Lekcja manier


Artemis spojrzała najpierw kątem oka na siedzącego na krześle obok znudzonego Roya, a następnie na Moirę Queen, która właśnie nalewała herbaty do filiżanek z porcelany, a następnie podsunęła je im pod nosy.

-Z dodatkiem cyjanku, babuniu? - uśmiechnął się krzywo chłopak.

- Bardzo śmieszne - kobieta uśmiechnęła się do niego słodko. A po jej oczach widać było, że w wyobraźni morduje go w najokrutniejszy, możliwy sposób - To zwykła herbata. - zapewniła. Tymczasem Harper dla pewności pochylił się i powąchał swoją filiżankę, jakby chciał wyczuć truciznę.

- Ciastka są z trutką na myszy? - dopytywał, patrząc na ciastka leżące przed nim na talerzu.

Moira jedynie chrząknęła znacząco, ignorując jego jakże zabawne komentarze.

- Coś się stało? - spytała grzecznie dziewczyna - Nie często nas do siebie zapraszasz... babciu.

- Och, widzicie. - zaczęła, układając dłonie w piramidkę - Stwierdziłam, że nie będę walczyć z wiatrakami i nic nie poradzę na decyzje Oliverka - Roy spojrzał na siostrę zdegustowany i powtórzył bezgłośnie „Oliverek". Na szczęście, pani Queen akurat nie patrzyła i nie mogła tego widzieć - Ale skoro już jesteście, cóż, moimi wnukami, to nie mogę pozwolić, abyście zachowywali się jak plebs. Czas nauczyć was dobrych manier i zachowania godnego wyższych sfer. - skończyła mówić i spojrzała na nich wyczekująco. Artemis zamrugała zaskoczona, a Roy postanowił się odezwać po raz kolejny;

- To co tu jeszcze robimy?- posłał kobiecie spojrzenie pełne uprzejmego zaciekawienia.

- Chyba nie rozumiem... Co masz na myśli?

- No, gdzie ten nasz nauczyciel? Chyba nie będziemy się uczyć od ba-

Artemis kopnęła go mocno pod stołem, uciszając go.

- Ojej! Przepraszam najmocniej! - położyła mu dłoń na ramieniu - Nic ci nie jest? - nie miała ochoty znaleźć się teraz pośrodku huraganu, jaki potrafiła wytworzyć Moira, gdy Roy ją zirytuje. A do tego ewidentnie jej przygłupi braciszek zmierzał.

- No dobrze. - westchnęła kobieta i wskazała na ich herbaty - Zacznijmy od podstaw. Wiecie, jak należy pić herbatę w towarzystwie? - spytała, patrząc na nich z nadzieją. Tymczasem dwójce nastolatków nic nie przychodziło do głowy. Po chwili Artemis nieśmiało uniosła rękę, udając, że trzyma ucho filiżanki i wystawiła mały palec - Otóż to, otóż to! Raymond? - teraz skupiła swoją uwagę na chłopcu.

- Roy. - poprawił ją, na co ta machnęła dłonią.

- Roy to prostackie imię, będziesz Raymond. - zarządziła. Rudzielec spojrzał na nią oburzony, ale nic nie odpowiedział - Masz coś do dodania do wypowiedzi siostry? - zastanowił się przez chwilę i pokręcił przecząco głową - Nie siorbiemy. - westchnęła, kręcąc głową i patrząc na niego bezradnie - No dobrze. Pokażcie mi czy potraficie zastosować to w praktyce.

Młodzież spojrzała na swoje filiżanki, jakby zastanawiając się czy na pewno niczego im nie dolała. Artemis pierwsza podjęła się wypicia podejrzanego napitka, unosząc przy tym mały palec. Tymczasem Raymond przypadkiem się pomylił, unosząc środkowy palec i siorbiąc przy tym głośno. Nie zdążył odstawić porcelany, a dostał w głowę zwiniętą w rulon gazetą.

- Za co, ku-!

Oberwał jeszcze raz.

