Rozdział 26

Otóż moi drodzy znalazłam rozdział, który zapomniałam opublikować wcześniej, więc proszę bardzo, miłego czytania.


Obudziłam się o tej godzinie, o której zaczynają się przygotowania na obiad. Przez chwilę siedziałam na łóżku, zbierając argumenty do życia i gdy w końcu dotarło do mnie, że jeden jest gdzieś w pobliżu szybko wstałam. Reszta "porannej" rutyny minęła mi dosyć wolno, choć nie czułam zmęczenia. Za oknem było dosyć ciemno jak na południe, ale to pewnie przez chmury burzowe. Zeszłam na dół, po drodze witając Percy'ego szerokim uśmiechem, który odwzajemnił. Nie szukałam przyjaciół, bo albo siedzieli w domu i nic nie robili, albo byli 3 kilometry od Nory. Weszłam do kuchni, prawie potykając się o próg.

-Dzień dobry - powiedziałam, patrząc na Pana Artura czytającego Proroka Codziennego, a następnie na Panią Molly, która robiła coś przy blacie.

-Dzień dobry, napijesz się czegoś? - spytała, odwracając się w moją stronę.

-Nie, dziękuję.

-Na obiad jeszcze musisz poczekać, chyba, że chcesz abym coś Ci na szybko zrobiła - wytarła ręce w ręcznik. - Pewnie jesteś głodna, nie wstałaś na śniadanie.

-Zaczekam - uśmiechnęłam się lekko.

-Chłopcy chcieli Cię obudzić, ale powiedziałam żebyś się wyspała, mam nadzieję że się nie gniewasz.

-Ależ skąd, to jedyne miejsce, w którym mogę spać długo i nikt nie ma mi tego za złe, albo nie zwala z łóżka - zaśmiałam się, a Pani Molly pokiwała głową wyraźnie ucieszona faktem, że mogła sprawić mi przyjemność. - Piszą coś ciekawego? - zwróciłam się do Pana Artura. Uniósł na mnie wzrok znad okularów i pokiwał przecząco głową. Postanowiłam sprawdzić pogodę na dworze i przy okazji poszukać Ady oraz bliźniaków. Było ciepło, ale niestety duszno, więc nie sądzę, aby brunetka chciała spędzić czas na dworze. Jej włosy chyba by tego nie przeżyły. Okrążyłam Norę rozglądając się za przyjaciółmi, lecz nigdzie ich nie było. Usłyszałam potężny grzmot i nagle zaczęło lać. Jeśli byli gdzieś na dworze to Kimberly najprawdopodobniej zaczęłaby płakać. Szybko wróciłam do środka i po prostu znikąd do Nory przez drzwi wbiegł Fred, wpadając na mnie. Nie dałam rady utrzymać się na nogach i runęliśmy na podłogę. Wyglądałam zapewne jak pomidor.

-Przepraszam, nie planowałem tego - odezwał się i podniósł ze mnie.

-Spoko, nic się nie stało - pomógł mi wstać. Chyba nie muszę wspominać, że każdy jego dotyk był jak dotyk anioła. - Gdzie byliście?

-W drzewie - podrapał się po głowie i spojrzał okno. Pokiwałam głową i wspólnie udaliśmy się do pokoju bliźniaków.

-Gdzie George i Ada? - usiadłam na parapecie.

-Zaprowadził ją do tamtego domu gdzie byliśmy wczoraj. Dach jest cały, więc zapewne tam przeczekają.

-A dlaczego nie zostałeś z nimi?

-Chciałem być z tobą - odpowiedział. - Znaczy... No wiesz, pamiętałem, że jesteś tutaj i nie chciałem byś była sama.

-Czerwony się zrobiłeś - zaśmiałam się.

-Tak, głupio to zabrzmiało - parsknął.

-Ta, rzeczywiście głupio. Jakbyś mnie kochał czy coś.

'Miałem nadzieję, że powiesz coś innego, bo tak jakby przypadkiem wyznałem ci co czuję.'

-Co robimy? Może zagramy? - przerwał dziwną ciszę między nami. Powiedziałam co myślę, więc to niezbyt mi odpowiadało.

-Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - A tak w ogóle to może się przebierz, bo zmokłeś.

-Trochę - westchnął cicho i zrobił coś czego się nie spodziewałam. Jednym ruchem zdjął koszulkę i rzucił ją na ziemię. Wstrzymałam oddech i przysięgam, że zrobiło mi się słabo. W wieku 14 lat być takim ekhem to chyba zabronione. Otworzył szafę i wyjął pierwszą lepszą bluzkę. Nie dosyć, że był mokry to jeszcze był na wyciągnięcie ręki. Przeniosłam wzrok na ulewę za oknem, bo jeszcze chwilowe patrzenie na niego sprawiłoby, że sama zrobiłabym się mokra.

Perspektywa Freda

Nie mam pojęcia dlaczego to zrobiłem. Może dlatego, że chciałem zobaczyć jej reakcję, a może po prostu dlatego, że zaczęło mi odbijać. Zamknąłem szafę i spojrzałem na nią. Obojętnym wzrokiem patrzyła za okno i nie powiem, spodziewałem się czegoś innego. Pojedyncze włosy, które wypadały z luźnego koka omiatały jej delikatne rysy twarzy. Była piękna i nikt nie mógł zmienić mojego zdania.

-Freddie, co sądzisz o Zacharym? - zapytała, gdy wróciłem do pokoju tym razem suchy. Wiedziałem, że nie było dobrze, bo zdrobnienia mojego imienia używała zazwyczaj tylko wtedy, gdy była skruszona, smutna lub coś tego typu. Ruszyłem w kierunku okna, czując jej wzrok na sobie. Usiadłem obok niej na parapecie i westchnąłem cicho.

-Dlaczego o nim wspominasz? - nie powinna była tego robić. Była wrażliwa na wspomnienia. - Od początku go nie lubiłem. Widziałem jak na ciebie patrzył i się wystraszyłem, że się zakochał - ty idioto. Dlaczego to powiedziałeś? Na szczęście pokiwała tylko głową, więc kontynuowałem. - Sądzę, że straszny z niego nie powiem kto - wiem, że ona nie lubi gdy przeklinam. - Nie wiem jak mógł się założyć o takie coś. Jesteś najlepszą dziewczyną jaką w życiu spotkałem i krew mnie zalewa jak tylko go widzę. W skrócie, Zachary to idiota, dupek i egoista. Nie powiem nic więcej.

-Myślisz, że jestem naiwna? Że mu zaufałam? - głos się jej złamał, więc po prostu przytuliłem ją do siebie.

-Nie, nie myślę tak i ty też nie powinnaś - powiedziałem cicho, głaszcząc jej plecy. Siedzieliśmy tak dopóki oddech jej się nie unormował. Kurczowo trzymała moją koszulkę i nie miała zamiaru jej puszczać, co jakoś szczególnie mi nie przeszkadzało. Pocałowałem ją w czoło i spojrzałem za okno, nadal lało.

-Byłam głupia - mruknęła.

-Hej, spójrz na mnie - chwyciłem ją za brodę i uniosłem jej głowę. - Zaufanie komuś wymaga naprawdę dużej odwagi. To wcale nie było głupie, po prostu chciałaś dać mu szansę, a niewiele ludzi potrafi tak szybko. Przestań się tym zadręczać, bo nie mogę patrzeć jak tak cierpisz - cały czas patrzyła mi w oczy, więc żeby nie zrobić czegoś głupiego ponownie przytuliłem ją do siebie.

-Dziękuję - głos jej drżał. - Dziękuję, że jesteś.

Noc po naszym pierwszym spotkaniu obiecałem sobie, że zawsze przy niej będę. Praktycznie nic o niej nie wiedziałem, ale wiedziałem jedno: że jest krucha jak lalka z porcelany i trzeba chronić ją za wszelką cenę. Próbuje udawać, że jest silna i że nie potrzebne jej to, ale ja wiem co innego. Znam każdą stronę jej charakteru, znam jej wszystkie humorki i wiem jak bardzo potrzebuje kogoś kto będzie przytulał ją, gdy będzie źle.

