Rozdział 44

-Hej, Diggory - usłyszałam jak ktoś zawołał mnie, gdy przed ciszą nocną wracałam z biblioteki do dormitorium. Odwróciłam się i zauważyłam chłopaka, który należał do naszej drużyny Quidditcha. Tak naprawdę to kojarzyłam go tylko z wyglądu i z opowiadań Olivera, ale kompletnie nie pamiętałam jak ma na imię. Zatrzymałam się i zaczekałam na niego. - Bardzo dobrze ci dzisiaj poszło na treningu. Dlaczego wcześniej nie startowałaś do drużyny? Jako dziewczyna kapitana na pewno byś się dostała - chciałam mu przywalić. Nie dosyć, że wspomniał o tym, że byłam z Oliverem, to mówił to jeszcze tak cwaniacko i tak naprawdę było widać, że nie cenił moich umiejętności. Chodziło mu o coś innego.

-Właśnie przez to, że byłam dziewczyną kapitana, nie startowałam do drużyny - opowiedziałam z lekkim, wymuszonym uśmiechem, po czym już chciałam odejść, ale chłopak złapał mnie za nadgarstek i prawdopodobnie chciał przyciągnąć do siebie, ale na to nie pozwoliłam. - Co ty odwalasz?!

-No bo wiesz... Cała szkoła wie, jakie rzeczy robiłaś z Oliverem... I podobno nie tylko z nim - powiedział takim tonem i z taką miną, że dostał z pięści w ryj.

-Pieprz się - odpowiedziałam na odchodne.

-Z tobą? Chętnie! Bardzo chciałbym zobaczyć co tam chowasz pod tym mundurkiem - zaśmiał się, jednak nie miałam siły tracić czasu na takiego debila i tylko pokazałam mu środkowy palec.

Szybko weszłam do Pokoju Wspólnego i nie zwracając uwagi na to, że jestem cała zapłakana i wszyscy na mnie patrzą, pobiegłam do mojego dormitorium. Z hukiem otworzyłam drzwi i z hukiem je zamknęłam.

-Boże, co się dzieje? - spytała Ada po spadnięciu z łóżka. Jakim cudem była w naszym dormitorium o tej godzinie? Zsunęłam się po drzwiach i gdy już wylądowałam na podłodze, rzuciłam jednocześnie ze złością i smutkiem w głosie:

-Faceci to świnie.

-Mówiłam - odpowiedziała Wika. - To może dzisiaj wieczór bez świń?

-W sumie to nawet mi się nie chcę iść do George'a, więc czemu nie - zgodziła się brunetka.

-Mamy wystarczająco jedzenia na to? - zapytałam, a w odpowiedzi dziewczyny otworzyły swoje szuflady, po brzegi wypełnione słodkościami. - Okej, możemy zaczynać.

>>>

-Rain, rain go away! - wraz z Adą głośno śpiewałyśmy, gdy za oknem zaczęło mocno padać, przez co Wika zasłoniła uszy poduszkami. - Come again another day!

-Możecie się zamknąć i wrócić do gry?! I tak nie przestanie padać, żyjemy w Wielkiej Brytanii! - krzyknęła blondynka, jednak zignorowałyśmy to i śpiewałyśmy dalej. Przestałyśmy dopiero wtedy, kiedy Wika rzuciła w nas wszystkimi poduszkami i zamierzała sięgać po cięższe rzeczy.

-No to, kogo kolej była teraz? - zapytałam, siadając w naszym małym kółku.

-Moja - odparła Ada. - A więc... Caroline... Hmmm... Opowiedz jakąś historię z dzieciństwa!

-Eh... No dobra... - westchnęłam i pomyślałam chwilę. - O! Mam! A więc, jak ja i Cedric byliśmy mali, zawsze mieliśmy jakieś głupie pomysły. Na przykład jak mieliśmy dziesięć lat to już chcieliśmy iść do Hogwartu i zamierzaliśmy polecieć tam na miotłach, ale to się działo co roku, od kiedy mieliśmy sześć lat, więc normalne, choć wtedy jak mieliśmy dziesięć, prawie się udało. Ale dobra, mniejsza z tym. Najlepsze było to jak mieliśmy pięć lat i byliśmy na jakimś meczu Quidditcha, gdzie wmawialiśmy wszystkim, że jesteśmy bliźniakami i czytamy sobie w myślach. Przed tym ustaliliśmy co będziemy mówić i wszyscy nam wierzyli, ale jak nasi rodzice się o tym dowiedzieli to dostałam opieprz...

-Tylko ty dostałaś opieprz? Cedric nie? - zapytała zaciekawiona Ada.

