje. - burknęłam.

Po kilku minutach postawiono przed nami gofry i miseczki z dodatkami. Dziś jednak chyba je oszczędzę. Straciłam apetyt. To nie tak, że te tabletki są jakoś chorobliwe ważne i od tego zależałoby życie taty. Od wypadku cierpi na bezsenność co w jego wieku jest już akurat ważne. Dlatego tak go ganiam razem z Yuą i Corą.

Zjadłam trzy gofry z czekoladą i truskawkami, wypiłam karmelowe cappuccino i byłam gotowa na nowy dzień. Odrętwienie zniknęło, a ja wróciłam.

– Witaj, Henry. - przywitałam się z moim kierowcą i wsiadłam na moje standardowe miejsce.

– Witaj, panienko Michelle. - powtórzył z uśmiechem, jednak gdy dostrzegł za moimi plecami ubranego ponownie całego na czarno zawodnika walk w klatkach, który cudem został moją pieprzoną nianią, spoważniał. - Czyli zagrożenie jest duże – mruknął pod nosem.

Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam chyba wiedzieć co to znaczy. Oni wszyscy wiedzieli coś czego nie wiedziałam ja, i to wkurzało mnie najbardziej. Zamiast powiedzieć mi od razu o co chodzi, oni bawią się w podchody. Nie mówią mi całej prawdy, jeśli chodzi o zagrożenie. Nawet własny ojciec. To boli chyba najbardziej.

Czterdzieści minut upłynęło naszej trójce w całkowitej ciszy. Henry skupił się całkowicie na drodze, Emanuel był pogrążony w swoich myślach, a ja się kompletnie wyłączyłam, analizując po kolei punkty do zrealizowania. Robiłam tak raczej za każdym razem gdy jechałam na wykłady, a Henry do tego przywykł. Dopiero gdy mnie odbierał po skończonym dniu, otwierałam się jak księga, wylewam  całe moje emocje. Dokładnie to samo przeżywała moja druga siostra nie spokrewniona ze mną w żaden sposób – Lucy.

Lucy Goldberg – bardziej spokojna ode mnie i cholernie mądra Afroamerykanka. Zazwyczaj ma ciemne warkocze na całej głowie z czym bardzo się wyróżnia w tłumie. Ma duże usta, czego od zawsze jej zazdrościłam i mózg do cyferek. Jednak jej kierunek studiów wiąże się z architekturą, którą kocha całą sobą. Ma też porządnego chłopaka, który dba ojej serce jak nikt inny. Nie lubię go, ale cieszę się że dzięki niemu na twarzy dziewczyny wykwita uśmiech.

Pożegnałam się z kierowcą i posłałam mu miły uśmiech. Oczywiście pan „Będę miał groźną minę, to wzbudzę lęk w niewinnych studentach " szedł tuż obok mnie, obserwując uważnie otoczenie zza ciemnych przeciwsłonecznych okularów na jego nosie. Jestem ciekawa jaką przykrywkę dał mu ojciec. Raczej nie narazi mnie na ujawnienia tego, że mam jakąkolwiek ochronę. Przynajmniej taką mam nadzieję. Wszystkie spojrzenia studentów wylądowały na nas, każdy też coś pomiędzy sobą szeptał, wskazując na nas palcem.

Och, to będzie udany dzień, nie ma co...

Przewróciłam oczami, co od jakiegoś czasu weszło mi w krew. Podeszłam do Lucy,która stała objęta przez ramię swojego chłopaka – Jareda. Pomachałam jej już z odległości kilku metrów z uśmiechem na twarzy. Szczerze bawiła mnie jej mina i szok na twarzy, kiedy spostrzegła mężczyznę u mojego boku, który nijak nie przejął się tym że robi sensacje na uniwerku. Już widzę oczami wyobraźni te wszystkie plotki puszczone w obieg przez największych plotkarzy. Coś czuje w kościach, że będzie dym.

– Cześć, Lucy – przywitałam się z przyjaciółką, która nadal miała otwartą buzie.

– Kto to? - spytała, niemal wypluwając te słowa.

– No proszę, przedstaw się – mruknęłam do mojego ochroniarza, który ani na chwilę nie zmienił tej swojej miny informującej o tym, że najchętniej wszystkich w promieniu kilku metrów by zabił.

– Emanuel Warren, znajomy Lei i nowy student. - odpowiedział głębokim głosem.

– O, Lea nic nie mówiła – oznajmiła zdziwiona Lucy, spoglądając na mnie nie zręcznie.

– Lea nic nie wiedziała, aż do dzisiaj. - wyjaśnił obojętnie mój jakże zacny nowy znajomy.

– Okej? My już będziemy się zbierać, zaraz zaczynamy. Zgadamy się na jakimś okienku?

