Rozdział 92
Perspektywa Wiktorii
-Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny - powiedziałam, wchodząc do dormitorium chłopaków i wyszukałam wzrokiem George'a.
-Na brodę Merlina, już się przestraszyłem, że chodzi o mnie - rzucił z drugiego końca pokoju Lee, wypuszczając głośno powietrze.
-O co chodzi? - zapytał rudzielec, zakładając na siebie koszulkę.
-Coś ty jej zrobił? Chociaż nie, nie chcę znać szczegółów - zaczęłam, zakładając ręce na piersi, a on patrzył na mnie pytająco. - Miałyśmy iść razem do Hogsmeade, ale ona nie może chodzić i wiem, że to twoja sprawka - wytknęłam go palcem, uprzednio kierując ramię w stronę dormitorium dziewcząt. Zaśmiał się pod nosem, zrzucając wzrok na podłogę, a Jordan wydał z siebie okrzyk.
-Tak! Tak trzymaj! - zaklaskał i zagwizdał, więc rzuciłam w niego najbliżej leżącą poduszką.
-Nie obchodzi mnie, co trzymasz w spodniach, ale panuj nad tym, bo nie chcę nagle tracić przyjaciółki na jeden dzień tylko dlatego, że była z tobą zeszłej nocy - stwierdziłam, ponownie wytykając go palcem. Głupawy uśmiech nie schodził mu z twarzy i nic nie powiedział, dopóki drzwi łazienki się nie otworzyły i nie wyszedł z nich Fred, obwiązany jedynie ręcznikiem wokół pasa, przyzdobiony pojedynczymi kroplami wody, które skapywały mu z włosów.
-Sądzę, że jeśli sama tego zaznasz, to nie będziesz mi tego wypominała - obwieścił i puścił mi oczko, mijając mnie w drodze do wyjścia. - Lee, streszczaj się - zawołał jeszcze i wyszedł. Fred zdawał wrażenie w ogóle nie interesującego się sytuacją, ale rzucał na mnie dyskretne spojrzenia i uśmieszki, bo wodziłam wzrokiem za każdym jego ruchem. Jordan zamknął się w łazience, a ja nadal stałam w ciszy, próbując doprowadzić się do wewnętrznego porządku.
-Czekasz na coś? - odezwał się finalnie, ale wiem, że zadał to pytanie tylko po to, aby dolać oliwy do ognia.
-Czekam, aż zrzucisz ten głupi ręcznik, a Lee sobie pójdzie, a co? - odpowiedziałam sarkastycznie, chociaż nie mogłam w pełni zaprzeczyć, że tak nie było. Przeniosłam uwagę na jakiś punkt po innej stronie, żeby nie patrzeć na niego w takim stanie, ale on tak tego nie zostawił. Dlaczego nadal się nie ubrał? Kątem oka widziałam, że do mnie podchodzi, a włosy miał mniej mokre, bo wytarł je w drugi ręcznik. Położył dłonie na mojej talii, doprowadzając nasze ciała do styknięcia się. Nie mogłam na niego nie spojrzeć i miałam wybuch motyli w brzuchu, gdy z powrotem przekręciłam głowę w jego kierunku.
-Urocza jesteś, gdy tak bardzo mnie chcesz i nie wychodzi ci ukrywanie tego - uznał, a ja poczułam, jak się rumienię. Coraz gorzej szło mi złapanie oddechu, chociaż jedyne co robił to stał i mnie trzymał.
-Nie dostanę żadnej przepustki za tę słodkość w takim razie? - dałam radę wydusić z siebie te pytanie i spojrzeć mu prosto w oczy. Nie odpowiedział, lecz zaczął się zbliżać i stanęłam na palcach, aby szybciej do tego doprowadzić. Był cal od moich ust i wyprostowałam ręce, chcąc włożyć je w jego włosy, ale wtedy się odsunął i odszedł w stronę szafy.
No nie mogłam uwierzyć, że zrobił mi coś takiego.
-Nienawidzę cię - fuknęłam, kręcąc głową. Wybrał jakieś ubrania i nawet się nie odwrócił, odpowiadając.
-A jednak wciąż chcesz, żebym zdjął z siebie ręcznik. To trochę hipokryzja, kochanie - otworzyłam buzię z niedowierzania. Stał plecami do mnie, a ja wypalałam w nich dziury spojrzeniem, milcząc.
-Wychodzę i nie mów do mnie dzisiaj nic więcej - rzuciłam, a ostatnie co usłyszałam to jego prychnięcie śmiechem.
>>>
-Ludzie! Po korytarzach biega pies! - krzyknął jakiś chłopak, wpadając do pokoju wspólnego.
-Jaki pies? - zdziwiłam się, ale nie dostałam od niego odpowiedzi. Część Gryfonów zdążyła już wyjść, a my nadal siedzieliśmy przy stoliku, spoglądając na wejście.
