Rozdział 35

Zaczynało mnie już nudzić czekanie na niego i wszystko o nim zaczynało mnie nudzić. To dziwne nudzić się i jednocześnie łudzić, że się doczekam. To nudne, to trudne, to niemożliwe.

Zgadywałam, że nie byłam tym, czego potrzebował w swoim życiu. Nie byłam tym, co go uszczęśliwiało i zabierało oddech, przyspieszało bicie serca. Zgadywałam, że nie mogłam dać mu tego, czego chciał od świata. Nawet jeśli dla mnie on rzeczywiście był całym światem.

>>>

Przecięłam skórę na zewnętrznej części dłoni, a moje ciche śpiewanie rozeszło się po dormitorium. Kiedyś niebieskie, teraz granatowe wstęgi, wniknęły w ranę. Z czasem szło mi coraz lepiej i nie zostawały już blizny, skóra wyglądała jak nieruszona, choć to był początek. Wyszłam z dormitorium i chciałam się udać na Klub Pojedynków, ale jakoś tam nie trafiłam. Zapukałam w drzwi gabinetu McGonagall, poprawiając okulary.

-Dzień dobry, co jest powodem tej wizyty? - spojrzała na mnie znad okularów.

-Pani Profesor, bo ja wpadłam na pomysł.

-Proszę, usiądź - odłożyła pióro i splotła dłonie na blacie.

-Gdyby komuś się coś stało przez to otwarcie Komnaty Tajemnic... No wie Pani, kotka Pana Filcha została spetryfikowana...Może chanteomagia mogłaby pomóc?

-Panno Roger, nie byłabym pewna czy to bezpieczne...

-Przepraszam, że przerywam, ale jeśli to mogłoby zadziałać to dlaczego nie próbować? Wzrost mandragor potrwa prawie do końca roku, a skoro moja umiejętność leczy rany to coś takiego też raczej mogłaby... wyleczyć - mówiłam szybko i nie byłam pewna czy rozumie o czym w ogóle do niej mówię. Psorka westchnęła, zapewne zastanawiając się.

-Jeśli będzie taka potrzeba to możemy spróbować - zaczęła. - Ale nic Ci nie obiecuję, a ty sama za dużo sobie nie wyobrażaj, rozumiemy się?

-Oczywiście - przytaknęłam, uśmiechając się szerzej.

-Dobrze... Dlaczego nie jesteś na spotkaniu z profesorem Lockhartem, tak jak reszta uczniów? - bo tak.

-Miałam zamiar tam iść, ale naszła mnie myśl o tej chanteomagii, więc przyszłam tutaj.

>>>

Dziwnie samotnie spędziłam ten dzień, ale nie przeszkadzało mi to. Byłam w bibliotece i czytałam książki, nawet nie wiedząc o czym tak w sumie są. Coraz rzadziej tam chodziłam, więc musiałam nadrabiać. Robiłam to najczęściej nocami, siedząc w szafce pod regałami.

Noc to coś pięknego, no chyba że idziesz korytarzami Hogwartu samotnie, a ta cała komnata została otwarta i możesz przez to umrzeć. Zeszłam na zawał, gdy Angelina z dupy pojawiła się na środku schodów, zagradzając mi jednocześnie drogę.

-Po nocy się chodzi? Aj nieładnie, aż kusi, żeby zgłosić McGonagall - oparłam się o ścianę, wiedząc, że jeśli nie wyrzuci z siebie tego wszystkiego to za chuja nie przejdę.

-Angelina, tak w ogóle to... dlaczego akurat mi zatruwasz życie? No wiesz, tak jakby masz cały Hogwart do wyboru i nie rozumiem - przewróciła oczami. - Freda też już zdobyłaś, więc nie mogłabyś się odczepić i znaleźć kogoś innego?

-Nie, a wiesz dlaczego? Kocham patrzeć jak zgrywasz obojętną, a później widzę cię płaczącą w bibliotece albo innych miejscach. Nawet nie wiesz jaką satysfakcję mi tym dajesz, Roger - gdyby nie fakt, że za morderstwa trafia się do Azkabanu to przerzuciłabym ją przez poręcz tych schodów.

-Ty chodzisz do biblioteki? Nie widać - zmarszczyłam czoło.

-Nie zgrywaj takiej oczytanej, bo Ci to nie wychodzi - ponownie przewróciła oczami. Ile jeszcze razy w przeciągu minuty miała zamiar to zrobić?

-Ciekawe ile masz chromosomów skoro jesteś taka "oczytana" - jej odpowiedź zaważyła na jej poziomie inteligencji.

-No na pewno więcej niż ty - po raz kolejny przewróciła oczami, a ja próbowałam nie wybuchnąć śmiechem.

