Rozdział 81
Perspektywa Wiktorii
Też mieliście kiedyś tak, że praktycznie nic nie powstrzymywało was od uderzenia kogoś? Bo właśnie tak miałam z tą głupią, różową, ropuchą. Cały czas się szczerzyła, upominała wszystkich o zachowaniu, niczego potrzebnego nas nie nauczyła i siedziała na lekcjach, cały czas pisząc coś w tym notatniku. Na jej pytania, gdy przechadzała się między uczniami, odpowiadałam najnormalniej jak się dało, serio starając się nie mówić nic ironicznego bądź obraźliwego. Wyobraźcie sobie jakie to były czasami męczarnie. Ale robiłam to dla McGonagall, która powiedziała, żebym nie wplątywała się w kłopoty. Co prawda sama nie wstrzymywała się od uszczypliwości w stronę Umbridge na transmutacji, ale akurat na to było cudownie popatrzeć.
Oprócz ropuchy miałam na szczęście ważniejsze sprawy, więc dawałam radę przetrwać jakoś w tej szkole.
Wszczęliśmy dokładniejszą obserwację Adama Michaelsa, który zdecydowanie nie chciał być obserwowany, ale coś mi się, cholera, nie podobał i podejrzewaliśmy, że nie kto inny jak on był tym powodem złych humorów Caroline. Całkiem śmiesznie czasem było, gdy całą czwórką patrzyliśmy na niego, zbliżającego się do brunetki.
Mnie i George'a zaczęło zastanawiać, gdzie znikała Ada, bo jak się dowiedziałam to nie z nim spędzała ten czas. Nie odpowiadała na pytania, zazwyczaj się zaczynała śmiać albo po prostu uśmiechać i zmieniała temat. Zauważyłam, że wychodząc z dormitorium zabierała ze sobą jakąś książkę, ale nie miałam zamiaru grzebać w jej rzeczach, więc za każdym razem próbowałam po prostu dojrzeć napis lub okładkę. Z moją wadą wzroku okazało się to niemożliwe, bo napisy były zbyt małe na odległość z łóżka przy oknie - patrząc na drzwi nie dawałam rady przeczytać.
Nadszedł październik. Jego pierwszy tydzień kończył się wyjściem do Hogsmeade, choć był on wyczekiwany bardziej niż zwykle. Hermiona i Ron pewnego wieczoru w Pokoju Wspólnym zadali nam jedno pytanie: "Chcecie się uczyć prawdziwej obrony przed czarną magią?". Odpowiedź była prosta i taka sama względem każdego, czyli tak.
Gdy w sobotę rano spojrzałam za okno, już czułam, że ubranie tego golfa było bardzo dobrym pomysłem. Wiatr tak miotał wszystkim za oknem, że nie marzyło mi się nic innego od ciepłej herbaty i koca, ale trzeba było dojść do tego Hogsmeade. Także po śniadaniu ustawieni w sznurek prowadzący do Filcha staraliśmy się stać dość blisko siebie, żeby było nam trochę cieplej. Oczywiście Ada nie miała czapki, ledwo założony szalik jedynie był dodatkiem do nie do końca rozpiętej kurtki. Goniłam też Lee z czapką, ale upierał się, że jest mu tak samo ciepło jak Kimberly. Plus był taki, że sama się trochę tym rozgrzałam.
Szybko poszło sprawdzanie woźnego i parę minut po ustawieniu się docieraliśmy do bramy Hogwartu z kamiennymi kolumnami, na których były umieszczone skrzydlate świnie. No tak, szkoła słynąca na całym świecie z różnych powodów, potężny czarodziej jest dyrektorem - zamieśćmy przy głównym wejściu na jej teren świnie, cudowny pomysł. Wracając. Bliźniacy i Jordan zaprowadzili nas do Zonka, gdzie praktycznie przestali kontaktować i zatracili się w przeglądaniu produktów ułożonych na półkach. Caroline oraz Ada poszły gdzieś bardziej w głąb, więc zostałam przy chłopakach i oglądałam razem z nimi, przy okazji nosząc koszyk. Dużo czasu nie minęło, aby zrobił się on pełny. Silna babka ze mnie była skoro jakimś cudem doniosłam go bez niczyjej pomocy do kasy, choć Fred spytał się raz, czy może nie ma on ponieść. Ta trójka wyszła ze sklepu z jedną torbą i uśmiechami na twarzy - jak niewiele potrzeba do szczęścia. Pod koniec zakupów Caroline pospieszała ich, gdyż właśnie o tej porze mieliśmy spotkać się w sprawie obrony przed czarną magią, choć jak się okazało praktycznie wszyscy zebrali się do pójścia do gospody Pod Świńskim Łbem z lekkim opóźnieniem. Jaki świński dzień, Merlinie.
