Rozdział 32
-Boję się - wyszeptałam w stronę Ady. Tak jak postanowiła moja mama, następnego dnia rano zwolniła nas z lekcji, by zabrać nas na odwiedziny do Matthiasa. Korytarze w mugolskich szpitalach zawsze dłużyły mi się w nieskończoność, co irytowało mnie niemiłosiernie.
Szpitale? Straciłam już dwie osoby i zdanie mam jedno. Ludzie tu się nie leczą, ludzie tu umierają.
Bałam się widoku chłopaka podpiętego do tych wszystkich urządzeń, tego pikania. Od tego głupiego "pip, pip" zależy życie osoby, idiotyzm. Recepcjonistka wcale nie była miła, co tylko bardziej popsuło mi humor.
-Mamo, na pewno idziemy dobrze?
-No dwa piętra wyżej i na lewo, tak mówiła - zaczęła. - A dlaczego pytasz? - spojrzała na mnie i zatrzymała się, gdy zauważyła, że stoję. Rozpoznałam te miejsce.
-To jest oddział onkologii - powiedziałam trzęsącym się głosem. Czułam jak serce mi się ściska, a płuca próbują wdychać powietrze, lecz na marne. Ada złapała mnie za rękę i jakimś cudem nie płakała. W ciszy doszłyśmy przed TE drzwi, były lekko uchylone. Nie wiem dlaczego, ale weszłam pierwsza. Szatyn siedział odwrócony na łóżku podpięty do kroplówki i obojętnie patrzył za okno. Moja mama zapukała lekko w drzwi i wyszła, a wtedy on się odwrócił. Blady kompletnie nie przypominał dawnego siebie. Kimberly podeszła do niego i przytuliła mocno. Usłyszałam jak zaciąga nosem, czułam jak nogi uginają się pode mną. Usiadłam na łóżku i wyczekiwałam momentu, w którym brunetka odczepi się od niego.
-Nie płacz - powiedział tylko. Odsunęła się od niego ze łzami spływającymi po jej policzkach, a ja, dłużej nie mogąc czekać, wtuliłam się w niego. Stracił te swoje charakterystyczne ciepło i pachniał tym całym szpitalem.
-Dlaczego leżysz na onkologii? - zapytałam po chwili ciszy. Znałam odpowiedź, ale miałam nadzieję na jakieś bardziej dokładne informacje. Westchnął głośno i oparł się o ścianę.
-Nie wiem czy wiecie, ale to zaczęło się od tego, że po prostu zemdlałem - zaczął wpatrzony w podłogę. - Przewieziono mnie do szpitala, wykonali rutynowe badania. Moje wyniki były złe, więc zrobili rentgen. Zostałem na obserwacji i zacząłem czuć się gorzej. Od dwóch tygodni mam gorączkę - przerwał na chwilę.
-W tym czasie schudłeś i zbladłeś - rzekłam.
-Nom - rzucił krótko.
-Mów dalej - zachęciła go Ada.
-Nawet mówienie staje się dla ciebie męczące - stwierdziłam, a po policzku spłynęła mi łza.
-Znowu zrobiło rentgen, zauważyli powiększenie wątroby i czegoś tam jeszcze.
-Ale co ci dokładnie jest? - spytała w końcu.
-On ma przewlekłą białaczkę szpikową - powiązałam szybko fakty, patrząc tępo w bliżej nieznany punkt. Kątem oka widziałam jak kiwa głową. Po chwili spojrzałam na niego, wybuchnęłam płaczem i wyszłam stamtąd. Na korytarzu zjechałam po ścianie na podłogę, łapiąc się za głowę. Skąd to wiedziałam? Moja Zoe chorowała dokładnie na to samo. Wspomnienie o niej wywołało u mnie jeszcze większy szloch. I w tamtym momencie złamałam obietnicę.
-Hej, co się stało? - czyiś miły głos wyrwał mnie z zamyśleń. Uniosłam wzrok, a moim oczom ukazała się młoda, blond włosa pielęgniarka. Usiadła obok mnie. uśmiechając się lekko. - Przytulić cię? - kiwnęłam głową, ponieważ w gardle miałam gulę, która nie pozwalała się odezwać. Objęła mnie rękoma i zaczęła gładzić moje włosy. - Życie takie już jest, ale pamiętaj, los wynagrodzi ci te godziny cierpienia i płaczu. Prędzej czy później uśmiechniesz się szczerze.
-Wika... - usłyszałam głos Ady, a wtedy pielęgniarka wstała i pożegnała się ze mną lekkim uśmiechem.
-Ja nie chcę stracić kolejnej osoby - wyszeptałam.
-Nie możesz go teraz zostawić - jej wzrok wypalał we mnie dziurę. Była wkurzona, że wyszłam. Jak on się mógł poczuć?
