Rozdział 37
Perspektywa Wiktorii
-Przyjaźnisz się z moją córką?
-Emm, raczej jesteśmy koleżankami - wytłumaczyłam matce Penelopy. Jak strzała weszła do Skrzydła Szpitalnego podczas, gdy próbowałam zdziałać coś chanteomagią, ale na szczęście nic nie zauważyła.
-Skoro nie jesteś nikim ważnym dla niej to proszę wyjść - zmarszczyłam czoło i pokiwałam głową, bo co innego miałam niby zrobić? Przez drzwi weszła McGonagall, a Pani Clearwater zaczęła się awanturować. Poszłam do pielęgniarki i usiadłam na krześle, patrząc co robi, żeby przeczekać nagłą wizytę.
-I co? Nie działa? - zapytała, nie patrząc na mnie.
-Próbuję już na trzeciej osobie - żachnęłam i zdjęłam okulary.
-Wiedziałaś, że to wcale nie musi być skuteczne, więc teraz mi się tutaj nie załamuj - odwróciła się w moją stronę, w ręku trzymając kilka buteleczek. Przytaknęłam lekko głową wzdychając i z powrotem zakładając szkła.
-Proszę Pani ja miałam taką nadzieję, że ta cała moc w końcu się przyda, a tutaj oczywiście klapa. Po co mi to skoro nie mogę nawet odpetryfikować drugiego człowieka? - nie odpowiedziała, czytając jakąś kartkę. Schowałam dłonie do kieszeni, sprawdzając godzinę na zegarze ściennym, 16:31.
-Może za mało ćwiczysz - sięgnęła po pióro. - Idź dalej próbować - wstałam bez słowa i wróciłam do części z łóżkami, rozglądając się za psorką, ale jej tam nie było. Ponownie znalazłam się przy Puchonce i złapałam ją za rękę.
>>>
-Oo, jesteś - po nieudanych próbach z chanteomagią wyszłam ze szpitala, gdzie czekały na mnie dziewczyny.
-Wika, dzisiaj o dwudziestej jest... - Caroline ucichła, ponieważ Pani Pomfrey wyszła prawie za mną. Odczekała, aż kobieta zniknie z pola widzenia i kontynuowała. - O dwudziestej jest impreza w Pokoju Wspólnym. Siódmy rocznik chce się wystarczająco zabawić przed zakończeniem szkoły i powiedzieli, że każdy mile widziany, oczywiście wszyscy Gryfoni mile widziani.
-Nawet nie mów, że ci się nie chce, bo tak czy siak cię wyciągniemy z dormitorium, siłą oraz czarami jak będziesz się stawiać - zagroziła Ada.
-Po co od razu ta przemoc?
-Ciebie nic innego nie zmusi do wyjścia - stwierdziła z powagą, mrugając szybciej.
-Nie wiem co powiedzieć - poprawiłam torbę na ramieniu, po czym ruszyłyśmy do dormitorium na "przygotowania". W Pokoju Wspólnym na kanapach siedziała grupka siódmoklasistów i z tego co usłyszałam ustalali coś na temat imprezy.
-Hej, dziewczyny! - głos jakiegoś chłopaka zatrzymał nas tuż przy schodach. - Przyjdziecie dziś wieczorem?
-Tak - odpowiedziała Caroline.
-A będziecie pić?
-Ta - tym razem odezwała się Ada.
-No widzicie? Trzeba załatwić więcej, inaczej nie wyrobimy z tym wszystkim i... - powrócił do dyskusji, więc wspięłyśmy się na górę.
-Co ja mam ubrać? - Kimberly otworzyła szafę i założyła ręce na piersi.
-Masz chyba same czarne ubrania, więc pod względem kolorystyki może lepiej nie wybierajmy, bo jeszcze pogubimy się w odcieniach czerni - stanęłam obok niej, wypuszczając powietrze buzią. - Okej, emm... Zobacz to - wyjęłam jedną z bluzek. - To - następnie spodni. - No a resztę się dobierze później.
-Spoko - mruknęła, a ja rzuciłam okiem na swoje ubrania i w tamtym momencie przydałby mi się Zachary, który zawsze wiedział co mam ubrać.
