Rozdział 99

Perspektywa Wiktorii

Szum i oślepiająca jasność, chociaż oczy miałam zamknięte.

Szum powoli zaczął przemieniać się w zwykłe rozmowy oraz czynności, ale i tak było to za głośne. Przyzwyczaiłam się do jasności i powoli otworzyłam oczy, przymykając je w międzyczasie parę razy. Naszły mi łzami, ale były one pomocne i w końcu zauważyłam, że ta jasność wydobywa się z okna za mną. Leżałam na łóżku?

Ktoś ściskał moją prawą dłoń i przekręciłam głowę, zauważając nieułożone, rude włosy na głowie, która spoczywała na materacu na wysokości mojego łokcia. Wyglądał, jakby spał i chociaż czułam ból w każdej części ciała, ulżyło mi, że jest obok mnie. Podniosłam się delikatnie i chcąc nie chcąc, przebudziło go to. Uniósł głowę, a gdy tylko spojrzał mi w oczy, wyszczerzył się i podniósł, aby mnie objąć. Wydałam z siebie cichy pomruk, bo zabolało mnie to spotkanie i natychmiast się odsunął z szerzej otwartymi oczami.

-Cholera, przepraszam, nie powinienem był tego robić - powiedział szybko i z powrotem usiadł na jakimś stołku, a ja podniosłam się w końcu do pełnego siadu. - Jak się czujesz?

-Nie wiem - odpowiedziałam po chwili zastanowienia, na co nie zareagował w żaden sposób, po prostu patrzył na mnie w ciszy. - Gdzie my jesteśmy? I co... Co stało się dalej? - spytałam, po rozejrzeniu się wokoło. - Co z tamtymi ludźmi i która jest w ogóle godzina?

-Jesteśmy w Świętym Mungu, jest szósta rano - zaczął, przysuwając się bliżej. - Lekarze się nimi zajęli, żyją i wszystko z nimi w porządku, ale mają zdecydowanie większe blizny od Ciebie - spojrzał na moje ramię i na chwilę umilkł, bo podwinęłam rękawy do samego końca, aby się obejrzeć. Kreska pod kreską w prostych liniach, jakby mnie żyletką cięli jakiś czas temu. Na niektórych jednak wciąż widniały ciemne strupy i odkryłam kołdrę z nóg tylko po to, aby zastać tam taki sam widok. Sama siebie doprowadziłam do takiego stanu.

-Czy mam to też na twarzy? - odezwałam się cicho, kładąc dłonie na swoich policzkach. Podał mi bez słowa lusterko, przecierając twarz dłonią i bez zastanowienia je uniosłam. Przez całą długość twarzy na skos przebiegały dwie blizny, idealnie między nimi było moje lewo oko i pomyślałam na chwilę o tym, że bym na nie oślepła, gdyby któraś z nich poszła bardziej w bok.

-Znalazła cię Tonks i od razu wezwała pomoc. Dwie godziny próbowali zatrzymać krwotok u tamtej dwójki, dali im jakieś leki na gojenie, wyczyścili pamięć, bo okazali się mugolami i przenieśli ich do zwykłego szpitala. Lekarz, który Cię przyjął, bał się w ogóle Cię dotknąć, gdy usłyszał, że to Ty doprowadziłaś was do takiego stanu.

-Skąd wiedzieli, że to ja to zrobiłam? - zmarszczyłam brwi. - To nie było takie oczywiste.

-Dumbledore mu powiedział, bo pojawił się zaraz po mnie - oznajmił drugi głos i spojrzeliśmy na koniec łóżka, gdzie stanęła Tonks. Uśmiechnęła się pokrzepiająco i usiadła na materacu, spoglądając na moje odkryte nogi. - Każda blizna daje nam tylko więcej do urody - stwierdziła, jeszcze raz uśmiechając się w moją stronę, co odwzajemniłam. - Jesteś dzielna. Gdy Cię znalazłam, pomyślałam, że jest już za późno - dodała i umilkła, rzucając spojrzenie Fredowi. Schylił głowę bez słowa, jednak szybko ją podniósł, spoglądając na mnie i chwytając moją dłoń.