-Okej - pokiwałam głową, maskując uśmiech. - Przepuścisz mnie? Jestem trochę senna.

-Co cię tak śmieszy? - zapytała, zakładając ręce na piersi i nie dając mi przejść. Poszperałam chwilę w torbie i wyjęłam książkę.

-Strona sześćdziesiąta ósma - powiedziałam, podając jej podręcznik, a gdy przejęła go ode mnie z lekkim zdziwieniem w końcu udałam się do dormitorium, zakrywając buzię.

Perspektywa Freda

-Kogo szukamy? - Angelina ciągnęła mnie za sobą w sumie nie wiem czy do jakiegoś dokładnego miejsca. - I co to za książka?

-Zadajesz za dużo pytań Freddie - zaśmiała się cicho, a mi aż przypomniał się każdy raz kiedy Wiktoria mówiła dokładnie tak samo. Po chwili przekroczyliśmy próg biblioteki, przy okazji prawie wpadając na jakiegoś wychodzącego Krukona. Zaczęła rozglądać się po stolikach i byłem pewny, że kogoś szuka, pytaniem tylko było: kogo? Mocniej ścisnąłem jej dłoń, ponieważ niespodziewanie skręciła w prawo, podczas gdy ja patrzyłem w lewo i raczej nie byłem zainteresowany co się dzieje po drugiej stronie. Osoby w kierunku, których zmierzaliśmy zdziwiły mnie, bo co niby Angelina mogła chcieć od... Tej dwójki. Nie wiedziałem, że w bibliotece jest jakaś mini kanapa, ale to właśnie na niej się znajdowali. Wika leżała pomiędzy jego nogami, opierając głowę o klatkę piersiową Ślizgona, a mnie aż coś skręciło na ten widok. Obydwoje byli pogrążeni w czytaniu i zwrócili na nas uwagę dopiero wtedy, kiedy moja dziewczyna wyciągnęła rękę z książką w stronę blondynki. - Oddaję. I zapomnijmy o tamtej sytuacji, okej? - po tych słowach zrobiły coś czego się nie spodziewałem. Uśmiechnęły się do siebie, a w oczach Roger spostrzegłem szczerość w tym co robi. Sen czy nie, powalony.

-Spoko, mam jeszcze wiele książek, które mogą Ci się przydać - Zachary wydawał się nie być zdziwiony ich zachowaniem, a raczej zirytowany tym, że trzymamy się za ręce z Johnson nawet, gdy kompletnie nie jestem zaangażowany w tą całą sytuację. Mnie też zirytował szczerze mówiąc. Nie tym, że patrzył, tylko tym co robił. Mówiąc wprost: Bezczelnie zajmował moje miejsce. Nie byłem zazdrosny w TYM sensie, byłem zazdrosny jako przyjaciel, bo normalnie to ja bym był na jego miejscu. Może nie czytałbym osobnej książki tak jak on, ale równie dobrze moglibyśmy spędzić czas tylko z Wiką. Kolejnym pytaniem było, czy to przeze mnie tego czasu było mniej, czy to działo się samowolnie i "Tak chciał los", czyli typowe powiedzonko Roger, gdy coś się jebało. Powiedziałem to, nasze relację się jebią, a kolejnym nurtującym pytaniem było "Rzeczywiście miałem na to wpływ?".

Ocknąłem się, gdy dziewczyny zakończyły wymianę zdań i Angelina potrząsnęła moim ramieniem, ponieważ zbyt mocno się zamyśliłem. W sumie to działo się to coraz częściej, a znajomi podobno mnie nie poznawali, ale ja po prostu zaczynałem zastanawiać się nad wszystkim co mnie otacza, chyba jak każdy typowy nastolatek w pewnym momencie swojego życia. Nie moja wina, że mój rozum wybrał taki moment, w którym akurat powinienem twardo stąpać po Ziemi.

Całą drogę dziewczyna opowiadała mi o czymś, a do mnie dotarło, że nienawidzę siebie. Nienawidziłem siebie, bo pozwalałem najbliższym mi osobom oddalać się ode mnie i gdybym w pewnym momencie tego nie zatrzymał zostałbym sam. Zostawiłem Angelinę, tłumacząc się zmęczeniem i mimo, że naprawdę byłem wyczerpany to musiałem zrobić jedną rzecz. Wszedłem do dormitorium, w którym stał George, tak jak obstawiałem. Bez słowa podszedłem do niego i przytuliłem mocno. Jak dawno tego nie robiłem?

-Kocham cię bracie - powiedziałem głośno, aby nie myślał, że się przesłyszał.

-Fred czy coś się stało? - zachciało mi się płakać, bo te pytanie oznaczało jak długo tego nie robiłem, nie mówiłem niby tak bardzo oczywistych słów. Pokręciłam głową, odczepiając się od niego z uśmiechem.