-Ja ubieram tę granatową bluzę i dżinsy - obwieściła okularnica. Na szybko spojrzałam na to co trzyma w rękach. Uznałam, że nie mam zamiaru nikomu zaimponować swoim wyglądem, bo niby po co?
-A gdzie są moje wszystkie bluzy?
-No ostatnio tylko w nich chodziłaś, więc leżą gdzieś brudne - załkałam sztucznie i rzeczywiście, po bluzach ani śladu.
-A ta? - Ada trzymała w rękach fioletową, z daleka wyglądała na czystą. - Nie śmierdzi i nie jest upaćkana krwią twoich wrogów.
-Ale jest Freda - rzekłam. Chyba głupie byłoby ubranie jej, ale co mnie obchodziło zdanie innych?
-Jebać go - rzuciła mi ją prosto do rąk. - Oraz to, że Angelina może się doczepi.
-Pewnie nawet nie wie, że on taką ma - zaśmiała się Caroline. Po półtorej godziny ogarnęłyśmy się, bo to jeszcze umycie włosów, a to jakieś inne bzdety.
-Możecie już iść - zaczęłam rozczesywać włosy już piąty raz, a one nawet nic nie odpowiedziały, po prostu wyszły. Przyjrzałam się sobie w lustrze i po głębokim wdechu powoli opuściłam dormitorium. Ledwo zeszłam ze schodów, a już ktoś wbiegając, trącił mnie ramieniem. Obejrzałam się wkurzona za siebie, tą osobą była Angeliną. Spojrzałam w stronę imprezy i w oczy rzuciły mi się lekko śmiejące się Caroline oraz Ada. - Zrobiłyście jej coś? - zapytałam, podchodząc do nich.
-My? Ależ skąd - zaprzeczyła Kimberly, przenosząc wzrok na ludzi wokół nas.
Perspektywa Freda
Zobaczyłem Angelinę wbiegającą po schodach, ale postanowiłem się tym szczególnie nie przejmować. W tłumie dostrzegłem ciemne włosy Diggory, więc poszedłem w tamtą stronę z dwoma butelkami. Tak jak obstawiałem razem z nią stały Ada oraz Wiktoria. Wcisnąłem tej drugiej jedną z butelek i uśmiechnąłem się na widok mojej bluzy.
-Nigdy jej nie odzyskam, co? - pociągnąłem za kawałek materiału, a ta spojrzała na mnie wzrokiem, który odpowiadał mi na to pytanie.
-A chcesz ją odzyskać?
-A chcesz ją zatrzymać? - uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i upiła łyk piwa kremowego, na tym jednak skończyła się jej przygoda z piciem.
-A dlaczego odpowiadasz pytaniem na pytanie? - odstawiła butelkę, zakładając włosy za ucho.
-A dlaczego by nie? - uniosła jedną brew, ale zaśmiała się po chwili. - Nie przyszłaś tutaj z własnej woli, prawda?
-Trochę tak, trochę nie - rozejrzała się, po drodze obdarzając kogoś uśmiechem. Coś kazało mi również spojrzeć w tamtą stronę i jakoś tak dziwnie ulżyło mi, gdy zobaczyłem, że to tylko Oliver, który obejmował ramieniem Caroline i rozmawiał ze znajomymi. Zdziwiłem się, jednak obok nas rzeczywiście nie było ani Diggory ani Kimberly. - Ukochana ci uciekła, więc co będziesz robić cały wieczór? - usiadła na podłodze, opierając się o tył kanapy.
-Zapewne spędzać czas z tobą - wzruszyłem ramionami, siadając obok niej.
-Aż mi się miło zrobiło - ten uśmiech wyglądał strasznie sztucznie. - Mam nadzieję, że nie będą się brać za Ognistą.
-Różnie z nimi bywa.
-Potańczmy zanim ludziom zacznie odbijać i nie będzie miejsca - wstała, ja zaraz po niej.
-A więc chodź - złapałam ją za rękę i z jej dziwnego humorku przeszła w kompletny odjazd. Zaczęło odwalać jej niemiłosiernie, a śmiała się nawet z tego jak ludzie chodzą. Nie wiem ile "tańczyliśmy", ale reszta uczniów przejawiała oznaki procentów we krwi, więc wróciliśmy na swoje miejsca na podłodze. Przez następną godzinę, dwie (szczerze mówiąc tego też nie wiem, straciłem poczucie czasu) rozmawialiśmy o wszystkim śmiejąc się do łez i czasami tarzając się po tej podłodze jak niedopowietrzone foki.
