Rozdział 70

Stał tam nie kto inny jak Fred. 

-Możemy porozmawiać? - spytał cicho, jakby wyczuwał, że wszedł w dziwnym momencie. Spojrzałam na dziewczyny, chwilę dłużej na Adę, przypominając sobie jej słowa. Ale wtedy znowu przeniosłam na niego wzrok i nie wyobrażałam sobie zrobić coś innego niż przytaknąć głową. 

Złapałam go za rękę i zamykając drzwi, ostatni raz ogarnęłam wzrokiem przyjaciółki. Zeszliśmy do Pokoju Wspólnego, ale oczywiście byli tam ludzie, więc jedynym miejscem, w którym nikogo nie mogło być, był ten jeden pokój na piątym piętrze. Znaleźliśmy się tam w nie dłużej jak pięć minut, a gdy weszliśmy do środka uderzył mnie jakiś strasznie słodki zapach, ale nie miałam głowy dociekać do źródła. 

Odwróciłam się do niego przodem, puszczając jego dłoń. Czekałam, aż się odezwie, bo w końcu to pierwszy przyszedł. 

-A więc, chciałem porozmawiać o... tym wszystkim - pokiwałam głową, dając mu znak, żeby kontynuował. - To jakieś wielkie nieporozumienie.

-Och, serio? No co ty nie powiesz? - prychnęłam. 

-Masz prawo być zła, ale też zrozum, jak ja się wtedy czułem...

-Bardzo dobrze wiem jak się wtedy czułeś, bo przez prawie rok musiałam przeżywać twój związek z Angeliną. I wiesz co? Jakoś to jednak przeżyłam i wtedy po balu uwierzyłam, że serio mnie kochasz.

-To są dwie różne sprawy...

-Nie przerywaj mi - uniosłam rękę i po chwili ciszy z jego strony zaczęłam ciągnąć dalej. - Naprawdę myślałeś, że mogłabym ci zrobić coś takiego pomimo tylu zapewnień? Nie dosyć, że dałam się tak łatwo załatwić i to w tak idiotyczny sposób, to jeszcze mój własny chłopak nie chciał mi wierzyć, wyzwał od dziwek i zostawił. 

-Nie powiedziałem tego - stwierdził poważnie.

-Ale miałeś to na myśli.

-Będziesz mi teraz wypominać wszystkie błędy? Dlaczego ty w ogóle tam poszłaś? Tyler non stop cię wyzywał i akurat ty nie dałabyś się nabrać na jakieś przeprosiny, więc może podaj mi jakiś dobry powód - stałam z założonymi rękoma i nawet nie mogłam na niego patrzeć. - Jakbyś nie mogła chociażby mi powiedzieć, że cię zaprosił na takie spotkanie. 

-Może najzwyczajniej w świecie byłam ciekawa? Nie zapominaj, że nie jesteś pępkiem świata i nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać. 

-Ze wszystkiego? Nie rób już z siebie takiej ofiary.

-Problem tylko w tym, że to właśnie ja jestem największą ofiarą całej tej sytuacji! - krzyknęłam. - Cały ten Tyler pojawił się znikąd, zaczął obrażać, później zachciało mu się zniszczyć mi związek i to jeszcze przez to, że nie masz do mnie jakiegokolwiek zaufania! Zdanie innych tak wpiło ci się w mózg, że sam zacząłeś tak myśleć i gratuluję bardzo, bo wyniszczasz tym ostatnią cząstkę mnie, która jeszcze coś czuje i to na dodatek do ciebie! - wbiłam mu palec w klatkę piersiową i cholera jasna, nie chciałam płakać. Zrobiłam dwa kroki w tył i usiadłam na podłodze, opierając się o wyniszczoną kanapę, a cisza wypełniła cały pokój. 

Gapiłam się w ścianę, żeby jak najbardziej się uspokoić, ale przeniosłam na niego spojrzenie, gdy usiadł naprzeciwko mnie. I tak, jak rzadko współczułam ludziom, tak wtedy, widząc łzy w jego oczach, nie zawahałam się nad przytuleniem go ani sekundy. Ścisnął ramionami moje ciało i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi.

-Przepraszam. Za to, że Ci nie uwierzyłem i za to wszystko inne, co zrobiłem i masz świętą rację, nie jestem pępkiem świata. Kocham cię i zachowałem się jak ostatni...

-Nie dokańczaj słońce - za żadne skarby nie miałam zamiaru powiedzieć dziewczynom, co się wydarzyło. Jakąś minutę później Fred odsunął się lekko ode mnie, ale tylko po to, aby objąć moją twarz dłońmi.

-Przepraszam i jeszcze raz przepraszam i nie mam pojęcia, co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła. I uwierz, że ufam Ci w stu procentach, po prostu byłem zbyt naładowany emocjami i nie mogłem... Nie wiem jak ci to powiedzieć.

A ja tylko wpatrywałam się niego i w te jego brązowe oczy. Chyba byłam zbyt słaba na kłótnie i godzenie się. Zdjęłam jego dłonie z siebie i wstałam.

