Rozdział 108
Perspektywa George'a
Obracam w palcach te małe pudełeczko, a zza ściany non stop dochodzą do mnie rozmowy pełne śmiechu. Chyba dociera do mnie, że to wszystko nie miało do końca sensu.
Materac wydaje się taki twardy, poduszka pod głową uwiera mnie niesamowicie, ale nie mam siły jej poprawiać. Pełnia księżyca tak mocno oświetla mi pokój, że mam wrażenie, jakbym leżał przy włączonym świetle.
Po chwili otwieram pudełko i pierścionek w środku zaczyna błyszczeć się pod wpływem blasku księżyca, jednak ten piękny widok wcale nie poprawia mi humoru, a wręcz przeciwnie. Czuję się okropnie i jestem wyczerpany, mam wysuszone oczy, lecz nie mogę zasnąć ani nawet zamknąć oczu na dłuższy moment. Widok pierścionka uderza mnie prosto w brzuch, nokaut. Co poszło między nami nie tak? Gdzie popełniliśmy błąd? Po której stronie bardziej leży wina? Na kogo powinienem być wściekły, na nią czy na siebie samego? Jestem kompletnie wykończony tą relacją, nie mam siły jej naprawiać i odbudowywać. Jednocześnie nie chcę zmierzyć się z faktem, że zmarnowałem tyle lat swojego życia i marzeń na coś, co od tak skończę w jeden dzień. Nie wiem, co robić. Co jeśli jedyne co nas spajało to szkoła? Przecież wszystko zaczęło się psuć pod jej koniec.
Łzy wypełniają moje oczy. Nie mam siły się na niczym wyżyć, jestem bezradny na moje mokre policzki. Przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze, jest tak strasznie chłodno, lecz czego mógłbym się spodziewać po zimie.
-George? - rozlega się nagle pukanie do drzwi, a zza nich słychać Wiktorię. - Zjesz z nami? Tym razem nie pozwoliłam Fredowi niczego przypalić.
Kończy zdanie, po czym odchodzi od drzwi i mimo wszystko prycham marnym śmiechem przez łzy. Zaciągam nosem i wycieram twarz rękawami swetra, muszę się uspokoić. Podnoszę się, by włożyć pudełeczko z powrotem na tył szafki i próbuję się wytargać z łóżka, ale jest ono za ciepłe, żebym zostawił je w spokoju. Zarzucam kołdrę na ramiona i szczelnie się nią owijam, stając na chłodnej podłodze, by wyjść w końcu z pokoju. Chwytam za klamkę i nie chcę myśleć czy wyglądam źle, po prostu chcę już coś zjeść.
Zamykam za sobą drzwi sypialni i mam wrażenie, że zostawiłem tam część zmartwień. W salonie jest cieplej, jaśniej, ładnie pachnie i nie ma takiej grobowej atmosfery. Wychodzę zza rogu, gdzie napotykam Wiktorię i Freda. Opowiada mu coś zawzięcie, a on wyciąga sztućce i w ciszy ją słucha, po chwili napotykając ze mną spojrzenia. Wiem, że czyta mi prosto z oczu i nie muszę mu nic mówić, co tak bardzo mnie cieszy.
-Usiądź już, za chwilę podamy do stołu - mówi w moją stronę i dopiero wtedy Wiktoria się odwraca, zauważając moją obecność z uśmiechem. Mam wrażenie, że też już bardzo dobrze rozczytała moje myśli, ale natychmiastowo sięga po coś, aby udawać, że nic się nie stało. Robię więc to, o czym powiedział mi brat i jak tylko zajmuję miejsce na kanapie, szczelnie otulając się moją kołdrą, rozkłada on zastawę. Zaraz po nim Wiktoria stawia na środku stołu naszą kolację, co komentuję krótkimi brawami. Obydwoje uśmiechają się przez moją reakcję i gdy już po chwili rozsiadamy się wygodnie z talerzami, włączają mnie do swojej niedokończonej rozmowy. Rzeczywiście jest tu cieplej.
