Dzień ojca


Młody Wally West stanął przed lustrem, mierząc uważnym spojrzeniem swoje odbicie. Wymiętolona koszulka ze śmiesznym nadrukiem kota, dresowe spodnie i stojące na wszystkie strony blond włosy sugerowały, że dopiero co wstał z łóżka.

Westchnął ciężko, chwytając w dłoń grzebień i ją ogarniać się do szkoły. Dziś był dzień ojca. Dzień ojca zawsze był dla niego męczący. Jego dawca genów zginął jeszcze przed jego narodzinami, więc odkąd sięgał pamięcią był tylko on i mama - kobieta, która mimo przeciwności losu, które ją spotkały, urodziła go i wychowała jak najlepiej potrafiła. Artemis Queen-West zdecydowanie należała do silnych kobiet.

Z reguły Wally szykował się z większym entuzjazmem i życiem, nawet jeśli nie lubił szkoły. Chociaż nie można powiedzieć, że jej nie lubił. Nudziły go lekcje, owszem, ale lubił ten czas poświęcony na wygłupy z przyjaciółmi. Ale nie dziś. Dziś jak co roku odbędzie się impreza, na którą przyjdą ojcowie innych dzieciaków. A on jak zwykle będzie stał pod ścianą, udając, że mimo wszystko dobrze się bawi.

Zaczesał swoje włosy do tyłu tak, jak to miał zwyczaju, naciągnął na tyłek bojówki i założył na siebie ciemny T-shirt z Supermanem. Mozolnie wciągnął fioletowe skarpetki w paski, złapał swoją szkolną torbę i poczłapał do salonojadalni, gdzie jego rodzicielka stawiała akurat na stole kubki z ciepłą herbatą.

- Cześć, mami. - uśmiechnął się do kobiety i cmoknął ją w policzek.

- Gdzie mundurek? - zagadnęła, siadając na swoim miejscu.

Wally wywrócił niezauważalnie oczami. Kolejny coroczny standard - nie ogarnięcie Artemis. Doskonale wiedział, że dla niej również jest to trudny dzień. Tak samo, jak urodziny Wally'ego Seniora, rocznica jego śmierci, rocznica ich zaręczyn i rocznica, która powinna być rocznicą ich ślubu. Ale nigdy do niego nie doszło. Pierwszy Kid Flash zginął trzy miesiące przed swoim własnym ślubem. Miesiąc przed tym, jak jego ukochana dowiedziała się, że jest w ciąży.

- Dzisiaj możemy ubrać się jak chcemy. - powtórzył coroczną kwestię ze spokojem, jakby mówił to po raz pierwszy.

Po śniadaniu matka wręczyła mu drugie śniadanie, które zapakował do torby, włożył swoje buty, złapał za deskorolkę i kask, i wyszedł z mieszkania. Zbiegł po schodach, aby wyjść z klatki i przed blokiem zatrzymał się, aby założyć ochraniacze i ruszył na swej deskorolce przez miasto. Jak co roku, wyszedł wcześniej z domu, aby zdążyć przed szkołą wpaść na cmentarz do ojca. Chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że trumna jest pusta. To był tylko symboliczny pogrzeb, bo z jego ojca nic nie zostało. Prędkość rozerwała go na drobne kawałeczki.

To dla tego Artemis była tak przeciwna, gdy postanowił zostać nowym Kid Flashem. Dziadek Oliver i babcia Dinah również byli bardzo długo przeciwni, jedynie wujek Roy położył mu wtedy dłoń na ramieniu i ze smutnym uśmiechem rzekł:

- Mam dość pogrzebów. Byłem już na zbyt wielu. Wierzę, że jeśli któryś nas będzie musiał pójść na pogrzeb tego drugiego, to będziesz nim ty. Ty pójdziesz na mój pogrzeb, nie na odwrót, jasne?

Wally tamtego dnia poczuł, że ktoś faktycznie w niego wierzy. W niego i jego umiejętności. I mimo że jego wuj już od lat nie przywdziewał kostiumu superbohatera, właśnie nim był dla chłopaka - bohaterem, wzorem do naśladowania. West doskonale zdawał sobie sprawę z wad i niedoskonałości wujka, ale to właśnie one sprawiały, że był prawdziwszy.

Przed wejściem na cmentarz kupił bukiet herbacianych róż od starszej kobiety. Zawsze od niej kupował. Od niej lub jej męża. W zależności, które akurat miało swoją wartę.

Z deskorolką w jednej dłoni i bukietem kwiatów w drugiej, ruszył przez cmentarz w kierunku kwater wykupionych przez rodzinę Queenów. To właśnie tam został „pochowany" West. Chłopiec podszedł powoli do jego nagrobka i przez chwilę wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w wyryty w kamiennej płycie napis;

Syn, przyjaciel, bohater

- Cześć, tato. - rzekł cicho, kładąc przed nim róże.

