Rozdział 103
Perspektywa Wiktorii
-Mam jeszcze dla Pani jeszcze jedno pytanie - powiedział po chwili rekruter, a ja powstrzymałam się od głębokiego westchnięcia. Przepytywał mnie, jakbym miała zostać członkiem jakiejś mafii i sprawdzał, czy może mi ufać. Plecy mnie już bolały od siedzenia prosto. - Dlaczego aplikuje Pani na to stanowisko?
No cóż, pieniądze na drzewach nie rosną.
-Branża medyczna od zawsze mnie ciekawiła i...
-Dobrze, dobrze - przerwał mi nagle, nawet nie unosząc na mnie wzroku. - Powiem tak. Jest Pani młoda, mało doświadczona, ale prawda jest taka, że rejestratorka medyczna nie musi być nie wiadomo kim - zaczął i zdjął grube okulary, finalnie na mnie spoglądając. - Przepraszam, że to tak wygląda i tyle trwa, ale mamy polecenie, aby przepytać każdego, rozumie Pani, takie czasy. Skoro jest Pani zaradna i zorganizowana, jak dla mnie nie potrzeba więcej, tym bardziej że naprawdę potrzebujemy kogoś na to stanowisko. Poprzednia recepcjonistka się zwolniła, więc będąc szczerym, spadła nam Pani z nieba, bo nie ma w ogóle chętnych.
-Czyli mam tę pracę? - spytałam, gdy umilkł i patrzył na mnie ze słabym uśmiechem.
-Ach, no tak... - ocknął się, rzucając jeszcze raz spojrzenie na moje CV. - Muszę się jeszcze skontaktować z górą, wie Pani - zaśmiał się lekko. - Jednak sądzę, że w przeciągu dwóch dni przyleci do Pani sowa z pismem potwierdzającym zatrudnienie. Dziękuję za rozmowę, na dzisiaj to koniec. Miłego dnia życzę - kiwnął głową, znowu patrząc na mnie z tym zmęczonym uśmiechem. Wstałam szybko, starając zachować jakąkolwiek grację i uśmiechnęłam się do niego.
-Do widzenia, miłego dnia - odezwałam się, zatrzymując się na chwilę przy drzwiach i w końcu wyszłam z tamtego głupiego pokoju.
No po prostu nie wierzę, że przepytywał mnie jak na rozprawie sądowej przez godzinę, a na koniec zaleciał z takimi tekstami i swobodą. Na dodatek okazuje się, że tak w zasadzie te wszystkie pytania były bez sensu, bo, tak czy siak, mnie przyjmą. Spodziewałam się czegoś więcej po takim szpitalu, jakim jest Szpital Świętego Munga. Nie przeprosiłam kobiety, na którą wpadłam przy wyjściu, byłam zbyt zirytowana tą sytuacją. Nie przeniosłam się nawet od razu pod mój blok, uznałam, że się przejdę, aby ochłonąć.
Och, no błagam, nic nie szło dobrze w tym pieprzonym miesiącu. Sprzeczka z Fredem, którego zresztą nie widziałam od dwóch tygodni, liściki od tej samej sowy, co jeszcze z Hogwartu, podejrzani ludzie obserwujący mnie w najbardziej przypadkowych miejscach, jakieś głupie wypełnianie papierów, z których nic nie rozumiem i to ciągłe martwienie się o moich wszystkich bliskich. Czułam się taka przytłoczona i zmęczona tym wszystkim.
Będąc na trzecim roku, przypuszczaliśmy, że życie po Hogwarcie będzie takie kolorowe i ciekawe. Szkoda, że ostatnią ciekawą rzeczą, która mi się przytrafiła to znalezienie tydzień wcześniej galeona w starych spodniach.
Znalazłam się na głównej ulicy i wokoło było tylu ludzi, że ledwo mogłam iść chodnikiem. Szłam w szpilkach, długiej spódnicy i koszuli, a w ręku trzymałam torebkę i płaszcz, na który jak się okazało, było za ciepło. Zapowiadali deszcz i burzę, teraz wyglądam jak idiotka, mijając osoby w krótkich rękawkach. Czy ktoś na mnie patrzy? O matko, na pewno ktoś na mnie patrzy, skoro o tym myślę.
Gdzie ci wszyscy ludzie tak biegną? Nikt się do siebie nie uśmiecha, każdy to chodzący posąg z jedną emocją. Mam wrażenie, jakby ktoś miał mnie zaraz potrącić, muszę odejść od krawężnika.
