-- < Wiadomość #39 > --
Dla wyjaśnienia osobom, które nie całkiem zrozumiały. Cała historia działa się w przeciągu pół roku, dlatego w tym rozdziale wyjaśniłam czemu jednej z postaci nie było w ogóle, a teraz nagle się pojawiła i jest to zapowiedź, że pojawi się kilkurktonie w nadchodzących rozdziałach.
So, that's all...
Ave!
- TobiMilobi
★♡★♡★♡★♡★
10 Października 2022
Nie wyszedł na ulicę jako Spiderman od ponad tygodnia, a wszystkie żale wyrzucił u Wade'a. Oczywiście, że ludzie wciąż szukali pajączka, ale nikt nie wiedział kim jest, a Gwen i Harry postanowili nie ruszać miasta. Jeżeli Peter nie wychodził na ulicę jako Spiderman, to oni również nie widzieli powodu do robienia tego samego, mimo że Harry skończył dokładnie dziesięć dni temu swój nowy sprzęt i nie mógł się doczekać wypróbowania go.
- Jesteś irytująca, mówił ci to ktoś ostatnio? - Spojrzał z wyraźną niechęcią i frustracją na dziewczynę tuż przed nim. - Czego ode mnie niby oczekujesz?
- Żebyś przekonał resztę do zmiany zdania! - Wydusiła wyraźnie oburzona. - Byłabym o wiele lepszym kapitanem drużyny niż Michelle i dobrze o tym wiesz!
- Liz, MJ radzi sobie doskonale ze wszystkimi terminami i ogarnianiem naszej grupy. - Peter potarł oczy, wzdychając ciężko. - Ty zaś, przypomnę tylko, wyjechałaś bez słowa pół roku temu.
- Miałam problemy rodzinne i wiesz o tym, Pete!
- Peter. - Poprawił ją. - Nie poinformowałaś nas o niczym, więc czemu oczekujesz, że przyjmiemy cię z otwartymi ramionami jakby nigdy nic się nie stało?
- Bo jestem najlepsza!
Słyszał cicho otwierane drzwi, ale zignorował ten fakt. Miał wariatkę do wyjaśnienia.
- Błagam nie wyskakuj z tak drętwymi argumentami. - Wywrócił oczami. - Jak skończyłaś, to tam są drzwi, no, chyba że preferujesz okno, to znajduje się po twojej prawej. Zapraszam.
- Palant!
- Nie, tylko Peter, ale gdybym był palantem jak uważasz, to bardzo łatwo mógłbym zniszczyć ci życie w tej szkole i kolejnych. - Uśmiechnął się sztywno. - Wystarczy, że patrze jak sama je rujnujesz, więc lepiej wyjdź, bo przestanę być miły.
- Proszę cię, nie jesteś taki. - Prychnęła. - Jeden mały błąd nie może przekreślić mojego powrotu jako lidera! Jestem najlepsza ze wszystkich w tej grupie, nie widzisz tego?!
- Chciałbym widzieć twój punkt widzenia, ale aż tak wysoko nie sram.
Liz wyraźnie poczerwieniała, tylko czy ze złości, czy ze wstydu, tego nikt nie był pewien. Uderzyła otwartymi dłońmi w stół, patrząc wrogo na Peter'a, którego twarz była wykrzywiona w kpiący uśmiech.
- Jesteś żałosnym, chamskim prostakiem!
- Wiedziałem, że masz problemy z oczami, ale nie jestem twoim lustrem. Znajdziesz je w łazience, a może i nawet we własnej torbie.
- Skąd pomysł, że mówiłam o samej sobie? - Uśmiechnęła się z wyższością.
- Oprócz ciebie, to nie widzę nikogo bardziej żałosnego w tym pomieszczeniu. - Rozłożył ręce na boki, a mina dziewczyny natychmiast zrzedła. - A z bycia chamskim prostakiem, to jestem doskonale znany, więc dziękuję za komplement.
