-- < Wiadomość #37 > --

Wyjątkowo w środę, a nie w poniedziałek, bo taki miałam pomysł i gest. No i dawno nie było, więc macie kontynuację tego, co miało miejsce w dalszej części, w końcu przebrnęłam, yeey~! 

Ogólnie też trochę zajmie wstawienie kolejnych rozdziałów, ale powoli wracam do żywych, a historia tutaj małymi kroczkami zbliża się do końca. 

★♡★♡★♡★♡★

07 Września 2022

Skakał po łóżku, słuchając muzyki przez słuchawki, gdy przeglądał ostatnio przesłane zdjęcia na tablecie. Wieczór uważał za bardzo udany i nawet jak miał jutro wrócić do domu, to chciał dzisiejszy dzień wykorzystać ile mógł. Sally poszła z Wandą i Pietro na lody, więc nie miał o co się martwić, że coś jej się stanie, bo miała przy sobie dwóch najmłodszych Avengers.


There's a place downtown, where the freaks all come around. It's a hole in the wall. It's a dirty free for all. And they turn me on. When they Take It Off. When they Take It Off. Everybody Take It Off.*


Uśmiechnął się głupio siadając przy biurku, gdy na ekranie zobaczył zdjęcie jak Mia daje mu całusa na kanapie z powodu wyzwania. Jakby ktoś ich nie znał, to mogliby zostać uznani za parę. Oczywiście często wykorzystywali niewiedzę ludzi, gdy były walentynki czy inne tego typu, żeby wykorzystać promocje i zniżki dla par. Całując ją właściwie nie czuł, że kogoś zdradza, tak jak to było w sytuacji z Felicją i Mason'em, gdy dziewczyna go niespodziewanie pocałowała, a kilka godzin wstecz chłopak ogłosił wszem wobec swoje uczucie do niego. Odchylił się na krześle, myśląc intensywnie. Jak o mowa o tej dwójce, to nie widział wczoraj Felicji ani Mason'a, co było dość dziwne, zwłaszcza że osobiście ich zapraszał. Chociaż jak o tym pomyśleć, to chłopak był rozgrzeszony ze względu na symbiota, który źle reagował na głośne dźwięki i mógłby zrobić niezłą burdę. Tylko czemu Felicja nie przyszła?


- Chwila...


Chwycił komórkę i sprawdził najnowsze wiadomości. Niemal natychmiast wywrócił oczami, widząc najnowszy nagłówek z poprzedniej nocy, „Kocia Złodziejka znów w akcji". Oczywiście, czego innego mógł się po niej spodziewać? Czarny Kot nie mogła sobie odpuścić żadnej okazji, gdy pojawiał się na horyzoncie jakiś niezwykła błyskotka.


- Co jest? - Ściągnął brwi, gdy nagle muzyka ucichła, a ikona internetu pokazywała jego brak. - Friday czemu nie ma internetu?


Odpowiedziała mu martwa cisza. To był pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Zdjął słuchawki i wstał z krzesła. Wyszedł z pokoju, patrząc na telefon, który o dziwo nie mógł złapać żadnego sygnału. Nie rozumiał tego. Był w Avengers Tower, a pan Stark był właścicielem i wątpił, że nie stać go było na zapłacenie za sieć internetową. Wszedł do salonu i podniósł wzrok w górę, natychmiast wycofując się o krok w tył. Cichaczem cofnął się i umknął szybko w stronę windy, do której wpadł. Coś było ewidentnie bardzo, bardzo nie tak!


- Friday, winda! - Wydusił.


Cisza.


- Friday?


Na końcu korytarza dostrzegł jak kilku ludzi w kominiarkach z bronią wypadło z salonu, a gdy tylko dostrzegli go, natychmiast ruszyli w jego kierunku. Friday nadal nie odpowiadała, a winda nie ruszała. Spojrzał w górę i znów na nieznajomych ludzi, którzy teraz niemal biegli w jego kierunku. Ponownie podniósł głowę i wyskoczył w górę, uczepił się sufitu i zniknął. Mężczyźni wpadli do windy, rozglądając się z zaskoczeniem wokół, gdy Peter wymknął się sufitem pełzając cicho w stronę wyjścia ewakuacyjnego, a gdy znalazł się obok niego, opadł z cichym stąpnięciem na podłogę. Niestety niewidzialność zniknęła, a dźwięk był na tyle głośny, że zwrócił uwagę nieprzyjemnych panów z bronią.


- Buźka, wyślę wam kartkę~! - Puścił do nich buziaka i pokazał znak pokoju. - Peter Porker, out!


I wbiegł przez drzwi, nim pierwszy szok minął, on już zbiegał na dół po schodach. Co pewien czas korzystając ze swoich zdolności pajączka, łapał poręczy i zeskakiwał po jednym piętrze niżej. Wystukał szybko w telefonie numer do pana Stark'a, gdy pojawił się znikomy ślad sygnału. Słyszał ciężkie buciory za swoimi plecami. Biegli za nim.


- Jestem na spotkaniu, więc lepie...


- Panie Stark! Pomocy! Gonią mnie! Friday nie działa! Wyjście ew-Ugh!


W tym momencie ktoś otworzył obok niego drzwi, trafiając go w twarz z zaskoczenia i tym samym wytrącając z ręki telefon, który spadł kilka pięter w dół. I tyle by było z jego darmowych połączeń. Ledwie zdążył się odwrócić, a przed twarzą zobaczył lufę broni. Czemu wszyscy tak bardzo lubią celować w jego twarz?!