-A wiesz że - nie mogła przestać się śmiać przez co ani trochę jej nie rozumiałem, ale mi też odbijało dlatego przytakiwałem z głupim uśmiechem. - Nie pamiętam co chciałam powiedzieć - pokręciła głową. Usłyszałem gwizdy, więc i ja i Wika wyjrzeliśmy, żeby zobaczyć co się działo. - O kurwa - zaśmiała się, otwierając szerzej oczy. Mój bliźniak stał na stole, nie wiem czy tańczył czy odprawiał rytuały, a po chwili podał rękę Adzie, aby mogła stanąć razem z nim. Objął ją w pasie z wielkim uśmiechem, nachylił się nad nią i pocałował tak namiętnie, że chyba nigdy wcześniej nie widziałem ich w "takim stanie". Gwizdy oraz klaskanie stały się głośniejsze, a jakaś siódmoklasistka wydarła się.
-Wypijmy za to, żebyśmy jutro nie umarli na kaca! I oczywiście za tą piękną, otaczającą nas miłość - wskazała na Adę i George'a, po czym uniosła butelkę jakiegoś alkoholu. - Na zdrowie! - połowa ludzi napiła się razem z nią, a Wika z powrotem usiadła. Spojrzała na mnie, a ja chciałem coś sobie zrobić za to, że kolor jej oczu w dalszym ciągu wywoływał u mnie te walone uczucie. Samo ciągnęło mnie do niej i naprawdę nie mam pojęcia kiedy nasze twarze zbliżyły się do siebie na odległość stykania się nosami. Oblizałem usta, po czym położyłem jej dłoń na policzku, do pocałunku, stety bądź niestety, jednak nie doszło.
-A co tu się wyprawia? - głowa Caroline wyskoczyła zza rogu kanapy i sądzę, że była tak samo zdziwiona jak my. - Merlinie, mnie tu nie było, okej, wróćcie do tego co zamierzaliście robić - powróciłem twarzą do Roger, która... Nie mam pojęcia co czuła. Ja za to czułem się okropnie, dziwnie, ale też czułem podekscytowanie i przyspieszone bicie serca.
-Przepraszam - powiedzieliśmy tak równo, jak wstaliśmy. Zgarnąłem brata, a po chwili leżałem już w łóżku, myśląc co ja prawie zrobiłem. Miałem dziewczynę, nie mogłem tak nagle całować byłej miłości. Choć... Czy aby na pewno byłej?
Perspektywa Wiktorii
-Zach, pomożesz? - bycie niskim jest chujowe. Odwróciłam się, chłopak zamyślony siedział i patrzył w podłogę. - Zdejmij mi książkę, bo nie dosięgam - nie wiem czy nie słyszał, ale nie jestem cierpliwa. - Ziemia do Zachary'ego - powiedziałam głośniej. W końcu spojrzał na mnie z pytającą miną. - Ściągniesz mi książkę z półki?
-Ta, pewnie - wstał z dziwną miną, sięgając po moją zachciankę.
-Mogłabym wejść na krzesło, ale nadal mam siniaki po ostatniej próbie - uśmiechnęłam się, gdy podał mi ją i spojrzałam na niego.
-O czym to? - wskazał na nią, bawiąc się swoimi palcami.
-A nie wiem, tytuł mnie zaciekawił - otworzyłam ją, jednak przeczytanie opisu nie dało mi odpowiedzi. - Mam nadzieję, że nie o czymś dziwnym tak jak ostatnio. Tak w ogóle to co się stało? Dziwnie się zachowujesz.
-Nie to... Nic ważnego.
-Nie okłamuj mnie Zach - wbiłam mu palec w brzuch, ale jakoś bardzo go to chyba nie bolało.
-Dobra. Wika, ja chcę... Muszę Ci coś powiedzieć - przegryzł wargę, wyraźnie czymś strapiony.
-No to mów.
-Nie tutaj - rozejrzał się i złapał mnie za rękę. Ledwo chwyciłam moją torbę leżącą na krześle.