Perspektywa Wiktorii
Czuję na sobie oczy, ale nie jestem w stanie oszacować z której strony. Pogoda jest smutna, jak to niektórzy nazywają, ale czuję się w takiej najlepiej, choć nie wiem czy teraz też. Podeszwa odchodzi mi od prawego buta, mam wrażenie, że torba z zakupami zaraz się zerwie, ale boję się podtrzymywać ją drugą ręką, którą trzymam przy kieszeni z różdżką. Może po prostu dostałam bzika? Zatrzymuję się w końcu na środku chodnika i rozglądam wokoło, żeby znaleźć wypalające we mnie dziurę oczy, lecz jedyne co zauważam to zdezorientowanych ludzi, którzy muszą mnie wymijać. Ruszyć dalej? Wyglądam na wariatkę rozglądając się tak już któryś raz, ale nie daje mi to spokoju. Nie wymyśliłabym sobie tego raczej. Skręcam w pustą uliczkę, bo to chyba jedyny sposób na pewność mojej racji. Idę przed siebie jakieś dwadzieścia kroków, aż w końcu obracam się na pięcie. Tam, gdzie przed chwilą skręciłam, stoi mężczyzna w czarnym płaszczu i patrzy na mnie w bezruchu. Nie widzę jego twarzy, bo pada na nią cień, ale mam wrażenie, że ten cień nie ma prawa bytu w takim miejscu. Przez chwilę zastanawiam się, co teraz, bo w końcu złapałam go na gorącym uczynku, jednak co w związku z tym? Nie mogę rzucić na niego zaklęcia, bo na pewno ktoś by to zauważył, musiałabym go jak już to wyprowadzić w puste miejsce, lecz jakie są szanse na to, że coś takiego by wypaliło. W połowie myśli moje ciało samo podejmuje decyzje i rusza w jego stronę szybkim krokiem. Natychmiast się wycofuje i zaczyna... uciekać? Myślałam, że to ja jestem tutaj ofiarą i to ja powinnam uciekać. Czy właśnie przestraszyłam dorosłego mężczyznę?
Idę z tymi zakupami za nim dopóki nie znika mi z oczu na jakimś rozdrożu i nie wiem, w którą stronę skręcić, więc nawet nad tym nie myślę i ruszam w prawo między jakieś budynki. Dróżka zaczyna się zwężać i dociera do mnie po dłuższym momencie, że to ślepy zaułek. Wzdycham jedynie i zamierzam już zawrócić, ale wtedy zza kartonów na samym końcu wychodzi ta sama postać, którą goniłam. Ma siwawe włosy spięte w kitkę i tak samo siwawą brodę, a oczy czarne, jak smoła. Nie wiem czemu, ale dostaję gęsiej skórki. Nie spodziewałam się tego, zaczynam się wycofywać, lecz gdy słyszę kroki za sobą wiem, że utknęłam. Jestem w pułapce. Odwracam się i widzę drugiego mężczyznę. Albo mnie zabiją, albo zgwałcą i zabiją, myślę sobie i nie wiem, czy powinnam krzyczeć, czy po prostu zacząć płakać. Mam wrażenie, że dostanę zaraz zawału, serce wali mi jak szalone.
-Skończmy tego berka - odzywa się mężczyzna, do którego dopiero co odwróciłam się plecami. - Myślę, że wiesz, dlaczego tu teraz jesteśmy.
-Czego chcecie? - wyduszam z siebie, próbując trzymać głowę na poziomie i udawać odważną. Na moje pytanie ten drugi prycha śmiechem i robi kolejne parę kroków w moją stronę, kręcąc głową. Przyglądam mu się, jest całkiem przystojny z bujnymi włosami, ale za tymi oczami nie ma żadnych myśli ani uczuć.
-Ciebie - rzuca krótko, unosząc brwi. - No, może nie do końca my, ale Czarny Pan. Świta już? - mówi tak lekceważąco, a ja nie zdejmuję z niego wzroku. Z jakiegoś powodu nagle wybucha tak gromkim śmiechem, że aż nie wiem, co ze sobą zrobić i spoglądam na tego drugiego mężczyznę, szukając jakiejś innej reakcji. Patrzy się na mnie zmęczony, przewraca oczami i podchodzi bliżej, a ja sięgam do różdżki.
-Travers, nawet o tym nie myśl, ma być w nienaruszonym stanie, rozumiesz? - jest zdenerwowany, a mi staje gula w gardle po jego słowach. Nagle spogląda na mnie i skanuje powoli. - Jeśli nie będziesz się stawiać, nikomu się nic nie stanie. Zostaw tę torbę, nie przyda Ci się - kiwa głową na moje zakupy, które nadal kurczowo trzymam.
Nie wiedząc nawet kiedy, ten psychopata po mojej prawej w końcu się uspokoił i patrzył na mnie z dziwnym uśmiechem, nawet nie mrugając.