Wciąż w głowie dudniły mi słowa Zachary'ego na temat spotkania z tamtą kobietą. Nie wiem dlaczego, ale tak bardzo miałam ochotę wyjść wszystkiemu naprzeciw. Muszę przestać myśleć, po prostu tam pójdę i z nią porozmawiam. Nie wiem, o czym dokładnie, ale zrobię to. A co jeśli uzna mnie za szurniętą? Merlinie, dlaczego miałaby tak pomyśleć?
-O Boże, przepraszam - ktoś we mnie wbiegł i tak się przestraszyłam, że podskoczyłam w miejscu. - Och... To Ty? - spojrzałam na tę osobę po chwili, poprawiając koszulę. Lucy.
-Tak sądzę - odpowiedziałam. Co to pytanie miało na celu? Ostatni raz, nie wiedzieć czemu, widziałam ją na początku siódmej klasy. Zmieniła się. Ścięła te długie włosy, sięgały jej do połowy szyi, a na ustach miała czerwoną szminkę. Miała włożony skórzany płaszcz, jakby właśnie była na misji detektywistycznej, ale oczy miała zagubione. Albo to tylko przykrywka.
-Co u Ciebie? - spytała i uśmiechnęła się, jednak przestałam widzieć jakiekolwiek szczere uczucia na jej twarzy.
-Bywało lepiej - stwierdziłam, widząc, jak zjeżdża po mnie wzrokiem. Czy ona właśnie...
-Och, to współczuję - odezwała się, kładąc dłoń na moim ramieniu, lecz szybko ją zabrała. - Byłaś na rozmowie o pracę? Wnioskuję po stroju.
-Tak, tak - mruknęłam, przytakując głową. - Chyba poszło dobrze.
-Gdzie będę Cię mogła spotkać w takim razie? - zapytała, wykrzywiając usta w uśmiechu, a mnie szczerze ścięło. Patrzyłam na nią przez chwilę w ciszy.
-Na recepcji u Świętego Munga - obwieściłam niepewnie, na co pokiwała głową z uznaniem.
-Trzeba sobie coś zrobić, aby tam przyjść, no nie? - zaśmiała się, znowu kładąc dłoń na moim ramieniu, jednak mi nie do końca było do śmiechu. Czy ona ze mną flirtowała, czy już kompletnie dostałam do głowy? - No nic, nie będę cię dłużej zatrzymywać. Do zobaczenia - rzuciła, znowu zjeżdżając po mnie wzrokiem i poprawiła szybko włosy, a rękaw płaszcza lekko jej zjechał. Zauważyłam wtedy jakiś tatuaż pod jej nadgarstkiem, lecz nie zdążyłam zapytać, co to dokładnie jest, bo nagle ruszyła przed siebie.
Ostatni raz rozmawiałyśmy na piątym roku nauki, a ona wyjechała z rozmową, jakbyśmy były super znajomymi. I te spojrzenia i dotykanie, to zdecydowanie nienormalne zachowanie jak na relacje między nami. Jakim cudem wywnioskowała, że byłam na rozmowie o pracę, skoro w koszuli i spódnicy można iść praktycznie wszędzie? Przynajmniej jedna rzecz się w niej nie zmieniła, pozostała dziwna.
Musiałam zejść z głównej ulicy, choć nie byłam nawet pewna, czy skręciłam w dobrą uliczkę. Moja orientacja w terenie płacze w kącie, jakoś udaję mi się wszędzie dostać przy pomocy pamięci i skojarzeń. Zaczęły boleć mnie stopy, więc zdjęłam obcasy, jednak po dojściu za zakręt, uznałam, że nie mam zamiaru patrzeć na chodnik przez następne dwa kilometry i po obejrzeniu okolicy, przeniosłam się na ulicę Jermyn. Może i nie ochłonęłam, ale zaczęłam myśleć o innych rzeczach.
Wbiegłam po schodach na drugie piętro i okazało się, że drzwi były już odkluczone. Och, oby to były dziewczyny. Weszłam cicho, odkładając buty do szafki i odwiesiłam płaszcz na wieszak, zauważając, że pod ścianą stoją zwykłe tenisówki i ciężki wpierdol Ady (czyt. buty platformy). Tak, to dziewczyny. Już spokojniej ruszyłam korytarzem i gdy tylko znalazłam się bliżej salonu, usłyszałam rozmowy, a po chwili dźwięk tłuczonego szkła, więc szybciej znalazłam się w pokoju.
