Rozdział 2

Perspektywa Wiktorii

-Na Pokątną! - rzekłyśmy, po czym buchnął zielony ogień. Niestety, najwidoczniej źle wypowiedziałyśmy "Pokątna", ponieważ miejsce, w którym się znalazłyśmy, ani trochę nie przypominało tej kolorowej i pełnej od ludzi uliczki.

Pomimo tego, że było południe, wokoło był mrok, można było też powiedzieć, że jakby zrobiło się zimniej. Rozejrzałyśmy się i od razu było widać, że chyba nikt za bardzo nie dbał o to miejsce. Poniszczone chodniki, odpadający tynk od ścian, pełno pajęczyn i kurzu, co dało się we znaki. Kichnęłam, całkiem głośno, czym najwyraźniej przestraszyłam Adę, bo wzdrygnęła się lekko.

-Gdzie my jesteśmy? - spytała, otwierając szerzej oczy i marszcząc brwi.

-Nie wiem, ale chcę stąd jak najszybciej uciec - obwieściłam, po czym zaśmiałam się lekko pod nosem z tego, że bałyśmy się jakiejś zwykłej, starej uliczki. - Może spytajmy kogoś jak stąd wyjść? - powiedziałam i wciągnęłam smarki, lekko przecierając nos. Ada potrząsnęła głową na znak zgody i rozejrzała się jeszcze raz. W pewnym momencie wlepiła wzrok w jakiś punkt, przy tym kiwając głową, najwyraźniej chcąc wskazać mi obiekt, który przyciągnął jej uwagę. Ruszyła w tamtą stronę szybkim krokiem, a ja za nią. Stanęłyśmy przy jakiś dwóch starszych czarownicach.

-Dzień dobry - zaczęła Ada, z miną jak najbardziej poważną. - Chciałabym spytać jak dojść na ulicę Pokątną - kobiety w końcu zwróciły na nas uwagę, odwracając lekko głowę w naszą stronę. Mogły się nie odwracać. Zmarszczki na całej twarzy, ogromne pieprze w kilku miejscach oraz kilka blizn, niektóre były ledwo widoczne, a niektóre wyglądały, jakby dopiero co powstały. Szare, zniszczone włosy oraz staromodne szaty wskazywały na to, że owe kobiety mają około siedemdziesięciu lat. Patrzyły na nas chwilę z wyraźną złością, że ktoś zakłóca im spokój, jednak w końcu jedna z nich uśmiechnęła się i wstała.

-A co, źle wam tutaj? Wejdźcie na herbatkę, porozmawiamy trochę - westchnęłam lekko, próbując wymyślić coś na szybko. Taki tekst nie wróżył nic dobrego.

-Dziękujemy, ale spieszy nam się trochę - mój udawany żal był perfekcyjny. - Wskaże nam Pani tę drogę? - spytałam tak bardzo przesłodzonym głosem, że aż niedobrze mi się zrobiło.

-Nie sądzę, iż to wam się przyda - druga kobieta wstała i skierowała różdżkę w naszą stronę. Tego mi właśnie brakowało, uprowadzenia przez jakieś stare baby. Nieco zestresowana, kątem oka spojrzałam na Adę, w której oczach zauważyłam rozbawienie. Zdziwiłam się, nie powiem, ale gdy zauważyłam, że nad głowami kobiet wiszą doniczki na linkach, a sznurek, który spowodowałby ich spadnięcie, jest na wyciągnięcie jej ręki, mimowolnie się uśmiechnęłam. To się nazywa szczęście w nieszczęściu.

-Co się tak szczerzysz, co? Za chwilę nie będzie ci tak do śmiechu - wysyczała i gdy już otwierała usta, aby wypowiedzieć jakieś zaklęcie, Ada szybko pociągnęła za sznurek, przez co doniczki z jakimiś chwastami spadły na ich głowy. Chwyciłam rękę nieco zdziwionej przyjaciółki (chyba dlatego, że jej plan wypalił) i pobiegłam w pierwszą, lepszą uliczkę. Gdy odbiegłyśmy trochę, wybuchnęłyśmy śmiechem, spoglądając na siebie.