-A czy musi się coś stać, żebym kochał swojego brata bliźniaka?

-No nie - stwierdził z dziwną miną, a wtedy z łazienki wyszła Ada. Do niej też podszedłem, bo taka przyjaciółka to skarb.

-Pamiętaj, że jesteś dla mnie bardzo ważna i nie żałuję tych wszystkich głupot, które razem zrobiliśmy - chciałem powiedzieć jej to na ucho, ale musiałbym się schylić, a to byłoby dosyć dziwne.

-Ooo, Freddie, ja też nie żałuję - ścisnęła mnie mocniej. W końcu puściłem ją i chciałem iść poszukać Caroline, ale mogła być dosłownie w każdej części zamku, a ja byłem tak dziwnie zmęczony, że nie doszedłbym do wyjścia z Wieży Gryffindoru. Z uśmiechem rzuciłem się na łóżko, myśląc jak wielkie szczęście miałem, mając takie osoby przy sobie.

>>>

Obudziłem się jeszcze bardziej szczęśliwy niż wcześniej, co raczej nie było zaskoczeniem. Ada i George również spali, ale była noc, więc czego mogłem się spodziewać? Wstałem i po szybkiej toalecie wyszedłem z dormitorium tak, żeby nikogo nie obudzić. Zdziwiłem się, gdy na jednej z kanap ktoś leżał.

-Wika? - zapytałem cicho, a ona tylko coś mruknęła w odpowiedzi. Usiadłem w jej nogach i na chwilę zapatrzyłem się w kominek, w którym leżała jakaś kartka, ale moja chęć przeczytania tego była zbyt opóźniona, cała zrobiła się czarna i po chwili już nie było jak cokolwiek odczytać. Moja ręka spoczywała na jej piszczelach, a ona miała to gdzieś i w sumie to dobrze. W końcu spojrzałem na nią, próbując zakryć dziwne uczucie rozwalające mnie od środka. Co to było? Nie wiem. Szczelnie owinięta kocem z tym jej charakterystycznym niechlujnym kokiem wyglądała co najmniej uroczo. Gdy uśmiechnęła się wnętrze mi wręcz buzowało, a ja próbowałem chociaż w jednym stopniu domyślić się dlaczego.

-Czerwony się zrobiłeś - zachichotała, chowając buzię w kocu. Zawsze zasłaniała usta, gdy się śmiała i nie wiem po co. Nie musiało to mieć głębszego znaczenia, to był jej nawyk. Wzruszyłem ramionami i przegryzłem wargę, opierając głowę na zagłówku. Nadal czułem jej wzrok na sobie, ale to nie było krępujące.

-Co to za książka? - zapytałem po chwili, patrząc na stolik.

-O psychologii - rzekła, poprawiając koc.

-I co z niej wyczytałaś? - nie mówiłem tego by podtrzymać rozmowę, serio mnie to interesowało.

-Mowa ciała, mimika twarzy, gesty, to wszystko coś mówi o człowieku. Jak działa ludzki umysł w różnych sytuacjach i jak powinien reagować na bodźce zewnętrzne, psychiczne. Najbardziej zainteresował mnie dział o spojrzeniu, no wiesz, oczy. One też wiele za sobą kryją, nawet więcej niż można by się spodziewać. To dopiero pierwszy tom, bo ludzki mózg działa na wiele czynników i umieszczenie wszystkiego w jednej oprawce byłoby co najmniej trudne - pokiwałem głową i uświadomiłem sobie kolejną rzecz. Tak strasznie dawno nie powiedziała do mnie tyle w jednej wypowiedzi. Mogło to być spowodowane tym, że wchodziła na swój pierwszy etap zmęczenia, ale lepsze było wmówienie sobie, że to jednak nie był powód.

-Jak z Zacharym?

-Dobrze, mogłabym powiedzieć, że powoli wychodzimy na prostą - przetarła kąciki oczu i na pewno mówiła prawdę.

-A czy... Łączy was coś większego? - może i głupie pytanie.

-Zadajesz za dużo pytań Fred - zaśmiała się lekko i kompletnie pomieszało mi się w głowie. Z jednej strony miała rację, lecz z drugiej, to nie była odpowiedź na to moje pytanie. - Z czasem zrozumiesz, że wszystkie odpowiedzi masz wokoło, po prostu otwórz w końcu oczy.

-Cytat z tej książki?

-Za dużo pytań Fred.

Ogłoszenia parafialne
Nie wiem co mam powiedzieć na temat tego rozdziału, więc po prostu dziękuję za przeczytanie i do następnego💜
Osoba na zdjęciu nie ma przedstawiać rzeczywistego wyglądu Wiki, to tak na wszelki wypadek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top