- Jesteś fałszywy i potrafisz tylko pyskować sarkazmem! - Odwarknęła. - Mnie przynajmniej ludzie pragną za samo to, że jestem, a ty jesteś fałszywy i zakłamany, udajesz kogoś, kim nie jesteś!
Peter uniósł brew w górę, a Liz uśmiechnęła się triumfalnie. Myślała, że go ma, ale nie tak łatwo.
- Fakt, pyskuje sarkazmem, ale to moja ulubiona forma rozmowy z kimś głupszym ode mnie. Ludzie ciebie pragną, bo najpierw chwytają za najtańszy produkt, nie patrząc na jego wartość i toksyczność. - Założył ręce przed sobą, obserwując ją niczym drapieżnik swoją ofiarę. Nie miała większych kontr argumentów, więc postanowił dokopać jej bardziej. - Masz zupełną rację, jestem fałszywy i zakłamany względem ciebie, ale udawanie miłego nigdy nie wychodziło nikomu na dobre, a moja dobra wola wyczerpała się dawno temu.
- Pierdol się, Parker!
- Chciałabyś, ale byle czego do łóżka nie wpuszczam. - Uniósł ręce przed twarz. - Sprzedaj komuś innemu swoje usługi, bo ja nie jestem zainteresowany kupnem.
- Żebyś się smażył w piekle. - Warknęła.
- Liz, błagam, oboje wiemy, że bardziej gorącego towaru niż ja nie dostaniesz, ale na moje usługi ciebie nie stać. - Uśmiechnął się wesoło. - I jeszcze jedno, zanim kogoś zaczniesz obrażać, to upewnij się, że naprawdę doceni, co do niego mówisz. - Pokazał na siebie kciukiem. - Ten sarkastyczny palant nie jest zbyt zaciekawiony. - Pomachał do niej. - Pa pa~!
- Nienawidzę cię!
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia.
- Nareszcie mówisz z sensem! - Zawołał jeszcze za nią. - Napisz o tym książkę i daj tytuł „Ja i moje gówniane życie"! - Pokazała środkowy palec, a następnie trzasnęła drzwiami. - NARESZCIE, KURWA!! Cisza i spokój... - Peter opadł na krzesło, zasłaniając ramionami oczy. - Jak dużo słyszeliście?
- Sporo? - Abe uśmiechną się krzywo, najpewniej próbując nie roześmiać się w głos. - O co poszło między tobą a śliczną wkurzoną?
- Śliczna może i jest, ale tępa jak ołówek. - Prychnął, siadając normalnie. - Chciała przejąć znowu rolę lidera w drużyny Decathlonu, ale nie chciała słuchać odmowy, to jej wyperswadowałem, dlaczego jest szmatą. - Peter zerknął na Flash'a, który parsknął. - A ty z czego rżysz?
- Przynajmniej już wiem, dlaczego zainteresowałeś Mason'a. - Odparł wymijając oczywiste pytanie. - Widać nawet cichy i potulny kujon jak ty ma kręgosłup i potrafi odpyskować.
- Tobie nigdy nie odpyskowałem z faktu, że nigdy nie przekroczyłeś granicy mojej cierpliwości, Flash. A Liz przekroczyła wszystkie moje granice do tego stopnia, że powinna się cieszyć, bo w innych warunkach straciłaby ładną buzię.
- Nie chodzi tylko o Liz, prawda? - Cindy usiadła obok niego. - Pete, co się dzieje?
Pokręcił głową jedynie. Nie mógł im powiedzieć, że przyjaźnił się z Avengers i to on jest Spiderman'em i właściwie zrezygnował, bo ludzie go nie chcą. Avengers nienawidziło jego alter ego, ale lubili Peter'a. Był rozdarty, nie wiedząc, co właściwie ze sobą począć i co dalej zrobić. Wydusił z siebie zduszony warkot, chowając głowę w ramionach z głupią dziecięcą naiwnością, że to go ukryje przed całym światem. Oczywiście, że tak świat nie działał, ale przez te kilka minut chciał sobie wmawiać coś innego.
- Zawołać Mason'a albo jak jej tam, ta nowa blondi, yyy, Falbala? - Flash zagadnął niepewnie.
