Rozdział 64

Perspektywa Wiktorii

Dwa miesiące bez żadnych kłótni i bez skrzydła szpitalnego. Było po prostu tak, jak powinno być zawsze, a Fred sprawiał, że wszystko było jeszcze bardziej idealne.

Parę dni przed drugim zadaniem siedzieliśmy w moim dormitorium i chciałam trochę pomóc Harry'emu w szukaniu rozwiązania na godzinne siedzenie pod wodą. Chciałam, ale nie mogłam się skupić. Fred bawił się moimi włosami, chyba próbował robić warkocza, całował moje policzki, a z czasem, gdy dziewczyny nie wracały, również szyję. Także siedziałam z wielkim bananem na ustach i pięć minut czytałam tą samą linijkę.

-Czyżbym cię rozpraszał? - zapytał, bo przecież nie przewracałam stron. Spojrzałam na niego, uśmiechał się łobuzersko i czekał na odpowiedź.

-Cholernie - stwierdziłam.

-Ale nie chcesz, żebym przestawał - nie wiem czy to było pytanie, czy stwierdzenie.

-Ani trochę - zaśmiał się lekko i oblizał wargi.

-Witam gołąbeczki - do pokoju weszła Caroline. - Co robicie oprócz miziania się? Zielarstwo? - usiadła na przeciwnym łóżku i sięgnęła po książkę. - No tak, rośliny wodne. Cedrik już ma coś, ale droczy się i nie chce mi powiedzieć.

-Zastanawia mnie, co oni niby będą robić w tym jeziorze - zaczął chłopak. - Walczyli z czymś?

-Jezioro, woda, może będą szukać jakiegoś skarbu? - zaproponowała brunetka.

-Brzmi logicznie, choć pewnie połączą obydwie rzeczy. W jeziorze są druzgotki, które są nadzwyczaj agresywne.

-Nadzwyczaj agresywne to mało powiedziane. Pamiętacie jak puszczaliśmy raz kaczki po tafli? Jedna akurat się wynurzyła, kamień jedynie przeleciał obok niej, a bliznę mam do dzisiaj - podwinął nogawkę spodni.

-A jak chciałam oddać to niee, Caro spokojnie, nic się nie stało - naśladowała jego ton głosu, przez co się roześmiałam. - O cholera - powiedziała po chwili. - Miałam iść do McGonagall. Która godzina?

-Osiemnasta - odrzekł rudzielec. Szybko wstała, złapała torbę ze stolika nocnego i wybiegła, trzaskając drzwiami. - Ma jakieś zajęcia czy coś?

-Nie mam pojęcia, choć znając ją to tak, ale nam o tym nie powiedziała - nastała krótka cisza, w której w końcu przeczytałam następne cztery zdania.

-Kocham cię - odezwał się nagle i znowu się wyszczerzyłam. Zamknęłam książkę, zaznaczając stronę i odłożyłam ją na ziemię. Obróciłam się tak, że byłam przodem do niego.

-Ja ciebie też - te iskierki w jego oczach były warte wszystkiego. Owinął ramiona wokół mojego brzucha, kładąc mnie na plecach i wtulił się wygodnie, wybierając sobie moje piersi jako poduszki. Oparłam wyżej głowę i zaczęłam bawić się jego włosami, mrucząc pod nosem mugolskie piosenki. Było bardziej niż idealnie w takich momentach.

-Kocham słuchać bicie twojego serca, to takie odprężające - wymamrotał. - Przebywanie z tobą jest odprężające, wiedziałaś o tym słońce?

>>>

-Cześć Harry - dosiadłam się do chłopaka otoczonego stosem książek.

-Oh - podniósł zaskoczony wzrok. - Cześć. Dlaczego nie śpisz?

-Nie mam ochoty na spanie, a poza tym to czekam na Caroline, długo nie wraca.

-A kiedy zniknęła?

-Gdzieś po kolacji, a co? - spojrzałam na Krzywołapa i Hariet, koty syknęły na siebie, gdy stanęły sobie na drodze. Hariet wskoczyła mi na kolana, zaczęła mruczeć i wbijać pazury w moją skórę.

-Rona i Hermionę podobno McGonagall prosiła do siebie, Fred i George po nich przyszli - pokiwałam głową, a Potter westchnął. - Tak w ogóle... Masz dobry kontakt z Cedrikiem, co nie? Wiesz może... Co wymyślił na drugie zadanie?

-Dawno z nim nie rozmawiałam, lecz nawet własnej siostrze nic nie powiedział, więc co dopiero mi. Sama też coś czytałam i szukałam, jednak no...