-Widziałaś ich miny? - ledwo zapytała Ada, a zza zakrętu wyskoczyły te same kobiety, tyle że z ziemią we włosach. Rzuciłyśmy się do biegu i biegłyśmy tak może pięć minut, gdy zauważyłam, że uliczki zaczęły się robić kolorowe, a za nami już nikogo nie ma.

Nie udało nam się jednak pokonać kolejnych metrów, bo wpadłyśmy na coś, a raczej na kogoś. Dosłownie z hukiem runęłyśmy na ziemię. Spojrzałam na nasze „przeszkody", lecz nie widziałam ich twarzy, gdyż słońce znajdowało się akurat za ich głowami.

- Coś was goni czy jak? - odezwał się jeden z nich. Spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy histerycznym śmiechem, chociaż to wcale nie było tak zabawne. Obydwoje podali nam dłonie, aby pomóc nam wstać, a gdy wstałyśmy, mogłam dokładniej przyjrzeć się tym dwóm postaciom. Z mojej twarzy zniknął uśmiech, oniemiałam, spoglądając na niego.

-Ej, ej, nie zakochuj mi się tu - brunetka pomachała mi ręką przed oczami, co dopiero po chwili do mnie dotarło.

-Co... ja...nie - jąkając się lekko, skierowałam głowę na Adę, cały czas czując na sobie wzrok owego chłopaka. Myślałam, że pewnie już chciał uciec, ale z grzeczności dalej tam stał.

-Dobra, dobra - mówiła, chichocząc w swoje buty, po czym podniosła głowę i uniosła parę razy brwi. - Tak w ogóle - tutaj zwróciła się do chłopaków - jestem Adrianna Kimberly, a to Wiktoria Roger - wskazała głową na mnie, a ja dopiero teraz mogłam bardziej przyjrzeć się naszym „ścianom". Od razu stwierdziłam, że są to bliźniacy, trudno było nie zauważyć. Mieli rude, krótko ścięte włosy, którym towarzyszyły liczne piegi na polikach i w ich okolicach. Byli od nas wyżsi, w sumie tak jak większość ludzi. Mimo tego, że są bliźniakami, widać było kilka różnic, których nie umiałam dokładnie określić.

-Ja jestem George Weasley, a to, jak chyba zdążyłyście zauważyć, mój brat bliźniak, Fred Weasley. A teraz, powtarzając moje pytanie, coś was goniło czy jak?

-Może przejdźmy się, bo to dosyć pokręcone - powiedziałyśmy równo, po czym ruszyłyśmy w stronę sklepu Madame Malkin, by w końcu zacząć nasze zakupy. Opowiedziałyśmy rudzielcom całą historię, trochę o sobie więcej informacji i po zakupieniu szat, ruszyliśmy w stronę Ollivandera.

-No, to chyba tyle o nas, teraz wasza kolej - stwierdziła Ada i spojrzała na George'a.

-No to szykujcie się na...

-Wykład...

-O tematyce...

-Dwóch najprzystojniejszych chłopaków...

-Na Ziemi - z powagą mówili na zmianę, a my wybuchnęłyśmy po raz kolejny śmiechem. - No co? - powiedzieli znowu równo, udając obrażonych.

-Dobra, słuchamy, mówcie - rzekłam, po czym obdarzyłam Freda wyczekującym wzrokiem.

Nie powiem, trochę zdziwiło mnie to, że można mieć tyle dzieci. Gdy chłopcy skończyli opowiadać historię swojego życia, ruszyliśmy na lekki odpoczynek, czyli na lody. Usiedliśmy przy jednym ze stolików i zaczęliśmy dyskutować na temat Hogwartu, m.in. o tym, do jakiego domu chcielibyśmy zostać przydzieleni.