-Ahh, Avery, mógłbyś nie podchodzić tak poważnie do wszystkiego i zostawić nas chwilę samych. Szkoda, szkoda - powiedział, zbliżając się i to był ten moment, gdy nie mogłam pozwolić na jego kolejny krok. Zaklęcie oszałamiające wyleciało z mojej różdżki i wtedy wszystko zaczęło dziać się tak szybko. Uderzył o ścianę, a ja już celowałam w tego drugiego, gotowa na wypowiedzenie kolejnego słowa. Uniósł ręce w geście bezbronności i spoglądał na tamtego, wracając jednak do mnie.
-A mogło być tak spokojnie - zarzucił mi zaburzanie porządku jego planu z miną bez żadnego dokładnego wyrazu. Bałam się spuścić go z oczu, lecz chciałam zobaczyć, czy ten psychopata zaczął się podnosić i to był mój błąd. Avery wyjął różdżkę, a Travers szybko się podniósł i ze śmiechem zaczął do mnie podchodzić. Albo jeden, albo drugi.
Kompletnie nie mam zdolności walki ani rozsądnego myślenia.
-Niegrzecznie tak się zachowywać, gdy cię oszczędziłem. Powinnaś mi dziękować - komentuje ten za mną, a ja działam pod wpływem impulsów. Podchodzi wystarczająco blisko, gdy rzucam zaklęcie na siwego, a różdżka wypada mu z dłoni. W tym samym momencie Travers zatrzaskuje mnie w objęciu od tyłu, ale automatycznie się z niego wydostaję i po kopnięciu w krocze też rzucam na niego zaklęcie. Nie mam jednak czym się cieszyć, bo mi samej różdżka wylatuje z dłoni, co kompletnie mnie dezorientuje. Avery stoi naprzeciwko mnie z morderczą miną. Pozostaje mi tylko jedno.
-Lepiej opuść różdżkę, nie zalecam - wychodzą ze mnie słowa, które brzmią, jakbym od samego początku była pewna swego. Wydymam usta i przechylam lekko głowę w prawo, a siwy mężczyzna miesza się od razu. - Chyba wiesz, do czego jestem zdolna, czyż nie? O nie, czyżby nikt Ci nie powiedział?
Jedyne co mi pozostało to granie niezrównoważoną. I najwidoczniej działa. Jeździ po mnie wzrokiem od góry do dołu i po chwili przełyka ślinę, opuszczając różdżkę.
-A jednak ostrzegli - mówię z entuzjazmem i uśmiecham się. - Co Ci ciekawego powiedzieli? To, że myślami Cię mogę... poważnie uszkodzić, też? - czuję się jak kompletna psychopatka, ale przez moje zachowanie wychodzi chyba z niego instynkt przetrwania. - Możesz powiedzieć swojemu Panu, że żaden z jego ludzi nie wyjdzie z tego żywo jeśli chociaż mnie tkną, dobrze?
Nie odpowiada mi, a ja bez słowa schylam się po swoją różdżkę i torbę z zakupami. Odchodzę parę kroków, zatrzymując się przy leżącym na ziemi brunecie, po czym odwracam się jeszcze raz do siwowłosego i macham mu delikatnie na pożegnanie z uśmieszkiem. Po chwili wychodzę na pustą ulicę i idę przed siebie, a uśmiech powoli schodzi mi z twarzy. Do oczu napływają mi łzy, czuję się otępiona, jakbym dostała z pałki w głowę na kacu.
Nie wierzę w żadną sekundę tego, co się wydarzyło.
Jestem nienormalna.
A Śmierciożercy to dzięki Bogu tchórze.
To nie zmienia faktu, że jestem nienormalna. Zagroziłam komuś morderstwem.
Boże.
Jestem sadystką.
Jestem potworem.
Dochodzę do domu z poczuciem, jakbym przeżyła całe swoje życie w ciągu godziny.
Nie mam na siebie wytłumaczenia.
Nie chciałam taka być.
Ogłoszenia parafialne
Nie wiem, czy to, co napisałam, jakkolwiek trzyma się fabuły, nie wiem, co się tu dzieje i nie wiem, czy za tydzień nie będę tego żałowała.
Siedziałam trzy godziny, zero myśli, po prostu pisałam.
Dawno się tak nie czułam.
Szczęśliwego nowego roku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top