Rozdział 96
Perspektywa Wiktorii
Następne tygodnie po ucieczce bliźniaków były komiczne, po prostu komiczne. Znaleźli się uczniowie, którzy chcieli ich zastąpić i Umbridge nie miała chwili spokoju, a Filch wiernie trwał przy jej boku, chociaż czasami wyglądał, jakby miał zaraz umrzeć.
Sama dyrektorka przeszukała dormitorium chłopców, a potem nasze, myśląc, że znajdzie te wszystkie produkty, których jakimś cudem nie brakło. Wywróciła nasze pokoje do góry nogami, ale oczywiście niczego nie znalazła, bo wszystko trzymaliśmy tam, gdzie były one tworzone i próbowała też wydusić z nas informacje, jak pozbyć się tego całego bałaganu. Zapraszała nas po kolei do siebie do gabinetu i chyba naprawdę była tak głupia, skoro myślała, że nie wiedzieliśmy o dodatkowym składniku herbatki. Problem polegał jednak na tym, że ani ja, ani Ada, ani Lee nie mieliśmy pojęcia jak temu zaradzić, a ufność Umbridge w stronę Caroline, jako Prefekta Naczelnego, uchroniło ją przed piciem napoju z Veritaserum.
Tak, było zabawnie, ale nie kolorowo.
Na przestrzeni maja zaczęłam dostawać jeszcze więcej liścików podobnych do tego z dnia urodzin i zawsze dostarczała mi je ta sama sowa, która jednak za każdym razem zbliżała się do mnie jeszcze bardziej, jakby chciała, abym ją zatrzymała. Ada nadała jej już nawet imię - Gerald.
McGonagall przestawała mieć dla mnie czas i siły do pomocy, a spotkania z nią stały się jeszcze mniej możliwe przez rozsiewany pogrom Umbridge. Na dodatek w moim życiu znowu pojawiła się Lucy, szpiegująca mnie jak tylko było to możliwe i próbująca szperać w moich rzeczach. Po prostu jej odwaliło i nie mogłam wyciągnąć z niej żadnych informacji. Koniec końców okazało się, że zaczynające się za tydzień egzaminy najmniej mnie stresowały.
Ada dawała radę zaliczać trzy sesje płaczu dziennie przez stres związany z owutemami, a Caroline denerwowała się, gdy po trzech godzinach odkrywała, że nie da rady więcej czytać notatek i płakała razem z Adą z bezsilności. Lee się tym nie przejmował, ale zaczął, gdy pewnego dnia na śniadaniu przepytałam go z Transmutacji i wyszło na to, że nic nie pamięta. Nie wiem tylko, jak to się stało, że wylądowałam raz w bibliotece z Alicją, Katie oraz Angeliną i razem powtarzałyśmy materiał z Eliksirów, a na sam koniec, gdy wszystkie były bliskie płaczu, przytuliłam każdą z osobna. Nawet Johnson, która chyba nawet najmocniej mnie ścisnęła. Intrygujące, jak wieść o porażce zbliża ludzi.
>>>
Lubię być sama. Nic ci nie przeszkadza, nic, chyba wychodzi na to, że lubię nicość. Najłatwiej się wtedy gubić w myślach, od czego zawsze Fred mnie tak odciągał. Pustka, nie ma nic, jesteś swoim własnym wytworem głowy, wszystko wokoło nie ma kompletnie znaczenia, nic a nic, bo kiedyś i tak będzie koniec. Co niby sobą wnoszę? Merlinie, ja nie chcę umrzeć, po prostu nie chcę istnieć. Nigdy mnie nie było i nigdy nie będzie, ludziom jest lżej, chociaż oni też nic nie wnoszą.
Przepraszam Freddie, znowu cię zawodzę. Wiem, że nigdy nie chciałeś, abym tak myślała.
Uśmiechnij się dzisiaj dla mnie, bez względu na to czy tusz odbił ci się na powiekach, gdy malowałaś rano rzęsy. Pisał mi w listach, a ja odpisywałam bzdety zamiast tego, co miało dla mnie znaczenie. Wiem, że o tym wiedział, ale nie chciał naciskać, tym bardziej przez listy. Słowa, których nigdy mu nie powiedziałam, oddawały więcej uczuć niż 'kocham cię'.
„Nie chcę istnieć w świecie, który kiedyś się skończy, który ma datę ważności i limity. Ale Ty... Jesteś zapewnieniem wieczności.
I dążę do Ciebie, a Ty czekasz cierpliwie, podkładając mi pod głowę poduszkę, gdy upadam, bo nie można mnie zawsze złapać.
Dążę do tej nieskończoności z Tobą, bo nie znam piękniejszego scenariusza. Dążę do życia z Tobą, a Ty? Dążysz do życia ze mną? Jednak mam znaczenie? Nie zadaję sobie tego pytania z kimkolwiek innym.
Jesteś eteryczny, odurzający i jesteś ciemnością, bo tak naprawdę nie lubię dnia. Zarazem jesteś stanowczością, jesteś jak lekarstwo na kaca, ale nie upiłam się alkoholem, tylko myślami z oceanu wewnątrz mnie. I patrzysz, kiedy nikt nie patrzy, a potrzebuję czyjegoś wzroku, całujesz niewidoczne rany i dotykasz, gdy mówię, żeby wszyscy odeszli, bo wiesz, że to właśnie tego potrzebuję. Rozumiesz moje niewypowiedziane plątaniny liter i wyczytujesz wszystko z moich oczu, wciąż chcąc, żebym je wypowiedziała, bo nigdy nie miałam do tego okazji. I przy Tobie czuję, że jestem wreszcie rozumiana, chociaż nie potrafię się wypowiadać z sensem. Czuję, że mogę być sobą, bo właśnie to kochasz, nawet jeśli nie potrafię tego zrozumieć. I pozwalasz mi biegnąć przed siebie, chociaż ziemia nam się pod nogami zapada, bo wierzysz, że wyczołgam się z najgłębszych głębin.