- Nie przeklinaj! I nie podnoś na mnie głosu, Raymondzie! - odłożyła gazetę na bok i znów ułożyła dłonie w piramidkę. Harper przez chwilę pomyślał, że może w ten sposób komunikuje się telepatycznie z jej szefostwem z Ilumintaów, ale po chwili odgonił od siebie te myśli. Nawet Iluminaci nie chcieliby tej kobiety w swoich szeregach.

- Babciu? - odezwała się Artemis, gdy po kilku minutach nadal trwali w milczeniu. Moira westchnęła zdegustowana.

- To był sprawdzian na cierpliwość. Oblałaś. Raymond, o zgrozo, zaliczył. - rudzielec uniósł bezradnie ramiona. A tak liczył na kolejne zdzielenie gazetą przez łeb... - Zaraz wracam. Poczekajcie minutkę. - wstała i wyszła za drzwi.

- Jak ją potrąci autobus to też będę czekał, aż wstanie i otrzepie się z kurzu. - stwierdził chłopak, unosząc jedną brew - W życiu trzeba być cierpliwym...

Blondynka parsknęła śmiechem i uderzyła go w ramię.

- Opanuj się!

- Przepraszam, ale już większego znudzenia i zobojętnienia na twarz nie przyjmę. - westchnął.

Faktycznie. Miał minę głębokiego znudzenia otaczającym go światem i ludzkością, jakby zdawał sobie sprawę z bezsensu egzystencji, ale jednocześnie będąc pogodzonym z okropieństwami i zagładzie, na którą człowiek nieuchronnie się skazuje. Wyglądał jak zanudzony filozof, oczekując na przybycie swej przyjaciółki, Śmierci.

Dziewczyna pokręciła lekko głową, zdegustowana swoimi myślami. Roy nawet nie zna znaczenia słów pokroju „egzystencja" czy „filozof".

Pani na Queen Manor wróciła do jadalni, dzierżąc w dłoniach spryskiwacz do roślin pełen wody.

- Babciu?

Kobieta usiadła na swoim poprzednim miejscu, stawiając spryskiwacz obok gazety.

- Tak, Raymondzie? - spytała, uprzejmie patrząc na wnuka.

- To rozpuszczalnik?

- Raymondzie... - uniosła oczy ku górze, modląc się o rozum dla tego chłopaka.

- Wolę się upewnić. - mruknął pod nosem.

- Tam. - wskazała na kredens, ignorując rudzielca - Jest zastawa. Przygotowałam dla was wcześniej dwa pełne zestawy. Weźcie po jednym i spróbujcie nakryć sobie do stołu.

Parka nastolatków wymieniła między sobą krótkie spojrzenia, wstając i przynieśli dwa zestawy składające się z płaskich talerzy, głębokich, nieco mniejszych, przeznaczonych do deserów, sztućców, których starczyłoby dla całej armii smerfów, kieliszków i filiżanek wraz ze spodeczkami. Dla pewności, zrobili kilka rundek, rozkładając sobie zestawy na mniejsze części, aby niczego nie stłuc.

Moira w trakcie tego, przyglądała się im uważnie, głaszcząc... spryskiwacz do kwiatów. Jakby był jakimś zwierzaczkiem.

Artemis postawiła najpierw płaski talerz, a na nim głęboki, starając sobie przypomnieć, jak wyglądało to w filmach. Co jak co, ale Queen mogła im chociaż pokazać jaki widelec jest do czego, a nie oczekiwać, że nie dość, że będą wiedzieć to, to jeszcze bez trudu to wszystko poustawiają.

Roy, widząc, że jego siostra ogarnia choć trochę rozkład naczyń postanowił dyskretnie od niej ściągnąć. Chyba nie był tak dyskretny, jakby chciał, bo został spryskany zimną wodą. Zaskoczony podskoczył i upuścił trzymany akurat kieliszek, a ten roztrzaskał się na drobne kawałeczki przy zderzeniu z ziemią.

Kobieta zacmoktała, kręcąc głową, a nastolatka zastygła w bezruchu, patrząc z przerażeniem to na babcię, to na różnie sparaliżowanego brata.