-Zacząłem się martwić, gdy o północy nie dałaś żadnego znaku życia i uznałem, że sprawdzę u Ciebie w domu. Babcia wpuściła mnie do środka i poszła do twojego pokoju, bo była święcie przekonana, że wróciłaś razem z rodzicami, ale nie było cię tam. Później zeszła twoja mama, wzruszając ramionami na moje pytania o Ciebie i wróciła na górę. Babcia wtedy była jeszcze bardziej zaskoczona i zaczęła narzekać, że nie potrafią nawet wieczoru z Tobą spędzić bez kłótni i chciała mi zrobić herbatę, ale pożegnałem się z nią. Poszedłem do domu Ady, jednak jej rodzice mi non stop powtarzali, że powiedziała im o spędzeniu nocy z nami gdzieś w Londynie. Wtedy poszedłem do twojej rodziny naprzeciwko, otworzyła mi Martha, ale ona też cię nie widziała i podała mi jedynie adres do Agnes. Godzinę szukałem cię po twoich najbliższych, nikt nic nie wiedział i George mi zaproponował, żebym na spokojnie to przespał, co Ada uznała za ogromną głupotę, pokłócili się, więc przeniosłem się z nią do Nory i tam dostaliśmy twojego posłańca - zakończył, nie zdając sobie sprawy, jak mocno ściska moją dłoń. Nie wiedziałam, jak na to odpowiedzieć i nastała cisza, kiedy to Tonks wyszła z sali, zostawiając nas samych.

-Przepraszam - mruknęłam w końcu, nie mając pomysłu na coś innego. Spojrzał na mnie i pokręcił głową, uśmiechając się słabo. Nie chciał, żebym czuła się winna tej sytuacji, ale wiedział też, że nie ma sensu mi to mówić. Podniósł się jeszcze raz i cmoknął mnie w skroń, zabierając lusterko z moich dłoni.

-Jesteś wciąż piękna i silna - stwierdził, gładząc kciukiem mój policzek. - Jestem z Ciebie dumny.

Ale nie było tutaj żadnego powodu do dumy, nie mógł udawać, że jest. Przytłaczające, że próbował podnieść mnie na duchu kłamstwem, chociaż nie robił tego ze złym zamiarem.

Nie było tutaj żadnego powodu do dumy, bo prawie zabiłam dwójkę ludzi. Osoby na sali wcale nie były w lepszym stanie ode mnie, ale podejrzliwie na mnie patrzyli, choć gówno o mnie wiedzieli. Pielęgniarki bały się do mnie podejść, a lekarz odkładał sprawdzenie co u mnie, dopóki ktoś nie zwrócił mu uwagi. Czy byłam w ich oczach potworem? Sądziłabym, że na co dzień spotykają się z bardziej popieprzonymi przypadkami ode mnie.

Dawali mi jakieś eliksiry, ale rany nie znikały. Całymi dniami przesiadywały ze mną dziewczyny, a po zamknięciu sklepu odwiedzali mnie również bliźniacy, chociaż nie siedzieli długo, bo zawsze ktoś ich wyganiał. Przyszła do mnie dwa razy Martha i byłam zaskoczona, że na obydwa spotkania zjawiła się sama, ale nie chciała rozmawiać o sytuacji w swoim domu, więc pytała mnie o jak najwięcej rzeczy, próbując wybić mi z głowy ten temat. Bolało mnie, że musiała mierzyć się z trudnościami od dzieciństwa i że tak samo, jak ja dojrzała za szybko. Było w niej tak dużo mnie, co łamało mi serce.

Jesteśmy zniszczonymi ludźmi, ale próbujemy zrobić z tego wesoły okrzyk. Mimo wszystko sądzę, że o to chodzi w życiu. Skoro jest ciemno, to gdzieś powinno być jasno, no nie? Zatem żyjesz, by dotrzeć do tej jasności.

>>>

Nie wiem, czy pojawienie się Dumbledore'a w szpitalu mnie rozzłościło, czy ucieszyło. Przyszedł w dzień, kiedy to miałam zostać wypisana i pierwsze, co zrobił, to obejrzał moje rany. Uznał, że ma mi wiele do powiedzenia i z trudem powstrzymałam się od wysyczenia mu prosto w twarz, żeby spierdalał. Mogłam doprowadzić do śmierci niewinnych osób od zawsze, ale siedem lat było najwidoczniej zbyt krótkim okresem, aby mnie oswoić z tą informacją. No tak, powiedzmy jej to dopiero wtedy, kiedy sama prawie się wykrwawiła.