-O, cześć - odezwała się Ada, która zauważyła mnie jako pierwsza i obydwie wybuchnęły śmiechem. Kimberly stała z rękoma wyciągniętymi w stronę podłogi, pod jej nogami leżało szkło w małych kawałeczkach, a Caroline z drewnianą szpatułką przy kuchence pochyliła się przez śmiech. Otworzyłam jedynie szerzej oczy, nie mając zamiaru tego komentować i wyjęłam różdżkę zza paska, aby to posprzątać, zanim by się tam posikały.
-Piłyście? - zapytałam, siadając na blacie i wyciągnęłam z szafki szklankę, chcąc nalać sobie wody. Ada kucnęła, wciąż się śmiejąc ze swojej niezdarności, a Caroline nieco się uspokoiła, mieszając coś na patelni.
-W przepisie jest wino, ale raczej był plan, aby wypić resztę, jak już usiądziemy - odpowiedziała, sięgając po pudełko z przyprawami. - Chyba powinnaś spytać Ady, czy niczego nie paliła z rana, bo to jej odwala bardziej niż normalnie.
-Wypraszam sobie! - zawołała nagle Kimberly, podnosząc głowę. - George skądś wytrzasnął, ale nie było ruszane.
-Słucham? - spytała z niedowierzaniem Diggory i odwróciła się z otwartą buzią. - Ada!
-To nie ja! - wstała, spoglądając wciąż na brunetkę, która posłała mi przerażone spojrzenie, jednak ja się zaśmiałam.
-Dziwi cię, że George wytrzasnął zioło? Daj spokój, pewnie jeszcze Lee mu sprzedał - stwierdziłam, co spotkało się ze wciąż niepewnym śmiechem Caroline.
-A to szczerze by mnie nie zdziwiło - dopowiedziała Ada, wskazując na mnie palcem i kiwając głową. - Nie wiem jak, ale czuję, że gdybyś spytała Lee o cokolwiek nielegalnego, to by ci to ogarnął.
-Zadaję się z dilerem i jego klientami - westchnęła Diggory, nie spoglądając na nas i spojrzałyśmy na siebie z Kimberly.
-Policja i tak pewnie nie wzięłaby cię na przesłuchanie jako osoby, z którą miał ostatnio kontakt - uznała Ada, poprawiając skarpetki i wyczułam w tym zdaniu jakiś zarzut. Poczułam się niezręcznie, tak samo, jak brunetka gotująca obiad.
-I tak by ją wzięli, jako osobę, która miała kontakt z klientami - rzekłam, przerywając ciszę, a Ada uniosła krótko brwi w moją stronę.
-Idę do łazienki, przypilnujcie, żeby się nie przypaliło - odezwała się Caroline, nie rzucając nam ani jednego spojrzenia, jednak ja rzuciłam pytające w stronę Ady.
-No co? Kiedy ostatni raz się z nią spotkałyśmy, nie licząc dzisiaj? - zapytała, a ja próbowałam sobie to przypomnieć. - W lipcu. A mamy koniec września. I wiesz co? Gdy tu przyszłyśmy, zaczęła mówić o wszystkich swoich sprawach, spytała tylko, co u mnie, jak już nastała cisza. Nie nalegała nawet na więcej informacji, zaraz po tym znowu zaczęła mówić o sobie. Wiedziałaś, że pracuje w Proroku Codziennym od sierpnia?
-Nigdy nie odpisuje na listy, wiadomo, że nie mamy pojęcia, co się u niej dzieje. No i zawsze ma wymówki na spotkania - oznajmiłam, zaczynając machać nogami. - Zwróciłaś uwagę, jak mniej więcej właśnie w siódmej klasie, gdy rozmawialiśmy o przyszłości razem, ona jakoś specjalnie się nie wypowiadała? W sensie nie o nas, jakby nie wiązała z nami tej przyszłości.
-Jezu, tak, myślałam, że tylko ja to zauważyłam - zareagowała, związując włosy w kitkę. - Cieszę się, że myślimy tak samo.
-Powiemy jej o tym? W sensie, jak to wygląda z naszej perspektywy. Może dla niej to nic wielkiego, dlatego to tak wygląda.
