Rozdział 5
Perspektywa Wiktorii
Zostałam brutalnie obudzona. Mokra, leżąc na ziemi, owijałam się w kołdrę, która spadła razem ze mną.
-Niee, ja nie chcę wstawać - jęknęłam, tłumiąc głos w pościeli. Podczas gdy wiłam się tak po podłodze, dziewczyny, jakby nigdy nic, chodziły po pokoju. Ścieliły łóżka, otwierały okna i tego typu rzeczy. Przekręciłam się na brzuch i spojrzałam na zegar, 6:50. Ospale wstałam, wybrałam szybko jakieś ubrania i poszłam do łazienki. Odświeżyłam się i minutę tępo patrzyłam na swoje odbicie, ale w końcu wróciłam.
-Idziemy? - spytała Caroline, czekając przy drzwiach. Chciałam już do niej podejść, ale przypomniało mi się coś ważnego. Perfumy. Podbiegłam do mojej szafki, wyjęłam jagodową buteleczkę i popsikałam się. Przypomniały mi się słowa babci: "Kobieta zawsze musi być wyszykowana, pachnieć, jakiś lekki makijaż, tu, to, tam...". Obróciłam się, lecz dziewczyn już tam nie było.
-No dzięki - prychnęłam pod nosem i wyszłam z pokoju. Spotkałam je tuż za wyjściem z obrazu.
-W sumie mogłyśmy iść po bliźniaków - stwierdziła Ada, gdy już dotarłyśmy pod Wielką Salę. Wzruszyłam ramionami i weszłam za grupką Puchonów na śniadanie. Zajęłyśmy miejsca na środku stołu i wtedy do sali weszli rudzielce. Fred usiadł obok mnie z głupawym uśmiechem, a George obok Ady po drugiej stronie stołu. - Może coś byście z tym zrobili?- spytałam, wskazując na niezawiązany krawat Freda i zawiązany, lecz w supeł, George'a.
-Zrobilibyśmy, ale problem w tym, że tak średnio wiemy jak... - ten drugi podrapał się po głowie i spuścił wzrok.
-Daj to - roześmiałam się, chwytając za plastron. Fred dokładnie przypatrywał się moim ruchom, przegryzając w skupieniu dolną wargę. - No, gotowe - przekrzywiłam głowę w lewo i jeszcze raz obejrzawszy chłopaka, odwróciłam się w stronę Ady.
-A ja? Maaaamo - George chwycił skrawek szaty dziewczyny, ciągnąc go lekko. Ta przestała jeść płatki i spojrzała na rudzielca. Westchnęła, łapiąc jego krawat.
-Boże, człowieku, coś ty z tym zrobił? - kiwała głową, oglądając supeł. - Dobra, przysuń się bardziej - chłopak wykonał polecenie i wpatrywał się w nią przez chwilę.
-Chyba częściej będę zawiązywać ten krawat - uznał, a ona spojrzała na niego z uniesionymi brwiami, lecz chwilę później zaśmiała się.
-Co mamy pierwsze? - Fred szturchnął mnie, tym samym przykuwając moją uwagę.
-Nie wiem - wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się po Wielkiej Sali. McGonagall właśnie chodziła między stołami, rozdając plany lekcji. - Ale za chwilę się dowiem - spojrzałam na siedzącą obok mnie Caroline. Rozmawiała z poznanym w pociągu chłopakiem, śmiejąc się co chwilę. Nawet nie wiem, kiedy on tam usiadł.
Profesorka podeszła do nas i wręczyła nam kartki bez słowa. Wypuściłam powietrze buzią i przeczytałam zapisek.
Poniedziałek
8:00-8:45 Transmutacja
9:00-9:45 Zaklęcia
10:00-10:45 Eliksiry
11:00-11:45 Eliksiry
11:45 - 12:15 Drugie śniadanie
12:15-13:00 Obrona przed czarną magią
15:00 Obiad
-Merlinie...
-Co? - Fred wyjął mi kartkę z rąk, spoglądając na mnie krótko.
-Nie widzisz tego? Dwie godziny eliksirów ze Snape'em - powiedziałam głośno nazwisko nauczyciela, wskazując palcem na plan. - A tak w ogóle to czemu wziąłeś mój plan? Przecież masz swój, identyczny - wzięłam do dłoni sok i upiłam trochę. Chłopak zmieszany oddał mi mój plan i powoli położył ręce na blacie stołu.
-O co chodzi z tym Sapem? Czemu to taka tragedia?
-Nie Sapem, tylko Snape'em, a tragedia, bo z tego co brat mi mówił to najgorszy nauczyciel. Jest opiekunem Slytherinu i traktuje ich jak pupilki, a Gryfoni mają u niego przekichane. Serio bracia nic ci o nim nie mówili? To postrach wszystkich uczniów - rudzielec zaczął się zastanawiać, znowu przegryzając dolną wargę.
-To ten z tłustymi włosami? - chłopak zrobił mało inteligentną minę i spojrzał na mnie.
-Tak, to ten.
-Aaa. No to mówili mi o nim, jakoś z głowy mi wyleciało...
-Dobra, nieważne, idziemy już? - pokiwał głową i wsadził do buzi resztę kanapki. Wstając, szturchnęłam Caro, która nadal rozmawiała z, tego co wiem, Oliverem. Odwróciła głowę, a na moje pytanie również wstała i pożegnała się z brunetem.