Czułam, że wie, co chcę mu powiedzieć, ale spokojny uśmiech nie schodził mu z twarzy przez cały czas i czekał na mnie w recepcji, przeglądając jakieś czasopisma. Gdy pojawiła się po mnie Ada, uznał, że to nawet lepiej i wtedy też znalazłam się w bardzo dziwnej sytuacji. Spytał, czy znamy jakieś odosobnione miejsce, więc zaproponowałam to moje mieszkanie, które obszedł z dwa razy z różdżką w dłoni, po czym w końcu zajął miejsce na fotelu. Siedziałam z dyrektorem Hogwartu oraz Adą sam na sam w środku Londynu i było to całkiem... Niecodzienne.

On jednak wydawał się niezrażony i na początku zaczął gadać o tym, że do wnętrza pasowałoby adiantum, czymkolwiek to było i sam sobie nalał picie, jakby był u siebie. Śmieszyło mnie to i czekałam na jakieś ciekawsze wydarzenia, ale Adę to jednak zirytowało i zdążyła zwrócić mu uwagę, że nie ma zamiaru siedzieć tutaj całego dnia.

-Ach tak, przepraszam, chyba za bardzo się rozgościłem - odparł, na co nie odpowiedziałam w żaden sposób, Ada tylko prychnęła ironicznie śmiechem. - Widzę, że nie lubicie owijania w bawełnę, zatem przejdę do rzeczy. Jak już wiesz - spojrzał na mnie, poprawiając się na fotelu - władasz bardzo rzadką i potężną mocą. Opowiadałem ci na twoim pierwszym roku, że znałem tylko jeden taki przypadek i że po zakończeniu nauki, dziewczyna zniknęła bez śladu. Prawda jednak jest nieco inna, czego nie chciałem ci w tak młodym wieku rzucać pod nogi. Mam nadzieję, że rozumiesz, zrobiłem to dla twojego dobra.

-Mojego dobra? - nie zdążyłam ugryźć się w język.

-Co by z tobą było, gdybym zrzucił ci w wieku jedenastu lat na ramiona taki ciężar? Pomyślałem sobie, że warto będzie odczekać, bo już i tak miałaś skomplikowane życie. Gdybym nie zgodził się na prośby twojego ojca o posłanie cię do Hogwartu wcześniej, może wtedy byłabyś gotowa na przyjęcie bolesnych faktów.

-Wiedział, co mnie czeka i chciał się pozbyć problemu - dodałam, a Dumbledore niechętnie przytaknął. - To co się stało z tą dziewczyną? - spytałam po chwili, ale zanim mi odpowiedział, wziął głęboki wdech i uśmiechnął się słabo w stronę Ady.

-Dołączyła do szeregów Grindelwalda. Stała się bronią, maszyną do pozbywania się wrogów, a zarazem pewnego rodzaju lekiem. Bo widzisz, spokojny, harmonijny śpiew uzdrawia, co pozwoliło Grindelwaldowi na nietracenie wyznawców, zatem niepokojący, chaotyczny krzyk działa odwrotnie i usuwał mu rywali - umilkł, a ja nie mogłam się ruszyć i poczułam dłoń Ady na udzie.

-Potrafię leczyć myślą, więc czy to oznacza, że mogę też nią skrzywdzić? - zapytałam niepewnie, nie odrywając od niego wzroku.

-Och, to musiałyby być bardzo, bardzo ciemne oraz dokładnie myśli, ale tak. Każde działanie, które odnosi skutek korzystny, ma też swoją ciemną stronę - powiedział spokojnie i dał mi kolejną chwilę na oswojenie się z tą odpowiedzią, a ja miałam plątaninę w głowie. Ile razy byłam chwilę od wyrządzenia komuś krzywdy?

-Wika, ty nie jesteś taka, jak ona. Nie jesteś złym charakterem - odezwała się brunetka, ale nie spojrzałam na nią. - Słyszysz? Nie jesteś złym człowiekiem i wcale nie musi cię czekać coś takiego.

