Rozdział 69
Perspektywa Freda
Minęły cztery dni. Cztery dni, które cholernie się dłużyły. Nawet widywanie jej było jak szukanie igły w labiryncie wielkości Błoni, pomimo wspólnych lekcji, jakby po prostu nie siedziała w ławce. Gdy nadeszły Zaklęcia powiedziała, że brzuch ją boli, więc wiadomo, że Filtwick ją zwolnił. Nie miała nawet odwagi na mnie spojrzeć, usiąść obok.
Nie rozmawiałem z żadną z dziewczyn, z nikim nie rozmawiałem oprócz George'a. Ale to nie było proste, nie potrafiłem tak zwyczajnie wrócić do normalności, tym bardziej, że całe noce nie spałem.
Był wieczór, George siedział w łazience, Lee znowu się gdzieś zapodział i zostałem ja. Leżałem na łóżku i wpatrywałem się w tę pieprzoną bransoletkę. Co za głupota.
Starałem się nie patrzeć na gwiazdy na tyle, na ile było to możliwe i nie wiem czy to dobrze, że otwierane drzwi odwróciły moją uwagę od okna. Weszła Diggory, bez uśmiechu i żadnego promyka entuzjazmu.
-Przyszłaś mnie opieprzyć? - spytałem z kpiną, ale nawet nie drgnęła tylko odłożyła coś na krzesło. - Co ty robisz?
-Nie, przyniosłam twoje bluzy. Zerwałeś z nią, więc po co ma w nich dłużej chodzić? - odezwała się. Jej głos chciał mnie zamordować.
-Po co ta nienawiść?
-Złamałeś serce mojej przyjaciółce i mam być jeszcze dla ciebie miła? Dobre sobie - wysyczała i odwróciła się na pięcie.
-Ja jej? To nie ja całowałem się z jakimś chłopakiem na wieży, a później próbowałem wytłumaczyć się Amortencją - zatrzymała się gwałtownie.
-No niżej upaść nie mogłeś - stwierdziła, śmiejąc się. - Podobno tak ją kochasz, więc gdzie jest to twoje zaufanie? Zacząłeś słuchać innych i to do tego doprowadziło. Ale podobno nie warto, już wychodzę i układaj sobie życie.
-Powiedziała już wam wszystko? - nie wiem dlaczego w ogóle z nią rozmawiałem i ją zatrzymywałem.
-Nie, to jedyne co zdążyłam zrozumieć w piątek. Co cię to w ogóle obchodzi? Miałeś ją gdzieś wtedy, więc nie mogę pojąć co się nagle zmieniło - chwilę na siebie patrzyliśmy, po czym wyszła, z trzaskiem zamykając drzwi.
>>>
Czekaliśmy przed salą lekcyjną, siedziałem obok brata, który tłumaczył co jako kolejne można by było stworzyć. Głos docierał jakby zza cienkiej ścianki ze szkła. Siedziały tam w trójkę po drugiej stronie korytarza, przykuwając część męskich spojrzeń, lecz co się dziwić, dwie z nich sposób noszenia mundurków miały dość nietypowy (nieetyczny według niektórych dziewczyn) i wystarczyło, że ta trzecia miała długie nogi w spódniczce oraz długie, brązowe włosy. Mieszanka wybuchowa. Choć jedna z nich była odcięta od rzeczywistości. Siedziała po turecku, w ciszy, nie podzielając śmiechu pozostałej dwójki. Uderzyło mnie to, to, że może...
-Co Freddie, kłopoty w raju? - oparła się o ścianę obok mnie. Uśmiechała się szyderczo, patrząc raz na mnie raz na Roger.
-Nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy, co?
-Mówiłam, że tak będzie - obwieściła, patrząc na swoje paznokcie, a następnie na mnie. - Zostawiła dla innego, pewnie nawet dla innych.
-Angelina, naprawdę byłoby miło, gdybyś nie rozmawiała ze mną, a tym bardziej nie interesowała się moim życiem miłosnym... Chwila, co ty właśnie powiedziałaś? Skąd wiesz, co się stało?
-Noo, plotki tak mówią i... - kłamanie przestawało jej wychodzić. Nie zdążyłem kontynuować, bo gdy tylko zjawiła się McGonagall Johnson przepychała się do środka klasy.
-Ona coś wie - stwierdził George, gdy usiedliśmy w swojej ławce. - Ale skąd? Nie mogło jej tam być, a nikt z nas by jej nie powiedział.
-Panie Weasley, lekcja jest, nikczemne plany mogą zaczekać do przerwy.
-Cele wymagają wielu wyrzeczeń Pani profesor - odpowiedział.
-Dzisiaj zaczynamy nowy rozdział, otwórzcie podręczniki na stronie sto pięćdziesiątej - zaczęła McGonagall, ignorując ten komentarz. Sięgnąłem po swój, aż nagle z prawej strony rozległ się lekki huk przez "Poradnik transmutacji dla zaawansowanych". Automatycznie schyliłem się po niego i wtedy nasze dłonie się spotkały. Kompletnie zapomniałem, że Roger siedzi obok. Podniosłem na nią wzrok i na Merlina, te oczy owiewały mnie w całości. Wtedy były ciemniejsze, trochę jak liście róż, a sposób w jaki świeciły...