-Wkurzyłam się teraz normalnie - skwitowała, kręcąc głową. - No trzeba jej o tym powiedzieć. Najlepiej dzisiaj, bo pewnie następnym razem zobaczymy się dopiero na święta - rzeczywiście się zdenerwowała, a mi zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie na myśl, że trzeba będzie to powiedzieć brunetce prosto w twarz. Zeszłam z blatu, aby zamieszać na patelni i wtedy wróciła Caroline, która ponownie na nas nie spojrzała. A zaczynało się tak dobrze.
-Kiedy znowu się spotkamy? - odezwała się Kimberly, a ja spoglądałam to na jedną, to na drugą.
-Nie wiem - mruknęła Diggory i zabolał mnie brzuch ze stresu.
-Szybciej niż za dwa miesiące? - kontynuowała, a Caroline w końcu na nas krótko spojrzała, po czym wzruszyła ramionami.
-Powiesz coś? - zabrałam głos, jednak tym razem się nie odwróciła.
-Niby co? - powiedziała jeszcze ciszej i spojrzałyśmy na siebie z Adą.
-Cokolwiek, chyba zasługujemy na jakiś komentarz, nie? - odrzekła Kimberly, a jej zirytowany ton i wyraz twarzy zestresował mnie jeszcze bardziej, przez co niekontrolowanie się uśmiechnęłam.
-O co wam chodzi? - spytała brunetka, odwracając się tyłem do kuchenki i skakała po nas wzrokiem.
-Może Ty nam powiedz, o co Tobie chodzi z tym ignorowaniem nas przez cały czas? - wypaliłam i nastała krótka cisza, kiedy to Caroline wciąż na nas patrzyła, kompletnie wyjęta ze strefy komfortu.
-No przepraszam, że czasami nie daję znaku życia, ale odkąd dostałam tę pracę, to staram się być jak najlepsza, więc gdy tylko wracam do domu, to jestem strasznie zmęczona i tak jakoś wychodzi - odezwała się wreszcie, na co uniosłam krótko brwi, nie patrząc na nią dłużej.
-George i Fred też robią wszystko, co mogą w sklepie, a jakoś znajdują siłę, aby spędzać z nami czas - stwierdziła Ada. - Nie wierzę, że nie masz nawet czasu, aby cokolwiek chociaż odpisać.
-Mam też dużo innych zajęć, zapominam po prostu, żeby dać wam znak życia - obwieściła, wzdychając po chwili. - Wiem, że jestem chujową przyjaciółką, ale no, Merlinie, nie możecie dać mi teraz spokoju, gdy próbuję się w życiu ustawić?
-Mogę Ci dać taki spokój, że już nigdy nie będziesz się musiała nami zamartwiać - fuknęła Ada, a ja uniosłam na nią wzrok. - Och, no wybacz, że chcemy, abyś zwróciła na nas jakąkolwiek uwagę częściej niż raz w miesiącu!
-Jestem chujowa w relacje, zdaję sobie z tego sprawę - bąknęła Diggory, na co przewróciłam oczami.
-No gratuluję odkrycia - margnęła Ada, wypalając dziury w brunetce, która nic więcej nie powiedziała i po prostu wyszła. - Jasne, najlepiej po prostu wyjść! - zawołała za nią i po jej słowach rozległ się dźwięk zamykających się z trzaskiem drzwi.
-Co teraz? - spytałam cicho, znowu siadając na blacie, a Ada złapała się za głowę i przeszła się po kuchni w te i z powrotem.
-Muszę się przejść, bo zaraz coś rozwalę - oznajmiła i podążyła śladami Diggory po to, abym po chwili znowu usłyszała zamykanie drzwi.
Cholera, jeszcze ten obiad na trójkę osób.
>>>
-Jest trochę chora, więc bądź delikatna i nie naciskaj - powiedziała dziewczyna, prowadząc mnie krótkim korytarzem. Przytaknęłam, gdy szybko na mnie spojrzała z lekkim uśmiechem i wzięłam głębszy wdech. Wystrój domu był trochę mroczny i miałam tylko nadzieję, że ta kobieta nie będzie taka sama. Doszłyśmy do jakichś drzwi, do których blondynka zapukała i moment później je otworzyła, przepuszczając mnie przodem. Pokój przytłaczał mnie jeszcze bardziej. - Babciu, to ta dziewczyna, która chciała z Tobą porozmawiać.