-Czyli co? Co teraz? Zapominamy o wszystkim i będzie tak, jak przed... tym? - przypatrywał mi się i sam też w końcu się podniósł. 

-Chyba obydwoje tego chcemy, prawda? - przytaknęłam. - A więc tak, tak właśnie będzie - ulżyło mi niemiłosiernie. Wtuliłam się w niego i, Merlinie, nigdy więcej takich poważnych kłótni, błagam.

-Też przepraszam - mruknęłam w jego klatkę piersiową, nie będąc pewna czy mnie usłyszy. Nie odpowiedział, ale sądzę, że to ściśnięcie mnie mocniej było odpowiedzią. 

>>>

Nikt nie pytał o szczegóły następnego ranka. Chyba wszystkim starczył moment, gdy Fred pocałował mnie w policzek po przyjściu na śniadanie. 

Minął miesiąc od tego całego zdarzenia i był 23 czerwca, czyli dzień przed ostatnim zadaniem. Caroline nie opuszczała Cedrika od rana, starała się go uspokoić, zapewnić, że będzie dobrze i psychicznie nastawić do następnego dnia. Za to my chcieliśmy rozmawiać z Harrym, lecz on już niestety nie, więc skończyło się tym, że w Wielkiej Sali ja z George'em zwyczajnie rozmawialiśmy, a Fred robił z Adą zawody na to, kto ładniej narysuje naszą dwójkę. Choć raczej polegało to na tym, że próbowali się nie zesikać ze śmiechu. 

>>>

Następnego dnia obudził mnie głos Caroline.

-Powaliło cię coś?! - otworzyłam lekko oczy, ale od razu zakryłam się kołdrą po sam czubek głowy przez co poczułam, że ktoś leży na moim łóżku. - Moje książki! Módl się, żeby nie zagięła się żadna z okładek! 

-Biedactwo moje, budzą cię z rana - usłyszałam roześmiany głos Freda za sobą.

-Kto i o co znowu się tam kłóci? - spytałam, odwracając się na lewy bok, żeby być przodem do jego klatki piersiowej. Boże, ten jego zapach. 

-Ada strąciła książki z szafki - rzekł, zgarniając kosmyk włosów z mojego czoła. Wszystko jasne. 

-Lee, podaj mi tę książkę spod łóżka - odezwała się Diggory. 

-Która godzina? 

-Trzynasta - odpowiedział mi. Roześmiałam się pod nosem, przecież "budzą mnie z rana". Podniosłam się do siadu i rozejrzałam po pokoju, George siedział na podłodze i czekał zapewne na powrót Caroline, Ada obserwowała dziewczynę z parapetu, po chwili spoglądając na mnie i kręcąc głową, a Lee przeglądał coś, ale nie do końca wiem. 

-Dzień dobry - powiedziałam do wszystkich, odwdzięczyli się tym samym, uśmiechając się lekko. Obróciłam się do Freda i również mruknęłam "Dzień dobry". Cmoknęłam go w usta, a on się wyszczerzył i proszę powiedzieć mi lepsze rozpoczęcie dnia, zaczekam. 

Nie za bardzo wiedziałam co mam ze sobą zrobić, więc znowu się położyłam, wtulając się w rudzielca. Ułożył się wygodniej, a moje serce robiło takie "przyjemne" fikołki, że naprawdę nie mogło być lepiej.

-O której może się skończyć to trzecie zadanie? O dziewiętnastej rozpoczęcie... co właściwie będą musieli zrobić? - zapytał Lee. 

-Na boisku od Qudditcha rośnie to wielkie coś, co podobno ma być labiryntem, pewnie muszą coś tam znaleźć - odezwał się George. 

-Nagrodą ma być ten puchar jakiś i tysiąc galeonów - rzekł Fred.

-Zakład, że będą musieli zlokalizować puchar? - wypaliła Ada.

-Zgoda - odpowiedział George. - Sądzę, że to jednak będzie coś innego.

-A o co się zakładacie? - zagadnął Jordan. Była krótka cisza, a ja zaśmiałam się lekko, bo wyobraziłam sobie ich uśmiechy w tym momencie. 

>>>

W drodze na obiad zaczęłam się droczyć z Fredem, co przerodziło się w przepychanie i tym podobne. Na schodach Caroline kazała nam się uspokoić, ale po wejściu na stały grunt mówiła jedynie, żebyśmy nie zbliżali się do okien. Dotarliśmy już do korytarza przy sali wejściowej, gdy wbiłam mu palce w brzuch, a on wtedy pociągnął mnie za koszulkę, przyciągając do siebie. Pocałował mnie na środku przejścia, wokół byli ludzie i wiecie co, kompletnie mi to nie przeszkadzało. Pachniał zbyt pięknie, miał zbyt miękkie usta i przyjemny dotyk, żebym przejmowała się czymś takim. 

-Dzień dobry Pani Weasley - rzekła głośniej Diggory, a ja myślałam, że chyba sobie żartuje. Rudzielec oderwał się ode mnie, nie puszczając mojej bluzki i obydwoje spojrzeliśmy w stronę wejścia. Stała tam, z Billem. Merlinie, dlaczego w takim momencie. Patrzyła na nas strasznie zaskoczona, a najstarszy z rodzeństwa uśmiechał się, kiwając głową, wtedy już mnie puścił. Ale wstyd. 