Zasada na przyszłość - nigdy więcej nie przychodzić do tego miejsca. Pomińmy fakt, że było mało miejsca, bo to jeszcze dało się przeżyć, ale stan tego pomieszczenia prosił o pomstę do nieba. Strasznie śmierdziało i Lee, który miał wrażliwy węch, musiał powstrzymać odruch wymiotny na samym wejściu. Jasność z dworu nie chciała rozświetlić wnętrza poprzez chyba nigdy niemyte okna, a świece rozstawione na każdym stole nie pomagały. Stąpanie po podłodze w tej gospodzie mogło zaskoczyć w każdej chwili, bo nie było widać kamienia, z którego została wykonana i trzeba było zgadywać jakiego rodzaju brud masz pod nogami. Podsumowując: tutaj nawet brud był brudny.
-Czołem - odezwał się Fred, więc podniosłam wzrok. Stanął przy barze, a barman nadal nie dowierzał w chyba ilość osób. - Poprosimy o...
-Dwadzieścia osiem butelek piwa kremowego - dokończyłam, stając przy nim i zdejmując czapkę.
-Tak, dokładnie - przytaknął rudzielec i na mnie spojrzał. Barman zaczął wyjmować okurzone butelki (mało brakowało, żeby ich nie potłukł), więc zaczęliśmy podawać tej całej bandzie. - Każdy się zrzuca, nie mam tyle forsy, żeby wszystkim postawić.
-Merlinie - mruknęłam, przyglądając się stanom tych butelek. - Mogę dostać jakąś czystą szmatkę? - spytałam barmana, który próbował zabić mnie wzrokiem, a więc odwdzięczyłam się tym samym. Starałam się nie roześmiać przy okazji. Z wielką niechęcią wyjął jakiś kawałek materiału spod lady i rzucił mi do rąk. Podziękowałam i wytarłam jeszcze te nierozdane butelki, po czym rozejrzałam się.
-Daj, przejdę się po reszcie - jakaś ręka wyciągnęła się w moją stronę, mój słuch zdawał wrażenie się mylić, ale po prostu podałam jej szmatę. Angelina szybko odwróciła wzrok, gdy na nią spojrzałam, zaczęła podchodzić do innych i zwyczajnie prosić ich o chwilowe danie swojej butelki. Byłam w lekkim szoku.
-Ej - szturchnął mnie Fred, na co się ocknęłam. - Dwa sykle.
-No tak. Już, już... - sięgnęłam do kieszeni i wybrałam monety, dokładając do stosiku na blacie. Barman wyglądał jakby miał sobie coś zrobić, patrząc na te wszystkie drobniaki.
-A nie macie czegoś grubiej? - zapytał, spoglądając na naszą dwójkę.
-To nie takie straszne - stwierdził chłopak i uśmiechnął się serdecznie. - Tutaj już widać dziesięć sykli, dwa, cztery, sześć... Kolejna dziesiątka.
-Wystarczy w siebie uwierzyć - dorzuciłam, uśmiechając się delikatnie i zabrawszy swoje butelki odeszliśmy do znajomych.
-Właśnie sprawiliśmy, że jakiś mężczyzna poczuł się głupio - oznajmił Fred, patrząc przez ramię na barmana i usiadł obok George'a.
-Daj spokój, pewnie i tak zarobił przed chwilą więcej niż przez cały miesiąc, więc nie powinien mieć żadnych zażaleń - rzuciłam i zajęłam wolne krzesło obok niego, a on prychnął lekkim śmiechem.
Chwilę później, gdy wszyscy już przystawili sobie krzesła, nastała cisza. Dwadzieścia osiem par oczu skierowało się w stronę Harry'ego, lecz to Hermiona zabrała głos.