-Dzień dobry - odezwałam się, spoglądając na kobietę stojącą przy oknie. Stała tak wyprostowana i była tak ubrana, że dałabym jej maksymalnie sześćdziesiąt lat. Odwróciła się z dłońmi splecionymi na mostku, a minę miała spokojną i zlustrowała mnie powoli wzrokiem.
-Kawy, herbaty? - zapytała i szczerze to nie takich pierwszych słów z jej strony się spodziewałam.
-Nie, dziękuję - odpowiedziałam pospiesznie, kurczowo ściskając kopertówkę w dłoni. Dobrym pomysłem było takie ładne ubranie się, przynajmniej pasowałam do atmosfery domu.
-Claire, zostaw nas same - staruszka zwróciła się do dziewczyny za mną, której posłałam jeszcze jedno spojrzenie, a ona mi uśmiech, zamykając za sobą drzwi. - Proszę, usiądź - wskazała na krzesło przy stoliczku kawowym, gdy zostałyśmy już same. To też zrobiłam, przy okazji dokładnie oglądając pomieszczenie. Wszystko było ciemne, jednak nic nie było czarne, jakoś udało się utrzymać pokój po prostu w eleganckim tonie. Ten mrok był tylko złudzeniem.
Kobieta usiadła na krześle naprzeciw i gdy na nią spojrzałam, naprawdę nie mogłam uwierzyć, że rozmawiam z kimś, kto ma więcej niż sto lat. Marzenie wyglądać tak dobrze w takim wieku. Poprawiła chustę leżącą na stoliku i przesunęła wazon z kwiatami na bok, aby móc dobrze mi się przyjrzeć.
-Powiedziano mi, że chcesz ze mną rozmawiać, bo jesteś taka, jak ja - zaczęła, a uśmiech błąkał się jej na ustach. - A więc niech się dowiem, co nas łączy i skąd wiesz, że coś nas łączy?
-Emm... - rzeczywiście mogłam przećwiczyć odpowiedzi na najbardziej prawdopodobne pytania. - Dumbledore powiedział mi o Pani i że ma Pani pewną moc. Ja też ją posiadam.
-Władasz chanteomagią? - spytała zaskoczona, kręcąc głową z niedowierzania, na co przytaknęłam natychmiastowo. - Jeszcze raz, kto Ci powiedział? Dumbledore, tak? No to co ciekawego jeszcze naopowiadał?
-Że służyła Pani u boku Grindelwalda - odparłam niepewnie, a ona spuściła wzrok, jednak na jej twarzy malowało się jakieś ciepłe uczucie.
-Ja mu nie służyłam, ja z nim działałam - stwierdziła, uśmiechając się ciepło. - Dumbledore nic się, widzę, nie zmienił, dalej przeinacza prawdę. Pewnie wciąż jest takim fałszywym empatą, prawda? - spytała, a ja się uśmiechnęłam. Och, nie wie nawet Pani, jak świetnie słyszeć jest takie słowa.
-Tak, chyba tak - rzekłam, poprawiając włosy, na co westchnęła krótko.
-Dobrze, przyszłaś tutaj w jakimś celu. Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać? - zmarszczyła brwi, splatając dłonie na stoliku.
-Po prostu chciałam wiedzieć, jakie są Pani odczucia względem chanteomagii. Może doradzi mi coś Pani, uspokoi w jakiejś kwestii - kiwała głową przez całą moją wypowiedź, a na koniec spojrzała za okno, zbierając się na odpowiedź.
-Wiesz, dopóki nikt szczerze cię nie doceni, nie masz co w ogóle zagłębiać się w odkrywanie ścieżek tej mocy - zaczęła i nagle wydawała się taka przybita. - Po której jesteś stronie?
-W sensie...
-Voldemort czy Potter?
-Raczej Potter - odpowiedziałam, uważnie ją oglądając, lecz ona ani na chwilę na mnie nie spojrzała.
-Voldemort w ogóle nie ma w sobie tego czegoś, daje wrażenie kogoś, komu za dzieciaka zachciało się być złym charakterem i nieustannie do tego dąży, w ogóle nie zmieniając taktyk działania. No nie i potrafi poradzić sobie z nastolatkiem, żenujące. Ale mam do Ciebie pytanie. Jak na razie bardziej udaje Ci się pomagać czy krzywdzić? - i w końcu przeniosła na mnie wzrok, który dziwnie dał mi do myślenia.
