Rozdział 67
Perspektywa Freda
Do wieczora wręcz korzystaliśmy z uroków tych majowych dni. Gdy zaczęło się robić chłodniej rozpaliliśmy ognisko. Oczywiście trzeba było pilnować Adę, aby nie zbliżała się zbytnio i nie próbowała podpalić np. Jordana, choć koniec końców i tak skakaliśmy nad ogniem.
Po czasie zrobiło się coraz ciszej i można powiedzieć, że podzieliliśmy się na dwójki. Lee oraz Ada chyba testowali coś z wodą i mniejszymi klifami, skacząc z niektórych do wody. George i Wika w ciszy chodzili, obserwując okolicę w szczegółach, byli nawet w lesie i przynieśli trochę malin itp. Ja z Caroline za to siedzieliśmy na piasku i rozmawialiśmy tak, jak kiedyś. Dokuczaliśmy sobie, obsypywaliśmy się różnymi rzeczami, ale z każdą minutą odgłosy świerszczów nas uspokajały.
-Freddie - odezwała się, po chwili patrzenia w taflę jeziora. - Od kiedy piszesz z Oliverem? - spojrzałem na nią, trochę zdziwiony pytaniem. To podobno miała być tajemnica.
-Nie sądziłem, że się dowiesz, ale skoro tak... Pamiętasz akcję, kiedy ten jeden Krukon w Pokoju Wspólnym cię obrażał? No wiesz, po tym wszystkim na czwartym roku. Oliver mu przywalił, a później poprosił mnie o rozmowę. No to właśnie od wtedy mamy pewnego rodzaju układ - obwieściłem, a ona pokręciła głową.
-O czym piszecie? O co on cię prosi?
-Informuję go o wszystkim związanym z tobą i Cedrikiem. Wiesz, on martwi się bardziej niż mogłabyś pomyśleć - spojrzałem na nią i na chwilę zamilkłem. - Prosi, żebym cię ochraniał, bronił przed różnymi ludźmi...
-Nie musisz tego robić - stwierdziła, ale najwidoczniej nie rozumiała.
-Nie Caro, nie muszę, ale czuję taką powinność. Jesteś... ważna i trudno byłoby mi tak po prostu mieć gdzieś to, czy ktoś cię zaczepia i tak dalej. Wiesz ilu chłopaków nadal widzi w tobie panią na jedną noc? To właśnie ich przywracam do pionu, a ty tego nie odczuwasz i o to chodzi - uśmiechnęła się, a oczy się jej zaszkliły.
-Ja nie zasługuję na ciebie - stwierdziła. - Boże Fred, jesteś cudowny - delikatnie mnie przytuliła, po chwili się odsuwając i przegryzając wargę. - Ale... Powiedziałeś, że macie układ, czyli coś za coś.
-Myślisz, że robię to dla własnych korzyści?
-Nie! - natychmiastowo zaprzeczyła. - Po prostu, co on może ci niby dać?
Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć. Po prostu użyłem złego słowa, wcale nie miałem na myśli, że cokolwiek z tego mam, lecz powiedzenie jej tego... Nie uwierzyłaby.
>>>
Około drugiej George zasnął jako ostatni. Wcześniej razem z Wiką zrobili sobie drzemkę, ale to oczywiście nie było wystarczające. Takich śpiochów jak oni chyba nigdy nie spotkałem.
Ja jednak zasnąć nie mogłem. Głową leżała na moich kolanach, a ta Andromeda na nas patrząca dawała tyle do myślenia. Rozejrzałem się po reszcie, Ada i Caroline zasnęły w jakiejś dziwnej pozycji nawzajem się uzupełniającej, George oczywiście spał na brzuchu, a Lee co jakiś czas poruszał nogą czy też ręką. Potem znowu na nią spojrzałem. Lubiłem kolor jej oprawek od okularów. Na przestrzeni lat Caroline zmieniała je co najmniej z siedem razy, a ona nie - w dzień, w którym ją poznałem były granatowo pomarańczowe, a sześć lat później w granatowo niebieskie plamki zlewające się ze sobą. Coś pięknego. Ten kolor pasował do jej bladej cery - tak idealnie kontrastował. Oczywiście Diggory była najbladsza z nas wszystkich, ale u Roger to koniec końców wyglądało najlepiej. Kochałem szczegóły.
Nagle zaczęła otwierać oczy, po czym podniosła się do siadu.
-Śniło Ci się coś? - spytałem, bo przez chwilę patrzyła w ziemię bez powodu. Spojrzała na mnie i szybko przejechała wzrokiem po całym moim ciele.
-Masz ochotę się przejść?
-Z tobą i na koniec świata - zaśmiałem się lekko, a ona uśmiechnęła się. Kierowaliśmy się na górę jednego z klifów, ale gdy przechodziliśmy przez pewne miejsce zatrzymała się, obróciła mnie twarzą do siebie i pocałowała. Delikatnie, wtedy jak za pierwszym razem, jakby muśnięcie skrzydeł motyla. Takie nic, ale te uczucie wtedy... Bycie lekkim jak piórko, zero stresu, zmartwień, życie jest cudowne, a wokół wszystko jest naprawdę sensowne.