- Felicia... - Wydusił cicho, a jego wargi delikatnie drgnęły w górę. - Nie trzeba, nie pomogą mi...
Resztę spotkania spędzili głównie na obradach i ostatecznie pomocą z pracami domowymi. Peter zerknął na zegarek. Miał jeszcze pół godziny do wyjścia, żeby odebrać Sally ze szkoły. Pani M i pan D mieli dziś wrócić, więc teoretycznie nie miał powodu do spieszenia się, w końcu i tak nie zauważyliby ich braku...
- Wiecie, martwi mnie, że Spiderman zrezygnował...
Starał się zignorować głos Abrahama i skupić nad zadaniem z chemii. Nie chciał tego słuchać, ale reszta miała zupełnie inny plan.
- Dziwisz mu się, Abe? - Cindy uniosła wysoko brwi. - Przecież niemal jedna trzecia naszej społeczności chciała go dorwać dla kilku baniek, bo ci pożal się boże Mściciele za pięć centów postanowili spróbować go złapać i za co?! Za pomaganie staruszkom? Za zdejmowanie kotów z drzew? Czy za pomaganie z cichymi rabunkami banku?!
- Uratował moją mamę przed zboczeńcem, gdy wracała z pracy. - Betty przyznała cicho. - Chciałabym mu podziękować za to, co zrobił, a teraz nie będę mieć szansy, bo Avengers i Jameson przegonili go.
- Ludzie go przegonili najbardziej. - Flash prychnął zdegustowany. - Woleli pieniądze zamiast pomocy od wolnego strzelca pajęczyny.
- Myślę, że na jego miejscu poczułabym się zdradzona i skrzywdzona. - Sally skrzywiła się, obracając w palcach ołówek. - Może jest coś, co moglibyśmy zrobić dla niego? Wiecie, żeby wrócił?
- To nie my powinniśmy go błagać o powrót, a Avengers. - Brian wywrócił oczami, odsuwając niedokończoną pracę na fizykę. - Dobrego gościa próbowali się w chamski sposób pozbyć i zrobili to w najgorszy, parszywy sposób!
- Avengers chcieli zniszczyć Spiderman'a, bo uważali, że będzie zagrożeniem w przyszłości, skoro nie znają jego tożsamości... - Peter mruknął mimowolnie.
- Skąd to wiesz?
Zagryzł dolną wargę, wiedząc, że jeżeli spojrzy komukolwiek z nich w oczy, to może się wydać, co naprawdę ukrywa. Jego drużyna znała go dość dobrze, no może nie aż tak jak jego ekipa, ale nadal wiedzieli kiedy coś ukrywał. Zwłaszcza Cindy. Potrafiła czytać z jego oczu jak z książki. Aż dziwne, że nigdy nie wyczytała, że jest Spiderman'em...
- Muszę iść po moją siostrę. - Wstał gwałtownie, łapiąc za plecak, który zarzucił na ramię i złapał za klamkę, ale ktoś również chwycił jego ramię. - Cindy, ja naprawdę nie mam na to czasu.
- Unikasz odpowiedzi, Pete...
- Bo nie ma o czym mówić! - Spojrzał na nią przez ramię, a gdy ich oczy spotkały się, ona uchyliła w szoku usta, jakby coś do niej dotarło. Szybko wyrwał się dziewczynie. - Później pogadamy, obiecuję...
Wybiegł szybko z pomieszczenia, czując jak jego serce wali niczym młot i wyrwie się z piersi. Zmysły zaczęły powoli wariować, ale potrzebował się uspokoić i nie myśleć o tym, że Cindy najpewniej go rozgryzła w pięć sekund. Dotychczas wiedziała tylko Michelle, Ashlyn, Ned, Gwen, Harry, Sally oraz nie zapominajmy Felicii i Mason'a. Przystanął kilka przecznic dalej. Ach, no i oczywiście Avengers, jakże mógłby o nich zapomnieć!