-No więc... ee... cześć. No więc... Chyba wiecie, po co tu przyszliście. Harry wpadł na pomysł, to znaczy - szybko zmieniła zdanie, gdy ten rzucił jej spojrzenie - właściwie to był mój pomysł... Żeby ci, którzy będą chcieli, uczyli się obrony przed czarną magią... Znaczy... Uczyli się prawdziwej obrony, a nie tych głupot jakie wciska nam Umbridge... Bo tego nie można nazwać obroną przed czarną magią - uznała bardziej przekonująco, na co Goldstein zawołał "Brawo" i chyba właśnie to dodało jej otuchy. - No więc pomyślałam sobie, że moglibyśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Chodzi mi o to - ciągnęła dalej po krótkim spojrzeniu na Pottera - żebyśmy sami nauczyli się skutecznej obrony, nie samej teorii tylko prawdziwych zaklęć.
-Chcesz zdać dobrze suma z tego przedmiotu, mam rację? - przerwał jej jakiś chłopak siedzący na drugim końcu tego całego zgromadzenia. Granger otworzyła lekko buzię, a następnie ją zamknęła, spoglądając na niego.
-Jasne, że chcę. Ale chcę czegoś więcej, chcę, żebyśmy nauczyli się bronić, bo... - wzięła głęboki wdech, a po spojrzeniu w swoje buty uniosła wzrok i dokończyła: - Bo Lord Voldemort wrócił.
Nie wiem dlaczego nie spodziewałam się takiej reakcji. Jedna z Krukonek tak się wzdrygnęła, że strumień, który wyleciał z jej butelki prawie mnie dosięgnął. Neville zaczął kaszleć, jeszcze ktoś się skrzywił, ktoś inny pisnął.
-Jeśli chcecie się do nas przyłączyć, to musimy się naradzić, jak będziemy...
-A jaki jest dowód? - zapytał nagle Puchon z piątego roku.
-Może dokładniej? - odezwałam się, a ten na mnie spojrzał.
-Jaki jest dowód, że Sam-Wiesz-Kto powrócił? - powtórzył napastliwym tonem.
-Dumbledore w to wierzy - obwieściła Hermiona, zanim zdążyłam się odezwać.
-Masz na myśli, że Dumbledore wierzy JEMU - stwierdził blondyn i wskazał na Harry'ego.
-A kim ty jesteś? - spytał szorstko Ron. Okazało się, że to Zachariasz Smith, który uznał, iż ma prawo wiedzieć na jakiej podstawie Harry twierdzi, że Voldemort powrócił. I wtedy się zaczęło. Harry od początku leciał praktycznie po wszystkich, mówiąc, że jeśli nie uwierzyli w zeszłym roku Dumbledore'owi to nie uwierzą i jemu, a on nie ma czasu na przekonywanie kogokolwiek. Zachariasz znowu się odezwał, podnosząc nam ciśnienie i sprawiając, że Caroline wbiła wzrok w podłogę, bo ten wspomniał o Cedriku, a Harry dosadnie odpowiedział mu, że nie będzie o tym mówił i wszyscy mogą sobie pójść, jeśli chcieli się jedynie czegoś dowiedzieć. Ale nikt nie ruszył się z miejsca i Hermiona nieśmiało kontynuowała swój wywód, choć nie było dane jej dokończyć, gdyż przerwała jej, z tego co wiedziałam, Susan Bones. Dzięki niej atmosfera się trochę rozluźniła, wspomniane było to, czego Harry dokonał na przestrzeni lat, choć ten opierał się, że sam by tego nie dokonał...
Wszystko popsuć musiał znowu ten cały Smith.
-Może po prostu nie chcesz uronić przed nami ani jednej ze swoich tajemnic?
-Mam pomysł - rzekł głośno Ron na jego zaczepkę. - Proponuję, żebyś się przymknął.
-Przecież wszyscy przyszliśmy tu, żeby się czegoś nauczyć od niego, a teraz nam mówi, że nic nie potrafi...
-Wcale tego nie powiedział - zawołał Fred, a Zachariasz lekko przerażony jego tonem przeniósł na niego spojrzenie.
-Może chcesz, żebyśmy ci trochę przeczyścili uszy? - zapytał George, sięgając do torby od Zonka i wyjmując jakiś pręt.