-Tak, tak, rozumiem - zaśmiał się, po czym nachylił się z lekkim uśmieszkiem. - Wieczorami ciężko coś wyszukać, co?

-Harry! - zaśmialiśmy się, choć próbowałam udawać zdruzgotaną jego myślami. - Pytałeś Neville'a?

-Co?

-Podobno interesuje się roślinami, może Ci pomoże? - zastanowił się chwilę, patrząc na drobne litery przed sobą.

-Nie będę go budzić, a nawet jeśli by było coś takiego, co mogłoby mi pomóc, to zapewne nie znajdziemy tego w Hogwarcie, a na pewno nie teraz - powiedział smętnie. - Myślałem też czy może ty nie potrafiłabyś wyczarować jakiejś bańki, w której mógłbym oddychać pod wodą, czy coś takiego...

-O czym ty teraz gadasz? - podniósł na mnie wzrok.

-No o tej twojej mocy...

-Ciszej - zganiłam go, bo jakoś nie mogłam uwierzyć, że wszyscy grzecznie śpią w swoich dormitoriach. - Niewiele osób o tym wie i niech tak zostanie.

-Dumbledore mi powiedział - no oczywiście. - Podobno masz pomagać Pani Pomfrey jutro i w ostatnim zadaniu.

-Nie zdziwię się jak pod koniec roku podziękuję mi przed całą szkołą za pomoc. Żenada - prychnęłam, a on najwyraźniej nie zrozumiał o co mi chodzi. Zmarszczył brwi, lecz nie wnikał i dziękuje bardzo.

-Przejdę się jeszcze do biblioteki, może cokolwiek znajdę. Dzięki za chęć pomocy - uśmiechnął się lekko, zbierając książki w stosik. Dwie mu spadły, odstraszając tym samym Krzywołapa, jedna jakby nagle skrzydeł dostała, a jeszcze inną się przeciął.

-Zostaw to, jutro odniosę - złapałam go za trzęsącą się rękę. Pokiwał lekko głową, złapał za pelerynę niewidkę i wyszedł.

>>>

-I co?

-Mamy się nie martwić, iść na trybuny i dopingować naszych reprezentantów - powtórzyłam słowa Dumbledore'a, a Fred westchnął głęboko.

-Zawsze coś, co nie? - posłałam mu pytające pytanie. - Wiemy przynajmniej, że nikt jej nie uprowadził - spojrzał na przechodzącego obok Adama. - Ani że sama nie uciekła czy tym podobne. Z Dumbledorem nic jej nie grozi. Nic nie mówiłem - uniósł ręce pod wpływem mojego wzroku, po czym zaśmiał się. - Chodźmy już, pewnie zaczęli całować się w jakimś kącie i stracili poczucie czasu - przyciągnął mnie do siebie, zarzucając rękę na moje ramiona.

Chyba tak naprawdę pierwszy raz minęliśmy tyle ludzi na raz jako para. Posłałam Angelinie i paru innym dziewczynom spojrzenie z uniesioną brwią i złośliwym uśmieszkiem, on to widział i jakby był... dumny? Dotarliśmy nad jezioro i w oczy rzucił mi się Malfoy i... Martha. Stała przy ścianie, a ten opierał się obok z flirciarskim uśmieszkiem i tak, jak na co dzień starałam się akceptować jego egzystencję, tak wtedy coś mnie skręciło w środku na ten widok.

-Pani Malfoy? - odezwał się rudzielec, a ja go walnęłam w bok.

-Gdyby był tym miłym dzieckiem co kiedyś to miałabym to gdzieś, ale nie teraz, gdy zaczął nawet mnie obrażać. Zapewne jeszcze nie wie o jej statusie krwi. Idźmy stąd - ruszyłam przed siebie.

-On kiedykolwiek był miłym dzieckiem?

-No, jak miał z osiem lat - rozejrzałam się, szukając opiekunki naszego domu. - Nawet w drzwiach mnie czasami przepuszczał.

-Mówisz o tych spotkaniach waszych rodziców, prawda? - przytaknęłam głową. Zauważyłam mój cel i podeszłam do kobiety, która zmartwiona patrzyła w taflę jeziora.

-Panna Roger, nareszcie - odwróciła się i kiwnęła na nasze "Dzień dobry". - Cokolwiek się stanie, do tego namiotu - wskazała za nas i wykrzywiła twarz w coś, co miało być uśmiechem. - Pan, Panie Weasley, może pójść zająć miejsce na trybunach.