Odebrał Sally ze szkoły i wrócili do pustego domu. Peter czuł z tyłu głowy nieprzyjemne uczucie niepokoju, że coś było nie tak, a dziwny drażliwy zapach, wcale nie pomagał, ale starał się to ignorować najlepiej jak potrafił, żeby tylko nie wystraszyć Sally. Zaprowadził ją do pokoju i nakazał nie wychodzić, póki po nią nie przyjdzie. Trzymał w pogotowiu wyrzutnie sieci, gdy przejrzał całe górne piętro, ale nic dziwnego nie znalazł, więc zszedł na dół, gdzie dziwny zapach i nie pokój coraz mocniej uderzały w niego.
Przełknął ciężko ślinę, kierując się do salonu i gwałtownie stracił równowagę, gdy poślizgnął się na czymś i wyrżnął mocno plecami o twardą podłogę. Wydusił z siebie zduszony jęk, gdy próbował się podnieść i poczuł coś mokrego pod palcami. Bluza również zaczynała nasiąkać. Usiadł i spojrzał na dłonie, całe w czerwonej posoce. Jego serce zamarło na mili sekundę, a oddech spłycił się do minimum, gdy niczym w transie podniósł głowę w górę. Zdusił w sobie krzyk, cofając się panicznie do tyłu. Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, ale z jakiegoś chorego powodu, nie mógł przestać patrzeć. Rozglądał się ostrożnie po pomieszczeniu, próbując cokolwiek wydusić z krtani, ale nie umiał. Jego myśli biegły w różnym kierunku, ale nie potrafił żadnej uchwycić.
Nagle jego umysł zrobił się nienaturalnie lekki, a wszystko wokół ucichło. Spojrzał na swoje dłonie, a następnie na podłogę. Wiedział, co musi zrobić.
🕸
- Nagle sobie uświadomiłeś, co powinieneś zrobić. - Natasha wywróciła oczami.
- A co innego pozostaje? - Tony chwycił kluczyki, sprawdzając, czy na pewno wziął wszystko. - Naprostowałem sprawę z mediami w sprawie Spiderman'a, więc teraz pozostaje wszystko wyjaśnić z dzieciakiem i tyle.
- Naprawdę, po takim czasie sądzisz, że zechce z wami rozmawiać? - Clint zerknął na Natashę z konsternacją. Ona również była do tego sceptycznie nastawiona. - Dał nam do zrozumienia bardzo dostanie, że nie chce być jednym z Avengers.
- Nie musi, ale przyznajcie sami, że brakuje wam go w Wieży. - Uśmiechnął się wymownie. Pozostali jedynie mruknęli ciche potwierdzenie. - Wrócę z nim dzisiaj albo za kilka dni, zależne czy będzie chciał z nami gadać, czy nie. Mam nadzieje, że będzie, bo wkrótce osiwieje nie mając go w pobliżu!
- Zamieniłeś się w typowego ojca. - Scott parsknął cicho, a Tony zgromił go spojrzeniem. - Zaprzeczyć możesz, ale skłamiesz.
- Od dawna on i Clint kombinują jak wprowadzić cię do ich tajnej organizacji „Dad Squad". - Wanda upiła łyk herbaty. - Peter powinien wrócić już do domu, więc lepiej się pospiesz, bo się miniecie.
- Fakt.
Tony wbiegł szybko do windy, ignorując dalsze głupie żarciki, że dzieciaki zamieniły go w swojego niepisanego ojca. Cóż, nie umiał zaprzeczyć, że gdy Sally i Peter byli w Wieży, to coraz bardziej czuł się jakoby byli jego i kiedy zniknęli tak gwałtownie, to czuł się jakby coś stracił bezpowrotnie. I skłamałby, mówiąc, że ta dwójka wcale nie zagnieździła się w jego sercu na stałe. Przez całą drogę rozważał i myślał, co dokładnie powie Peter'owi, gdy się z nim zobaczy, że nie zwrócił uwagi, że jest już na miejscu.
