Rozdział 48 - Święta
Perspektywa Wiktorii
-Na początku to było zauroczenie. Wiecie, podobały mi się jego włosy, piegi, to że był wysoki. Zauroczyłam się w jego wyglądzie. Skończył się pierwszy rok. Jednak w drugiej klasie nadal byliśmy dziećmi, więc nie rozumiałam pojęcia miłości. Przeżywałam swoje zauroczenie z myślą, że to miłość na zawsze. Na trzecim roku... Pamiętacie jak zamiast normalnie spać w dormitorium przenieśliśmy się na Błonia? Dotarło do mnie, że... Tu nie chodzi głównie o te motyle w brzuchu, ale o spokój w sercu. Dlatego tak potrafi zapanować nad moimi emocjami, jak nikt inny. Bo czuję ten spokój, gdy jest blisko.
-Ale dlaczego nadal coś do niego czujesz? Po tym wszystkim...
-Co za głupie pytanie mi zadajesz? Czemu nadal coś do niego czuję? No nie wiem, może dlatego, że uważam, że jest wart tego uczucia...
-Dobra, kontynuuj. Skończyłaś na trzecim roku.
-Taa... No i było fajnie. Byłam blisko powiedzenia mu tego... Lecz coś nie wyszło. Niestety nadszedł czwarty rok. To nie tak, że nie powinno tego związku w ogóle być, bo... Same macie te osoby, które kochacie. Raczej chcecie dla nich jak najlepiej, co nie? Tak też było. Skoro był z nią szczęśliwy to w pewnym sensie cieszyłam się jego szczęściem. Oczywiście chciałam spalić tę szmatę na stosie, a wy nie raz siedziałyście całą noc i próbowałyście poprawić mi humor. Wiecie jak to wszystko wyglądało i wygląda. Kocham go i nie mam na to argumentów. Wiele razy chciałam mu to powiedzieć, wprost.
-To dlaczego tego nie zrobiłaś?
Zamilkłam, biorąc głęboki wdech. Może dlatego, że jak cholera bałam się jego reakcji.
A może dlatego, że kochałam go tak mocno, że nie chciałam niszczyć tych wszystkich lat przyjaźni i wspólnych wspomnień tym głupim uczuciem.
A może po prostu dlatego, że zawsze mi coś kurwa przerywało.
>>>
Po przegadaniu całej nocy na temat mnie i Freda spałyśmy około dwie godziny. Tylko, bo chciałyśmy iść obudzić chłopaków, przy okazji dając im prezenty. W zajebistych świątecznych i pasujących do siebie piżamach o 8 rano poszłyśmy do ich dormitorium. Weszłyśmy bez pukania, ja pierwsza. No i tego pożałowałam.
Perspektywa Freda
Obudził mnie trzask. Oczywiście wiedziałem czego. Usiadłem natychmiastowo na łóżku i trochę mi życie przed oczami przeleciało, ale nieważne.
-Ja przyszłam tylko prezenty wam dać. Wiecie, magia świąt - powiedziała ze spokojem. - Cóż - westchnęła. Puściła Adę za nią przodem, która zaklęciem trzymała wielką paczkę w powietrzu. Brunetka postawiła ją na środku naszego pokoju, a Caroline obudziła Lee.
-Tam jest coś, co nas zagazuje bądź wyrzuci przez okno, prawda? - zapytał, w połowie jeszcze śpiąc.
-Nie wiem... co ci powiedzieć - stwierdziła Ada.
-Otwórzcie noo - pospieszyła nas Roger. - Biorę to za karę - wskazała na moją bluzę w swojej dłoni i w sumie to i tak w niej nigdy prawie nie chodziłem, bo ona ją sobie przywłaszczała.
Na początku kradniesz moją miłość i serce, potem moje bluzy. Co następne? Moje nazwisko?
Weszła do łazienki i szybko się przebrała, a gdy już wychodziła siedziałem przy tym kartonie razem z Lee. Rozerwaliśmy taśmy i RÓŻOWE wstążki, a w środku spokojnie bym się zmieścił.
-Są tutaj rzeczy z chyba każdego sklepu w Hogsmeade, plus parę z Londynu - rzekła Diggory, uśmiechając się lekko.
