Rozdział 86 - Święta
1/5
Perspektywa Wiktorii
Nie zasnęłam tej nocy. Gdy tylko odprowadziłam Zachary'ego do lochów ogarnęło mnie uczucie dziwnego pobudzenia, przypływ adrenaliny, który tak bardzo chciał mną kontrolować. Może było to spowodowane tym, że za parę godzin miał być pociąg do Londynu.
Niebo zaczęło się powoli rozjaśniać przez słońce zbliżające się do widnokręgu, lecz ja już siedziałam ubrana na parapecie i patrzyłam na ostatnie, najjaśniejsze gwiazdy, które zachowały się na sklepieniu. Miałam nadzieję, że też na nie patrzy.
Wysłałyśmy do bliźniaków list sową Ady, jednak nie dostałyśmy odpowiedzi, co dręczyło nas zaskakująco mocno. Logiczne było, że jeden dzień na spokojnie musiałyśmy dać na dostarczenie oraz odesłanie wiadomości, lecz czekanie w takiej sytuacji było jak liczenie do miliona - ciągnęło się cholernie długo i nie było przyjemne.
Wraz z dzwonieniem budzika obudziły się dziewczyny, marudzące pod nosem jak wygodnie się im leży. Na moim zegarku widniała godzina 7:10, gdy wyszłam z dormitorium, oznajmiając uprzednio, że idę do pokoju wspólnego. Na dole zastałam parę osób przy tablicy z ogłoszeniami, inni krzątali się po kątach, chyba zbierając jakieś swoje rzeczy, a ja usiadłam na kanapie i oparłam głowę o zagłówek. Wpatrywałam się w sufit, odpływając całkowicie, by zatopić się w rozmyślaniach własnego mózgu, lecz nie na długo było mi to dane. Poczułam, że ktoś na mnie patrzy już za długo, więc rozejrzałam się wokoło i złapałam tylko na chwilę wzrok Johnson, która natychmiast doszła do wyjścia, zaraz po tym znikając. Może jednak mi się tylko zdawało.
Minuty upływały, aż w końcu dziewczyny zeszły i razem udałyśmy się do Wielkiej Sali. Lee dokleił się do nas tuż przed drzwiami, zalewając nas falą tego, co myśli o sytuacji z poprzedniej nocy, jakby to było jedyne czym aktualnie się zajmował. Wraz z zajęciem miejsc spojrzałam na stół Slytherinu, gdzie napotkałam spojrzenie Fauxa, który słabo się uśmiechnął, od razu wracając do swojej jajecznicy.
>>>
Po śniadaniu wróciliśmy do wieży, aby spakować się na powrót na święta i spędzić ze sobą jeszcze trochę czasu. W pokoju wspólnym był prawie cały Gryffindor, z radia leciały dość spokojne piosenki, co jakiś czas przerywane świątecznymi specjałami, a choinka mieniła się ogromną ilością lampek i bombek, w których odbijały się światełka. Parę osób pozapalało świeczki, przy których jakichś chłopak udawał Świętego Mikołaja i rozśmieszał znajomych wokoło. Przy kominku już wisiały skarpety mimo, że Boże Narodzenie miało być za trzy dni, a zazwyczaj zawieszało się je dopiero dzień przed. Święta w Hogwarcie zawsze były... Fajne.
-Pociąg mamy za niecałe trzy godziny - oznajmił Lee, który rozsiadł się na fotelu. - Może bitwa na śnieżki?
-Jesteśmy tacy dojrzali, idealnie, aby skończyć szkołę - odezwała się Caroline z uśmiechem, a Adę coś uderzyło po tych słowach.
-Merlinie, my kończymy szkołę zaraz - zaczęła z przerażoną miną, prostując się. - Nie, ja nie chcę, nie zgadzam się, chcę zostać dzieckiem.
-Dlaczego? - spytałam, śmiejąc się z jej zachowania, a ta przekręciła głowę w moją stronę.
-Wypuszczą nas stąd za sześć miesięcy, a ja nie mam pojęcia co chcę robić w życiu, jak ja sobie niby poradzę? Pewnie mnie nigdzie nie przyjmą nawet i będę żyła na utrzymaniu rodziców - zakończyła szybko, wbijając wzrok w jakiś punkt przed sobą. Spojrzeliśmy na siebie z Jordanem znacząco, a zaraz potem odezwała się Caroline.