-Nie zapominaj, że mam nogi krótsze od ciebie i nie mogę stawiać takich dużych kroków.
-Przepraszam - zmieszał się, lekko zwalniając. Minęliśmy kilkoro uczniów, którzy szeptali do siebie na nas widok, ale naprawdę miałam to gdzieś.
-Ciekawe czy wśród wszystkich uczniów krąży plotka o tym, że jesteśmy razem.
-Oby - mruknął cicho, zapewne myśląc, że tego nie usłyszę. Przepraszam bardzo, ale jakie "Oby". Szliśmy długo, bo ciągnął mnie do naszego miejsca pod drzewem na końcu Błoni i po dotarciu tam miałam dosyć tak szybkiego chodzenia.
-A więc? Co jest takiego ważnego, że musiałeś mnie zaciągnąć aż tutaj? - zaśmiałam się pod nosem, a on głośno wypuścił powietrze. - Nie stresuj mnie tą ciszą.
-Podobają mi się chłopcy - spojrzał mi w oczy, mózg mi się na chwilę zawiesił.
-Co?
-Powiedziałem Ci to, bo jesteś najbardziej tolerancyjną osobą jaką znam i której ufam, nie załamuj mnie teraz - wydusił na jednym wdechu, chyba będąc bliskim płaczu, jego słowa w końcu do mnie dotarły. Nie wiedziałam co powiedzieć, a najlepszym sposobem na przekazanie tego, że to nic nie zmienia między nami i że akceptuję go w pełni, było przytulenie go. Na początku po prostu głęboko oddychał, lecz pół minuty nie minęło jak popłakał się, chowając twarz w moich włosach.
-Dlaczego płaczesz? - zapytałam chwilę później.
-Bo mój ojciec nawet podobnie nie zareagował - przełknął ślinę i wytarł łzy w bluzkę. - Nakrzyczał na mnie, że zhańbiłem ród i że on nie chce takiego syna i...
-Spokojnie - szepnęłam ponownie, trzymając go w ramionach.
-Mama mnie akceptuje, ale co z tego skoro to ojciec mnie wychował i w ogóle, a nasze relacje teraz kompletnie się przeze mnie popsuły, nie mogę... - nie dokończył, bo głos mu się złamał i przez następne kilkanaście minut słowa nie pisnął. Gładziłam go po dłoni, patrząc na jezioro.
-Cieszę się, że mi to powiedziałeś. Czy ktoś jeszcze wie? - przeskanowałam wzrokiem Błonia, aby sprawdzić czy nikt ciekawski się nam nie przygląda.
-Nie i niech tak pozostanie. Już wolałbym, aby myśleli o nas jako o parze, a nie żeby wiedzieli, że jestem tym kim jestem - to zabrzmiało jakby był nie wiadomo kim.
-Dobra. A i... Od kiedy? - pewnie długo musiał się z tym zbierać po rozmowie z ojcem.
-Gdzieś od końca zeszłego roku szkolnego - wzruszył ramionami. - Nie wiem jak to się stało. Po prostu puff - upozorował rękoma mały wybuch. - I jestem gejem - zaśmiał się, zaczesując włosy do tyłu.
-Nigdy bym nie pomyślała - spojrzałam w niebo, wzdychając. Chyba naprawdę musiałam być ślepa skoro nie widziałam czegoś takiego.
-Dziękuję.
-Za co? - zmarszczyłam brwi, poprawiając okulary.
-Za to, że jesteś i mnie akceptujesz. Dziękuję.
Perspektywa Caroline
-Tego ciula znowu nie ma u siebie i zapewne rozmawia z tą całą Row, bo co tam własna dziewczyna, no nie? - trzasnęłam drzwiami.
-Mówisz o Oliverze, prawda? - zapytała Wika, unosząc głowę, by na mnie spojrzeć.
-A o kim ja mogę mówić? - westchnęła, odkładając herbatę na stolik.
-Są na naszym piętrze - założyła włosy za ucho, nie patrząc na mnie więcej.
- Percy ma dzisiaj obchód, co nie? Muszę iść do biblioteki.
-Co?