-A nie mógłbym tutaj zostać? - posłał jej pełne nadziei spojrzenie. Westchnęła i odpowiedziała:

-Dobrze, ale jeśli zauważę jakiekolwiek nad okazywanie uczuć nawet nie zawaham się nad odjęciem ci punktów i wygonieniem na trybuny - po czym odeszła do nauczycieli.

-Odosobniony ten namiot, czyż nie? - szepnął, na co spłonęłam rumieńcem i się zaśmiałam.

-Rozumiem co masz na myśli, lecz musisz jeszcze poczekać dobre dwa lata - oparł się o barierkę, po chwili uśmiechając się pod nosem i próbując zamaskować to drapaniem się w nos, co zresztą było przeurocze.

-Zatem nasi reprezentanci są już gotowi do drugiego zadania, które rozpocznie się na mój gwizdek - zaczął Bagman i wszyscy wbili w niego wzrok. - Mają dokładnie godzinę na odzyskanie tego, co utracili. Liczę do trzech! Raz... Dwa... Trzy!

-Głośniejszego gwizdka nie było?! - krzyknęłam, rozmasowując sobie skronie. Nie sądziłam, że Bagman spojrzy w moją stronę i się uśmiechnie.

-W końcu was znalazłem! - zawołał Lee. - Jesteś głośna, więc trudno było was teraz nie znaleźć - zaśmiał się i Merlinie, miałam złe myśli. - Cedrik cię szukał, nie wiem co chciał, ale nie wyglądał najlepiej.

-Tyle ludzi się wokół niego kręci i podobno ma tyle znajomych, a szukał akurat ciebie? - Fred się odezwał, spoglądając na taflę jeziora. Wzruszyłam ramionami i usiadłam na ziemi przy brzegu jeziora. Chyba po prostu uważał, że skoro spędziliśmy razem tyle wakacyjnych wieczorów to może na mnie polegać. Podobno coś takiego zbliża pod względem emocjonalnym.

Po paru minutach przyszedł Zachary i się do mnie dosiadł, a Fred i Lee stwierdzili, że pójdą poszukać Ady i George'a, bo i tak za bardzo nie mają co robić.

-Dawno nie spędzaliśmy razem czasu - rzekł. - Jeśli to przez ten wasz związek to już nie lubię rudzielca - zaśmiał się pod nosem i w sumie... miał rację. Oparłam głowę o jego barek, zauważając, że na jego palcach pojawił się trzeci sygnet.

-Przepraszam Zach - mruknęłam. - Nadal cię kocham, ale wiesz ile Fred dla mnie znaczy i teraz jeszcze mogę mu to wprost pokazywać.

-Rozumiem, po prostu zacząłem się czuć odrzucony - nie płacz, nie płacz, nie płacz. Spojrzałam na jego twarz, by jeszcze raz go przeprosić, na co uśmiechnął się. - To w sobotę odwołujesz wszystko i wszystkich i idziemy na nasze ulubione piwo kremowe z imbirem, wtedy przeprosiny będą oficjalnie przyjęte.

-Taak! Jeju, dawno nie byliśmy gdzieś w dwójkę. Ja stawiam - podniosłam rękę, zaśmialiśmy się, a chwilę później przytuliłam go i wcześniej nie docierało do mnie jak bardzo za tym tęskniłam.

-Na dwa fronty lecisz Roger? Nieźle, nieźle, choć zastanawia mnie dlaczego wybrałaś dwa różne światy - scyzoryk otwierał mi się w kieszeni, mimo, że go tam nie miałam. Wstałam, by spojrzeć na tą osobę i kurwa, kompletnie typa nie kojarzyłam.

-Odwal się Tyler - wycedził Faux, stając obok mnie.

-A bo co? Roger, może chcesz kogoś dodatkowego? - spytał ze złośliwym uśmieszkiem. - Albo wiem, załatw mi tą twoją koleżaneczkę, podobno łatwa jest. Ładna, długie nogi, czego chcieć więcej?

-Ty arcyswawolny dupku - walnęłam go w nos, a gdy schylił się z bólu chciałam dać mu z kolana, ale Zachary w porę mnie chwycił. Chłopak z potokiem krwi odbiegł w stronę zamku i nie, nie żałowałam ani trochę. Spojrzałam za nim, a w oczy rzucili mi się moi przyjaciele, którzy odwrócili się, gdy minął ich ten cały Tyler. Chciałam się jeszcze wyrwać Fauxowi i pójść mu coś jeszcze zrobić, ale zbyt mocno mnie trzymał. Przeleciałam wzrokiem po nauczycielach, by sprawdzić czy któryś już planuję mi karę i zauważyłam tak: przerażonego Ludo Bagmana, który gdy spostrzegł, że na niego patrzę, szybko spojrzał gdzieś indziej oraz... Snape'a. Miał tą samą, znudzoną minę co zawsze, lecz trochę jakby powstrzymywał uśmiech. - Możesz mnie puścić.

