Rozdział 91
Perspektywa Wiktorii
Powrót do Hogwartu nie do końca pomógł ogarnąć nam się po sylwestrowych wydarzeniach. Caroline starała się zachowywać normalnie i w pełni wykonywać obowiązki Prefekta Naczelnego, ale gdy tylko jakiś chłopak powyżej czwartego roku się do niej zbliżał, stawała przestraszona i ledwo była w stanie cokolwiek powiedzieć. McGonagall próbowała jej pomóc, ale nie wiem, jak ich rozmowy wyglądały. Dopiero ode mnie i Freda dowiedziała się, co się stało i jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że Adama wyrzucono ze szkoły. Tyle że to nie cofnie czasu.
Na kolejnych spotkaniach Gwardii Dumbledore'a dawała z siebie wszystko i praktycznie nie żyła niczym innym niżeli szkołą oraz ocenami. Z czasem zauważyłam, że listy od Olivera leżą obok jej łóżka nieruszone, a rozmów z nami unikała, jak tylko mogła.
>>>
Zaczynał się kolejny miesiąc w szkole i tylko tyle wystarczyło, abym po każdym dniu pełnym lekcji padała z nóg. Chciałam zdać dobrze owutemy, chociaż nie miałam nawet pojęcia, do których szczególnie się przyłożyć. Rozmowy na piątym roku, które niby miały pomóc w wybraniu jakiejś ścieżki w życiu, w ogóle się nie przydały w moim przypadku, więc żyłam z dnia na dzień z myślą, że coś mi przyjdzie do głowy. Dodatkowo dochodzi fakt, że na końcu stycznia z Azkabanu uciekli jacyś Śmierciożercy, a Umbridge nadal rozsiewała zły nastrój.
Finalnie nastał piątek wieczór i w pokoju wspólnym był ruch. Bliźniacy skończyli prezentować swoje najnowsze produkty i w końcu dosiedli się do mnie, Caroline oraz Lee, pytając gdzie znowu wcięło Adę. Po chwili jednak temat się zmienił i krążył wokoło najbardziej głupich plotek, jakie usłyszeliśmy w ostatnim czasie.
-Wczoraj jakieś dwie dziewczyny uznały, że Fred to George, a George to Fred i George umawia się z Wiką, a Fred z Adą - odparł Jordan, na co otworzyłam szerzej oczy i prychnęłam śmiechem. - Według nich to by miało więcej sensu, bo w takim razie charakter jednej osoby pasuje do charakteru tej drugiej w związku.
-Co to znaczy? - odezwał się starszy ze zdezorientowaniem. - W jakim sensie te pasowanie?
-Chyba rozumiem - zaczęłam, odwracając się, aby na niego spojrzeć. - Pewnie chodzi o to, że... emm... Z perspektywy osób trzecich mamy z George'em wspólne cechy i tak samo jest z tobą oraz Adą.
-Nie wyobrażam sobie siebie z tobą - stwierdził nagle drugi, zwracając naszą uwagę. Patrzył na mnie, marszcząc brwi, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
-Dzięki? - zaśmiałam się, a on po chwili do mnie dołączył.
-To wręcz niemożliwe pomyśleć o tobie w jakiś inny sposób - kontynuował, co spowodowało, że próbowałam sobie to wyobrazić. - W ogóle nie widzę tego, jakby... To chore - ponownie się zaśmiał, a ja przytaknęłam. Myślenie o George'u w romantyczny bądź seksualny sposób graniczyło z cudem, jeśli tak to można nazwać.
-Jesteś tak bardzo przyzwyczajony do Ady po prostu - uznała Caroline i tym samym wręcz ją wywołała. Brunetka wbiegła przez wejście z wielkim uśmiechem i ledwo zatrzymała się przy kanapach, zrzucając torbę na podłogę.
-Jestem psem! Hau, hau kurwa, czaicie?! - wykrzyczała, zwracając na siebie uwagę wszystkich Gryfonów. Patrzyliśmy na nią w ciszy, tak samo jak reszta pokoju, ale ona zdawała wrażenie tego nie widzieć i oczekiwała jakiejś reakcji z naszej strony.
-Co ma niby oznaczać, że jesteś psem? - spytał w końcu George, a jej podekscytowane spojrzenie spoczęło na nim.
-No że jestem psem, czego nie rozumiecie? - nadal milczeliśmy, aż w końcu kazałam jej usiąść i chuchnąć.
-Nic nie piłam ani nie brałam - automatycznie się ode mnie odsunęła. Rozejrzałam się, żeby powoli odwracać od nas ciekawskie spojrzenia, gdy Ada nagle wstała i poprosiła, abyśmy poszli razem z nią. Długo jednak nie szliśmy, ponieważ po chwili zatrzymaliśmy się pod ścianą, aby dostać się do pokoju życzeń.
