Rozdział 4
Przemierzałyśmy ciemne zaułki, słabo oświetlone przez lampy uliczne. Droga jest śliska i Aya co chwila traciła równowagę w butach na obcasach. Ostatnio dużo padało, więc musiałyśmy zmagać się nie tylko z wilgocią, ale także szczurami, którym pozalewało nory.
Szczelniej opatuliłam się znalezioną w szafie kurtką. Śmierdziała papierosami i alkoholem, ale dawała odrobinę ciepła.
- Szybciej [Imię]! Nie mam całego dnia! - krzyknęła Aya. Rzeczywiście, musiała dojść do określonej posiadłości o określonej godzinie.
Spojrzałam na nią. Wyglądałaby naprawdę ładnie, gdyby była o sześć, może siedem lat starsza. Krótka sukienka odsłaniała nogi w koronkonkowych rajstopach. No i jeszcze te szpilki, które w dobrych okolicznościach mogłyby mi posłużyć za broń. W gorszych pewnie sama bym się w nich pozabijała.
- Wiesz, że nie musisz tam iść? Jeśli chcesz, to pomogę ci uciec. Ukryję cię i postaram się, żeby nikt cię nie skrzywdził... - zaczęłam, ale przerwał mi jej śmiech.
Tak. Śmiała się ciepło i serdecznie. Jestem pewna, że nikt z miejsca, z którego właśnie wyszłyśmy, nie umiał się tak śmiać. Jakby nagle cały świat zmienił się odrobinę. Jakby był odrobinę bardziej przyjazny.
- Dawno już nikt się o mnie tak nie troszczył. Jesteś prawdziwą przyjaciółką - podeszła do mnie i przytuliła mnie. Na tych śmiesznie wysokich obcasach była mojego wzrostu, a nawet odrobinę wyższa - Ale nie. Sama kiedyś się ocalę. Nie chcę, żeby ktokolwiek odebrał mi tę przyjemność. Nawet ty - odsunęła się i spojrzała na mnie. Miała szkliste oczy - Widzisz co zrobiłaś? Przez ciebie rozmażę sobię makijaż!
Zaśmiałam się cicho.
- Dobrze ci tak! Chodź nie możesz się spóźnić! - ruszyłam przed siebie, a Aya poszła w moje ślady.
Rozumiałam ją. Może to dziwne, ale naprawdę ją rozumiałam. Chciała wywalczyć swoją wolność. Chciała kiedyś zamieszkać w spokojnej dzielnicy w uroczym domku z mężem i wiedzieć, że nikomu tego nie zawdzięcza.
I pod tym względem cholernie przypominała mnie.
***
Oparłam się o ścianę domu,w którym chwilę wcześniej zniknęła moja przyjaciółka. Obiecałam, że na nią poczekam, więc teraz stałam jak idiotka w dżinsowej kurtce i tenisówkach. I było mi cholernie zimno.
- Słyszałeś o tym zabójstwie? - usłyszałam gdzieś za rogiem. Głos, wyraźnie męski, brzmiał na podekscytowany.
- Tego żebraka? Co w tym dziwnego? Takie rzeczy się zdarzają - odpowiedział znudzony głos, dużo wyższy, ale chyba również męski.
- Ale on był... nie wiem jak to nazwać. Wyglądał jakby wybuchł od środka! Wątpię, żeby ktoś go rozpoznał gdyby nie ubrania!
Zesztywniałam. Zabójstwo z wielkim okrucieństwem.
- Chwila, byłeś tam? Co miałeś do roboty w tamtej dzielnicy? Przecież to dziura jakich mało! Same podejrzane typy się tam kręcą.
- Miałem się z kimś spotkać w okolicy. A potem usłyszałem krzyki. Pobiegłem i go zobaczyłem. Człowieku, prawie się zrzygałem! I jeszcze ten napis! Aż ciary przeszły mi po plecach.
Miałam wrażenie, że nagle zrobiło się znacznie zimniej. Ręce zaczęły mi drżeć. Ale słuchałam dalej.
- Jaki napis? Chodzi o graffiti? - drugi głos wydawał się dużo bardziej zainteresowany niż na początku rozmowy.
- Na drodze. Jestem pewny, że był napisany krwią tego mężczyzny. Obrzydliwe - pierwszy mężczyzna wyraźnie bawił się dawkowaniem informacji i budowaniem napięcia. Sama ledwie powstrzymywałam się przed wyjściem i nakrzyczeniem, żeby przeszedł do rzeczy.
- No ale co było napisane? - naciskał, teraz już słyszalnie rozdrażniony opieszałością kolegi.
Wstrzymałam oddech, gdy mężczyzna odpowiedział.
- Tylko dwa słowa. "Znajdziemy cię".
Świat na chwilę stanął. Może to zbieg okoliczności. Może chodziło o kogoś innego. To nie musiałam być ja.
Niemniej wracając z Ayą, szłam odrobinę szybciej. I nie przestawałam rozglądać się na boki.
Musiało to zwrócić jej uwagę, bo po chwili marszu odezwała się z wyrzutem.
- Możemy zwolnić? Zdążyłam już ze trzy razy uniknąć śmierci od własnych butów i nie wiem czy uda mi się po raz czwarty.
Zwolniłam trochę, chociaż instynkt krzyczał, żebym biegła.
- Jasne... - spojrzałam w górę wypatrując wszelkich szpiegów.
- Jezu, dostałaś paranoi przez te dwie godziny beze mnie? - dziewczyna przewróciła oczami.
Przez chwilę, maleńką chwilkę, zastanawiałam się czy jej powiedzieć. Jeśli naprawdę chodziło o mnie (wciąż jeszcze wmawiałam sobie, że może wiadomość była skierowana do kogoś innego) to ona również może znaleźć się w niebezpieczeństwie. Ale szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie.
Po pierwsze, nigdy nie była w takiej sytuacji. Zrobiła by coś, co uznano by za dziwne (na przykład rozgladała by się do okoła na każdym kroku jak ja przed chwilą). Po drugie, to mogły być tylko czce pogróżki i tak naprawdę nie mają pojęcia gdzie jestem. W takim wypadku tylko niepotrzebnie napsuje jej krwi. Po trzecie, może rzeczywiście nie chodziło o mnie. W końcu różne rozrachunki załatwiane są tutaj codzienne. Może to po prostu jakaś bardzo brutalna zemsta za jakąś osobistą urazę. Może posiadł wiedzę o czymś, albo o kimś, o kim nie powinien wiedzieć.
Dlatego mówię tylko:
- Nie, wydaje ci się tylko. To nic takiego.
Tej nocy jednak jakoś nie mogłam zasnąć.
***
Wesołego nowego roku szkolnego!
...
Ta. Jakoś przetrzymamy do kolejnych wakacji...
Do napisania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top