Rozdział 14
Perspektywa Wiktorii
-Fred, możesz się tak nie wiercić?
-Ciszej.
-Sam bądź ciszej - oburzyłam się szeptem, spoglądając w dół.
-Obydwoje się zamknijcie - wyzwała nas Ada, mordując nas wzrokiem. Wcielanie planów w życie nie zawsze jest łatwe. Tym bardziej, jeśli próbujesz zamontować pudełko ze swędzącym proszkiem nad wyjściem z Pokoju Wspólnego Slytherinu. Sprawdziłam, czy sznurek aby na pewno jest dobrze przymocowany i otworzyłam pudełko, starając się nic na siebie nie rozsypać.
-Fred, chcę zejść - powiedziałam po skończeniu, a chłopak zniżył się, żebym mogła zejść mu z barków.
-Mam nadzieję, że skończyliście, bo chyba ktoś idzie - szepnęła Caroline, stojąc przy ścianie na zakręcie. Zebraliśmy wszystkie nasze rzeczy i dokładnie sprawdziliśmy, czy ktoś jest obecny na korytarzu, a gdy okazało się, że droga jest czysta po prostu wybiegliśmy z lochów.
-Oby działało - rzekł Fred, jednocześnie rozglądając się wokoło.
-Mogłeś spróbować - rzuciłam, patrząc na niego. Chwilę później również na mnie spojrzał, wyrównując ze mną kroki.
-A masz ten płyn, szampon, czy co to tam jest?
-Tak, na pewno - zapewniłam go. Przypomniałam sobie, jak pakowałam go do kufra i prawie mi się wylał.
-W takim razie możemy się wrócić i wypróbować.
-Lepiej chodźmy spać - wtrąciła się Diggory. - Nie mam zamiaru być pół żywa w ciągu dnia - stwierdziła, spoglądając na zegarek na swoim nadgarstku.
W ciszy dotarliśmy do wieży Gryffindoru, gdzie rozeszliśmy się do dormitoriów na te marne dwie godziny snu.
>>>
Na śniadanie poszliśmy jakby nigdy nic, w końcu nie można było dać po sobie poznać, że coś się zrobiło. Usiedliśmy przy stole i obserwowaliśmy, jak pierwsi Ślizgoni wchodzą do Wielkiej Sali, drapiąc się po chyba każdej części ciała. Gdy do sali zawitał młody Malfoy prawie wybuchnęłyśmy z Caroline śmiechem, ale przekształciłyśmy to w nagły atak kaszlu. Trzęsłam się wręcz od środka, gdy zauważyłam mojego brata, który spojrzał na mnie zmarnowany, przegryzłam kostkę przy dłoni, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Po chwili uspokoiłam się, lecz i tak próbowałam nie spoglądać na w stronę Ślizgonów. Odłożyłam dłonie na stół, zastanawiając się nad tym, co zjeść, ale wtedy ktoś rozproszył moją uwagę.
-Co Ci się stało w rękę? - Fred ujął moją rękę, lustrując ją wzrokiem.
-Ćwiczenie chanteomagii - odpowiedziała Ada, zanim ja zdążyłam to zrobić.
-Nie sądzisz, że to brzydko wygląda? - zapytał George, dolewając sobie soku.
-Nie, nawet ciekawe są te blizny. Mój nowy znak rozpoznawalny - zaśmiałam się, rzucając im krótkie spojrzenie.
-A miałaś jakiś stary? - Caroline zmarszczyła czoło, wpatrując się we mnie.
-Oczy - powiedziałam, a razem ze mną Fred. Wszyscy spojrzeliśmy na niego, a on natychmiastowo spuścił wzrok, więc wróciliśmy do rozmowy.
-W sumie racja, masz takie... inne oczy - uznał młodszy z bliźniaków, przymykając powieki.
-Moja babcia mi zawsze mówiła, że moje spojrzenie jest straszne, ale też hipnotyzujące - obwieściłam i poprawiłam włosy, finalnie wkładając do ust tosta.
-To prawda, twoje spojrzenie potrafi zabijać - stwierdził rudzielec, na co przytaknęła nawet Diggory. - Jak jakiś bazyliszek czy coś... To będzie twój nowy pseudonim.
-Bazyliszek? - kiwnął głową. - No dobra, jakoś to przeżyję, choć nie wiem czy zwykłe "Wika" nie jest lepsze.