-Nie wierzę, że zaraz nie pobiegniesz go dobić.

-Dlaczego bijesz kolejnych ludzi? - zapytała Ada. - Kobieto jaka ty jesteś agresywna!

-Zach - Fred kiwnął na niego głową, więc w końcu mnie puścił.

-Moja szkoła! - zawołał Jordan. To on uczył mnie jak ułożyć pięść, by za bardzo nie bolało, gdzie dokładnie uderzać i jak się ustawić, by mieć więcej siły. - Jestem dumny kochana, podejdź, no niech cię przytulę - rozłożył ramiona.

-Tylko ty jesteś dumny. Ada załamana, Fred zastanawia się, gdzie popełnił błąd... - stwierdziłam, patrząc na nich na zmianę.

-Jestem zdruzgotana ilu osobom już złamałaś jakąś część ciała - oświadczyła Kimberly.

-Fleur! - krzyknął ktoś. Wszyscy spojrzeli w stronę jeziora, skąd wyłoniła się dziewczyna.

-Jest sama! - zawołał jeszcze ktoś inny. Podbiegłam tam szybko, pomagali jej wyjść z wody.

-Druzgotki... Zaatakowali mi, nie mogłam sobi poradzić - rzeczywiście. Miała rany na nogach i rękach, więc pomogłam zaprowadzić ją do namiotu. Pani Pomfrey wcisnęła na nią w drodze ręcznik, a będąc w środku chwyciła za waciki i zaczęła odkażać cięcia. - Ah, to ti masz być tim pomocnikiem, tak? - spytała. Przytaknęłam, siadając obok na tym czymś, co przypominało deskę do prasowania.

Westchnęłam głęboko i skoncentrowałam się, żeby dać jak najlepszy efekt. Uważnie mnie obserwowała i na szczęście dosyć szybko mi szło. W momencie, w którym skończyłam zrobił się wielki raban, więc wybiegłam z namiotu, a Fleur krzyknęła za mną podziękowania.

Ten kolor włosów nigdy nie dał mi takiego poczucia szczęścia. Nie mam na myśli jasnego brązu Cedrika, tylko tych Caroline - ciemno brązowych, nawet lekko wchodzących w czerń.

Wszyscy wiwatowali, a oni z uśmiechami wyszli z wody. Z Adą dorwałyśmy się do Caroline i chyba dawno tak mocno jej nie przytulałyśmy. Puściłam ją i sięgnęłam po ręczniki, owinęłyśmy ją dwoma, nawet próbowałyśmy trzema, ale nie chciała.

-Gratulacje - przepchnęłam się do Cedrika. Uśmiechnął się ciepło, ale nie zdążył nic odpowiedzieć, bo rzuciła się na niego Chang. Uroczo razem wyglądali.

Krum wypłynął z Granger, co mnie raczej zdziwiło. Małe zranienie dziewczyny też "zszyłam" i pozostało mi jedynie czekać na Pottera.

-Jak się czujesz? Pójdziemy na gorącą czekoladę po tym, żebyś się rozgrzała - obwieściła Ada, pocierając kciukiem dłoń Diggory.

-Jak jest tam na dnie? - zapytał George, kucając przy dziewczynach.

-Nie wiem, przecież byłam uśpiona.

-Blado wyglądasz - stwierdził starszy z bliźniaków. - Spytam się czy możemy już pójść do zamku.

-Nie, poczekajmy jeszcze - jak na fakt, że bywał uparty to dziwne, że szybko dał się przekonać.

-Dajesz Harry, no dalej - mówiłam sama do siebie. Było sporo po czasie, aż wreszcie wynurzył się. Z Ronem i z... Jakąś dziewczynką.

Gratulacje, podziękowania, latające ręczniki, krzyki i werdykt sędziów, to wszystko działo się jakby zza cienkiej błonki. Takie w mgle, ściszone, a zarazem ogłuszające, przez co miałam ochotę płakać.

Nie wiem ile czasu minęło w tym stanie, ale Ada w pewnym momencie złapała mnie mocno za rękę i zaczęła prowadzić w stronę zamku. Oddalając się od ludzi czułam się coraz bardziej spokojnie i jeszcze to ciepło jej dłoni, które było jak jakiś lek... Wszystko czego potrzebowałam to koniec końców ona.

Ogłoszenia parafialne
Czuję, że nijaki ten rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top