W środku miałam wrażenie, jakbyśmy stali na prawdziwej polanie przed lasem. Na samym środku leżał koc, a na nim parę książek, lecz nie dostałam szansy tam podejść.
-Patrzcie teraz - rzuciła krótko i zdążyliśmy ledwo po sobie spojrzeć, gdy przed nami nie stała już Ada, tylko średniej wielkości pies z brązową sierścią. Tęczówki nadal miała piwne i tylko to mi przypominało, że to wciąż ona.
Patrzyliśmy na nią z góry w głębokiej ciszy, ona pod postacią psa spoglądała na nas, jakby z uśmiechem. Po chwili usiadła i szczęknęła spokojnie, a kątem oka zobaczyłam George'a, który zakrył twarz dłonią i w nią westchnął.
-Ale mega! Jak to zrobiłaś? - krzyknął nagle Jordan, kucając i przyglądając się jej z zafascynowaniem.
-Lee, nie - zaczęła Caroline. - Ona jest psem! Ada w postaci człowieka jest popieprzona, co dopiero w postaci zwierzęcia - stwierdziła, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy i po chwili wybuchnęłyśmy śmiechem. Spojrzałam na bliźniaków, którzy również się śmiali, a Ada zaczęła biegać pod naszymi nogami, machając szybko ogonem.
>>>
-Czyli podobno mój mózg przeszedł metamorfozę? - spytałam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Opiekunka Gryffindoru westchnęła krótko i pokiwała głową, po chwili wstając i podchodząc do okna.
-Profesor Dumbledore tak twierdzi - stwierdziła wprost, a ja przewróciłam oczami. - Nie lekceważ jego słów, wie więcej, niż ci się wydaje.
-Nie lekceważę jego słów, tylko zastanawiam się, że skoro tyle wie, to dlaczego nie powie mi wszystkiego od razu? Żebym nie musiała martwić się o to, czy następnego dnia nagle nie obudzę się w jakiejś bańce ochronnej, bo mój mózg uzna, że wszystko jest niebezpieczne - powiedziałam, na co McGonagall odwróciła się przodem do mnie.
-To, co się teraz stało, jest plusem, wielką zaletą, a ty nadal masz pretensje - uznała, okazując swoje oburzenie moim nastawieniem. - Z tak rozwijającym się darem możesz być kimś naprawdę wspaniałym.
-Pani profesor - zaczęłam, ponownie przykuwając jej uwagę. Odparłam głowę do tyłu, próbując zebrać w głowie słowa i z powrotem się wyprostowałam. - Próbuje pani patrzeć na to z optymizmem, ale pamięta chyba pani tę wiadomość w moje ostatnie urodziny. Gdy wszystko nabierze naprawdę czarnych barw, nie chcę skończyć po stronie... Sama-Pani-Wie-Kogo. Wolałabym być kompletnie bezużyteczna, niżeli musieć przygotowywać się na atak w każdym momencie mojego życia, a teraz ta możliwość uzdrawiania samymi myślami wcale nie pozwala mi się uspokoić. Chcę być normalną nastolatką - patrzyłam jej w oczy, ale pod koniec spuściłam wzrok. Rozległa się cisza i już chciałam wstać, jednak zdążyła jeszcze się odezwać.
-Przykro mi, ale życie to nie bajka - rzuciła z powagą, a wtedy rozległo się pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Obydwie spojrzałyśmy w tamtą stronę i spostrzegłam Freda, czującego, że wszedł w złym momencie.
-Przepraszam, chciałem się tylko upewnić... - odrzekł cicho, a ja wstałam ze swoją torbą i do niego podeszłam.
-Panno Roger - wyjście przeszkodziła nam jeszcze McGonagall, siadająca przy swoim biurku. - Nie można mieć wszystkiego i trzeba doceniać to, co się ma - skończyła, kątem oka spoglądając na rudzielca obok mnie i zrobiłam to samo. Również na mnie spojrzał, lekko zdezorientowany całą sytuacją, a po krótkim zlustrowaniu psorki chwyciłam go za rękę, zamykając za nami drzwi.
-Co się stało? - zapytał, przyciągając mnie do siebie zaraz pod ścianą. Splótł palce naszych dłoni, uprzednio zakładając pasemka moich włosów za uszy.
-Chciałabym gdzieś uciec, daleko stąd - mruknęłam, opierając czoło o jego klatkę piersiową. Westchnął i na chwilę zapanowała cisza.
-Wiesz, że cię kocham, prawda? - odezwał się, na co przytaknęłam. - I chcę, żeby było ci jak najlepiej. Gdybyś tylko powiedziała, rzuciłbym wszystko i zrobił, co byś tylko chciała. Ale... - przerwał po to, aby unieść moją głowę i spojrzał mi w oczy - nie można non stop uciekać. Czasami cię to przerasta, lecz problemy i tak cię kiedyś dogonią. Zawsze będę obok i zawsze będę cię wspierać w twoich wyborach, jednak czuję, że zdajesz sobie sprawę, jak unikanie konfrontacji z problemem może się zakończyć - i choć nie powiedział wiele, miał rację.