McGonagall lekko chrząknęła i dziewczyna wyprostowała się z książką w dłoni. Nauczycielka dosłownie wyglądała jakby cieszyła się z wydarzenia sprzed chwili, tak samo jak George. Szturchnął mnie łokciem, uśmiechając się podejrzanie, jednak wpatrzony w stronę podręcznika. Udawałem, że słucham tego całego wywodu i włożyłem ręce do kieszeni. Kieszeni, kieszeń...
-Wiem! - krzyknąłem oświecony.
-Co Pan wie, Panie Weasley? Nie zadałam żadnego pytania - rzekła psorka, a ja szybko ją przeprosiłem.
-Co to było? - zapytał rozbawiony George. - Wiesz jak wszyscy się wzdrygnęli?
-Zamknij się. Potrzebuję zeszytu Angeliny, czegokolwiek, w czym jest jej pismo - wziął na poważnie moje słowa i od razu zabrał się do działania. To były te same spodnie co miałem w momencie, w którym znalazłem w nich kartkę z prośbą przyjścia na wieżę astronomiczną. Zaczepił ją i nie słyszałem, co jej powiedział, ale dała mu swoje zapiski.
-Masz pół minuty - oświadczył dyskretnie i napis trochę się zmył, ale dałem radę porównać. Dokładnie 30 sekund później podziękował jej i oczekiwał wniosku.
-Takie samo pismo.
Perspektywa Wiktorii
-Oliver napisałłł - Caroline weszła do dormitorium z wielkim uśmiechem. - A tutaj masz list od Joanny* - podała Adzie pastelową kopertę. Obydwie wpatrywały się z uśmiechami w pergaminy i na ten widok aż mi się tak cieplej w środku zrobiło.
-I co? - spytałam obydwie. Pierwsza odezwała się Kimberly.
-Odbiorą mnie razem z Ryanem pod koniec roku i gdzieś zabiorą.
-Gdzie? - wzruszyła ramionami, jednak uśmiech nie schodził jej z twarzy.
-Chcę ich przytulić, już.
-Oliver rozważa trzy mieszkania - zaczęła Diggory. - To najdroższe ma najlepszą lokalizację do pracy i sklepów, ale no, jest droższe. To drugie jest w cichym miejscu, na uboczu i z ładnym widokiem, lecz tutaj znowu jest dalej wszędzie. A ostatnie jest świeżo wyremontowane, z meblami i w sumie idealne, ale nie jest jeszcze przekonany... Czemu jest taka cisza? - spytała po dłuższej chwili, a ja poczułam jak na mnie patrzy.
Dwa tygodnie temu Fred opowiadał o najlepszych miejscach na ich sklep. Czytał z ogłoszeń w gazecie, słuchał opinii innych i w te wakacje chcieli się z Georgem wybrać na poszukiwania tego idealnego miejsca. Mówił, żeby było coś z mieszkaniem, bo nie będą non stop z rodzicami mieszkać, bo chcą się usamodzielnić i że mogłabym przychodzić kiedy bym tylko chciała, może nawet...
Nie rozmawiałyśmy na ten temat. Dziewczyny bardzo dobrze wiedziały w jakim stanie była moja psychika i ani razu przez te dni nie wspomniały nawet o Lee, a Ada o George'u słówka nie pisnęła, choć te wszystkie zdjęcia nadal lekko kuły.
Ta tęsknota zaczynała dokuczać.
>>>
-Wiesz co, chuj z niego i tyle - stwierdził Zachary, nalewając mi wody. Usiadłam z nim przy stole Slytherinu na śniadaniu. - Bez niego też byłaś taką zajebistą kobietą, pełną siły i...
-Szyku, tak wiem Zach, a teraz przycisz się trochę, bo połowa ludzi na nas patrzy.
-Mam ich gdzieś kochana - nałożył mi jajecznicy na talerz, po czym w końcu usiadł. - Masz to wszystko zjeść - pogroził mi wzrokiem i zjadł łyżkę płatków z mlekiem. - Nie chcę mi się wierzyć, że taki dupek zdobył twoje serce - wziął kolejną łyżkę. - Jakby, racja, macie podobne charaktery i to do siebie pasuje, ale on po prostu... Czuje się zbyt ważny czasami, a ty koniec końców masz dobre serce. Głęboko, ale jednak. O nie - przeszkodził mi się odezwać. - Wiem co chcesz powiedzieć: "On też jest dobry". Ale jest zwykłym dupkiem, przynajmniej takiego siebie pokazuje.