-Chwila... - odezwał się Fred, trzymając w dłoni talię kart. - Gdzie jest Ada? - spojrzeliśmy po sobie w ciszy, a George zerwał się z miejsca i pobiegł w stronę dormitoriów. Czym prędzej znaleźliśmy się na korytarzu, jednak na siódmym piętrze nikogo nie było i zaczęliśmy schodzić coraz niżej. Na czwartym zastaliśmy parę śmiejących się osób, na trzecim był większy ruch i dużo osób zbiegało na drugie piętro, a gdzieś w oddali było słychać krzyki Filcha.
-Hej, co się dzieje? - spytałam Colina Creeveya stojącego z wielkim aparatem.
-Jakiś pies goni kotkę woźnego, a woźny próbuje ją złapać! - zawołał, a ja uniosłam brwi zszokowana.
-Gdzie ona... znaczy, gdzie ten pies teraz jest? - zapytałam, na co wskazał mi korytarz na prawo.
-Pobiegli tamtędy, pewnie zaraz wyskoczą stamtąd - pokazał na lewy korytarz. Musieli wybiec którąś z tych dróg, łączyły się na samym końcu i nie było innej opcji oprócz okien. O matko okna.
-Gdzie ona jest? - dobiegł nagle George, zdyszany, ale zdeterminowany. Miał jakąś torbę, z której coś wystawało.
-Przyniosłeś jej ubrania? - spojrzał na mnie i przytaknął, wpychając trochę bardziej wystający stanik. Zaśmiałam się, a Caroline odwróciła się do mnie, wiele emocji wypełniało jej twarz.
-Biegną! - krzyknął ktoś na lewo. Usłyszałam głośne miauczenie, zaraz po tym szczeknięcie i zmęczone "stój" Filcha. Kotka wybiegła pierwsza, prawie wpadając na tłum uczniów i skręciła w dalej ciągnący się na lewo korytarz. W tym momencie woźny się poddał, opierając się o ścianę i wyglądając, jakby miał zejść na zawał. Wszyscy ruszyliśmy za zwierzętami, a ja nie mogłam ze śmiechu. Ada goniła kota.
George przepchał się przez wszystkich i chociaż trząsł się ze śmiechu, biegł ile tylko miał sił w nogach.
-Rób zdjęcia Colin! - zawołał Lee do blondynka przed nami, który odkrzyknął coś w zgodzie. Ada raz po raz szczekała i gdy minęliśmy salę obrony przed czarną magią, przypomniałam sobie o tej różowej ropusze. Zwierzęta przebiegły obok drzwi od jej gabinetu, jednak George nie zdążył i wbiegł w otwierające się wejście. Umbridge wyglądała, jakby właśnie była w nieśmiesznym dla niej cyrku i złapała wstającego z podłogi rudzielca za ramię, najwyraźniej chcąc wiedzieć, co się dzieje. Odpowiedział jej na tyle głośno, że dotarło to do naszych uszu.
-Przepraszam, ale to moja dziewczyna, muszę ją złapać! - poprawił jeszcze torbę na ramieniu i wystartował, prawie pociągając ją za sobą.
Odjęło jej mowę i tylko rozglądała się wokoło. Myśleliśmy, że znikną zaraz za rogiem, ale kotka nagle wpadła na ścianę, zawracając. Przebiegli jeszcze raz obok gabinetu nauczycielki i chyba ona już rzeczywiście dostała zawału, widząc goniące się zwierzęta. Ada specjalnie wbiegła pod jej nogi, więc ta straciła równowagę. Gdy wstała, uczniowie szybko od niej odbiegli i wróciliśmy na trzecie piętro. Wtedy też do głowy wpadł mi pomysł, ale nie do końca wiedziałam, jak tego dokonać.
-Trzeba przekazać innym, żeby się rozeszli i udawali, że nic się nie stało. Jeszcze dwie, trzy takie akcji i Umbridge pomyśli, że zaczyna wariować! - oznajmiłam przyjaciołom. Lee wybuchł śmiechem, Caroline od razu pobiegła w inną stronę, po drodze zaczepiając uczniów, a Fred spojrzał na mnie szybko.
-Jesteś wspaniała! - uznał, po czym przystopował, obwieszczając innym plan działania.
-Idę ich szukać, trzeba ją rzeczywiście zatrzymać - stwierdził Lee, rzucając mi szeroki uśmiech i pobiegł w dalszy korytarz, a nie na schody. Zatrzymałam się w celu ogarnięcia sytuacji wzrokiem i minęło mnie trójka Krukonów, idących w stronę swojej wieży. Weszłam na odstający od ściany podest, ale nie musiałam się odzywać. Ludzie rozmawiali między sobą i większość rozchodziła się w swoje strony, a niektórzy szli dalej korytarzem, jakby wyszli tylko na spacer. Nie sądziłam, że ktoś serio posłucha.
Po chwili doszli do mnie Fred oraz Caroline i ruszyliśmy szybko w stronę pokoju wspólnego. Ledwo usiedliśmy przy naszym stoliku z kartami, gdy przez wejście weszła McGonagall, rozglądając się po wszystkich, jednak nic nie mówiąc. Odwróciła się i coś powiedziała, wywołując zza siebie Umbridge, która w szoku na nas spojrzała. Zatrzymała wzrok na Fredzie, pewnie biorąc go za George'a oraz wskazując go naszej opiekunce, ale ona ponownie jej coś powiedziała, więc tamtej mina zrzedła.