-W Hogwarcie zawsze pomagałam i ćwiczyłam, ale gdybym miała porównać te wszystkie lata, a jeden raz, kiedy kogoś skrzywdziłam, większe skutki miał ten jeden raz.
-Zrobiłaś to umyślnie? - spytała, na co pokręciłam przecząco głową. - Nie wydaje Ci się to dziwne? Zawsze tak starałaś się pomóc, wysilając się, a jeden krzyk doprowadził do tego, co doprowadził. Była jakaś ofiara?
-Nie, ale w zasadzie to mogła być, gdyby nikt się nie zjawił w porę - mruknęłam, poprawiając się na krześle.
-Wiesz, że nawet nie chodzi o to? Gdybyś przeciągnęła krzyk o parę sekund dłużej, nie byłoby co ratować. Nie bez powodu gorzej Ci idzie pomaganie. Prawda jest taka, że to moc niszczycielska, nie ratująca. Tak, niektórzy próbowali to zmienić, ale problem polega na tym, że jeśli masz tę moc, zostałaś naznaczona przez podmiot zła i nie ma co ratować. Nie zrobisz owcy z wilka.
-Pogodziła się z tym Pani? Że jest Pani tym wilkiem? - zbierało mi się na płacz i coraz trudniej było mi utrzymać kontakt wzrokowy, ale ona jakby na to nalegała.
-Jak już mówiłam, dopóki nikt Cię szczerze nie doceni, nie ma co się męczyć. Mnie ktoś docenił, więc dlaczego miałabym się nie pogodzić?
-A co jeśli ktoś docenia tę owcę we mnie, a nie tego wilka? - to idiotyczne porównywać to do zwierząt, ale chyba najbardziej adekwatne.
-Jeśli to prawdziwa miłość, to życzę powodzenia w walce z innymi oraz samą sobą. Może chociaż Ty nie polegniesz - chyba czułam ironię w jej słowach, ale nie wzięłam jej jakoś specjalnie do siebie. Rozejrzałam się ponownie po pomieszczeniu, chcąc poukładać sobie to wszystko, choć za dużo pytań krążyło mi po głowie.
-Voldemort podobno chce mnie po swojej stronie. Czają się na mnie, czekają na odpowiedni moment. Co mam zrobić?
-Skoro stoisz po stronie Pottera i nie chcesz tego zmieniać, to jak już znajdziesz się w ich garści, zachowuj się, jakbyś mogła ich pozbawić życia najmniejszym dźwiękiem. Nic tak nie wzbudza w ludziach strachu i uległości, jak czyjaś pewność siebie. Nie pomyślałaś o tym? - była szczerze zaskoczona, że spytałam o coś takiego. A ja miałam ochotę samą siebie walnąć w czoło za bycie taką idiotką i nie pomyślenie o najlogiczniejszym wyjściu. Nic nie odpowiedziałam, szukałam w głowie następnego pytania i po chwili ciszy w końcu je znalazłam.
-Wskrzesiła kiedyś Pani kogoś? - spytałam, gdy ponownie przeniosła wzrok za okno i chyba o czymś jej przez to przypomniałam, bo mina jej jeszcze bardziej zrzedła.
-Nie na długo. Chyba zdążyłaś zauważyć, że uczucia grają tu najważniejszą rolę. Nie przywrócisz do żywych przypadkowej osoby, zwykłego znajomego, z którym rozmawiasz raz na tydzień. Nie przywrócisz nikogo do żywych, jeśli w głowie wciąż będziesz myślała o jego śmierci. Jeśli kiedykolwiek uda Ci się kogoś wskrzesić, cała reszta jego życia leży w Twoich rękach, bez Ciebie i Twoich uczuć jest martwy. Zanim kogoś wskrzesisz bądź pewna, że już nigdy nie przestaniesz kochać, bo ta osoba będzie od Ciebie zależna. Bo jeśli umrze pszczoła, zwiędnie też kwiat.
Ja pierdolę, już łatwiej to chyba skrócić się o głowę.
I dlaczego ta kobieta porównuje wszystko do zwierząt?
-Wątpię, aby jakkolwiek Ci to pomogło, ale wiedz, że trzymam za Ciebie kciuki.
Ogłoszenia parafialne
Oj powiem wam, że wena weszła mocno, bo napisałam to wszystko w przeciągu 24 godzin, a nie w parę dni jak to zazwyczaj było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top