– Jasne, na razie. - pożegnałam się, wchodząc do budynku.

Boże, ile ja bym dała za wakacje! Ale cóż, do końca semestru jeszcze tylko pięć miesięcy, nawet nie całych. Damy radę, a gdy skończę będę w końcu pomagać dzieciakom i młodzieży. Z dziwnym uśmiechem na mojej twarzy, ruszyłam korytarzem prowadzącym na salę, gdzie miałam pierwszy dwugodzinny wykład. Tak jak na dziedzińcu zostaliśmy odprowadzeni przez mnóstwo pytających spojrzeń ludzi.

Na pewno będzie ciekawie...

***

O dziwo, czas minął mi zaskakująco szybko, jak na piątek. Co prawda było dziwnie , gdy ci wszyscy ludzie na korytarzu czy nawet podczas tłumaczenia danego tematu przez profesorów patrzyli na mnie ina Emanuela, ale to właśnie przez jego spojrzenie i mimikę nikt dziś do nas nie podszedł z zapewne masą pytań. Teraz czekała mnie ta przyjemniejsza część dnia.

Tęskniłam za tą masą dzieciaków, która patrzyła na mnie tymi swoimi słodkimi ślepiami, kiedy czytałam, śpiewałam czy wygłupiałam się by poprawić im humor i umilić im ten czas w szpitalu. Była tam cała gromada dzieci z wypadków, pożarów,po próbach samobójczych, z chorobami i naprawdę różnymi dolegliwościami.

Moja stała koleżanka, była trzynastoletnią dziewczynką po dwóch nieudanych próbach samobójczych i chorująca na niewydolność serca przez co ma  badania kontrolne. Jest cholernie zamknięta w sobie, ale przy mnie jakimś cudem się otwiera i uśmiecha. Ma kochających ją rodziców i młodszą, słodką siostrę. I szczerze ją lubię.

Henry bez słowa zawiózł nas na miejsce, omijając popołudniowe korki. Z dawką nowej energii jaką dostałam od razu po zobaczeniu na horyzoncie budynku, weszłam do środka i tradycyjnie przywitałam się z recepcjonistką, która wyznaczyła mi dzisiejszy obszar w którym miałam pracować. Dzisiaj akurat padło na czytanie książek młodszym dzieciom w świetlicy. Według kobiety dzieciaki już są na miejscu, zostało mi więc wybrać książkę, usiąść po środku koła, by każdy dobrze mnie słyszał i do dzieła!

– Lea! - zawołały dzieciaki, gdy tylko otworzyłam obklejone obrazkami i naklejkami drzwi.

Uśmiechnęłam się szeroko od razu szukając jakieś ciekawej książki. Za mną podążył mój dryblas. Och, jak dobrze że akurat na niego spojrzałam! Jego przerażenie na widok pełnej sali brzdąców w różnym wieku – bezcenny! Szkoda, że tak szybko założył te swoją maskę poważnego i zdystansowanego pana zabijaki, który chroni mój tyłek. Zaśmiałam się, zgarniając chyba moją ulubioną lekturę i usiadłam na kocu. Emanuel wybrał sobie miejsce z dala od maluchów, przy ścianie. Spokojnie, ona nie poleci,nie musisz jej podpierać!

– Gotowi? - zapytałam do dzieci, które ze zniecierpliwieniem czekały aż zacznę.

– Tak! - zapiszczeli.