-Nudne jest - odezwała się nagle Ada. - Spójrzcie na Ślizgonów - zmieniła temat, więc przystosowałam się do tego i przeniosłam wzrok na stół naprzeciw mnie.
-Jakieś dzieci już skarżą Snape'owi - wskazałam głową na biegające dzieci, odgarniając kosmyki włosów z twarzy. - Zapomniałam gumki z dormitorium - rzekłam, gdy spojrzałam na mój nadgarstek, czując, że czegoś tam brakuje. Wstałam więc, na szybko dokańczając śniadanie i wyszłam z Wielkiej Sali. Spokojnie szłam korytarzem, mijając paru uczniów i gdy chciałam skręcić na schody ktoś złapał mnie za rękę.
-Emm, hej. Wiktoria, prawda? - odwróciłam się szybko, wystraszona niespodziewanym dotknięciem i zobaczyłam chłopaka o kruczoczarnych, kręconych włosach, choć bardziej wyróżniały się jego jasne w porównaniu z włosami oczy.
-Tak, to ja. Mógłbyś mi przypomnieć jak masz na imię? - spytałam z lekkim uśmiechem, gdy puszczał już moją rękę.
-Zachary - odpowiedział i podrapał się po policzku. Jego krawat Slytherinu odbijał promienie słoneczne, które nie wiem skąd świeciły.
-O co chodzi Zachary?
-O to - ponownie się podrapał i uśmiechnął, pokazując dołeczki. - Masz... Coś na to?
-Może i mam, może i nie mam, a co? - odrzekłam z cwanym uśmieszkiem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-A może byś dała mi odrobinkę? Tak średnio mam ochotę cały dzień się drapać - powiedział z lekką niepewnością. Czułam jednak, że była to raczej przykrywka i nie miał zamiaru odpuścić.
-Chyba dwa dni - zaśmiałam się, na co wytrzeszczył oczy.
-Ile? Ja już teraz ledwo wytrzymuję, no proszę cię - złożył dłonie, robiąc zmarnowaną minę. Patrzyłam na niego, zastanawiając się co zrobić, choć pewnie żałowałabym i jednej i drugiej decyzji.
-Dobra, ale tylko ty dostaniesz - odpowiedziałam, wzdychając. - Właśnie idę do dormitorium, więc chodź.
-Dziękuję - ugiął lekko kolana, chcąc pokazać, że upadłby na nie, gdyby wokoło nie było nauczycieli.
Całą drogę rozmawialiśmy i szczerze to nawet się śmiałam, naprawdę przyjemnie się z nim gadało, jak na fakt, że znaliśmy się dziesięć minut. Zaczekał na mnie przed portretem Grubej Damy, gdzie powróciłam z buteleczką i gumką do włosów na lewym nadgarstku. Szybko się rozeszliśmy, bo niedługo zaczynała się lekcja, ale chłopak zdążył mi podziękować z trzy razy.
-Coś długo cię nie było - uznał Fred, którego spotkałam pod salą wróżbiarstwa.
-Zagadałam się - rzuciłam, wzruszając ramionami i odsuwając się nieco w bok, bo podeszły do nas dziewczyny.
-Już się boję co będziemy tam robić. No wiecie, jak na pierwszej lekcji wywróży komuś śmierć i nagle ten ktoś zniknie to chyba nie będzie za kolorowo - odezwała się Ada. - Ciekawie, ale nie kolorowo.
>>>
-Ale za jakiś miesiąc zwykle wraca!
-Pierwszoroczny w drużynie, no nieźle - powiedziałam, gdy podeszli do nas bliźniacy.
-Oliver mi powiedział, że dzisiaj sprawdzi jego umiejętności. Ciekawe jak się sprawdzi w tej roli, szukający to jednak ktoś - rzekła Caroline, a reszta przytaknęła.
-Wika! Tu jesteś, wszędzie cię szukałem - usłyszałam, więc się rozejrzałam. Zza zakrętu wyszedł Zachary, podszedł do mnie i oddał mi buteleczkę. - Dzięki wielkie. A i... mam jeszcze pytanie... Niedługo jest wyjście do Hogsmeade, może chciałabyś ze mną pójść? - jego wzrok oczekiwał odpowiedzi już w tym momencie, a ja byłam nieco zszokowana. Spojrzałam na przyjaciół, wszyscy patrzyli na niego wzrokiem próbującym odczytać jego intencje, co ani trochę nie pomagało.
