Rozdział 102
Perspektywa Wiktorii
-... I dlaczego bywasz taka nieodpowiedzialna? - zapytał, a głos miał zmęczony, ale nie przez brak snu, tylko przeze mnie.
-Mam siedzieć zamknięta na wszystkie sposoby, bo Tobie się coś nie podoba? No jasne - odpowiedziałam, prychając pod nosem i spoglądając na niebo za oknem.
-Dosłownie każdy mógłby tu sobie wejść bez żadnych większych sztuczek - odwrócił się w moją stronę i umilkł na moment, widząc mój wyraz twarzy. - Przepraszam, że się o Ciebie martwię!
-Gdyby komuś serio zależało, to wszedłby tutaj mimo wszystko, więc to bez sensu - powiedziałam mu prosto w oczy, na co pokręcił głową z rozczarowania. - To stresowanie się wyżera Ci szare komórki, nie potrafisz już logicznie myśleć.
-No tak, bo po co profilaktycznie chociażby się dodatkowo ochronić, skoro można mieć po prostu wywalone, no nie? Stanie się, to się stanie - wyrzucił kpiąco, a ja uniosłam brwi, wodząc za nim wzrokiem.
-Pomyśl w ogóle, o czym Ty mówisz, bo gadasz, jakby nikt na świecie nie był czarodziejem oprócz nas albo jakbyśmy byli jacyś najpotężniejsi. Fred, do cholery jasnej, otrzeźwiej w końcu, bo już mnie męczysz - odrzekłam, jednak do niego jakby nic nie docierało, przetarł jedynie twarz dłonią.
-Dumbledore miał rację, dając Ci propozycję pracy z Panią Pomfrey, w Hogwarcie byłabyś sto razy bezpieczniejsza.
-No tak, a dodatkowo widzielibyśmy się raz na tydzień, jeśli w ogóle pozwoliliby mi opuścić tę głupią szkołę!
-Może to nawet lepiej, przynajmniej mógłbym w pełni skupić się na pracy, a nie na tym, czy jakiś Śmierciożerca nie czai się na Ciebie za każdym rogiem - uznał odwrócony do mnie plecami. Nie ściągnęłam z niego spojrzenia, siadając na fotelu i zakładając nogę na nogę. Wtedy też się obrócił bez słowa i również na mnie spojrzał, ale w tej chwili spuściłam wzrok.
-Wiem, że jestem dla Ciebie ciężarem - zaczęłam, wpatrując się w podłogę. - Jednak to Ty przywiązałeś mnie do siebie grubymi linami. Uzależniłeś mnie od Ciebie i Twojego bezpieczeństwa, uzależniłeś mnie od wdychania powietrza, które wdychasz również Ty - odparłam, z powrotem unosząc na niego wzrok. - Czego Ty oczekiwałeś?
-Oczekiwałem, że to uzależnienie da Ci jakąkolwiek troskę o siebie samą. Jedyną zapłatę, jaką oczekuję w zamian - odpowiedział sfrustrowany i nagle do mnie podszedł, aby kucnąć przede mną. - Nie oczekuję od Ciebie niczego oprócz tej jednej, pieprzonej rzeczy. Dlaczego nawet tego nie chcesz mi dać?
-Będę bezpieczna, tylko jeśli Ty będziesz, dlaczego nie rozumiesz? - jego frustracja przeniosła się na mnie. Zmarszczył brwi, próbując połączyć kropki mojego zdania. - Gdybym się zgodziła i siedziała teraz na uczcie w Hogwarcie, pomyśl, Śmierciożercy byliby zadowoleni? Dumbledore powiedział, że nie zrobią niczego, co mogłoby mnie rozzłościć, ale zbyt wiele w życiu przeżyłam, aby myśleć, że ludzie nie potrafią się posunąć do największych świństw. Tak długo, jak tutaj jestem, w ogóle Cię nie tkną, aby mnie zaszantażować do oddania im się samej. Nie zrobię niczego, co mogłoby ich posunąć do zrobienia jakiejkolwiek krzywdy Tobie. Jeśli Ty będziesz bezpieczny, ja nie będę niebezpieczeństwem, a widziałeś, do czego mnie to doprowadziło. Rozumiesz już?
-Czyli nie ma mowy, abym dostał Twoje bezpieczeństwo w zamian - mruknął, siadając na dywanie, a ja zeszłam z fotela na jego poziom, kładąc dłoń na jego policzku.