– Dobrze, a więc... - zaczęłam, otwierając twardą okładkę grubej książki dla dzieci z baśniami ze wszystkich stron świata. - W maleńkiej chałupce pod borem mieszkał dawnymi laty ubogi kmieć z żoną i śliczną córką – stokrotką. Kiedy dzieweczka dorosła, przejeżdżał obok chaty królewicz, śpieszący się na polowanie – zaczęłam, a wszystkie dziewczynki westchnęły na wzmiankę o królewiczu. - Zobaczył Stokrotkę piękną jak wiosenka i zabiło mu serce żywiej i goręcej. Błąkając się wśród kniei za zwierzem, królewicz ciągle myślał o pięknej dzieweczce. Kiedy słonko chyliło się ku zachodowi, królewicz rozkazał giermkowi pójść do Stokrotki i sprowadzić ją pod wielki, stary dąb. Giermek ruszył, powiadamiając dziewczę. Stokrotka posłuchała rozkazu królewicza i przyszła pod stary dąb. Królewicz oczekiwał jej z niepokojem, a gdy w końcu ujrzał jej twarzyczkę, uradował się. Usiedli na płaszczu szkarłatnym, który rozpostarł na trawie. Skromna i wstydliwa piękna Stokrotka. - czytałam, zmieniając głos w narracji na taki z dawnych czasów gdy ogłaszano orędzia na królewskim dworze. Dzieci słuchały z zachwytem historii pięknej Stokrotki. - Ale mimo że biedną była dziewczyną ceniła swą godność. Królewicz rozmiłowany jej krasą i pięknem, szeptał słodkie słówka, powiedział nawet, że ożenić się z nią pragnie, ale skromna Stokrotka odparła: '' Tyś jest królewiczem możnym, o panie, a jam ubogie, wiejskie dziewczę \. Nie dla ciebie jam żona , nie dla mnie pałace królewskie, za wysokie twe progi na moje nogi''. Wstała i odeszła. Królewicz rozpaczając także wrócił do pałacu. Sytuacja się powtórzyła, królewicz posłał giermka po Stokrotkę. Tęskno mu było. Stokrotka ponownie zjawiła się pod starym dębem. Jednak w cieniu podpatrzyła go niewiasta, chcąc przypodobać się królowi, zdradziła spotkanie królewicz z biedną Stokrotką. - opowiedziałam i przewróciłam stronę. Przełknęłam cicho ślinę, znów zaczynając czytać. - Król wpadł w złość, rozkazał w gniewie spalić chatkę rodziny stokrotki. Pachołkowie króla podpalili chatkę nocą. W okrutnych płomieniach śmierć ponieśli ojciec i matka stokrotki. Ona jedyna ocalała. Całą noc dziewczę płakało i płakało - przybrałam smutny ton głosu. - Dzień minął, a Stokrotka poczuła głód, wstała więc i poszła. Zaszła po długiej wędrówce na zamek królewski. Tam ją przyjęto na służbę. Przedstawiła się jako niedola. Królewiczowi powiedziano, że chata ze stokrotką spłonęła, wraz z domownikami. Bolał królewicz po stracie ukochanej. Zal serce mu ściskał, ale nikomu nie mógł się wyżalić. Ról rozkazał synowi, by ożenił się z księżniczką ze sąsiedniego królestwa. Pojechał do niej na zamek raz i drugi, ale księżniczka niemiła mu była, a serce nie biło jak przy jego ukochanej. Pewnego razu królewicz wyszedł na przechadzkę. Wtem do jego uszu doleciały słowa pieśni; Stokrotką mnie nazwano, niedola moje miano. Królewicz podążył za pięknym głosem, i ujrzał nieopodal swoją zmarłą ukochaną. Postanowił odziać dziewczę w piękną szatę, przedstawił ją ojcu. Odbyło się huczne wesele. Królewicz i Stokrotka żyli szczęśliwe aż do samej śmierci – przeczytałam ostatnie słowa, zamykając książkę z baśniami.

Spojrzałam na dzieci, które z zainteresowaniem i żywymi emocjami słuchały opowieści. Gdy ją zakończyłam głośno zaprotestowali, chcąc więcej. Niestety minął mój czas, a niektóre z nich miały badania lub czas brania lekarstw. Uśmiechnęłam się do nich szeroko i pożegnałam długim, grupowym przytulasem. Nie ma to jak ciepły misiek na do widzenia. Podeszłam do mojego ochroniarza,dopiero teraz zauważyłam że wpatrywał się we mnie równie wielkim zainteresowaniem co dzieciaki, gdy im czytałam.

– Co? - pytam sceptycznie, stając przed nim.

– Nadajesz się do tego. - oznajmia z zastanowieniem.

– Mój iloraz inteligencji chyba spadł. - mamrocze do siebie, ściągając brwi. - Możesz jaśniej? - pytam, przekrzywiając delikatnie głowę.

– Chodziło mi o to, że nadajesz się do pomagania.- wyjaśnia lekko podirytowany. - I do dzieciaków. - dodał cicho.

– Em, dzięki? - bardziej pytam, niż oznajmiam.

– Cóż, nie przywykłam do jego obecności ani do tego że tu jest i ze mną rozmawia. To cholernie dziwne, a to że prawi mi komplementy jeszcze bardziej. Kiwa głową. Na tym widocznie zakańcza się nasza wymiana zdań, więc kieruje się do wyjścia. Zahaczam o panią w recepcji podpytując o moją ulubienicę. Niestety dziś był tydzień, w którym nie było jej na oddziale. Podziękowałam uśmiechem i opuściłam szpital dziecięcy. Szczerze? Byłam bardziej zmęczona niż zawsze po wizytach tu, a jedynce o czym marzyłam to ciepła herbata z cukrem i wygrzana kołderka. Pomimo klejących się oczu musiałam jeszcze odwiedzić cmentarz. Mama nie wybaczyła by mi mojej nieobecności, tak samo jak ja.

Kierunek?

Cmentarz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top