Wolę uciekać, niżeli coś pokonać, bo boję się, że jestem na to za słaba. Chyba nigdy nie zastanawiałam się nad faktem, że odłożone rzeczy mogą mnie później uderzyć z podwójną siłą. Cokolwiek to było.
Po jego wypowiedzi jeszcze krótszą chwilę patrzyłam mu w oczy, aż nie chwycił mnie za tył głowy i nie pocałował w czoło. Łatwy czyn, ale wywołał mój delikatny uśmiech.
-Chanteomagia się rozwija - szepnęłam i więcej nie musiałam mówić, bo wiem, że zrozumiał.
-Chodź się przespać, obydwoje jesteśmy zmęczeni - poprosił, a ja się zgodziłam. Po drodze przyjęliśmy swoje codziennie twarze i zachowania, żeby nikt nie wyczuł, że jest inaczej, jednak z momentem przekroczenia progu dormitorium chłopaków, odetchnęliśmy krótko. W pokoju siedział George z Adą, jednak większej uwagi na nas nie zwrócili i również nic nie powiedzieli, gdy przebraliśmy się i położyliśmy do łóżka.
>>>
-Ktoś użył Zestawu Podstawowego przy gabinecie Umbridge - oświadczyłam ze śmiechem, wchodząc do naszego pokoju rebelii. Wszyscy siedzieli na podłodze zawalonej pudełkami, kartkami i dziwnymi przedmiotami, a Ada prezentowała swoje rysunki na opakowania. Caroline oraz Fred spojrzeli na mnie z uśmiechami, robiąc między sobą miejsce dla mnie. - Strasznie się wkurzyła, chociaż non stop to robi od dłuższego czasu, a Filch chyba nadal nie uporał się z Diabolicznymi Kaskaderami.
-Hogwart jednak jest nam lojalny - uznał Fred, szturchając George'a w ramię. - Wiesz kto to zrobił?
-Nie, ale Umbridge pytała każdego na korytarzu, czy coś wie na ten temat i jakiś Puchon włożył jej do kieszeni Kieszonkowe Bagno, gdy już od niego odchodziła, więc to pewnie on - odpowiedziałam, spoglądając na Lee, składającego jakieś pudełka. - Co dzisiaj robimy?
-Szykujemy Pechowe Zanurzenia - obwieścił George, unosząc jakiś karton i nim potrząsając. - Fajnie się nam w to grało ostatnio, pamiętacie?
-Jasne, najfajniej było wtedy, gdy wyciągnęłam starą, lepką skarpetę - odezwała się Diggory, a George się zaśmiał.
-Wolę nie wiedzieć, czyja to była - mruknęła Ada pod nosem, jednak wszyscy ją usłyszeliśmy.
-O fuj - rzuciła Caroline, krzywiąc się na samą myśl, a ja z Kimberly się zaśmiałyśmy.
-Tak w ogóle to zbliżają się egzaminy, kiedy coś z tym zrobimy? - spytał Jordan, odkładając ostatnie złożone pudełko.
-Najlepiej by było dosłownie parę dni przed, żeby nikt nie wpadł przez nieostrożność. I tak się nie uczycie, więc będziecie mogli w spokoju sprzedawać - wtrąciłam, zatrzymując wzrok na bliźniakach. Nie dostałam jednak ich aprobaty, zamiast tego spojrzeli na siebie w ciszy i chyba się jakoś porozumieli. Rzuciłam pytające spojrzenie na Lee, który wzruszył ramionami, ale czułam, że wie więcej od nas. Nagle Fred odchrząknął, zanim zdążyłam z powrotem na nich spojrzeć i wyprostował się.
-Zaczniemy sprzedaż piór i reszty na początku kwietnia. Później... się zobaczy - oznajmił i chwilę mu zajęło odwrócenie głowy w moim kierunku. Uśmiechnął się delikatnie, ale mi nie spodobało się, że się z czymś kryją.
-Przysięgam, że prędzej zrzucę się z okna, niżeli narysuję tę linię pod odpowiednim kątem - stwierdziła głośno Ada, przerywając ciszę między nami.
Ogłoszenia parafialne
Krótka lekcja francuskiego - dla tych, którzy nie wiedzą, jak czytać słowo Chanteomagia: chanter z fr. - śpiewać, śpiewane; chante /ʃɑ̃t/. Uproszczona wersja: chante - szant', a więc całość czyta się szant(e)omagia.
Kompletnie spolszczoną wersją, czyli najłatwiejszą, jest po prostu Szanteomagia i tutaj jest jak najbardziej poprawna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top