-My, jak wszyscy w naszej rodzinie, będziemy w Gryffindorze - odrzekł George, spoglądając na brata, który z poważną miną kiwnął głową.

-Skąd taka pewność, że będziecie? - Ada spoglądała to na jednego to na drugiego.

-To oczywiste, że tam trafimy. Nie wierzysz w naszą męskość? - odpowiedział Fred, wycierając plamkę, która pojawiła się na jego zielonej koszulce z powodu roztapiania się loda. Najwyraźniej znowu za długo na niego patrzyłam, bo Ada szturchnęła mnie łokciem.

-Ja chciałabym trafić do Gryffindoru, ale w Hufflepuffie też bym się pewnie odnalazła - powiedziała, odgarniając włosy za ucho. - No, a teraz ty się pochwal, gdzie byś chciała być - wbiła mi palec w policzek, co dosyć często robiła.

-Każdy dom mi odpowiada - wzruszyłam ramionami i spojrzałam na jakąś panią wychodzącą ze środka kawiarni, po czym z powrotem przeniosłam wzrok na moich nowych znajomych.

-No to wszyscy będziemy w Gryffindorze - George klasnął w dłonie i obejrzał się za nas. - Jacyś ludzie idą w naszą stronę - pół szepnął, a my automatycznie się odwróciłyśmy i ujrzałyśmy naszych rodziców z pełnymi torbami zakupów. Na ich twarzach można było dostrzec złość pomieszaną z troską, chociaż w sumie nie dziwiłam się im. Moja mama podeszła szybkim krokiem do naszego stolika, chwilę po niej Pani Kimberly, a za nią jej mąż.

-Gdzie wyście były? Wszędzie was szukaliśmy - zaczęła moja mama, a ja wstałam i położyłam jej dłonie na ramionach.

-Spokojnie, pewnie źle wypowiedziałyśmy nazwę ulicy i znalazłyśmy się na, nie do końca wiem gdzie, ale już jest dobrze - moja powaga z jaką wypowiedziałam te słowa trochę mnie rozśmieszyła, ale szybko się opamiętałam.

-Tak, tak - pokiwała głową, po czym spojrzała na bliźniaków. - A oni to?

-Nasi nowi znajomi, Fred oraz George Weasley - po kolei wskazałam na nich ręką, a oni wstali i kiwnęli głowami na 'dzień dobry'.

-Dobrze, żegnajcie się powoli, musimy wracać. Kupiłyście sobie różdżki i szaty, prawda? - spytał Pan Kimberly, a my kiwnęłyśmy twierdząco głowami. Odstawili wszystkie torby przy naszym stoliku i poszli pooglądać witryny sklepowe, a w przypadku pana Gracjana - kupić lody.

-No, to musimy się chwilowo pożegnać - obwieściłam, odwracając się w ich stronę.

-Będziemy na was czekać na stacji - powiedział Fred.

-A jak nie na stacji to już w pociągu - rzekł George i posłał nam lekki uśmiech. Chciałam coś powiedzieć, ale zauważyłam, że Ada oraz George patrzą na siebie z uśmieszkami.

-Ej, ej, nie zakochuj mi się tu - pstryknęłam jej palcami przed twarzą, a ta nawet nie mrugnęła. O Merlinie.

-George, ty też mi się lepiej nie zakochuj. Boję się, co by się mogło stać, gdybyście się pokłócili czy coś - rzekł Fred, po czym spojrzał na mnie rozbawiony. - W najlepszym przypadku zostałbyś obdarty ze skóry - wybuchnęłam śmiechem, co najwidoczniej ich wybudziło, bo spojrzeli na mnie równo.

-Nie, w najlepszym przypadku byłaby to śmierć przez zaklęcie niewybaczalne - stwierdziłam, a Ada i George wytrzeszczyli oczy.

-O czym wy rozmawiacie? - spytała zdezorientowana Ada.