-Pewnie, czemu nie - odpowiedziałam w końcu i uśmiechnęłam się lekko.
-To świetnie i jeszcze raz dzięki - również się uśmiechnął i po głębszym spojrzeniu mi w oczy odszedł do grupki znajomych.
>>>
-Ona zawsze była dla mnie straszna - obwieściłam, patrząc na jednooką wiedźmę. Uznaliśmy, że mamy ochotę na słodycze z Miodowego Królestwa.
-To co bierzemy? - spytała Ada, gdy dotarliśmy do piwnicy.
-Mam ochotę na czekoladę - powiedziałam równo z Fredem, którego nie wiedzieć dlaczego złapałam za kawałek koszulki w przejściu. Wzięliśmy czekoladowe różdżki, żaby, kociołki i szkielety., czyli ogólnie wszystko co było z czekolady.
Wróciliśmy do Hogwartu i udaliśmy się do dormitorium chłopaków, gdzie Ada i George usiedli na jego łóżku, Caroline na podłodze, ja rzuciłam się na łóżko Freda, a on sam usiadł na oknie.
-Co będziemy robić w tym roku? - spytała Ada, przerywając ciszę.
-Fred chce koniecznie zaprzyjaźnić się z Harrym, więc on już plany ma, a skoro on chce to znaczy, że przy okazji dołączy do niego George, do George'a Ada, no i my z Caro - podsumowałam, rozpakowując czekoladową różdżkę.
-Harry to nie cały świat, można robić też wiele innych rzeczy - stwierdziła Kimberly, marszcząc brwi.
-Na przykład? - zapytał Fred. Dziewczyna zastanowiła się chwilę, przegryzając wargę, aż w końcu wzruszyła ramionami.
-Zagramy w coś? - podpytała Diggory, chyba uprzednio nie zwracając na nas uwagi.
-Pójdę po karty - rzuciłam, nie czekając na werdykt reszty i zwlekłam się z łóżka.
-Przecież są w mojej szufladzie - obwieścił Fred, podążając za mną wzrokiem.
-Nie, są u mnie w szufladzie - powiedziałam głośniej, wychodząc z dormitorium. - Oo, Harry - spotkałam chłopaka na schodach, który zaskoczył się czyjąś zaczepką.
-Cześć - powiedział nieśmiale.
-Idziesz do Wooda, prawda? - przytaknął i poprawił okulary. - Mam nadzieję, że serio jesteś taki dobry i nie przyniesiesz nam wstydu podczas gry, wiesz, jednak jesteś szukającym, to chyba najważniejsza rola w drużynie - czemu ja go tak stresowałam?
-Harry, za chwilę się spóźnisz - odezwał się ktoś, schodząc schodami ze strony dziewcząt. Tym kimś okazała się być Hermiona.
-To ja już nie będę Ci czasu zajmować, a tak w ogóle to Wiktoria jestem - uśmiechnęłam się najbardziej przyjaźnie jak potrafiłam i w końcu poszłam po karty. Na szczęście wracając nikogo już nie spotkałam.
-Znowu się zagadałaś? Z kim tym razem? - od wejścia powitał mnie głos Freda. Chwilę analizowałam, co miał na myśli.
-O co ci chodzi? - spytałam, podśmiewając się ironicznie.
-Mi? O nic - stwierdził, nawet na mnie nie patrząc.
-Tak, znowu się zagadałam, tym razem z tym twoim ukochanym Potterem. Zadowolony? - odezwałam się, nagle strasznie się wkurzając. W końcu spojrzał na mnie, a ja tak się poczułam, że zaczęłam myśleć, iż w jednej sekundzie zwariowałam. Chłopak nic nie odpowiedział, a ja widząc, że kompletnie zniszczyłam atmosferę, wyszłam z dormitorium, uprzednio rzucając karty na podłogę.
Opuściłam Pokój Wspólny i zaczęłam chodzić korytarzami Hogwartu, przetwarzając ten moment spojrzenia mu w oczy. Uczucie jakby... Po prostu przedziwne.
Ruszyłam w stronę kuchni, by napić się herbaty, soku, czegokolwiek. Połaskotałam gruszkę na obrazie, nacisnęłam klamkę, weszłam do środka i zauważyłam Lucy Row. Usiadłam obok niej i poprosiłam jakiegoś skrzata o herbatę ziołową, który z wielką radością pobiegł mi ją przygotować.