-Ada, masz nas, poradzimy sobie - zapewniła, siadając obok Kimberly i kładąc dłoń na jej barku.
-A poza tym, mamy właśnie te pół roku, aby czegoś się jeszcze o sobie dowiedzieć - zabrałam głos i obydwie na mnie spojrzały. - Nie zapominaj też, że ktoś z rodziny na przykład może nam załatwić posadę gdzieś.
-Dajcie spokój, wy nie dacie rady? Wy? - odezwał się Lee, dosiadając się do nas na podłogę. Wyprostował ręce, kładąc je na moim i Caroline barku i przeleciał po nas wzrokiem. - Nie raz udało wam się zrobić coś, czego ani ja, ani Fred, ani George nie bylibyśmy w stanie zrobić, ba, nawet byśmy na to nie wpadli - zmarszczył brwi, zastanawiając się nad swoimi słowami, jednak zaraz później się otrząsnął. - Każda z was ma w sobie coś wyjątkowego, więc uwierzcie mi, że nie ma czym się przejmować, mówię szczególnie do ciebie - zatrzymał się na koniec na Adzie, posyłając jej wymowne spojrzenie. Uśmiechnęłam się lekko i złapałam chwilowo wzrok Diggory, która przytakiwała na każde słowo chłopaka. Kimberly próbowała jeszcze coś powiedzieć, ale Lee przerywał jej za każdym razem, co w końcu ją rozśmieszyło.
>>>
-Martha, ja się tylko upewniam.
-Wiem, że masz sklerozę - uśmiechnęła się złośliwie, na co pokręciłam głową. - Może zapisać ci to?
-Byłoby najlepiej - odpowiedziałam z czystością w głosie, obserwując jej przewrócenie oczami. - Dobra, koniec tego. Broda do góry i miłych świąt u Nadii - obwieściłam z najbardziej czułym uśmiechem jaki mogłam tylko przybrać na twarz, a ona przytuliła mnie prędko, po czym odbiegła w stronę znajomych, w drodze unosząc prawie niewidocznie głowę. Jakie to uczucie wręcz kogoś wychować? Cóż, rezultaty nie są w stu procentach takie, jakich się oczekiwało, ale daje wiele dumy.
Rozejrzałam się po peronie Hogsmeade, gdzie nie było dużo osób, po czym finalnie wsiadłam do pociągu. W środku zawsze było tak samo i nic bardziej nie mogło mnie uspokoić. Na korytarzyku ktoś biegł, więc musiałam przylec na chwilę do okna, a zaraz za nimi pojawił się Zachary, jednak nie zauważył mnie i wszedł od razu do przedziału. Minęłam parę kolejnych drzwi, na nieszczęście trafiając na Adama, który szedł z nonszalanckim uśmiechem. Nie dosyć, że musiał zostać jeszcze rok w Hogwarcie, bo nauczyciele nie chcieli wypuścić takiego debila to jeszcze miał jakieś problemy psychiczne i uganiał się za Caroline od paru lat.
Trafiłam w końcu do przedziału, gdzie Caroline i Lee mieli walkę na bluzy i na wejściu dostałam z zamka jednej z nich. Usiadłam obok Ady, która rysowała coś ze zmarszczonymi brwiami i kolanami przy głowie, po czym zajęłam się oglądaniem swoich paznokci i schodzącego z nich bezbarwnego lakieru.
-Wika - zaczepiła mnie nagle brunetka, nie odrywając wzroku od pergaminu, a ja przeniosłam na nią spojrzenie. - Bliźniacy nic nie pisali, co nie?
-Nie, dlaczego?
-Nie wiadomo, co się z nimi dzieje i po prostu pytam - oznajmiła, oddalając lekko zeszyt od siebie. - Gdzie będziemy na święta? Nie ma żadnych informacji, czy w siedzibie jest bezpiecznie. Znaczy, do domu i tak pojadę, ale dopiero następnego dnia po Wigilii, bo mieliśmy ją spędzić razem - spojrzała na mnie pod koniec zdania, oczekując odpowiedzi.
-Zobaczy się na peronie, czy ktoś na nas czeka, jeśli nie, to pojedziemy do mojej babci, ucieszy się na nasz widok - uśmiechnęłam się, a Ada to odwzajemniła i oparła głowę o siedzenie. W ciszy między nami usłyszałam rozmowy Jordana i Diggory, lecz nie wsłuchałam się, bo dziewczyna obok mnie westchnęła i zaczęła znowu mówić.