Jesteś wieczny, a Twoja wyciągnięta w moją stronę dłoń pozwala mi być wieczną z Tobą i nagle wszystko ma kształt i sens i kolor i zapach i smak i przyszłość. Wszystko ma znaczenie. I prawda jest taka, że kłócimy się tylko dlatego, że czasami zapominam, a ty czasami boisz się, że będziesz musiał oddać komuś innemu swoją wieczność bądź, że będziesz musiał trwać w niej samotnie.
I czasami nie chcę się rano budzić, ale wtedy kładziesz się obok mnie i zmuszam się do obudzenia, żeby tylko cię zobaczyć.
I jesteś ciemnością z gwiazdami, piórem i atramentem, by zawsze można było dopisać ciąg dalszy.
Och Freddie, ja mogę być pisarką, ale to Ty zawsze będziesz słowami."
Cholera, miałam iść spać wcześniej.
>>>
-Lee, tu jest żywe zwierzę, bądź delikatny - zwróciłam mu uwagę, spoglądając, jak beztrosko obchodzi się z torbą, w której trzymał niuchacza.
-Jeśli będę zbyt delikatny, ludzie zauważą, że coś jest nie tak. Nic mu nie będzie - uznał, dyskretnie rzucając krótkie spojrzenie do środka. Z powrotem spojrzał na mnie i zaśmialiśmy się, kręcąc głowami. Chcieliśmy pomóc założyć Umbridge hodowlę, ale ona nie za bardzo wykazywała do tego chęć, więc uznaliśmy, że będziemy próbować, dopóki się nie przekona bądź dopóki nie skończą nam się niuchacze. Musi kobieta mieć jakieś inne zainteresowania oprócz kotów oraz bycia kompletną suką.
-Ona rzeczywiście nie lubi swoich palców - mruknęłam, widząc otwarte okno od jej gabinetu. Pomogłam Jordanowi wyjąć z torby zwierzątko i pogłaskaliśmy je krótko. Miał czarną sierść, tak przyjemną w dotyku, że aż szkoda mi było go dawać do jednego pomieszczenia z tą jędzą. Chwilę później chłopak sięgnął parapetu i najciszej jak potrafił wypuścił zwierzę z rąk. Na tym nasza praca się kończyła, bo niuchacz sam znajdował dalszą drogę. Odbiegliśmy szybko kawałek, by po chwili i tak usłyszeć głośny krzyk dyrektorki, po którym przybiliśmy sobie piątkę.
Znaleźliśmy się w Wielkiej Sali, gdzie zaczynał się obiad i dosiedliśmy się szybko do znajomych, którzy nie przykuli do tego większej uwagi. Lee szybko oczyścił wnętrze torby z sierści niuchacza, a ja nałożyłam nam wtedy jedzenie, szturchając go delikatnie, by streszczał się ze schowaniem różdżki.
-Gdzie byliście? - zapytała Caroline, podając Alicji jakiś zeszyt. Nawet na nas nie spojrzała, ale robiła to Ada, upijając sok z pucharka.
-McGonagall nas na chwilę zatrzymała - powiedział spokojnie Jordan, zabierając się za obiad.
-McGonagall siedzi przy stole nauczycielskim od początku uczty - odparła Diggory, kierując na nas spojrzenie i uśmiechając się lekko.
-No to byliśmy w bibliotece - obwieściłam, zdobywając poparcie chłopaka, a ona prychnęła śmiechem. Nawiązałam kontakt wzrokowy z Kimberly i wzruszyłam ramionami na jej uniesione brwi.
-Słyszałam, że są przecieki naszych egzaminów. Podobno wuja Montague'a pracuje w komisji egzaminacyjnej, a jego kuzynka ukradła jakieś papiery - zaczęła Ada i gdy tylko padło słowo "egzaminy", wszyscy na nią spojrzeli. - Ale nie wiem, czy nadal je ma i czy będzie miała zamiar z kimkolwiek się nimi podzielić.
-Jak już to zrobi, to pewnie da tylko reszcie swoich - uznał Jordan, wpychając do ust kawałek ziemniaka. - Wszyscy wiemy, że Ślizgoni stoją ze sobą, a nie naprzeciwko siebie.
-Mamy wtyki w Slytherinie, spokojnie - odezwałam się, szukając wzrokiem Zachary'ego oraz jego znajomych. Louis puścił mi oczko, napotykając moje spojrzenie i uśmiechnął się krótko, odwracając z powrotem do jakiejś dziewczyny na lewo zaraz po tym. - Ale sądzę, że bez tego i tak zdamy.
-A nawet jeśli nie, to i tak Filcha ktoś kiedyś będzie musiał zastąpić, no nie? - bąknął Jordan, rozglądając się po nas z uśmiechem.
-No mówiłam właśnie o tym! - zawołała Ada z jakiegoś rodzaju podekscytowaniem. - Jego kotka też nie jest wieczna.
-Zastąpię Filcha, a ty panią Norris, ale jako pies. Znamy każdy zakamarek zamku, a wybryki uczniów i te wszystkie sprzęty? Lepiej niż własną kieszeń i bum, jesteśmy w życiu ustawieni - wypalił Lee, dużo gestykulując i nie odrywając wzroku od brunetki.
-To będzie przyjemność z tobą pracować - odpowiedziała tylko i uścisnęli sobie dłonie przez stół, uśmiechając się, jakby właśnie odkryli sposób na zarabianie milionów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top