Po chwili wyszły i przybiliśmy sobie piątki, kontynuując grę w pokera.
>>>
-Nie namówisz mnie na to - stwierdziłam, a on jeszcze mocniej pociągnął mnie za rękę.
-Może i nie, ale zaciągnę cię tam siłą, więc nie masz nic do gadania - odparł, odwracając głowę i uśmiechając się do mnie. Dlaczego wyglądał tak dobrze?
-To żenujące - rzuciłam, wzdychając. - Specjalnie mi to robisz, sam wolałbyś być gdzie indziej.
-Nie myśl o tym, po prostu spędź ze mną czas - obwieścił, chwytając klamkę i ustawiając mnie przed nim. - Jeśli będziesz grzeczna, dostaniesz później nagrodę - szepnął mi do ucha i czułam, jak się uśmiecha. Walnęłam go lekko w klatkę piersiową, gdy wchodziliśmy do środka, ale zręcznie chwycił mnie za tę dłoń i przeszły mnie niespodziewane dreszcze.
-Ta strona twojego charakteru i tak jest moją ulubioną - mruknęłam, gdy zdejmowaliśmy płaszcze. Usiedliśmy przy wolnym stoliku dość mocno w głębi kawiarni Pani Puddifoot, mijając wiele osób i latające nad głowami złote aniołki. Falbanki przypominały mi o Umbridge, ale szybko wyzbyłam się tej myśli, bo usiadł naprzeciwko mnie. - Chcesz mi powiedzieć, że takie klimaty ci pasują?
-Dopóki jesteś ze mną to mi nie przeszkadzają - odpowiedział, a ja się zaśmiałam.
-Będziesz mi teraz słodził resztę dnia? - prychnął śmiechem i przetarł twarz dłońmi.
-Po prostu napawaj się moją obecnością i nie zadawaj takich pytań, zgoda? - wystawił rękę, którą uścisnęłam, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
-Co będzie dla was? - zapytała nagle kobieta, która pojawiła się obok nas. Złożyliśmy swoje zamówienie po szybkim przeskanowaniu karty i gdy kobieta odeszła, odezwałam się.
-Mam się napawać twoją obecnością, ostatnio często tak mówisz, jakbyś miał nagle zniknąć - zaczęłam, a on rozejrzał się krótko. - Wiem, że o czymś nie wiem.
-W zasadzie to racja - uznał, a ja uniosłam pytająco brew. - George i ja nie widzimy sensu w tkwieniu w tej szkole.
-Chcecie uciec? - zapytałam, na co się uśmiechnął. - Kiedy? I jak?
-Kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, nad resztą jeszcze myślimy - odchyliłam się na oparcie krzesła, spoglądając na idącą w naszą stronę kobietę. Odstawiła herbaty i odeszła, a on kontynuował. - Chcemy odejść z hukiem, niech nas zapiszą w tej grubej książce o historii Hogwartu.
Nie odpowiedziałam nic, uśmiechnęłam się tylko. Zlustrował moją twarz wzrokiem, pewnie szukając jakiegoś żalu, ale nie dałam mu tego odczytać. Egoistyczne by to było, próbować ich zatrzymać i wzbudzać jakiś głos sumienia.
Patrzyliśmy na siebie w ciszy, chociaż słyszałam, jak ktoś za moimi plecami się całował i zaśmiałam się delikatnie. Dodatkowym rozbawieniem był aniołek, który nadleciał nad nasze głowy i zsypał na nie konfetti w kształcie serduszek.
-Co będzie moją nagrodą za bycie grzeczną? - spytałam, powoli irytując się tym mizianiem za mną. Zaśmiał się i oparł brodę o rękę, zaczynając się zastanawiać.
-Co powiesz na masaż? - spytał moment później, a ja przegryzłam wargę, żeby się nie roześmiać.
-Mój prywatny masażysta, luksusy w tym Hogwarcie - rzuciłam, unosząc filiżankę z herbatą. - Jeśli się nie spiszesz, to już więcej nie wyjdę z Tobą w Walentynki.
-Dobra. Zakład? - wyciągnął dłoń w moją stronę tak, jak poprzednio. Chwilę siedziałam w bezruchu, patrząc na jego czekającą rękę, aż w końcu ją uścisnęłam. - Zacznijmy zatem od początku... Pięknie dziś wyglądasz - złapał moją drugą dłoń i splótł ją ze swoją na stoliku, puszczając mi oczko.
Ogłoszenia parafialne
Dziękuję osobom, które ubarwiają sekcję komentarzy oraz zarazem mnie rozśmieszają, ostatnio najbardziej trojaczki bądź już może czworaczki, trudno mi to ogarnąć.
Miłej reszty dnia, pijcie dużo wody<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top