-Huncwoci - uniosła mapę, a ja bez żadnego słowa wyszłam z dormitorium. Zanim zdążyłam ich wypatrzeć zatrzymałam się, by uspokoić się i poprawić ubrania. Nie wiedziałam gdzie dokładnie będą, więc musiałam iść dość powoli, żebym jakimś cudem ich nie minęła. W końcu w oddali zauważyłam platynowe blond włosy Lucy i ostatni raz wypuściłam powietrze buzią. Tylko nerwy na nią traciłam. Byłam już dosyć blisko i chyba dzięki Bogu. Ta mała szmata chciała go pocałować, ale Oliver w porę się odsunął. Czułam się jak kuźwa wulkan, który zaraz miał eksplodować.
-No tobie chyba już do reszty się coś popieprzyło w tej pustej główce - odezwałam się, pchając ją jeszcze bardziej z dala od niego. - Jesteś aż tak tępa, że trudno ci pojąć niektóre fakty?
-Przepraszam bardzo, jakim prawem mnie obrażasz? - jej zirytowana buźka przyprawiała mnie o mdłości.
-Słyszysz siebie? Właśnie próbowałaś go pocałować, takim prawem cię obrażam - poczułam rękę Olivera na swoich plecach, podczas gdy ona przewróciła oczami.
-Gówno wiesz o tym co próbowałam... - nie miałam zamiaru słuchać jej bezsensownego gadania.
-Wara od mojego chłopaka suko! - prychnęła pod nosem, a ja złapałam za tą jego rękę na moich plecach. Powiedziałabym, że ciągnęłam go w stronę wejścia do PW, lecz sam szedł prawie szybciej ode mnie.
-To było bardzo podniecające, wiesz? - mruknął mi do ucha ze znaczącym uśmieszkiem. - To jak po niej pojechałaś i w ogóle ta scena zazdrości - miałam ochotę go opieprzyć, ale ten ton jego głosu uginał pode mną kolana. - A tak ogółem to ta obścisła bluzka ładnie na tobie leży - dziwnie na nas patrzyli, gdy szliśmy w stronę schodów, ale to tylko i wyłącznie wina Wooda. - Chociaż sądzę, że lepiej byłoby ci bez niej - przycisnął mnie do drzwi od razu jak weszliśmy do pokoju i zaczął całować.
-Jestem na ciebie wkurwiona - powiedziałam, patrząc mu w oczy.
-Krzycz, bij, całuj, nie wiem. Rób ze mną co chcesz - wyszeptał, zdejmując bluzkę. Mimo, że nie raz go takiego widziałam to jednak dodając do tego ton głosu, ten uśmieszek, w sposób jaki mnie dotykał i moje mieszane uczucia w tamtym momencie powstawała mieszanka wybuchowa znana pod nazwą "pieprzone pożądanie". - Cokolwiek - włożył dłonie pod moją bluzkę, zaczynając mnie całować i w ogóle nie byłam temu przeciwna, bo, no kurwa, nie oszukujmy się, chciałam wtedy, żeby dalej ściągał z siebie ubrania. - Caro... - prosił o pozwolenie na zdjęcie ze mnie koszulki, ale nie musiał nawet dokańczać zdania, ponieważ od razu pokiwałam głową. Zrobił to delikatnie, po chwili rzucając ją gdzieś w bok i wręcz zjadając mnie wzrokiem, co było trochę krępujące, więc przyciągnęłam go do siebie i zatopiłam w jego ustach. Zjechałam rękoma po jego torsie, zahaczając o materiał spodni chłopaka. Przerwał pocałunki, spoglądając mi w oczy. - Caroline nie wiem czy jesteś w pełni świadoma i czy wiesz do czego to zmierza, ale my nic nie musimy robić... - mówiłby dalej jednak zbyt dużo myślenia też się czasem źle kończy.
-Ollie. Chcę, chcę i jeszcze raz chcę cię, całego - cmoknęłam jego szyję w kilku miejscach, a on jeszcze raz przyjrzał się mojej twarzy. Przegryzłam jego wargę, przyciskając nas do siebie i Merlinie, co to za uczucie. - Kocham cię.
-Ja ciebie też - odpowiedział, znajdując guzik od moich spodni.
Nierozsądne? I to bardzo, ale nie mogłam się powstrzymać.
Ogłoszenia parafialne
Ja tylko to tutaj zostawię
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top