-Obojętnie które z nas by coś zrobiło, to zawsze rodzice zwalali to na mnie. W sumie to bardziej tata. Cedric zawsze był ten najlepszy, zawsze. Od samego początku wkurzało to nas oboje i Cedric próbował powiedzieć o tym rodzicom, ale nigdy nie chcieli go słuchać... - odparłam smutno, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Dziewczyny zauważyły to i przytuliły mnie. Dlaczego zawsze przytulanie powoduje u mnie większy płacz?

-Nie przejmuj się tym Caro. Nie jesteś najgorsza, tylko najlepsza. Mało kto potrafi na czwartym roku zmienić człowieka w owada - Wika próbowała mnie pocieszyć i strzałem w dziesiątkę było wspomnienie zamienia Draco w robala. Wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.

>>>

-Nigdy nie znajdę chłopaka! - krzyknęła blondynka, jednocześnie pożerając czekoladki.

-Jak to nie? Masz Freda! Prędzej czy później będziecie razem! - odpowiedziałam, zabierając jej paczkę żelek z rąk. - Co ja mam powiedzieć? Do końca Hogwartu będę miała ksywkę "dziwka".

-No nie przesadzajcie, na pewno kogoś sobie znajdziecie, tak jak ja znalazłam George'a - powiedziała szczęśliwa Ada, na co ja z Wiką posłałyśmy jej mordercze spojrzenie i razem krzyknęłyśmy:

-Zamknij się!

-Pierdolcie się - brunetka wstała i rzuciła się na swoje łóżko, po czym bardzo szybko zasnęła

-Angelina to suka, tak samo jak Lucy - zauważyłam, co Wika potwierdziła kiwnięciem głowy. - Może to jakaś rodzina?

-Rodzina, w której są fałszywe suki odbierające chłopaków - dokończyła blondynka.

-Tak! Dokładnie tak! Gdyby nie Angelina, to ja ci mówię, że ty i Fred bylibyście już dawno razem - dopiero gdy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że nie powinnam o tym mówić. - Znaczy... Prawdopodobnie... Może... Nie wiem? Może też już chodźmy spać. I nie zadawaj pytań.

-Co? - zapytała zdezorientowana. Zignorowałam to, żeby nie wygadać jeszcze więcej i po prostu położyłam się spać.

-Dobranoc!

-Caroline, mów o co ci chodziło! - zażądała Wika.

-Dobranoc!

Perspektywa Olivera

-Czy ty w ogóle śpisz? - zapytał Percy, podnosząc wzrok znad książki.

-Caroline była dzisiaj jakby smutna. Ona bardzo rzadko jest smutna. Bardzo... - odpowiedziałem sztywno, patrząc w sufit.

-Może w końcu byś się ruszył i z nią pogadał? - zaproponował rudzielec.

-Gdyby to było takie łatwe... - westchnąłem i obróciłem się w stronę szafki nocnej, na której stało zdjęcie, na którym stoję za Caroline i przytulam ją. Za każdym razem, gdy patrzyłem na te zdjęcie po zerwaniu coś we mnie pękało. Wiedziałem, że to moja wina i to wszystko przeze mnie. Rozumiałem dlaczego ze mną zerwała. Miała powód.

-No ale łatwe było pocałowanie jej w pociągu - zauważył mój przyjaciel. Jak zawsze daje bardzo słuszne uwagi, w bardzo dobrych momentach. Posłałem mu mordercze spojrzenie, jednak on się tym nie przejął i brnął dalej. - I tak w ogóle, to dlaczego zadajesz się z tą Lucy? Nie widzisz jaka ona jest chamska dla Caroline i jej przyjaciół od pewnego czasu?

-Chamska? O czym ty mówisz? - zapytałem oburzony. Nie rozumiałem o co wszystkim chodziło z Lucy. Nie była taka zła. Co prawda czasem była trochę nachalna, ale bez przesady. Caro też bardzo często narzekała na nią, ale zazwyczaj to ignorowałem.

-Specjalnie przytula się do ciebie, gdy Diggory jest w pobliżu, przez co potem jest smutna. Fred i George powiedzieli mi, że ostatnio obrażała Wikę i sam słyszałem jak obrażała George'a i Adę.

-Oh, nie przesadzaj. Mówisz tak, bo chcesz, żebym się do niej zraził, ale nie mam do tego powodów.

-Ja nie chcę cię zrazić, tylko ostrzec.

-Ostrzec? Przed czym? Przed niewinną Puchonką, na dodatek młodszą ode mnie? - zakpiłem z słów chłopaka.