-Zaczynając na sklepie u Derwisza i Bangesa kończąc na twoich ulubionych ciasteczkach z herbaciarni u Pani Puddifoot George - zaśmiała się Wika, a ja spojrzałem na brata, który zrobił się cały czerwony.
-Wcale nie ulubionych - próbował się tłumaczyć.
-A kto tak się nimi zachwycał, gdy znalazł je u nas w pokoju? - dogryzała mu z szerokim uśmiechem i niby chciałem przeglądać, co jest w środku paczki, tak jak robił to Lee, ale nie mogłem oderwać wzroku od jej roześmianej twarzy na dodatek w mojej bluzie.
-Ale nie mówiłem, że to moje ulubione! - nie powiedziała więcej w tym kierunku tylko śmiała się, po chwili przenosząc na mnie spojrzenie. Cieszę się, że nie mogła zobaczyć tego, co moje serce wyczyniało w tamtym momencie.
-Kocham was moje laski - stwierdził Jordan, wstając. - Świetny prezent - wszystkie jak na zawołanie zrobiły "Awww" i poszły w jego rozstawione ramiona.
Ja w tym czasie już z samym bratem po kolei wszystko wyjmowaliśmy. Gdzieś w połowie George znalazł te ciasteczka, o których była mowa i bez zastanowienia je wyjął, zachwycając się ich smakiem.
-Mam jeszcze coś - obwieściła Wika. Z kieszeni spodni wyjęła zdjęcia z przeciągu ostatniego roku. To chyba była już tradycja. Każdy z nas dostawał plik około dwudziestu zdjęć. Szczerze mówiąc to nie musiała dawać mi prezentów. Najlepsze co mogła mi dać, dawała mi codziennie.
Perspektywa Wiktorii
Siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym, jedząc pierniki od mojej kuzynki. Papiery od rozpakowanych prezentów leżały przy kominku, czekając na efektowne spalenie. Choinka, co roku chyba większa, mieniła się czerwono - zielonymi światełkami, które odbijały się w bombkach. W powietrzu unosił się zapach słodyczy, świerka, wielu świeczek zapalonych przez siódmoklasistki, aby nadać atmosfery. No i był jeszcze cynamon. Czułam cynamon i to jeszcze bardziej intensywnie niż w inne dni roku, może dlatego, że głową leżałam na jego kolanach, a ciasteczka były posypane cynamonem oraz głównie się z niego składały.
Chciałam sięgnąć po herbatę, którą przyniósł nam Lee chodzący w piżamie pasującej do naszych. Tak, kupiliśmy sobie w czwórkę wspólne piżamy. Ale wracając. Chciałam po nią sięgnąć, gdy zauważyłam podchodzącego Olivera.
-Wesołych świąt - powiedział cicho, po chwili zwracając się do Caroline i wskazując jej głową drugi koniec pokoju. Razem z Adą obserwowałyśmy ich działania, co bliźniacy skwitowali posłaniem sobie "tego" spojrzenia. Wood podał jej małe czerwone pudełeczko obwiązane karmelową wstążką, robiąc to tak delikatnie, że aż moje serce zwolniło. Dziewczyna rzuciła krótkie spojrzenie trzymanemu w dłoni prezentowi, a następnie uniosła wzrok, wbijając go w oczy Olivera, który zaczął coś mówić. Gdy skończył, Caroline rzuciła pudełko na ziemię, (na której na szczęście leżał dywan) i kładąc dłonie na jego policzkach, wpiła się w jego usta.
-Co to ma kurwa znaczyć - rzekła Ada, prawie rzucając w ich stronę piernikiem. - Dlaczego ja nic nie wiem?! Tłumaczyć się ciule jedne! - ale oni byli zbyt zajęci sobą, żeby zwrócić na nią uwagę. Z powrotem opadłam głową na kolana Freda, kręcąc głową z niedowierzaniem.
-Magia świąt, co nie? - odezwał się Fred. Oliver i Caroline wrócili do nas, siadając na kanapie. Ada wstała, zakładając ręce na biodrach i otwierając szeroko oczy.
-Wytłumaczenie chcę do jasnej cholery.