-Nie wiedziałam, że jesteście razem - odezwała się, a George parsknął krótko śmiechem, mówiąc ciche "Przepraszam" sekundę później. Co ja miałam jej niby odpowiedzieć? "No, tak w sumie nikt się nie spodziewał".

-To teraz już wiesz - zaczął Fred, podchodząc do niej, by cmoknąć ją w policzek. - Przyjechaliście wspierać Harry'ego? - przytaknęła tylko głową, co chwilę spoglądając na mnie i na niego. 

-Chodźmy już usiąść - kontynuował George i z Adą ruszyli jako pierwsi. Bill pogonił mamę do przodu, Caroline z Lee za nimi, na końcu ja z Fredem. Zaśmiałam się w jego łopatkę, a on ścisnął moją dłoń, powstrzymując się od śmiechu. 

Przy posiłku było już normalniej, gdy jeszcze tylu ludzi zaczęło zagadywać Panią Weasley to mogłam siedzieć w spokoju. Fred zmuszał Caroline do zjedzenia czegoś, a Ada po drugiej stronie dziewczyny od razu nakładała na talerz rzeczy, które wpadły jej w oko. George wysłuchiwał gadania wszystkich innych i naprawdę brakowało jedynie Charliego oraz Pana Artura do całej rodziny Weasley'ów. Coś cudownego. 

Na koniec Dumbledore poprosił wszystkich o udanie się na stadion Qudditcha za pięć minut oraz reprezentantów o pójście już w tym momencie. Stoły Hufflepuffu oraz Gryffindoru zaczęły klaskać najgłośniej. Caroline zerwała się z miejsca i szybko przytuliła brata. 

Odczekaliśmy ten większy ruch i sami udaliśmy się do drzwi wyjściowych. Wyszliśmy z zamku na dziedziniec i pomimo tłumu jedna osoba wbiła się w oczy nam wszystkim. Oliver Wood. Caroline rzuciła się do biegu, a on rozłożył dla niej ramiona z uśmiechem. Ludzie schodzili jej z drogi, a gdy w końcu do niego dotarła wręcz na niego skoczyła. Oliver objął ją szczelnie, unosząc do góry, a ona owinęła nogi wokół jego pasa. Jednocześnie z Adą zrobiłyśmy "Awww", to się stało zbyt emocjonalne. Skierowaliśmy się w ich stronę, by również się przywitać. Podchodząc bliżej przyjrzałam się chłopakowi. Można było powiedzieć, że przy nim byliśmy takimi "gówniarzami" . Miał już 19 lat, pracował, prawie miał własne mieszkanie... To niby nic takiego, ale my mieliśmy siedzieć w szkole jeszcze jeden rok. 

Po powitaniu się z Woodem ostatecznie ruszyliśmy na stadion. Brunet nie mógł przeboleć, że w tym roku nie odbywały się mecze Qudditcha i pytał nas, jak my możemy tak żyć. Cóż, jakoś na pewno. 

Trybuny były już w większej części zapełnione ludźmi, ale udało nam się znaleźć sześć miejsc obok siebie. Caroline razem z Oliverem poszli do Cedrika i Fred chyba razem ze mną ich obserwował, bo gdy Pan Amos, dość widocznie, przerwał brunetce, bliźniak obraził go niecenzuralnie pod nosem. 

No i nadszedł ten moment, pogadanki się skończyły, a reprezentanci rozeszli się w różne strony. Para wróciła do nas i w tej samej chwili Bagman przyłożył swoją różdżkę do gardła. 

-Panie i panowie, za chwilę rozpocznie się trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego! Pozwólcie mi przypomnieć, jak wygląda aktualna punktacja. Pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter, obaj ze Szkoły Hogwart, prowadzą łeb w łeb, mając równo po osiemdziesiąt pięć punktów! - musiałam zasłonić uszy, choć sama też krzyknęłam. - Drugie miejsce, z osiemdziesięcioma punktami, zajmuje pan Wiktor Krum, reprezentant Instytutu Durmstrang! I wreszcie na trzecim miejscu jest panna Fleur Delacour z Akademii Beauxbatons! - w czasie kolejnych oklasków spojrzałam na Harry'ego, który do kogoś machał. - A więc, na mój gwizdek, Harry i Cedrik... - zauważyłam jak Caroline łapie Olivera za dłoń i mocno ją ściska. - Trzy... dwa... jeden.

Dźwięk gwizdka rozległ się po całych Błoniach, a oni zniknęli w zaroślach wysokiego, ciemnego labiryntu, ciągnąc za sobą wiwaty ich imion. 

Ogłoszenia parafialne
Przepraszam, jeśli chcieliście dłuższą dramę, ale Wika i Fred nie potrafią bez siebie normalnie funkcjonować; życie zapie*dala i nie ma czasu na kłótnie. 
Szczerze, gdyby wam przytrafiła się taka sytuacja jak z Panią Weasley to co byście zrobili? Ja zapewne zareagowałabym podobnie do Wiktorii 🤭

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top