A potem stanął wyprostowany, w milczeniu patrząc na grób. Nie znał go. Nigdy nie przekonał się czy faktycznie był tym bohaterem. Wiedział, że powinien go kochać, pamiętać, ale... Nie tęsknił za nim. Bo nie miał pojęcia jak to jest mieć go przy sobie. Nie może tęsknić za czymś, czego nigdy nie miał.

Zawsze chciał mieć ojca, który zagra z nim w piłkę, nauczy wspinać się na drzewa...

...ale miał wujków, kuzynów, kuzynkę, z którymi i tak to robił. Dziadek Ollie co roku zabierał ich wszystkich na sanki, do kina, z chłopakami grał w nogę, wujek Roy i Rory nauczyli go wspinać się na drzewa, jeździć na rowerze, a nawet ostatnio wzięli się za naukę prowadzenia auta.

Z jednej strony chciał mieć ojca, z drugiej go nie potrzebował.

Nie tęsknił, ale pamiętał i mimo wszystko, w jakiś bliżej nieokreślony sposób kochał.

Wyszedł z ogrodu śmierci i skierował się do szkoły, błądząc myślami w jakiejś odległej krainie, zastanawiając się czy to, co chce zrobić na pewno jest słuszne. Będąc już pod Starling Academy, stwierdził, że tak. To na pewno jest słuszne.

Wszedł do szkoły i przywdział na twarz szeroki uśmiech. Kolejny punkt corocznego programu. Skierował swoje kroki na pierwsze piętro, gdzie znajdowała się jego szafka i upchnął do niej deskorolkę, kask oraz torbę, zabierając z niej jedynie rzeczy na pierwszą lekcję.

Czas do godziny dwunastej upłynął mu szybko i całkiem znośnie. Co miało się odbyć o godzinie dwunastej? Mini impreza, na której mieli się zjawić ojcowie innych uczniów. West odłożył rzeczy do torby i po kolejnej chwili zawahania wyciągnął z niej prosty, kolorowy pakunek i skierował się na boisko gdzie miała odbyć się wspomniana wcześniej impreza. Na miejscu kłębiło się już wielu uczniów i ich ojców. Po spacerze między ludźmi, dostrzegł w tłumie charakterystyczną bródkę i towarzyszącą jej rudą czuprynę.

Wally schował pakunek za plecami, zbliżając się do nich.

Oliver i Roy przysłuchiwali się kłótni wiecznie naburmuszonego Roberta i Lian, która posyłała swojemu o rok starszemu wujkowi złośliwy uśmieszek.

- No już, spokój. - jęknął Queen z miną męczennika.

Młodszy przedstawiciel rodu, skrzyżował ramiona na piersi, burknął coś niezrozumiałego i odmaszerował, wyrażając tym samym swojego focha na ojca, brata i bratanicę.

Lian nagle dostrzegła w tłumie jakiś znajomych i oznajmiła, że zaraz wraca, bo musi o coś spytać koleżanki, a brodaty burmistrz Star City poczłapał za najmłodszą pociechą z zamiarem sprowadzenia go do poziomu.

- Cześć, wujku. - przywitał się sprinter, dalej chowając za plecami paczkę.

Harper uśmiechnął się do niego, czochrając mu lekko włosy.

- Cześć, Junior.

Wally przyjrzał się twarzy Roya, a konkretnie bliźnie przecinającą lewe oko emerytowanego Speedy'ego, którą jak zwykle przysłaniała lekko zapuszczona grzywka.

- Jak się trzymasz? - spytał z wyczuwalnym współczuciem w głosie mężczyzna. On dobrze wiedział, jak trudny jest to dzień na młodego Westa. Sam też to przechodził.

- Jest ok. - odparł pośpiesznie - Wujku?

- Tak?

- Wszystkiego najlepszego z okazji dnia ojca. - uśmiechnął się szczerze, wyciągając w kierunku Roya prezent.

Mężczyzna zamrugał zaskoczony oczami.

- Wally, ja...

- Hej, to dzień ojca, prawda? - przerwał mu - Chcę dać prezent komuś, kto jest dla mnie jak ojciec. - wyjaśnił.

Harper uśmiechnął się, lekko wzruszony i przyciągnął do siebie siostrzeńca, zamykając w szczelnym uścisku.

- Kocham cię, wujku. - rzekł cicho.

- Ja ciebie też, kiddo. - szepnął mu do ucha.


* * * *

Moja, dosyć stara, praca przedstawiająca Juniora.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top