-Albo jakąś inną część ciała, bo nam specjalnie nie zależy, gdzie ci to wsadzimy - dodał Fred, a ja z Adą spojrzałyśmy na nich, następnie na siebie i parsknęłyśmy cichym śmiechem. Szczerze to nie miałam zielonego pojęcia, co George wtedy wyjął.
-No dobra - zaczęła Hermiona, nie chcąc, aby rozmowa między tamtą trójką jakoś się ciągnęła. - Chodzi o to, czy chcemy się wszyscy czegoś od Harry'ego nauczyć? - przemknął się jakiś pomruk zgody, choć nie ze strony każdego, bo Zachariasz jedynie skrzyżował ręce i wciąż wpatrywał się w przedmiot w dłoni George'a.
Dalej leciało już dosyć z górki. Spotkania nie mogły kolidować z treningami żadnej drużyny, ale też nie mogły być rzadziej niż raz w tygodniu, Pani Pince nie byłaby zadowolona, gdybyśmy rzucali zaklęcia w bibliotece, a McGonagall nie była zapewnieniem zgody na używanie jakiejś klasy. Jednak Mionka zapewniła nas, że na pewno coś wymyślimy i wtedy wyjęła kawałek pergaminu oraz pióro, obwieszczając, że każdy powinien się podpisać.
-Miejmy nadzieję, że gdzieś się jej ta kartka nie zawieruszy - mruknęłam, gdy podałam dalej pergamin.
-Dlaczego? - zapytała kucająca przy moim krześle Alicja i odbierająca go ode mnie. Nachyliłam się lekko nad nią i rozejrzałam po ludziach.
-Kółka pomocy w nauce nie są zabronione, ale będziemy robić właśnie to, od czego ministerstwo chce nas odsunąć - po podpisaniu się spojrzała na mnie i przytaknęła. - Jeśli to zajdzie za daleko i Umbridge się dowie, możemy mieć nieźle przerąbane, wszyscy z listy.
-Jak coś się stanie to przecież staniemy przy sobie i nie damy się tak łatwo, no rozumiesz - stwierdziła, a Angelina usiadła na krześle obok i jednym uchem zaczęła nasłuchiwać.
-Właśnie chodzi o to, że jeśli to zajdzie za daleko może znaleźć się ktoś, kto się od wszystkiego odwoła. Jest nas tu trzydziestu, ale Mionka, Ron i Harry są pomysłodawcami, więc ich nie liczmy. Każdy znajdujący się tu Gryfon jest z nimi w jakiś sposób bliski, ich też odrzucamy. Pozostaje...
-Dwunastu z innych domów - dokończyła za mnie, a ja przytaknęłam.
-Niby nie jest to więcej niż połowa, ale uznajmy, że chociaż sześcioro jakoś się z tego wywinie. Zasada ratujesz swój tyłek bądź jesteś lojalny - dopowiedziałam, na co Spinnet się lekko zaśmiała. - Nie oszukujmy się, Dumbledore dość często pokazywał, że Gryffindor jest mu bliski. Dużo nie trzeba, aby Umbridge spokojnie mogła uznać, że to właśnie on jest jakimś twórcą tego i zaczął od Gryfonów. Zastanów się nad skutkami.
-Ministerstwo uważa, że Dumbledore tworzy swoją armię... - mruknęła dziewczyna i na chwilę zamilkła. - Na brodę Merlina. Będzie istne piekło, jeśli to się wyda - otworzyła szerzej oczy i pokręciła głową.
-Dokładnie. Ciekawe, ile osób użyje pierwszej opcji z tej zasady, o której wcześniej wspomniałam - rozejrzałyśmy się wspólnie po już zbierających się ludziach.
-Miejmy nadzieję, że nikt... - mruknęła Alicja i wstała, by się pożegnać. W oczy rzuciła mi się nadal siedząca na tym krześle obok Angelina, która chyba zapatrzyła się na coś.
-Idziemy? - zapytał Fred, a gdy przytaknęłam uśmiechnął się delikatnie i objął mnie ramieniem. Przy drzwiach odwróciłam się jeszcze raz na Johnson, ale nie mogłam rozpoznać jej znad okularów, które mi się zsunęły.
Ogłoszenia parafialne
Well, well, well, temat Angeliny znika, wraca, znika, wraca, znika...(?)
Jak na razie bezimienne kółko pomocy w nauce, a Roger już się martwi, ajaj.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top