-To był cel naszej wędrówki? - wciąż miałem wielkiego banana na twarzy. - Nie żebym miał coś przeciwko.
-A co jeśli pewnego dnia znajdziesz lepszą? - pytanie kompletnie wyrwane z kontekstu.
-Właśnie to ci się śniło? - prychnęła łagodnie pod nosem, uśmiechając się słabo. Usiadła pod ścianą, zachęcając mnie wzrokiem, żebym uczynił to samo. Położyła głowę na moim ramieniu, splatając palce dłoni wokół mojego kolana, po czym westchnęła.
-Myślałeś kiedyś o przyszłości? O tym co będzie po Hogwarcie?
-I to nie raz - odpowiedziałem. - A co?
-I jak sobie to wyobrażasz?
-No cóż... - przypomniałem sobie te wszystkie myśli i po prostu: wspaniale. - Po szkole rozkręcimy z Georgem biznes, po czasie, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zapewne zacznę rozglądać się za jakimiś wspólnymi czterema ścianami, no rozumiesz, co nie? Następnie własny dom, a dalej... - umilkłem na chwilę, a ona nie naciskała.
-Wiesz, zobaczyłam kiedyś jak moi rodzice myją razem zęby. W tle leciała jakaś piosenka z ich młodości, tata śpiewał dla niej z buzią upapraną od pasty, śmiała się do łez. Po każdym obiedzie tata przytula mamę i daje jej całusa w policzek, komplementując cokolwiek z nią związanego. W cieplejsze wieczory chodzą na spacery, a czasami tata idzie środkiem ulicy i krzyczy, że kocha swoją żonę. Są po czterdziestce i mimo to zachowują się czasem jak zakochane nastolatki. Czy my też tak kiedyś możemy? - nie odpowiedziałem od razu, wyobrażałem sobie to samo, tyle że z nią u boku.
-Będziemy robić więcej takich rzeczy - stwierdziłem, siadając tak, żeby patrzeć jej prosto w oczy. - Serio masz jakieś wątpliwości, co do tego, że nawzajem jesteśmy swoją przyszłością? Bywasz zagubiona, ale czujesz to od początku i tego się trzymaj, ja też będę i masz to jak w banku.
I cisza. Tak cudowna i tak potrzebna. Nie przerwała jej, lecz rozwinęła cudowność tej chwili. Podniosła się lekko i kładąc dłonie na moich policzkach zaczęła całować. Nagle jakby zawiał ciepły wiaterek, który chyba tylko ja poczułem. Jej włosy owiewały się po moich barkach i obojczykach, przyjemnie gilgocząc. Przeniosłem dłonie na jej talię, a gdy ona swoimi wjechała w moje włosy usłyszeliśmy głośny pisk Ady. Chwilę na siebie patrzyliśmy, aż w końcu wstaliśmy i pobiegliśmy w tamtą stronę. Ale... Nic się nie działo. Wszyscy wybuchnęli śmiechem na nasz widok, a Roger, nawet się nie zastanawiając podniosła torbę. Na szczęście zdążyłem ją obezwładnić zanim w kogokolwiek rzuciła.
-Co to było? - zapytałem, koniec końców się śmiejąc.
-Nie wiedzieliśmy gdzie jesteście, a oczywiste było, że jeśli nikt was nie porwał to od razu przybiegniecie na czyiś krzyk - obwieścił Jordan.
-To był twój pomysł? - oho, miała wkurwa.
-Ależ skąd, osądzasz mnie o coś takiego?
-Oszukałeś mnie raz, że dziewczyny się pokłóciły i jest źle tylko po to, abym wróciła do dormitorium i zagrała z tobą w szachy - po chwili obydwoje wybuchnęli śmiechem, a ja nie mam pojęcia jakim cudem udało mu się to zrobić.
>>>
Powrót okazał się być dłuższy niż przypuszczaliśmy i opieprz od McGonagall nas nie ominął, tak samo jak kara za to. Niestety psorka pomyślała nad jeszcze jedną sprawą: rozdzieliła chłopaków i dziewczyny na dwie osobne grupki, a na dodatek ja karę miałem sam, żeby "nie wpaść w większe kłopoty z drugim Panem Weasleyem".
A więc nastał dzień mojego szlabanu i humor z najwyższego poziomu spadł do ujemnego, gdy dowiedziałem się, że nie będę miał go z opiekunką Gryffindoru, tylko ze Snapem.
-Gdzie twoja ukochana? - w drodze nagle ktoś się do mnie odezwał. Rozejrzałem się i zobaczyłem siedzącą na oknie dziewczynę. Cóż, Angelinę. Nie mogłem pojąć, jak ona kiedyś mogła mi się podobać.
-A co cię to?
-Gdzie ta twoja grzeczność podczas rozmowy ze mną? - ton jej głosu był piskliwszy niż zwyczajnie i już mnie irytował.
-Czego chcesz? - zmarszczyłem brwi, a ona przeczekała, aż grupka uczniów zniknie z korytarza.