>>>
Koniec pierwszych lekcji. Eliksiry jakoś przeżyłam, choć Snape już odjął chłopakom dwa punkty za gadanie. Nas na szczęście tylko upomniał.
-Widzicie gdzieś bliźniaków? - spytała się Caroline, gdy weszłyśmy do Wielkiej Sali.
-Emm... nie, chyba nie - rozejrzałam się po sali i pokręciłam głową.
-Widzę ich - powiedziała Ada. - W sumie nie tylko ich - wskazała palcem na środek stołu. Rzeczywiście siedzieli tam i rzeczywiście nie sami. Obok i naprzeciwko nich były dziewczyny oraz chłopak z pociągu. Kimberly zmroziła ich wzrokiem i wyszła, po drodze trącając jakiegoś Ślizgona, który prawie się przewrócił i klnął za nią.
-Idziemy do nich? W sumie... nieważne i tak nie chcę tam iść, więc... - wycofałam się i dogoniłam przyjaciółkę. Złapałam ją pod rękę, jak te wszystkie babcie i na zakręcie się odezwałam. - To co? Jakiś mały żarcik na odstresowanie?
>>>
Jak dobrze mieć starszego brata. Chłopcy musieli się lekko zdziwić, kiedy weszli do dormitorium, a tam zastali swoje lewitujące ubrania.
-Dobra, to teraz do Pokoju Wspólnego i czekamy, aż wrócą - uznałam z uśmiechem, zamykając za nami drzwi. Usiadłyśmy na kanapie i w chwilowej ciszy patrzyłam na nierozpalony kominek.
-Spójrz, wchodzą - szturchnęła mnie przyjaciółka. Spojrzałam na wejście i uśmiechnęłam się, odwracając wzrok. George usiadł obok nas, a Fred poszedł do dormitorium.
-No hej, było coś zadane? - spytał chłopak, na co uniosłam brwi.
-Serio? A może jakieś " Co tam u was?" albo "Jak tam wam dzień minął?"- odezwała się Ada z pretensją.
-Eee... To... Co tam u was? - lekko zmieszany chłopak poprawił się na kanapie. Dziewczyna w odpowiedzi prychnęła i wtedy usłyszałam głos Freda:
-George! George, chodź tutaj! - spojrzałam na dziewczynę, która powstrzymywała się od wybuchnięcia śmiechem. Zdziwiony wstał i poszedł w stronę dormitorium, a my zaraz za nim. Doszliśmy do Freda, który wpuścił nas przodem.
-Czemu nasze ubrania lewitują? - głośno spytał George.
-Sam chciałbym wiedzieć. Ale zobacz, tylko nasze są w powietrzu, ubrania Lee są nietknięte. To musiał być ktoś starszy.
-Skąd ta pewność? - zapytałam, a Fred spojrzał na mnie. Chwilę patrzył ze zmarszczonymi brwiami, aż w końcu wykrzyknął:
-To wy! To wasza sprawka!
-Co? My? Niee - odezwała się Ada, kładąc sobie dłoń na sercu.
-Co za.... zrób coś z tym - wskazał na mnie palcem i się zaśmiał.
-Zabawny jesteś - również zaśmiałam się krótko i zaczęłam uciekać. Dobiegłam do drzwi i gdy byłam już przy wyjściu, złapał mnie od tyłu, nie pozwalając biec dalej. Chwycił i przyciągnął do siebie, aby kompletnie uniemożliwić ruch.
-Gdybyś na schodach stawała co drugi stopień to bym Cię nie złapał - mówił, prowadząc mnie do dormitorium z moim wielkim oporem.
-Zapamiętam - rzuciłam, przekręcając oczami i dotarliśmy do pokoju, gdzie George próbował wyciągnąć od Ady powód naszego zachowania.
-A teraz - Fred w końcu mnie puścił - spuść nasze ubrania na dół.
-Pod jednym warunkiem - stwierdziłam. Zagrożenie zrobienia z siebie debila wzrosło do maksimum i się zestresowałam.
-Jakim? - zapytał George, unosząc brew i założył ręce na piersi.
-Będziecie spędzać z nami więcej czasu - wypuściłam z siebie szybko i chyba się zarumieniłam. Chłopcy spojrzeli na siebie, później na mnie oraz Adę i uśmiechnęli się szeroko.
-Chętnie - oznajmili krótko, uśmiechając się. Odetchnęłam z ulgą, bo przecież mogli mnie wyśmiać lub coś tego typu. W końcu wyjęłam różdżkę i sprowadziłam ich rzeczy na dół, aby nie dać po sobie poznać, że tak się tym przejęłam.
-Jeszcze kufry - dodał George, gdy chciałam już schować różdżkę.
-Co kufry? Z nimi też coś zrobiły? - zapytał z niedowierzaniem Fred, jednak wciąż się uśmiechał z podziwem.
-Ach, no tak, jeszcze kufry - usunęłam z nich wodę, po czym odwróciłam się w ich stronę. - Gramy w coś? - spytałam, a wszyscy przytaknęli na moją propozycję i usiedliśmy na podłodze w kręgu.
-To w co gramy? - spytała Ada, przelatując po nas wzrokiem.
-Eksplodujący dureń? - zaproponował George, co spotkało się z naszą zgodą.
-A macie karty? - odezwałam się i wstałam.
-W mojej szafce, po prawej stronie powinny być - obwieścił Fred i wskazał głową w stronę swojego łóżka. Po ich wyjęciu usiadłam z powrotem na swoje miejsce i wyjęłam karty z opakowania.
-To zaczynamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top