-Wiem, ale patrzenie na to jak ktoś umiera nie jest fajne - spojrzałam na nią, w oczach zebrały się jej łzy.
-To przydarzyło się Zoe, ale to nie oznaka tego, że on też musi...
-Na to nie ma lekarstwa, zrozum - wstałam w końcu i wróciłam do niego. Chował twarz w dłoniach, a do mnie dotarło jak bardzo egoistycznie się zachowałam, wychodząc.
-Jeśli nie chcesz być teraz przy mnie, okej, po prostu odejdź - odezwał się. Coś znowu we mnie pękło po jego słowach. Rozpłakałam się jak dziecko, podeszłam do niego i przytuliłam mocno. Zostawić? Nikt nie zasługuje na to, aby w takim momencie być samemu.
>>>
-Powiemy im? - zapytałam, gdy po ogarnięciu się szłyśmy do dormitorium chłopaków.
-Nie wiem - wzruszyła ramionami, po czym nacisnęła klamkę. W pokoju był George i Lee, grali w karty. Rudowłosy wstał i cmoknął swoją dziewczynę w usta.
-Cześć - powiedział, przekierowując wzrok na mnie. Kiwnęłam głową i usiadłam obok Jordana.
-Co tam? - zapytał, nakręcając kosmyk moich włosów na palec.
-No mogło być lepiej - stwierdziłam. - Nie pytajcie.
-Gracie z nami? - zaproponował George. Zgodziłyśmy się i już po chwili wszyscy ze swoimi kartami siedzieliśmy w kółku.
-Nie mamy za mało kart? - spytała brunetka.
-No mamy - westchnął Weasley.
-To my z Wiką możemy grać wspólnymi - zaproponował Lee. Zgodziłam się i porozdawałam moją część kart. - Mogę się położyć? - wskazał na moje kolana, a mi już było obojętnie, mógł się nawet we mnie wtulić.
Graliśmy, co jakiś czas śmiejąc się z głupich żartów chłopaków, a ja cały czas wytykałam George'owi oszukiwanie.
-Pogódź się z tym, że po prostu jestem lepszy od waszej dwójki.
-Nigdy ze mną nie wygrałeś, nie uwierzę, że nagle stałeś się takim mistrzem - przewróciłam oczami, a wtedy drzwi otworzyły się.
-Hejka - uśmiechnął się do Ady i brata.
-Siemka - odezwał się Lee, a Fred przeniósł wzrok na nas.
-Nie za wygodnie Ci? - zapytał, wręcz wrednym tonem.
-Nie, jest w sam raz. A co? - jego głos przesiąknięty był sarkazmem, a ja nie rozumiałam dlaczego tak rozmawiali.
Perspektywa Caroline
-I on wtedy powiedział, że powinniśmy się jeszcze spotkać. Jestem taka podjarana! - szatynka chodziła po pokoju, trzymając się za głowę.
-Oj Clara, żeby tylko nie wystawił cię jak Alex, bo znowu będziesz płakać przed lustrem - odezwała się jej przyjaciółka, Sara.
-On taki nie jest! I ty lepiej uważaj, żeby cię ten twój kochaś nie zostawił przypadkiem - dziewczyny pokazały sobie nawzajem języki, a ja pokręciłam głową i wrzuciłam do buzi żelka.
-No Caro, a jak z tam z Oliverem? Jak już tak rozmawiamy o chłopakach - spytała się Amber i zarzuciła swoje czarne włosy na plecy.
-Na pewno lepiej niż kiedyś. Sądzę, że w końcu dorastamy do tego związku, no wiecie, byliśmy jeszcze dziećmi jak zaczęliśmy chodzić - stwierdziłam. Bywało różnie i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że to wszystko spowodowane było po prostu brakiem dojrzałości.
-Kurde, ale wiesz co, chciałabym być w takim związku. Jesteście tacy uroczy razem, on traktuje cię jak księżniczkę, troszczy się o ciebie - rozmarzyła się, dotąd nie odzywająca się Kendall.
-O jeju, tak - dorzuciła czarnowłosa.
-Mam Cedrika na oddanie - wzruszyłam ramionami i ukradkiem spojrzałam na Amber.
-Taki ktoś jak on nie chciałby ze mną być - zaśmiała się.
-Nie byłabym pewna. Mamy jeszcze żelki? - rozejrzałam się po dormitorium i sięgnęłam po następną paczkę.
-Czekaj - podniosła się do siadu i spojrzała na mnie. - Nie byłabyś pewna? Czy to znaczy, że...
-Pamiętaj, ja nic nie mówiłam - wskazałam na nią palcem.