- No nie, no nie, Raymondzie... Jesteś niereformowalny... - westchnęła, odstawiając spryskiwacz - Podejdź no tu, chłopcze. - Roy posłał Artemis spojrzenie, które wyglądało tak, jakby żegnał się z nią po raz ostatni i mozolnym krokiem okrążył stół i podszedł do Moiry - Nosisz pasek? - spytała, patrząc na jego koszulkę na wysokości pasa.

- Noszę.

- Daj mi go. - poleciła, patrząc mu chłodno w oczy.

- C- Co? - bąknął, mrugając szybko oczami i mimowolnie cofając się o krok.

- Jesteś niereformowalny. Muszę sięgnąć po drastyczne środki. Daj mi swój pasek. - powtórzyła, wyciągając niecierpliwie dłoń.

Roy znów zerknął na siostrę, ale posłusznie uniósł materiał koszulki, odpiął metalową klamrę, a następnie podał kobiecie parciany pasek w szare czaszki. Na ich widok Queen skrzywiła się lekko, ale nie skomentowała ich.

- Odwróć się. - rozkazała. Nastolatek niechętnie odwrócił się plecami do kobiet, z trudem powstrzymując się od cisnącego mu się na usta komentarza, że niegrzecznie jest się odwracać do rozmówcy plecami.

Starsza kobieta wstała, składając pasek na pół i złapała rudzielca za ramię.

- N-nie może babcia. - zaprotestowała przestraszona Artemis, chcąc pomóc bratu, który z bojową miną zamierzał przyjąć na swój tyłek lanie za niewinność - On nie zbił tego kieliszka specjalnie. - dodała.

- Zamilcz, Amelio. - zakończyła dalsze sprzeciwy stanowczo, patrząc na nią równie chłodno, co przed chwilą w oczy Speedy'ego - Lepiej idź po szufelkę i zmiotkę, żeby posprzątać bałagan, który zrobił Raymond.

Spojrzała szybko na Roya, który posłał jej delikatny uśmiech, chcąc pokazać, że zniesie to z dumą i się tak łatwo nie da złamać. To dla niego takie typowe... Duma i arogancja. Jak u Olivera. Za nic w świecie nie pokaże, jak bardzo jest przerażony położeniem, w którym się oboje znaleźli. Do ostatniego tchnienia, będzie udawał, że wszystko ma pod kontrolą.

Oliver Queen miał dokładnie tak samo.

Dziewczyna ledwie zamknęła za sobą drzwi, kiedy do jej uszu dobiegł pierwszy okrzyk bólu wydobywający się z ust Harpera.

Artemis zadrżała mimowolnie i ruszyła przez posiadłość na poszukiwanie składzika ze sprzętem do sprzątania, sięgając do kieszeni po telefon i wybrała numer do Olivera, starając się ignorować milknący już powoli głos Roya.

Pierwsze połączenie. Nie odebrane.

Drugie połączenie. Nie odebrane.

Trzecie to samo.

Czwarte... Odebrane! Ucieszyła się i już miała rozpocząć żalenie się na Moirę, na Olivera, bo ich z nią zostawił, kiedy w słuchawce usłyszała coś czego nie chciała usłyszeć. Dwa przyśpieszone oddechy, dźwięk ocierającego się ciała o ciało.

- Och... Ollie! - krzyknęła jękliwie Dinah.

Nastolatka rozłączyła się z obrzydzeniem. Dopiero po chwili zorientowała się, że stoi na środku holu.

Zapewne rozdrażniony ciągłym dzwonieniem Oliver, postanowił się rozłączyć, dając dobijającemu się do zrozumienia, że nie ma zamiaru teraz rozmawiać, ale przez przypadek odebrał, skazując przybraną córkę na traumę do końca życia.

To oni tu przechodzą tortury z Moirą, a oni uprawiają sobie seks w ich apartamencie?! Jak jeszcze się okaże, że robią to poza ich sypialnią, to ona wraca do Sportsmastera.

On przynajmniej szanował jakąkolwiek prywatność i miał te resztki przyzwoitości, aby mieszkając z nią pod jednym dachem, swoje życie erotyczne zamykać w swojej sypialni lub w miejscach, w których ona nie bywa.

Nie to, co Arrow Daddy i Canary Mom.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top