-Nie chcę mi się tłumaczyć - stwierdziła Diggory.
-Okej, ale dlaczego nic nie wiedziałyśmy? - zapytałam, wspierając się na łokciu. W odpowiedzi wzruszyła ramionami i nie odzywała się przez najbliższą godzinę.
>>>
-Fred, znowu przesiedzieliśmy całą noc na gadaniu - spojrzałam na zegarek, a następnie na okno, za którym słońce wyłaniało się znad linii horyzontu. Jedynym kocem jaki znaleźliśmy przykryliśmy swoje nogi najbardziej, jak tylko się dało.
-Przecież to uwielbiasz, więc co w tym takiego?
-A ty?
-Oczywiście, że to uwielbiam. Głupie pytanie - pokręcił lekko głową, biorąc głębszy wdech.
-Dlaczego to uwielbiasz?
-Sama kiedyś powiedziałaś, że dopiero gdy przegadam z tobą całą noc będę mógł powiedzieć, że cię znam. Nocą najlepiej się rozmawia, najmniej się udaje i... - nie potrafił dokończyć, nie wiem dlaczego.
-I najbardziej się kocha.
-Ta - rzucił potwierdzająco, wbijając wzrok na nasze dłonie leżące bezwładnie obok siebie. - A sens jest w naszych splecionych dłoniach...- powiedział cicho, splatając te dłonie.
-Co? - zaśmiałam się lekko.
-Z jakiejś książki, którą czytałaś - rzucił, przyglądając się naszym dłoniom i serio próbowałam się nie szczerzyć jak debil w tamtym momencie.
-Fred? - uniósł wzrok, a te jego czekoladowe tęczówki nigdy nie świeciły tak bardzo. Stopniowo, lecz płynnie zmniejszaliśmy odległość między nami, nie kontrolując tego ani trochę. Aż w końcu, gdy dzielił nas jeden cal, zburzył mur dzielący nas i nasze uczucia.
To było delikatne jak płatki róży, jak te pierwsze ciepłe promyki słońca padające na nasze twarze w tamtym momencie. To było jak przypomnienie, że życie może być piękniejsze niż zazwyczaj. Jak przypomnienie, że go kochałam, od zawsze i na zawsze.
Chwilą jednak minęła, a czar prysł. Choć pozostawił on po sobie szybkie bicie serca, gęsią skórkę, najpiękniejsze wspomnienie i wielką ciszę, w której było tylko słychać nasze mieszające się oddechy.
Perspektywa Caroline
<<<
-Wesołych świąt - powiedział cicho, po chwili zwracając się do mnie i wskazując głową drugi koniec pokoju. Czułam na sobie wzrok dziewczyn, które nie rozumiały co się działo i dlaczego. Wood podał mi małe czerwone pudełeczko ze wstążką, dosyć lekkie. Zastanawiało mnie, co jest w środku i czy dał mi to dlatego, że dzień wcześniej też dałam mu prezent.
-Caroline, ja długo myślałem nad tym wszystkim - zaczął, na co uniosłam wzrok. - Kłamałem mówiąc wtedy, że nie chcę cię w swoim życiu. Bo wiesz... Byłaś tą pierwszą miłością, która zawróciła mi w głowie, przy której wszystko wyglądało na lepsze. I wciąż jesteś tą pierwszą miłością, przy której wszystko jest lepsze. Przepraszam za to wszystko - mówił tak spokojnie, że czas zwolnił, a z nim bicie mojego serca. - Nigdy nie przestałem cię kochać - mogłam coś powiedzieć, ale wątpię, że jakiekolwiek słowa potrafiły coś przekazać. Rzuciłam prezencik na dywan, bo jednak nie wiedziałam co jest w środku. Ułożyłam dłonie na jego idealnych policzkach z idealną cerą i pocałowałam, bo wiedziałam, że zrozumie. Że zrozumie to wszystko.
Wyjaśnienia dla dziewczyn mogły poczekać, a ja nie miałam ochoty tego tłumaczyć. Nie musiałam się przecież ze wszystkiego spowiadać, choć wiadome było, że tak czy siak wyciągnęłyby ze mnie te informacje.