- Aż cholera... - Odetchnął głęboko, przecierając twarz dłonią. - Potrafiłem pokonać armię z kosmosu i okiełznać psychopatę cyborga, którego stworzyłem z Banner'em, to będę umiał dogadać się z nastolatkiem. - Wysiadł z samochodu, zatrzaskując drzwi. Ruszył w stronę sporego domu. - Jasne ściany, zadbany ogródek i przyjemna okolica. Prawie jak z jakiegoś nienaturalnie uroczego horroru...
Zapukał w bukowe drzwi, czekając cierpliwie na jakikolwiek odzew, ale nikt nie kwapił się najwyraźniej, żeby otworzyć.
Zapukał ponownie.
Cisza.
- Dziwne... - Sprawdził czas na zegarku. - Powinien był wrócić jakiś kwadrans temu do domu... - Mruknął, przyciskając tym razem dzwonek do drzwi. - Otwórz dzieciaku, wiem, że tam jesteś.
Już miał zamiar odejść z pustymi rękoma, gdy usłyszał cichy zgrzyt zamka, a w progu stanął blady nastolatek z pustymi oczami. Wyglądał na zmęczonego i nie byłoby w tym niczego niepokojącego, gdyby nie fakt, że był cały we krwi. W dłoni trzymał szmatę, z której ściekała czerwona posoka.
- Peter, co...?!
- Niech pan wejdzie. - Peter odwrócił się i ruszył spokojnie w stronę salonu, ignorując fakt, że za nim ciągnęły się strużki krwi i czerwone ślady jego stóp. - Państwa nie ma teraz w domu, a ja muszę posprzątać, więc musi pan poczekać aż skończę.
Tony z przerażeniem ruszył w ślad za nastolatkiem, próbując zrozumieć, czego był właśnie świadkiem. Może to nie była krew, a tylko farba? Barwnik spożywczy? Nastolatki miewają dziwne pomysły, więc mógł to być tylko głupi żart. Cofnął się o dwa kroki, gdy wszedł do salonu, który był zalany krwią i kawałkami części ciała dwóch osób. Zakrył usta dłonią, patrząc na rzeź przed oczami. A pośrodku klęczał Peter, próbując szorować kawałek dywanu z krwi i zdawał się nie zwracać uwagi na masakrę.
- Peter, zostaw to! - Podbiegł błyskawicznie do chłopaka i złapał go za ramiona, podgrywając w górę na równe nogi. - Nie ruszaj tego, dzieciaku! Policja musi sprawdzić, to mu zaszło, a robiąc to, co robisz, tylko niszczysz dowodu zbrodni!
- Jakiej zbrodni? - Peter przekrzywił głowę w bok. - Muszę posprzątać, zanim moim opiekunowie wrócą. Będą źli jak zobaczą ten bałagan...
Patrzył wprost w oczy nastolatka, próbując zrozumieć czy to tylko głupi żart, ale Peter nie wyglądało, żeby żartował, a co ważniejsze, nie zdawał sobie sprawy z tego, co było wokół niego. Zacisnął mocno palce na ramionach chłopaka, coraz bardziej będąc przerażonym jego pustym spojrzeniem i słowami. Musiał być w tak dużym szoku, że nie widział tego, co było wokół?
- Nie będą, obiecuję ci dzieciaku. - Uśmiechnął się z wymuszeniem. - Gdzie jest Sally?
- Na górze w swoim pokoju. - Pokazał palcem na schody.
- Okej, zrobimy tak. Ty pójdziesz do kuchni zrobić herbaty, a ja wezwę kogoś, kto to posprząta, ok?
Peter rozejrzał się wokół, marszcząc brwi, jakby rozważał propozycję pana Stark'a, po czym ostatecznie pokiwał głową i bez słowa poszedł do kuchni. Tony odetchnął głęboko i chwycił za telefon. Bał się zajrzeć do pokoju na piętrze, żeby nie znaleźć kolejnego ciała.
- Nat, musisz przyjechać i wezwij kogoś z S.H.I.E.L.D., mamy tu poważną sprawę... To nie jest rozmowa na telefon, uwierz mi.
★♡★♡★♡★♡★
Za pomoc z wyłapywaniu literówek, powtórzeń oraz błędów dziękuję:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top