-Mogę Ci dać cokolwiek zechcesz, kiedykolwiek zechcesz, za jakąkolwiek cenę - zaczęłam, zjeżdżając dłonią z jego policzka do ręki. Chwyciłam za nią i położyłam ją na mojej piersi w miejscu serca, czując, jak wilgoć wkrada mi się na oczy. - To wszystko Twoje, Freddie. I wszystko, co z tym związane, wszystko, co jestem w stanie osiągnąć i zdobyć. Odpuść mi tę jedną rzecz, bo nie stać mnie na wszystko. Proszę - wydusiłam z siebie w ostatniej chwili przed oddaniem władzy gule w gardle, która nie pozwoli mi już nic powiedzieć.
-Czy Ty jesteś poważna? - zapytał, biorąc swoją dłoń z mojego serca. - Chyba nie rozumiesz, że na nic mi to wszystko, jeśli nie będzie Ciebie.
Umilkł, widząc moje załzawione oczy, ale nie przyciągnął mnie do siebie i nie objął, czego tak bardzo w tym momencie potrzebowałam. Patrzyłam mu w oczy, jednak on chyba nie miał już na to siły i spuścił głowę, wzdychając głęboko. Czułam, jak się od siebie oddalamy z każdym dniem, nawet teraz, gdy klęczałam osiem cali przed nim. Dlaczego nie mógł zrozumieć, że po prostu nie da się mnie chronić i że jest to bezsensowne?
Usłyszałam, jak zaciąga nosem i podłożyłam dłoń pod jego brodę, aby unieść mu głowę na moją wysokość. Otworzył oczy i spojrzał w te moje, a ja miałam wrażenie, że w tej samej chwili łza pociekła po naszych policzkach. Puściłam jego głowę w strachu, że go skrzywdzę, lecz nie spuścił jej ponownie.
-Na Merlina, czego Ty się tak boisz? - spytałam, automatycznie się odsuwając, aby jego odpowiedź nie wbiła we mnie kłów. Westchnął, znowu przecierając twarz.
-Nie chodzi o to, że Śmierciożercy by Cię zabrali i próbowali przekonać, abyś przeszła na ich stronę - zaczął, biorąc po chwili głęboki wdech. - Tylko o to, że może by Cię jednak przekonali i że stałabyś się tym potworem, którego tak się obawiasz.
-Fred...
-Wtedy, gdy pojawiłem się w tym szpitalu w środku nocy - kontynuował, nie zwracając uwagi na to, jak jego wcześniejsze słowa mnie ścięły. - Zobaczyłem tych mężczyzn, zobaczyłem Ciebie, wszyscy w takim stanie, ja... Ja byłem przerażony, w cholerę przerażony. Nie bałem się, że skrzywdzisz mnie, bałem się, że skrzywdzisz innych wokoło - skończył, tak wkręcony w opowiadanie tego, że patrzył na mnie z szerzej otwartymi oczami.
Odsunęłam się od niego jeszcze bardziej, wstałam, podchodząc z powrotem do okna i nie utrzymałam na nim wzroku, ale widziałam, jak również wstaje i chce do mnie podejść.
-Fred - mruknęłam, zatrzymując jego rękę, którą wyciągnął w stronę mojego policzka. - Wyjdź.
-Co? - spytał zbity z tropu, a jego dłoń wciąż wisiała dwa cale od mojej twarzy.
-Wyjdź - powtórzyłam, czując, jak narasta się we mnie złość. - Wyjdź stąd.
-Słońce... - szepnął, na co uniosłam na niego wzrok, przez który się cofnął o krok.
-Wyjdź - powtórzyłam jeszcze raz i zaczął iść w stronę drzwi, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Stanął we framudze i ruszyłam wtedy w jego kierunku, aby go pogonić.
-O co Ci chodzi? - zapytał, biorąc płaszcz z wieszaka.
-Po prostu już wyjdź - poprosiłam, otwierając drzwi. Oparłam się o nie, aby się nie zamknęły, a on stanął naprzeciw mnie i obydwoje spojrzeliśmy w stronę klatki, słysząc kroki.
-Dobry wieczór - odezwał się sąsiad, kiwając głową w moją stronę i rzucając krótkie spojrzenie Fredowi. Odkiwnęłam mu delikatnie, jednak nic nie powiedziałam, zauważając wciąż widoczne blizny na jego twarzy. Te przeze mnie.