-Kłótnia? - spytała, odkładając Proroka Codziennego.
-Tak - powiedziałam cicho. Nie wiem jak, ale zawsze wiedziała, co mi jest.
-O co tym razem poszło? - wzięła łyk napoju, który nie wyglądał smacznie, siadając bokiem do stołku.
-Fred ma jakieś problemy - rzekłam i wtedy też postawiono przede mną kubek z ciepłym napojem.
-A o co dokładniej chodzi?
-Rano zagadałam się z takim jednym Ślizgonem, przed przyjściem tutaj porozmawiałam z "chłopcem, który przeżył", a gdy wróciłam do nich spytał się mnie z kim znowu rozmawiałam, ale powiedział to tak... wrednie - to chyba niezbyt dobrze, że tak jej wszystko mówiłam. Nie jestem nawet pewna czy ona nie wiedziała o chanteomagii, bo dziwnie często ją spotykałam i jest możliwość, że na drugim roku widziała mnie używającą mocy.
-Zazdrosny jest - obwieściła, jakby to była najoczywistsza oczywistość. Zaśmiałam się, czym zwróciłam na siebie uwagę paru skrzatów.
-No chyba nie - uznałam i wzięłam łyk herbaty.
-No tak, mówię Ci - spojrzałam w jej prawie czarne oczy, które dawały poczucie, że serio tak myśli. Ta cisza, dająca czas na przemyślenie jej słów zdążyła sprawić, że w pośpiechu dopiłam herbatę.
-Dobra, nie kontynuujmy tego tematu. Ja już pójdę, dzięki za rozmowę - i wyszłam pospiesznie z kuchni, znowu trafiając na ten zimny korytarz. Fred zazdrosny? Wydawało się być zbyt... Nadto.
Dotarłam do biblioteki, w której siedziała jedynie jedna osoba, nie licząc Pani Pince i zaczęłam przeglądać książki. Wybrałam pierwszą lepszą z ciekawym tytułem i usiadłam przy stole, jak najdalej od tej jednej osoby.
-Po co ci było takie niepotrzebne wkurzanie jej, co?
-Zamknij się wreszcie, proszę, pytasz już czwarty raz.
-Jak jej tu nie będzie to sam sobie jej szukaj - po 15 minutach usłyszałam szepty Ady i Freda. Nie byłam jeszcze gotowa na konfrontację z nim, więc zamknęłam cicho książkę i ulotniłam się z biblioteki. Otworzyłam drzwi do naszego tajnego pomieszczenia, które odkryliśmy dzięki Mapie Huncwotów i usiadłam na starej kanapie.
Próba zrozumienia tego, co czułam dokonała jedynie tego, że stwierdziłam, iż jestem za młoda i głupia na coś takiego. Obydwoje byliśmy za młodzi i głupi na jakiekolwiek uczucie. Może po prostu dostałam już na głowę? To by wiele wyjaśniało, na przykład moje nagłe zmiany humorów przy nim albo to, że w jego oczach zawsze było coś więcej niż w innych. Albo to, że nawet uciekając przed kimś albo czymś, z nim czułam się tak, jakby nic nie miało mi się stać, jakby był jakąś tarczą, zapewnieniem bezpieczeństwa, chociażby duchowego. To serio miało sens, po prostu zaczynałam wariować.
-Wika... Tu jesteś - jego właśnie głos wyrwał mnie z przemyśleń. - Wszędzie cię szukam.
-Tak, wiem, byłam w bibliotece - przyznałam się, wstając i na niego spoglądając.
-Przepraszam, że tak wybuchnąłem. Zły dzień czy coś - powiedział krótko, nawet nie starając się wymyślić coś więcej.
-Jasne, nic się nie stało - mruknęłam, raz patrząc na niego i raz na podłogę.
-Wracamy?
-Zostanę jeszcze - nie chciałam. Nic nie powiedział. I tak staliśmy parę minut w ciszy. Sami. Wpatrzeni w siebie jak w pieprzone obrazki, a ja na dodatek z uczuciem, że chcę, żeby był zawsze.
Cholera jasna, nie chciałam się zakochiwać, tym bardziej w nim.
Ogłoszenia parafialne
Trochę bez sensu ten rozdział, ale co zrobisz.
Dzięki za przeczytanie❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top