-Serio myślisz, że gdy ona idzie się uczyć z Fauxem to jest to zwykła nauka?
-Tak, tak właśnie myślę - zdziwiłem się na jej pytanie. - Jeśli nie masz w zapasie innego sposobu na niszczenie mi życia to pozwól, że ja już pójdę.
-Jesteś naiwny Freddie, jeszcze zobaczysz! - zawołała za mną, ale miałem ją gdzieś, musiałem się psychicznie nastawić na szlaban ze Snapem.
Perspektywa Wiktorii
Siedziałam z Marthą na Błoniach i łapałyśmy te ciepłe promienie słoneczne. Nawijała o irytujących ją dziewczynach, nauczycielach, o tym, że ostatnio dostała Wybitny, napisała esej na dwie rolki pergaminu, choć potrzebny był jedynie na pół. Mówiła też o nowych znajomościach i że więcej ostatnio rozmawia z Draco. Nie oburzyłam się na jej oczach, bo tak czy siak postawiłaby na swoim. W cholerę uparta.
W pewnym momencie umilkła, zapewne przysłuchując się krzykom jakichś chłopaków. Otworzyłam oczy i dostałam chwilowego zaćmienia. Ogarnęłam się i rozejrzałam, jakaś grupka odwalała różne rzeczy 200 metrów dalej. Jednego pchnęli do jeziora, inna dwójka robiła jakiś balet, a ten ostatni wyglądał znajomo.
-Tyler, nie dołączysz do kolegi? - no tak. Wspomniany zdjął koszulkę, przeleciał Błonie wzrokiem i chyba musiało mi się zdawać...
-Puścił nam oczko - zafascynowała się Martha. Czyli to nie zwidy.
-Jakby zaczął się topić to nic nie widziałyśmy, tak? - kiwnęła głową na zgodę. Zbyt długo siedziałam i powoli przestawałam czuć nogi, więc wstałam i zaczęłam się rozciągać.
-Co ty odwalasz?
-Za stara jestem - odpowiedziałam, łącząc ręce za plecami.
-Żebyś zaraz nie umarła z tej starości. Mokry zboczeniec z wodą się zbliża z zawrotną prędkością - obwieściła, a ja się odwróciłam, niestety za późno. Usłyszałam tylko śmiech jego i jego kolegów. Kurwa mać moje okulary.
-Znowu się spotykamy - rzekł ze śmiechem.
-Raczej to ty wpierdalasz się do mojego życia na siłę - wycisnęłam wodę z włosów, a on chrząknął, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
-Wczoraj to ty na mnie wpadłaś.
-I czy to był powód, żeby obrażać mnie od idiotek? Typie no - jęknęłam bezradnie, nie miałam ochoty na wkurwianie się. Uśmiechnął się znikomo, a ja kucnęłam po różdżkę, żeby się wysuszyć. Ledwo wstałam i dlaczego to zrobił? Okręcił mnie jakbyśmy kuźwa tańczyli, nie byłam na to gotowa, więc się oczywiście potknęłam o własne nogi, ale mój bohater szybko mnie złapał, a po tym ponownie puścił mi oczko i po prostu odszedł. No co to do chuja było?
-Idę do zamku i tobie radzę to samo - spojrzałam na "kuzynkę". Milczała z tym irytującym uśmieszkiem, ale moim celem było jak najszybsze dotarcie do dormitorium, żeby uniknąć podobnych zdarzeń.
>>>
Czy istnieją idealne momenty? Głupie pytanie.
Było parę minut po 22 i dziwnie się dostowaliśmy do tej ciszy nocnej. Siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym, w głębokiej ciszy rozchodziły się jedynie nasze oddechy i skwierczący kominek. To co, że był maj.
Fred opierał się o moje ramię i bawił materiałem cielistych rajstop, a wydychanym powietrzem gładził skórę mojej szyji i dekoldu. Caroline myślami przeniosła się na drugi koniec Wielkiej Brytanii, wiedziałam, bo ten błysk w jej oczach pojawiał się tylko przy nim lub z myślami o nim, o Oliverze Woodzie. Ada siedziała między nogami George'a, plecami opierając się o jego powoli podnoszącą się oraz opadającą klatkę piersiową. Nie mogłam uwierzyć jak oni... po prostu dopełniali się jak puzzle. Palce jej dłoni idealnie wpasowywały się z tą przestrzenią między jego, ich nogi zlewały się w całość, a na dodatek jej szyja znalazła się w miejscu tego wypuklenia jego piersi. Dosłownie jakby ktoś te siedemnaście lat temu tak ich uformował, że nikt inny nie mógłby pasować do kształtu ich ciała. Jakby od zawsze byli sobie pisani, jakby od zawsze mieli być swoim domem.
Ogłoszenia parafialne
Oh my God, kogo mu tu mamy, Wiktoria powróciła z nowym rozdziałem, mam nadzieję, że nie tęskniliście mocno haha
*domem = "home" w angielskim oznacza uczucie, osobę, no rozumiecie
No to co, lecimy 🤭
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top