Perspektywa Wiktorii
Chwilą jednak minęła, a czar prysł. Choć pozostawił on po sobie szybkie bicie serca, gęsią skórkę, najpiękniejsze wspomnienie i wielką ciszę, w której było tylko słychać nasze mieszające się oddechy.
Chciałam więcej, jeszcze raz. Jeszcze raz to poczuć, jeszcze raz być w niebie.
Chwilę patrzyliśmy na swoje usta, (i pomimo, że to trwało z dwie sekundy) głęboko oddychając. Słyszałam jak mu również serce chciało wyskoczyć z piersi, choć pytaniem było dlaczego. I dlaczego na to pozwolił. I dlaczego się nie odsunął. Przyciągnęło mnie z powrotem do jego oczu, a czytać z nich próbowałam. Ale do końca nie umiałam. W tym momencie najbardziej. I chyba się przeraziłam.
-Przepraszam - mruknęłam, będąc bliska płaczu. Zerwałam się z kanapy, wbiegając szybko po schodach.
'A ja za nią pobiegłem, lecz gdy zatrzasnęła mi drzwi dormitorium przed nosem... Uznałem, że nie warto.'
>>>
-Nie wyjdę stąd do końca roku szkolnego.
-Nie wkurwiaj nas, tylko idź do niego i mu to powiedz! - krzyknęła Ada, odrywając się od lustra. - Przez ciebie krzywo kreskę narysowałam, nosz.
-Albo rzuć w niego jabłkiem - westchnęła Caroline. - Cokolwiek.
-Co?
-W starożytnej Grecji rzucenie w kogoś jabłkiem było tym samym, co wyznanie miłości - wytłumaczyłam pokrótce, siadając na łóżku. - Nie zrobię ani tego ani tego.
-Miałam być spokojna - stwierdziła Diggory, chodząc po pokoju.
-Sama do niego pójdziesz albo zamkniemy was w schowku na miotły, na tak długo żebyście tam kurwa umarli razem!
-Nie! - zawołała Caro. - Chcę zobaczyć jak się całują.
-W sumie... Ja też. Too, eee... Zamkniemy was w przezroczystej klatce! Nie wiem skąd to załatwię, ale załatwię!
>>>
Wyszłam z dormitorium, ale tylko po to, aby spędzić trochę czasu z Zacharym. Szłam szybko, co jakiś czas się potykając, lecz dotychczas byłam cała. Pięć pięter udało mi się przejść nie spotykając nikogo i dziękuję za to. Ale oczywiście życie mnie nienawidzi. Były schody, a na nich ja. No niby wszystko fajnie i wystarczyło po nich zejść, wejść w zakręt, zejść po jeszcze jednych schodach i cel tej podróży byłby osiągnięty. Byłby. Gdyby nie moje rozwiązane sznurówki. Tak runęłam, że zapewne było to słychać w Hogsmeade.
Na początku było okej, ale przecież jebłam w ziemię, więc gdy tylko próbowałam się podnieść nadgarstki i kostki zaczęły mnie niesamowicie boleć. Do łez. Żałosne. Jak zbawienie McGonagall pojawiła się Merlin wie skąd.
-Panno Roger? - podeszła, a widząc łzy w moich oczach zapytała. - Co się stało? - i co ja miałam jej powiedzieć?
-Przewróciłam się i wszystko mnie boli.
-Możesz wstać? - próbowałam, choć jeszcze raz nie zaszkodzi. I wiecie co? Powstałam jak jebana królowa (pomińmy fakt, że próbowałam nie dławić się łzami przez ból). - Dasz radę iść? Pani Pomfrey musi cię obejrzeć.
Z każdym krokiem, co dziwne, było coraz lepiej. Nagle zrobiło się gorzej. Bliźniacy wyszli zza rogu. Fred wyszedł zza rogu. Te wspomnienie wyszło zza rogu. Zaczęłam wewnętrznie krzyczeć i chciałam się gdzieś schować, ale cóż. Nie mogłam nic zrobić.
-Wika? Co się stało? - zapytali równo.
-Schody - zaśmiałam się lekko przez ostatnią łzę. Bliźniacy nie byliby bliźniakami gdyby nie podbiegli do mnie i nie chcieli mnie wziąć najlepiej na barki.