-Właśnie, takiego pokazuje - Faux wskazał na mój talerz, więc wzięłam widelec do ręki. - Nie wiesz jak się zachowuje, gdy jesteśmy sami, gdy chodzi o mnie. Wtedy jest najukochańszym człowiekiem jakiego znam. To trochę jak w tym filmie, który oglądaliśmy u ciebie w zeszłe lato, pamiętasz? Dziewczyna zakochała się w chłopaku, który był dupkiem dla innych, ale dla niej góry mógłby przenosić i traktował ją normalnie jak księżniczkę - Zachary pokręcił głową i westchnął, odkładając łyżkę.
-Widziałem jak sprawiał, że promieniejesz jak nigdy dotąd i że coś serio jest w sposobie jaki na ciebie patrzy i że rzadziej byłaś przygnębiona, ale... Nie mogę się do niego przekonać. Skoro tak mu zależy to dlaczego odszedł i nie raczył cię wysłuchać? - tłumaczyłam to sobie emocjami. - Ile szans już mu dałaś, żeby coś naprawić?
Z mojego punktu widzenia wcale nie było ich dużo, ale chyba odpowiedź była prosta dlaczego za każdym mu je dawałam: wierzyłam, że na nie zasługuje.
Siedziałam bokiem do stołu, więc z łatwością mogłam się rozejrzeć po sali. Siedział tam, a George go rozśmieszał i samoistnie uśmiechnęłam się na ten widok. Wtedy chyba to poczuł i na mnie spojrzał. Niestety, po chwili spuścił wzrok, a mnie ogarnęło takie uczucie...
-Zach - zaczęłam. - Może i zawiodę tym ciebie i dziewczyny i inne osoby, ale będę dawać mu szansy do pieprzonej śmierci - uśmiechnął się w miskę.
-Nic nie zmieni, że jest dupkiem, ale cieszę się, że tak kogoś pokochałaś - przeniósł na mnie wzrok. - Miłość to uskrzydlające uczucie, co?
-I to bardzo - pokręciłam głową, nie dowierzając, że jedno spojrzenie może tak na mnie wpłynąć.
Perspektywa Freda
-A ty co? - spytał George, gdy spuściłem wzrok. Rozejrzał się szybko i po spojrzeniu na lewo uśmiechnął się. - Daję wam jeszcze - rzucił okiem na zegarek - dwanaście i pół godziny.
-Weź się - mimo wszystko znowu się lekko zaśmiałem. - Najlepiej to teraz bym do niej podszedł i pocałował na oczach tych wszystkich ludzi.
-Może lepiej nie - stwierdził i w sumie to racja, po ponownym przemyśleniu to nie był dobry pomysł. - Ale dzisiaj musisz z nią porozmawiać, bo wszyscy nie ogarniają już co się stało i się martwią, popatrz tylko - zaczął ze śmiechem, biorąc do ręki szklankę. - Amanda z czwartego roku z Hufflepuffu - wyszukałem ją wzrokiem. Zerkała raz na mnie i raz na Roger, marszcząc brwi. - Alicja - wskazał głową na prawo, dziewczyna uśmiechnęła się słabo do mnie, dopiero co wracając wzrokiem od stołu Slytherinu. - Nawet...
-Stop, to idiotyczne - prychnąłem śmiechem. - Teraz będę się dziwnie czuł na myśl, że kogoś to interesuje. Oni cały czas tak obserwują? - George buchnął śmiechem, ochlapując się sokiem, który właśnie pił.
Perspektywa Wiktorii
-Gdzie idziesz? - zapytała Caroline, spoglądając na mnie znad książki. Ada, siedząca przy lustrze i eksperymentująca z makijażem, odwróciła się.
-Przejść się.
-Sama? - dopytała Diggory, a Kimberly prychnęła cicho pod nosem.
-Zahaczając o miejsce, w którym znajduje się Fred, gdziekolwiek to jest - przeniosłyśmy na nią wzrok. Brunetka westchnęła, odkładając książkę.
-Wika...
-Nie zaczynaj, błagam.
-To on powinien za tobą biegać, a nie ty za nim - dokończyła i teraz obydwie na mnie patrzyły.
-Wcale za nim nie biegam.
-Ale masz zamiar - odezwała się Ada.
-Nawet jak tak, to co?
-To on źle postąpił, nie ty - stwierdziła druga. - Znaczy obydwoje źle postąpiliście, tylko on bardziej.
-Ale przecież...
-Caroline ma rację - rzekła Kimberly, a ja zatrzymałam na niej wzrok. - No co, chcesz, żeby już zawsze tak było, że on coś odpierdala, a ty to naprawiasz? - nastała cisza, którą po chwili przerwało pukanie do drzwi.
-Zrozum, że chcemy dla ciebie jak najlepiej - dopowiedziała okularnica. W końcu otworzyłam drzwi i stał tam nie kto inny jak Fred.
Ogłoszenia parafialne
*Joanna to starsza siostra Ady, niewspomniana wcześniej. Przemek to jej narzeczony.
Kocham fakt, że wszystkich wku*wia Fred.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top