Dłonie trzymała na moim torsie, a brodę opierała na nagim obojczyku. Czułem jej oddech na swojej szyi i non stop przechodziły mnie ciarki. Jakim cudem ona tak na mnie działała? Pomimo wieku miałem ochotę błądzić dłońmi po jej ciele i całować godzinami. Wcale nie chodziło mi o to, że po prostu odczuwałem potrzebę związaną z dojrzewaniem, chodziło mi o to, aby była blisko. Aby była moja i żebym znał ją w całości. Chęć dotyku wzrastała z każdym dniem i wiedziałem, że pewnego dnia pęknę. Niestety nie wiedziałem kiedy on nadejdzie i przerażała mnie myśl, że może on być nawet za miesiąc, a ja psychicznie nie byłem przygotowany na wyznanie jej uczuć. Bo to przecież jest najważniejsze, żeby robić to wszystko z miłości.

>>>

Siedziałem na łóżku i czytałem jakąś pogiętą kartkę pergaminu znalezioną pod łóżkiem. George'a nie było, nie wiem gdzie się znowu szlajał i to w dodatku beze mnie. Słońce zachodziło, a jego ciepłe promyki wpadały do pokoju. Pogoda była idealna, ale dziewczyny siedziały w salonie z mamą, a samemu wyjść to trochę głupio. W końcu odłożyłem kartkę na szafkę, a wtedy ktoś wszedł do pokoju. Tym kimś była Roger. Słońce od razu oświetliło jej ciało i włosy. Przyjrzałem się jej dokładniej. Krótkie granatowe spodenki leżały na niej idealnie, a dół kremowej bluzki miała związany w supeł, który odsłaniał jej brzuch. Przegryzłem dolną wargę, samo patrzenie na nią podkręcało temperaturę mojego ciała. Usta miała czerwone jakby pomalowane szminką, ale to po prostu jeden z tych dni, w których tak ma. Usiadła na drugim końcu łóżka, poprawiając okulary.

-Co tak sam siedzisz? - zapytała po chwili.

-George gdzieś zniknął - wzruszyłem ramionami.

-Przecież cały czas siedział z nami na dole, ale teraz chyba wyszedł na spacer z Adą - wstała i podeszła do okna. Merlinie czy ona musi taka być? Odwróciła się w moją stronę, a jej zielone oczy oświetlane przez promienie skanowały mnie wzdłuż i wszerz. Podeszła bliżej, a wtedy zrobiłem coś głupiego. Wstałem jak poparzony, prowadziła mnie intuicja, a nie zdrowy rozsądek. Jednym krokiem pokonałem dzielącą nas odległość, chwyciłem ją w talii i wpiłem się w jej usta. Pragnąłem tego całym sobą. Od razu to odwzajemniła i jedną rękę położyła na moim karku, a drugą wplotła w moje włosy. Kontrolę straciłem również w rękach i już po chwili jeździły po jej plecach i niżej. Nie zdając sobie z tego sprawy prowadziłem nas w stronę łóżka, cały czas całując jej miękkie wargi. Delikatnie położyłam ją na nim patrząc głęboko w oczy blondynki. Moja ręka, już pod jej koszulką była miejscem, które rozprowadzało po moim ciele przyjemne ciepło. Przypadkiem uniosła biodra, nie wiedząc co właśnie zrobiła. Wyczuła to, co ja poczułem i złapała za moją koszulkę ciągnąc materiał ku górze. Zdjąłem ją, nawet się nie zastanawiając, bo po co miałbym to robić? Jej dłonie zaczęły wędrować, a moje po prostu mnie podpierały. Czułem, że jeśli powrócę nimi tam gdzie były wcześniej to to wszystko źle się skończy. Źle się potoczy, mimo wieku. Przegryzła moją wargę, a ja mruknąłem cicho. To było takie podniecające, że poczułem unoszenie się mojego podbrzusza. Jej ręka przeniosła się na mój policzek i w końcu oderwaliśmy się od siebie. Ciężko oddychałem patrząc jej w oczy pełne tego, czego nigdy w nich nie widziałem. Pożądania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top