Po ciągnącej się w nieskończoność drodze dotarliśmy do Skrzydła Szpitalnego. Od razu kazano mi położyć się na materacu, a chłopcy zostali wygonieni, gdy bez ostrzeżenia wbił Zachary krzyczący "Co się stało?!".
-Bardzo zaskakujące - mruknęła pielęgniarka, oglądając moje nogi.
-Poppy, o co chodzi? - McGonagall wyraziła zdenerwowanie.
-Wygląda na to, że miałaś złamaną kostkę, ale w ekspresowym tempie się zaczęła sama leczyć - że co. - Nadgarstki tak samo. Są ślady po siniakach, ale wyglądające na około tydzień, dwa tygodnie czasu.
-Czy to może mieć związek z umiejętnością Panny Roger? - ty, nie wpadłabym na to.
-Nie wiem, choć bardzo prawdopodobne... Przetrzymam cię tu do jutra, aby obserwować przebieg tego samoleczenia.
-Czyli moja "moc" cały czas się rozrasta i jakby wskakuje na kolejny poziom? - bo jeśli tak to ciekawie, że nasz prze kochany dyrektor mnie nie uprzedził.
-Na to wygląda. Lecz mam jeszcze pewne wątpliwości, chłopcy ja was widzę - powoli odwróciła się w stronę drzwi, w których stali bliźniacy i Faux.
-Jakie wątpliwości? - zapytałam, gdy chłopcy z powrotem zamknęli drzwi.
-Mogło się zacząć zrastać, lecz kość nie do końca się dobrze ustawiła. Tutaj - przycisnęła palec do mojej nogi. - Boli, prawda? - odpowiedziałam jej syknięciem z bólu. - Trzeba będzie to odpowiednio nastawić, a że zaczęło się już zrastać to będę musiała trochę Ci to ponownie złamać...
-Co?! - krzyknął Fred i Zachary, a George chyba zrozumiał, że inaczej się nie da.
-Panowie, zaraz dam wam minusowe punkty za przeszkadzanie pracownikowi szkoły - rzekła McGonagall, siląc się na spokojny ton.
-Przepraszamy - mruknął Ślizgon. - Ale czy jak już i tak słyszeliśmy połowę to możemy zostać? - kobiety spojrzały na siebie zrezygnowane, a ja próbowałam się nie śmiać.
-Wola pacjenta.
-Mogą zostać - byłoby dziwnie gdybym się nie zgodziła. A jak się rzucili...
-Wracając... Im prędzej to zrobimy, tym prędzej stąd wyjdziesz. Za godzinę was ma tu nie być - rzuciła spojrzenie chłopakom.
-Napiszę do twoich rodziców... - stwierdziła psorka i odsunęła się, a gdy Fred pierwszy rzucił się na skraj łóżka uśmiechnęła się delikatnie i wyszła.
Perspektywa Freda
Idiotycznym zachowaniem było to zbyt nachalne pojawienie się przy niej, nawet nie wiedząc co o mnie myślała. Może i w tamtym momencie mało to się liczyło, ale ja patrząc na nią nadal czułem jej usta na moich, więc myśląc logicznie też nie zapomniała.
Po godzinie ulotniliśmy się, zanim przyszła pielęgniarka. Nie chciałem jej zostawiać samej. Chciałem siedzieć tam przy niej i trzymać ją za rękę, żeby wiedziała jak ważna dla mnie jest, lecz było wiele rzeczy, które mi na to nie pozwalały.
Te święta miały być tym momentem. Nie miałem nic zaplanowane, skądże. Chciałem po prostu jej to powiedzieć. Dlatego przesiedziałem z nią tą całą noc. Żeby przez resztę dnia miała takie poczucie, że jestem i będę. A o 11:54 wszystko jej wyznać. Dlaczego dokładnie wtedy? Pięć lat wcześniej, zanim dziewczyny wpadły na nas na Pokątnej sprawdziłem godzinę na zegarku. 11:53 w nas wbiegły, a o 11:54 po raz pierwszy spojrzałem jej w oczy i poczułem się dziwnie, inaczej.
Chore, co nie?
Ogłoszenia parafialne
I'm so shocked
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top