-George się raczej zgodzi na pojechanie ze mną do rodziców, przynajmniej powinien, prawda? - spytała, patrząc przed siebie na pusty fotel. - Mówiłam mu, że chcę go do siebie zabrać, ale zanim zdążyliśmy dokończyć temat ich nagle wcięło.
-Twoi rodzice o tym wiedzą - powiedziałam, choć było to raczej nieudanym pytaniem. Spojrzała na mnie i przytaknęła, nie dowierzając, że nie byłam tego pewna. - Po prostu się go spytasz, czy pojedzie z tobą i koniec, ale sądzę, że na pewno się zgodzi.
>>>
Dawno nie ociągałam się tak ze zrobieniem czegoś. Przez okno widziałam, że na King Cross było spokojnie, większość osób była zmęczona podróżą i chciała jak najszybciej dostać się do domów. Mi się szczególnie nie spieszyło, chyba trochę się obawiałam, że na peronie nikogo nie będzie i już tego dnia nie zobaczę bliźniaków. Nie było nawet pewności, że mogłabym ich dzisiaj zobaczyć.
Wyjście z pociągu doprowadziło mnie do spotkania z chłodnym wiaterkiem. Znowu czułam się jak w śnie. Trzymałam klatkę z Hariet w jednej dłoni, a kufer ciągnęłam drugą, wodziłam wzrokiem za Adą, która wyprowadzała nas z tego tłumu ludzi i czułam jak rozwiązane sznurówki obijają mi się o buty z każdym krokiem. Byłam zmęczona, ale wciąż niepewna, co się stanie i tylko to trzymało mnie przy pełnej świadomości.
Lee zniknął zaraz po tym, jak wyszliśmy z pociągu, dziewczyny były przede mną i rozmawiały, a ja cały czas się rozglądałam w celu znalezienia jakiejś znajomej twarzy.
-Dziewczyny - odezwałam się w ich stronę, lecz żadna nie zareagowała, więc powtórzyłam głośniej. Obejrzała się Ada z czarną czapką na głowie, które współgrała z czarną kurtką. Posłała mi kojące spojrzenie, zaraz po tym mówiąc, żebyśmy wyszły na stację mugolską, więc więcej się nie odezwałam.
Stało się tak, jak powiedziała i po wyjściu w oczy rzuciły mi się dwie osoby. Mój brat i Bill Weasley. Śmiesznie wyglądali, bo Darek był ubrany w brązowy, długi płaszcz, jasną koszulę i ciemne spodnie, a Bill z kolczykami, kitką, skórzaną kurtką i spodniami oraz bluzką z jakimś dziwnym rysunkiem uśmiechał się nieświadomie.
Zauważyli nas dopiero, gdy do nich podeszłyśmy. Po przywitaniu się, odpytaniu o samopoczucie i podróż wyszliśmy na ulicę. Dość pustą ulicę jak na tak duże miasto. Zaprowadzili nas w bardziej ustronne miejsce za jakimś budynkiem i tam przenieśliśmy się za jakiś inny budynek. Szłyśmy za nimi, nie mając pojęcia, gdzie jesteśmy, ale wtedy uliczka zaczęła wyglądać znajomo. Park po prawej stronie był tak zarośnięty, jakby nikt tam nie chodził, jednak to budynki na lewo przykuwały moją uwagę. Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście... Zatrzymaliśmy się, a ciszę wokoło przerywały ciągłe rozmowy starszych, którzy byli nie przejęci nami w ogóle. No dobra, Bill może raz się odwrócił i uśmiechnął do nas. Wracając. Spojrzałam na swoje luzem leżące sznurówki na krzywym chodniku, a gdy już podniosłam głowę numer dwanaście błyszczał się odbiciem światła lamp ulicznych. Kątem oka widziałam, jak Ada uśmiecha się na ten widok. Wejście po schodach już odbywało się przy rozmowie Diggory i Kimberly, w której nie uczestniczyłam.
W końcu Darek chwycił za klamkę i powoli ją nacisnął, a drzwi się otworzyły i już nie skrzypiały tak, jak w wakacje. Cicho weszliśmy do środka, rozebraliśmy się i tamta dwójka poszła schodami w dół, a my udałyśmy się na górę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top