-O tym, w jaki sposób zginie George - spojrzałam na Freda, który nadal lekko się śmiał w przeciwieństwie do jego brata, który jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy i spoglądał raz na mnie, a raz na Freda. Jeszcze chwilę tak staliśmy, aż w końcu wrócili nasi rodzice.

-Pożegnaliście się? - spytała moja mama, a ja zrobiłam krok w przód i przytuliłam George'a. Gdy jeszcze po kilku wymienionych słowach przytuliłam Freda, poczułam jego piękny zapach cynamonu. Takiego uczucia, jakiego doświadczyłam, się nie spodziewałam i wybiło mnie to z rytmu. Odczepiłam się od niego i spojrzałam jeszcze raz w te oczy, mówiąc ciche „Do zobaczenia". Niechętnie podeszłam do mojej i Ady torby. Gdy ona też się pożegnała, podałam jej jakąś siatkę, która jeszcze leżała na ziemi i ruszyłyśmy za naszymi rodzicami. Nawet nie zorientowałem się, kiedy dotarliśmy do domu, z zamyśleń wyrwał mnie dopiero głos mamy.

-Jeśli chcesz, Ada może dziś u ciebie nocować, ale musisz posprzątać pokój - po tych słowach ruszyłam schodami na górę. - A ty gdzie? Nie odpowiedziałaś mi czy chcesz, czy nie - kontynuowała zdziwiona, a ja, dalej wspinając się po stopniach, odpowiedziałam.

-Idę posprzątać pokój - mówiąc to, potknęłam się i już miałam uderzyć głową o schowek, gdy na szczęście ktoś przytrzymał moje ramiona. Tym kimś okazał się być mój tata - Joseph Roger. Niski 42 latek. Pomimo tego, że za stary jeszcze nie był, na jego głowie rosły siwe włosy. Tak samo jak ja oraz moja mama nosił on okulary. Miał dużą głowę, dosyć okrągłą twarz oraz szeroki nos. Był w Slytherinie i trudno było tego nie zauważyć. - Cześć - mruknęłam, a on dalej uśmiechnięty odrzekł:

-Siedem.

Jeśli on myślał, że to jest zabawne to przykro mi, ale się mylił. Znowu się odezwał, gdy już stanęłam na nogach. - Wyprostuj się, pierś do przodu - miał lekkiego bzika na punkcie takich rzeczy, jednak rzeczywiście wyprostowałam się i poszłam dalej. Doszłam do swojego pokoju, wzięłam piżamę i poszłam się umyć. Gdy w końcu wyszłam z łazienki, zeszłam jeszcze szybko na dół po książkę, którą dostałam od chrzestnej. Zawsze na urodziny oraz święta dawała mi książki.

Gdy już ją znalazłam, wróciłam biegiem na górę, poszłam do swojego pokoju, zgasiłam światło, lecz lampki, które zawiesiłam niegdyś na święta, nadal świeciły się na różne kolory. Wskoczyłam pod kołdrę i zawiesiłam się, próbując sobie przypomnieć, o czym zapomniałam. Szybko ogarnęłam pokój, gdy powoli zaczęły do mnie docierać sytuacje sprzed chwili. Usłyszałam dzwonek do drzwi i wtedy stało się wszystko jasne. Spięłam włosy w kitkę, a do pokoju weszła mi Ada.

-Ja idę do łazienki, włącz jakiś film - rzuciła szybko, ledwo rzucając mi spojrzenie, a ja poszłam po kasety.

>>>

Po obejrzeniu dwóch filmów poprzeglądałyśmy moje albumy i uznałyśmy, że pójdziemy spać. Nie mogłam jednak zasnąć. Wybiła godzina trzecia w nocy, a ja odwróciłam się w stronę przyjaciółki.

-Ada?

Ogłoszenia Parafialne
Wiem, że moment rozmowy między Wiktorią a Josephem w języku angielskim nie miałby sensu, ale po prostu musiałam to tutaj umieścić. Jeśli chcecie wiedzieć - różdżka naszej bohaterki to: Sosna, włos z ogona jednorożca, twarda, 11 cali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top