Mężczyzna obłożonymi siatkami musiał się sporo natrudzić, aby wejść do swojego mieszkania, ale gdy robił nimi taki hałas, spojrzałam na rudzielca.
-Skoro tak się tego boisz - zaczęłam, na szybko spoglądając na mężczyznę parę metrów dalej - to po prostu wyjdź. Twoje obawy mi nie pomagają, a ostatnio tylko o tym potrafisz do mnie mówić.
Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo wypchnęłam go z korytarzyka na klatkę i bez słowa zamknęłam drzwi. To naprawdę ponury wrzesień.
>>>
-Dowiaduję się, że jestem ciocią, gdy dziecko ma już roczek? Ty tak serio? Wy tak serio?
-Nie było jakoś okazji, żeby Ci to powiedzieć - odpowiedział Darek, nie puszczając dłoni Madeline, która ani razu nie uniosła na mnie wzroku.
-Nie było okazji? Mieliście na to praktycznie dwa lata, dziewięć miesięcy, gdy Ty byłaś jeszcze w ciąży - spojrzałam krótko na brunetkę, jednak szybko wróciłam do brata - i następne... Ile? Już trzynaście, nie? Na samo życie dziecka. Nie wmówisz mi, że przez taki okres nie było okazji, bo widzieliśmy się nie raz.
-Przepraszam - mruknął, a Madeline wzięła dłoń ze stołu. - Nie liczy się, że wiesz już teraz? - zapytał, na co uniosłam brwi, prychając ironicznym śmiechem.
-Gdzie on teraz jest? - odezwałam się, spoglądając na deszcz za oknem.
-U naszej mamy, w Carroll - odparł, lustrując mnie wzrokiem. - Agnes jest chrzestną, według naszych ustaleń z dzieciństwa, pamiętasz? Ona chrzestną dla mojego pierwszego dziecka, ja dla jej, Adele dla Twojego, no i Ty...
-I tak nie zostałam chrzestną małej Sophie - wtrąciłam. - Pewnie o tym zapomniała. To rodzinne, to zapominanie o wszystkim. Nikt z więzami krwi Rogerów nigdy nie pamięta.
-Coś w tym jest - przytaknął, odchrząkując po chwili. Jeszcze przez moment patrzyłam na ulewę za witryną kawiarni, po czym wstałam, wkładając płaszcz.
-Dopijcie sobie kawę czy coś, nie obchodzi mnie to, ale ja idę zobaczyć się z moim bratankiem - stwierdziłam, zostawiając na stole parę monet za napój i jak najszybciej opuściłam lokal.
Jak się okazuje, to nie czyny tak wpływają na ludzi. To słowa, które wypowiedziane są w nadmiarze emocji, w złym czasie albo w ogóle nie opuszczają czyjejś głowy przez zbyt długi okres.
Teleportowałam się po dotarciu na tył kawiarni, aby nikt mnie nie zauważył i po otwarciu oczu stałam na chodniku, gdzie również padał deszcz. Przede mną stał ten przebrzydły dom, który w takim oświetleniu wręcz przyprawiał mnie o dreszcze. Dlaczego Darek pozwolił na to, aby jego dziecko spędzało czas w tym miejscu?
Przeszłam na drugą stronę ulicy, jednak gdy już złapałam za klamkę furtki, zatrzymałam się, czując czyjąś obecność. Obróciłam się powoli, lustrując każdy skrawek tej brukowanej przecznicy i pod słupem, po tej stronie, po której przed chwilą stałam, zauważyłam dwie postacie ubrane na czarno. Jeden oglądał dom, a drugi mnie, jednak nie wiedziałam, czy ze sobą rozmawiają bądź jakie mają wyrazy twarzy, bo deszcz zbyt mocno przeszywał powietrze między nami. Finalnie nacisnęłam klamkę i weszłam na teren domu, gdzie w pełni odwróciłam się w stronę postaci, ponieważ nie mogli mnie już tutaj zauważyć. Teraz obydwoje skierowani byli w moją stronę, a raczej w miejsce, w którym przed chwilą się znajdowałam i najwyraźniej się zdezorientowali, nie widząc po mnie śladu. Jeden z nich nagle ruszył przed siebie, jednak szybko został zatrzymany przez tego drugiego i wtedy uznałam, że to czas do środka.