-O cholera! Serio? - pokiwałam głową, a ona aż wstała. - Tak w sumie - z powrotem usiadła na poduszki. - To zaczynam się bać, bo co ja mu powiem? Jak mam zagadać? A może minęło mu?
-Jaka z ciebie panikara - zaśmiała się Sara. - Po prostu podejdziesz i zaczniesz rozmowę.
-Hola, hola, to wcale nie takie proste - wtrąciła się jedna. - Nie pamiętam jak dokładnie było z Dylanem, ale wiem, że od razu przeszłam do sedna, a nie przeciągałam w nieskończoność. Przynajmniej nie musiałam się zbyt długo męczyć w normalnej rozmowie.
-Ja zawsze zaczynam łagodnie, na przykład pytając co tam u niego. Jeśli chciałabyś zobaczyć, czy mu też choć trochę zależy to spytaj się o jego kolegów - rozwinęła dalej Sara.
-Ty się lepiej nie odzywaj, bo chodziłaś już z połową naszego rocznika - zaśmiała się Clara. - Co jak co, ale związki Ci po prostu nie wychodzą.
-Niby nie wychodzą, ale zobaczcie jak pokaźna ilość chłopaków nadal do mnie lgnie.
>>>
Wracanie z babskich wieczorów o drugiej w nocy, to jednak zły pomysł. Hogwart za dnia wydaje się być przyjaźniejszy. Wokół mnie cisza, za mną? Nikt. Przede mną? Nikt. Wiedziałam, że nic mi nie grozi, ale czytanie strasznych opowiadań z Wiką dało się we znaki. To czyjeś kroki? Niee, na pewno nie. Nie no, to na pewno czyjeś kroki. Odwracałam się nerwowo do tyłu, nigdy więcej. Nie wiem skąd dochodziły te odgłosy, więc byłam w pułapce własnego umysłu. Cofnąć? Głupi pomysł, zazwyczaj to ktoś lub coś goni, a nie wyskakuje zza rogu. Iść dalej jednak też nie było w tamtym momencie pewną opcją, w niektórych kryminałach morderca wyłania się właśnie zza rogu. Postanowiłam pójść przed siebie. W duchu modliłam się, żeby nikogo nie było za zakrętem. Zbliżałam się do niego, ale tak jakbym tego nie robiła. Kroki stawały się głośniejsze, aż nagle ustały i wtedy przeraziłam się nie na żarty.
-Jeśli jesteś mordercą to przepraszam, ale nie dzisiaj. Musiałabym się pożegnać z paroma osobami - stwierdziłam. Dlaczego ja to powiedziałam? Westchnęłam i w końcu dotarłam do tego walonego końca korytarza. Skręciłam, a wtedy poczułam jak łapią mnie jakieś ręce. Pisnęłam, nastawiałam się na to, że jednak nic się nie stanie. Próbowałam wydostać się z tego uścisku i przypadkiem przejechałam palcem po zewnętrznej stronie nadgarstka tej osoby. - Oliver ty chuju - poczułam bliznę, którą zrobił sobie, gdy pewnego razu spadł z miotły. Po chwili usłyszałam jego piękny śmiech, co nie zmieniało faktu, że byłam zła. - Co to miało być?
-A nie wiem - wzruszył ramionami, patrząc na mnie z uśmiechem i oparł się o ścianę.
-Jesteś okropny - walnęłam go lekko w tors. - Okropny.
-Zmieniłabyś zdanie jeśli zabrałbym cię teraz do mnie - mruknął mi do ucha.
-Przecież masz współlokatora.
-Musiałaś zepsuć ten moment, co nie? - zaśmiał się, patrząc za okno.
-Przepraszam.
-Nie przepraszaj kochanie, ale naprawdę się wczułem - ponownie się zaśmiał, zgarniając włosy z mojej twarzy.
Perspektywa Wiktorii
-...także dzisiaj będziemy zamieniać ropuchę w kielich z wodą. Z poprzednich zajęć powinniście pamiętać, co należy zrobić, więc do roboty! - obwieściła McGonagall i usiadła za biurkiem.
-Kiedy w końcu zrobimy coś bardziej ekscytującego? - westchnęła Caroline, opierając policzek na dłoni. Siedziała w ławce przede mną i Adą, ale że sama to raczej była odwrócona w naszą stronę.
-Kiedy reszta opanuje materiał z trzeciej klasy - rozejrzałam się. Jak można było być takim debilem? Powróciłam wzrokiem do Diggory, która piła wodę z kielicha. Wiadomo skąd go wzięła.
-Odsuń się lepiej - rzekła Ada.
-Dobrze mi tutaj - wzruszyłam ramionami. - No dalej - machnęłam różdżką i po dwóch razach w końcu udało mi się bezbłędnie wykonać transmutację.