-Dobrze mówi - wtrącił mężczyzna z lekkim uśmieszkiem, lecz nie podniosło mnie to na duchu.

-Te wiadomości - zaczęłam, przypominając sobie cotygodniową sowę w moim oknie. - Te wiadomości muszą mieć nadawcę, muszą skądś przybywać. Ktoś wie i chce mnie przygotować na przejście na drugą stronę. Mają na mnie już pełny plan, ale dlaczego po prostu po mnie nie przyszli, jak tylko odrodził się Voldemort?

-Wiedzą, jaką dysponujesz mocą, więc nie chcą cię do siebie zrazić. Głupiec spróbowałby cię siłą przenieść na ich stronę. Ich działania są powolne i ostrożne, nie zrobią niczego, co mogłoby cię skrzywdzić w obawie o własne życie.

Jestem zagrożeniem w oczach zagrożenia. Przeszło mnie dziwne uczucie i uśmiechnęłam się na tę myśl, ale skarciłam się za to od razu. Merlinie, Wiktoria, przestań.

-Co mam robić? - spytałam Dumbledore'a, który uniósł na mnie spojrzenie ze swojej szklanki. Wiedzieliśmy oboje, że nie ma możliwości tego zatrzymać. Śmierciożercy będą chcieli mnie po swojej stronie, będą do tego dążyli, dopóki nie ulegnę. Nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, bo przypomniałam sobie jeszcze jedną rzecz. - Ale chwila... Rok temu w wakacje rozmawiałam z babcią, od niej dowiedziałam się, że to wszystko jest sprawką mojego ojca i że ktoś próbował mnie po urodzeniu zabrać, jednak mu się nie udało. Później zginął i nie zdążył nikomu powiedzieć mojego nazwiska, a wszystko działo się tylko między nimi. Jakim cudem oni wiedzą, że to akurat ja?

-Najwidoczniej twoja babcia została źle poinformowana. Wszyscy zwolennicy Voldemorta wiedzą, jak się nazywasz.

Jasne, świetnie.

Dumbledore mówił jeszcze jakieś rzeczy, którymi chciał mnie chyba pocieszyć i uspokoić, ale słaby był skutek. Nie zakłóciło to wiedzy, że czeka mnie jeszcze wiele do przejścia i albo wyjdę z tego żywo, albo nie.

-No nic, nie będę już marnował dnia - zaczął, spoglądając na Adę z uśmiechem i wstając, po czym zwrócił się do mnie. - Wybierzesz ścieżkę, która będzie dla Ciebie najlepsza - spoważniał na moment, ale prędko wkroczył mu na usta uśmiech. Obszedł stolik i skierował się w stronę drzwi, lecz wtedy jeszcze zerwałam się z miejsca za nim.

-Panie profesorze - zatrzymałam go w połowie korytarza. - Czy ta dziewczyna... A raczej kobieta... Czy ona jeszcze żyje? I jak się nazywa?

-Nie wiem, czy dała radę uciec i przeżyć, ale nazywa się Ruth Edevane. Chciałabyś wiedzieć coś jeszcze?

-Nie, dziękuję - odpowiedziałam pospiesznie, a on już ostatecznie wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.

Ada stała w przejściu do salonu z założonymi na klatce piersiowej rękoma i patrzyła na mnie ze skruszoną miną. Stanęłam przed nią i westchnęłam, a ona przytuliła mnie do siebie, zaczynając gładzić po plecach, lecz nic nie mówiąc. Długo tak stałyśmy, ale właśnie tego potrzebowałam. Czułam się bezpieczna i kochana, a cisza była kojąca i myślenie o tym wszystkim nie zdawało się takie przerażające.

-Najważniejsze, żeby nie być teraz przewrażliwionym. Sama słyszałaś, nie zrobią niczego, co cię skrzywdzi. Przejdziemy przez to razem, okej? - odezwała się po czasie, próbując zobaczyć moją twarz i niechętnie się odsunęłam.

-Okej - mruknęłam, a ona jeszcze raz słabo się uśmiechnęła i ujęła moją twarz w dłonie, spoglądając mi w oczy pokrzepiająco, po czym z powrotem mnie do siebie przytuliła.

Och matko, wszystko działo się tak nagle i nie wiem, czy byłam na to przygotowana. Choć czy kiedykolwiek bym była?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top