Drzwi główne były zamknięte, więc przeszłam do tych od strony tarasu, jednak i one nie pozwoliły mi wejść do środka. Zapukałam zatem najgłośniej, jak potrafiłam, oglądając korytarz przez szybę i mając nadzieję, że ktokolwiek usłyszy i jakie było moje zaskoczenie, gdy z salonu wyłoniło się małe dziecko. Szło same, powoli i miałam wrażenie, że zaraz się przewróci, ale samoistnie się uśmiechnęłam, bo było takie skupione i tą minką było tak bardzo podobne do Darka. Prawdopodobnemu przewróceniu zapobiegła po chwili moja mama, która wzięła dziecko na ręce, podchodząc do mnie. Bez patrzenia na mnie otworzyła drzwi, jednak gdy weszłam już do środka i zdjęłam buty, posłała mi pytające spojrzenie.
-Byłam z jego rodzicami na kawie - odparłam, wskazując na małego bruneta. Nic nie odpowiedziała, czekała, aż się rozbiorę i wyjęła dla mnie kapcie z pomponami. - Kto jest?
-Babcia tylko - mruknęła, kierując się tam, skąd przyszła i podążyłam za nią. Rozmowna, jak zawsze.
Od samych drzwi pomieszczenia poczułam o wiele cieplejsze powietrze i nie myliłam się, w kominku było rozpalone. Płomyki spokojnie tańczyły na drewnie i na dłużej zatrzymałam tam wzrok, lecz wyrwał mnie z tego głos.
-No kto nas odwiedził! - zawołała babcia, klaskając w dłonie i moment później wstała, ale to ja do niej podeszłam. Przytuliłam ją, a ona pogłaskała mnie po plecach i głowie, mówiąc, jak dawno mnie tu nie było.
Cóż, nie do końca po co miałam tutaj wracać.
Mama przez całą moją wizytę nie odzywała się do mnie, jakbym była złoczyńcą i zwracała się jedynie do babci bądź małego Petera. Unikała mojego spojrzenia jak jakiegoś wyroku śmierci i gryzłam się w język, aby nie palnąć w jej stronę czegoś, nad czym się wcześniej nie zastanowiłam. Mimo wszystko mieć w swojej własnej rodzicielce wroga byłoby dla mnie zbyt dużym ciosem. Nie mogę stracić obydwu rodziców w taki sposób.
Och, mały Peter to najukochańsze dziecko, jakie dotychczas poznałam. Oczy po Darku, więc zielone, jak ja oraz babcia, lecz włosy ciemnobrązowe po Madeline i taki nieśmiały, niepewny, czy może się do kogoś przytulić. To po prostu kopia mojego brata z ciemnymi włosami i gdy dłużej się nad tym zastanowiłam, to się popłakałam. Oliwy do ognia dolał fakt, że się mnie nie bał, jak większość dzieci, z którymi miałam do czynienia. Dziecko idealne?
Dwie godziny później deszcz zelżał, a do drzwi zapukali rodzice chłopca, więc uznałam, że to czas na mnie. Niebo za oknem mimo wszystko było ciemniejsze, co było dodatkowym argumentem, dlaczego już wychodzę. Zaczęłam się ubierać, a wszyscy stali w korytarzu i czekali, aby mnie pożegnać i zamknąć za mną drzwi, jednak gdy już do nich podeszłam, przypomniałam sobie o postaciach przed domem. Poszłam więc szybko do jadalni, z której miałam widok na ulicę i po rozejrzeniu się stwierdziłam, że nikogo nie widzę. Merlinie, miej mnie w opiece.
-A Ty co? - spytała babcia, patrząc na mnie ze śmiechem, lecz wzruszyłam tylko ramionami.
-Do zobaczenia - odrzekłam, przelatując po wszystkich spojrzeniem i pomachałam małemu Peterowi, który zachichotał i schował się we włosach Madeline. Wyszłam z domu z uśmiechem.
Ogłoszenia parafialne
Szkoła, gorsze samopoczucie psychiczne/fizyczne, brak motywacji, brak siły, nadmiar obowiązków i czasami zwykły brak weny - to wszystko to powody, dlaczego między rozdziałami jest tyle odstępu. Internet to nie wszystko. Nie jestem maszyną, jestem człowiekiem. To dla osób narzekających na to, że tak długo muszą czekać na następne części. Gdybyś miał, drogi czytelniku, wybrać pomiędzy spokojem a chaosem, co byś wybrał?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top