-Nie zrób mi wstydu - odezwała się okularnica. Kimberly w końcu skupiła się i również machnęła różdżką.
-O kurwa - powiedziała, gdy spojrzała na swoją różdżkę. Tliła się lekkim płomykiem, a ja nie zdążyłam się odsunąć. Bez żadnego większego celu pomachała ręką i zahaczyła o moje włosy. Zaczęłam panikować jak pięcioletnie dziecko, patrząc na płomień na moich końcówkach. Byłam zbyt oszołomiona, aby patrzeć na to, co dzieje się wokół mnie, ale zapewne cała klasa była zwrócona w naszym kierunku. Po chwili poczułam jak robię się mokra, a wtedy uniosłam wzrok i zauważyłam Caroline stojącą z pustym kielichem, Adę zasłaniającą buzię oraz McGonagall biegnącą w naszą stroną.
-Boże, przepraszam! - odezwała się Kimberly.
-Dziewczęta, od czterech lat proszę was, abyście uważały! Nic poważniejszego się nie stało? - pokręciłam głową. - Panno Kimberly następnym razem proszę o więcej uwagi, mogło dojść do katastrofy! - psorka pokręciła głową, wzdychając. - No dobrze, posprzątajcie tu teraz, a twoje włosy - skrzywiła się trochę. Ta, bardzo mnie to podniosło ma duchu. - Może Pani Pomfrey coś na to zaradzi - jeszcze chwilę stała i lustrowała nas wzrokiem, aż w końcu z powrotem usiadła za biurkiem.
-Mówiłam, żebyś nie zrobiła mi wstydu! - rzekła Caroline, śmiejąc się lekko.
-Na co się gapicie? - zwróciłam się w stronę ludzi, którzy natychmiastowo spojrzeli na ściany lub podłogi. - Iść z tym do pielęgniarki?
-Tak - odpowiedziała Ada. - Miałaś się odsunąć to niee, bo po co?
-Skąd miałam wiedzieć, że akurat podpalisz mi włosy? - zaśmiałam się pod nosem. Lekcja zakończyła się bez żadnych innych wypadków, co w sumie trochę mnie zdziwiło. Chłopcy czekali już na nas przy drzwiach sali z lekkimi usmeichami.
-I jak? Podpaliłyście coś znowu? - zapytał Fred. Spojrzałyśmy po sobie i nie odzywałyśmy się, próbując powstrzymać śmiech.
-Ile ofiar tym razem? - z powagą odezwał się George.
-Jedna - złapałam za włosy i pomachałam nimi. - Przestańcie już tak wypominać ten ostatni raz! To nie było zabawne.
-Patrzenie na to jak Zachary'emu płonie szata, ale on jest niczego nieświadomy było pięknym widokiem - stwierdziła Caroline. - Zabawnym widokiem.
-Jesteście okropni - pokręciłam głową i spojrzałam w stronę Ady, której tam nie było. Rozejrzałam się, gdy usłyszałam jej głos kilka metrów dalej.
-George puść mnie! Jestem za ciężka na noszenie, jeszcze coś sobie zrobisz! - ale chłopak pomimo jej krzyków szedł dalej, trzymając ją na barku.
-Widzimy ją ostatni raz - Fred również ich zauważył. - No cóż - wzruszył ramionami, a ja otworzyłam lekko buzię i spojrzałam na niego.
-To było niemiłe - szturchnęłam go, a Caroline się zaśmiała.
-Cześć Freddie - przewróciłam oczami, słysząc ten irytujący głos. Bezczelnie wepchnęła się między mnie a rudzielca, przez co uniosłam brew. Obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem mówiącym "Przegrywasz" i wręcz przykleiła się do jego boku.
-Hejka Angelina - uśmiechnęłam się sztucznie. - Ale zbrzydłaś, aż miło popatrzeć. Czy to odrosty? - wskazałam na obszar nad jej uchem, a gdybym nie zdążyła zabrać ręki w porę zapewne wyrwała by mi ją razem z połową ciała.
-Dlaczego jesteś taka wredna? Zrobiłam ci coś? - w tamtym momencie chciałam zwrócić śniadanie i nie obchodziło mnie, że składało się tylko z jabłka.
-Ja pierdolę, sorry, ale nie mogę - zaśmiałam się i przyspieszyłam kroku. Z jednej strony chciałam tarzać się po podłodze ze śmiechu, lecz z drugiej chciało mi się płakać, bo Fred nawet słówkiem nie pisnął. Odwróciłam się ostatni raz przed zakrętem, Caroline już mnie doganiała, a on najwyraźniej miał w dupie wydarzenia z przed chwili. Nie wiem czy bardziej wkurwiała mnie Johnson czy ten debil.
Ogłoszenia parafialne
Są takie, że ich brak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top