-Widzisz to, co chcesz widzieć, a nie to, co jest prawdą - zakończył i wrócił do książki. Może miał rację, że powinienem był z nią pogadać? Teraz albo nigdy. Szybko wyszedłem z dormitorium i udałem się do Pokoju Wspólnego mając nadzieję, że właśnie tam znajdę Caroline. I znalazłem. Szła cała zapłakana i wkurzona, nie zwracała uwagi na nic, na nikogo. Nawet nie usłyszała tego, że bliźniacy ją wołali. Już chciałem za nią iść, ale właśnie wcześniej wymienieni rudzielce przeszkodzili mi.

-Ostatnio, jeśli Caro płacze to głównie przez ciebie więc... - zaczął George, a zaraz dokończył Fred.

-Nie sądzimy, aby pójście za nią było najlepszym pomysłem - ostatni raz rzuciłem okiem na miejsce gdzie ostatnio widziałem Diggory i wróciłem do swojego dormitorium.
Brawo Oliver.
Sprawiasz, że miłość twojego życia płacze.

Perspektywa Wiktorii

Szłam sobie spokojnie korytarzem, gdy nagle zostałam zaatakowana. Dosłownie ktoś się na mnie rzucił. Może gdyby nie to, iż pamiętałam kto zaczął chodzić do Hogwartu w tym roku to bym się przestraszyła.

-Ile masz dzisiaj lekcji? - to było pytanie, które zadawała dzień w dzień.

-Więcej od ciebie - bo tak było zawsze.

-Aha - spojrzała do przodu, ponieważ usłyszałyśmy krzyki. Obrażały one bliźniaków, więc wiadomo, że coś zrobili, lecz zapewne zapomnieli o sposobie w jaki mieli uciec bądź się skryć. Nagle wybiegli zza zakrętu i niech się cieszą, że szybko biegali.

-Pomóż - poprosili, próbując się za mną schować, a Martha zrobiła zirytowaną minę.

-Siódmoklasista z Ravenclaw - obwieścił George.

-To lepiej uciekajcie, bo ja wam tutaj nie pomogę. W lewo, już - wystartowali jak petardy, na ich szczęście Krukon dopiero wtedy się pojawił. Kondycja nie była twoją mocną stroną, hmm?

-Gdzie oni pobiegli? - spytał Marthy zamiast mnie, bo wiedział, że powiem mu złą drogę.

-W lewo - ruszył, a gdy powoli znikał blondynka krzyknęła sfrustrowana. - W moje lewo imbecylu! - zaśmiałam się, lecz on nie usłyszał jej słów.

-Hejka - obok mnie pojawił się Zachary. - Jak tam drugi tydzień szkoły młoda? - wychylił się do przodu z uśmiechem. Posłała mu mordercze spojrzenie, a on tylko się zaśmiał. - Widziałem cię parę razy w Pokoju Wspólnym, gdy uspokajałaś innych przestraszonych pierwszoroczniaków - zarzucił rękę na moje ramię. - Więc wcale nie jesteś taka wredna na jaką wyglądasz.

-Ktoś cię prosił o zdanie? Kim ty w ogóle jesteś? Jej chłopakiem czy co? - zlustrowała nas wzrokiem, więc dźgnęłam ją palcem w bok. - W sumie - pokiwała głową. - Ładnie razem wyglądacie.

-Jestem jej przyjacielem - stwierdził nadal uśmiechnięty.

-Aha. A w ogóle? Ma jakiegoś chłopaka, ale nie chce mi o tym powiedzieć? - na jej twarz wstąpił pedofilski uśmieszek.

-Jeszcze nie, jak coś się zmieni to cię poinformuję - zaśmiał się lekko.

-Obiecaj.

-Obiecuję - położył wolną dłoń na sercu, po czym uścisnęli sobie ręce w umowie.

-To do zobaczenia - przyspieszyła kroku, po chwili znikając za rogiem, a ja byłam jak 'Co'.

-Jesteś pierwszym moim znajomym, który tak szybko zdobył jej sympatię lub w ogóle ją zdobył - pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Jak?

-Może mam jakiś dryg.

-Będziesz chrzestnym moich dzieci - spojrzałam na niego.

-Fryderyka.

-Oczywiście - zaśmialiśmy się, a będąc na skrzyżowaniu musieliśmy pójść w różne strony. - Miej oko na Marthę, okej?

-Oczywiście - rzekł, po czym na pożegnanie przytulił mnie krótko i odszedł.

Ogłoszenia parafialne
PolsatkaTv wielbmy ją .
Minęło ileś tam rozdziałów od pierwszego "spisywania" czytelników, którzy rzeczywiście interesują się moją książką, więc chciałabym to zrobić ponownie. Tym razem napiszcie 'Oczywiście' Dzięki za przeczytanie, do następnego 🧡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top