- Cel zlokalizowany.


Zagryzł dolną wargę, unosząc ostrożnie dłonie w górę. Jak bardzo chciałby móc kontrolować swoje niewidzialne moce. Czuł szumienie w uszach, a serce obijało się boleśnie o klatkę piersiową.


- Pójdziesz ze mną dzieciaku.


Ściągnął brwi. Nie był to nikt z konkurencji, bo nigdy nie nazwaliby go per „dzieciak", więc kim są te typy i czego chcą od niego? Mężczyzna w kominiarce złapał go za ramię z zamiarem odwrócenia do siebie plecami, ale zamiast tego został odrzucony przez wyładowanie elektryczne, które powstało między nim i Peter'em. Chłopak uchylił w szoku usta, nie do końca wiedząc, co to właściwie było przed sekundą. Słyszał zbliżające się kroki z góry, więc niewiele myśląc, ruszył w dół biegiem po schodach. Miał nadzieje, że pan Stark znajdzie go, zanim będzie musiał ujawnić się przed nieznanymi typami. Stuknął trzy razy w tarczę zegarka, zbiegając w dół. Jeżeli pan Stark nie zdąży, to może ktoś z jego ekipy, zwłaszcza że jak nie odpisze, to będzie dla nich znak o poważnym problemie. Oczywiście mógł użyć pajęczych mocy, ale najbardziej ze wszystkiego chciał uniknąć pokazania się przed resztą Avengers, że to on jest Spiderman'em. W ostateczności użyje ich, ale jeżeli może tego uniknąć, to chciał tego dokonać.


- O nie...


Zatrzymał się gwałtownie, gdy dostrzegł, że z dołu też zbiega kilku smętnych osób jak te z góry. Zdusił w sobie warknięcie, gdy niewidzialność nie zadziałała na zawołanie tak jak zazwyczaj. Wypadł w drzwi obok siebie i ruszył wzdłuż korytarza. Jego pajęczy zmysł dał o sobie znać, więc odskoczył w tył, a okno, przy którym stał zostało roztrzaskane i w pomieszczeniu pojawiło się kolejnych trzech zamaskowanych panów w czarnym umundurowaniu. Zerknął przez ramię, ale goniący go wcześniej ludzie stali teraz za nim. Zagryzł dolną wargę, myśląc intensywnie, co teraz zrobić. Jeżeli pokażę się jako posiadacz mocy, to spali za sobą wszystkie mosty, ale z drugiej zaś strony nie wiadomo co od niego zechcą ci ludzie.


- Bez numerów gnojku!


- Pójdziesz z nami, a krzywda ci się nie stanie.


Zamknął oczy, wypuszczając głośno powietrze. Dlaczego do cholery jego szczęście Parker'a musi zawsze odwalać takie akcje?! Zerknął kątem oka w stronę okna, gdzie zwisało kilka linek, więc musieli wpaść tu dachem. Czyli mieli swoich ludzi najpewniej na dachu i przeszukiwali cały budynek, żeby znaleźć go. Miał jeszcze jedno wyjście, trochę ryzykowne, ale skoro Friday i tak nie działa, a ci panowie chcą właściwie jego, to...


- Wiecie, co? - Uśmiechnął się głupio. - Idę się przewietrzyć, a potem możemy pogadać.


- Co?


- Porker out~!


Pokazał znak pokoju i skoczył w stronę okna, przez które wyleciał, łapiąc się jednej z lin. Słyszał krzyk od strony okna, ale zanim ktokolwiek z nieprzyjemnych panów postanowił dobiec do okna, użył pajęczyny, zaczepił się budynku i jednym idealnym bujnięciem, uderzył w okno trzy piętra wyżej niż był kilka sekund temu. Syknął, wyjmując duży kawał szkła z ramienia. Zagoi się za jakieś dziesięć minut, ale nie znaczyło, że nie bolało jak cholera. Odetchnął głęboko. To nie był najlepszy pomysł, jaki miał ostatnimi czas, ale lepsze to niż dać się złapać nieznanym typom, nie?


Podniósł gwałtownie głowę, słysząc szybki bieg z niższego piętra i dachu. Podniósł się w górę i wlazł na ścianę, pełznąc do wentylacji, w której zostawił okulary z niewielką słuchawką zmontowane przez Mike'a na jego urodziny w razie sytuacji takich jak ta, a teraz naprawdę się przydadzą. Osobiście wieczorem po imprezie zaimplementował w nich Karen i dziękował sobie za ten czyn. Założył okulary i niemal natychmiast zobaczył pół transparentny układ piętra, gdzie się znajdował obecnie. Ruszył ostrożnie w głąb wentylacji. Skoro pan Stark nie pojawił się jeszcze tak, jak i reszta Avengers, to kto inny go ocali jak on sam? Po krótkiej wędrówce doszedł do rozwidlenia dróg, więc zaczął nasłuchiwać, a kiedy usłyszał głosy z prawej, tam też ruszył. Przystanął przed kratką wentylacji i ostrożnie ją zdjął, po czym zeskoczył w dół i spadł na dwóch panów w kominiarkach, powalając ich na podłogę. Posłał im buziaka dłonią i wyskoczył na sufit, pełzając dalej przed siebie. Idealnie jego niewidzialność aktywowała się, więc miej więcej zaczynał chyba rozumieć jak ją opanować. Podobnie miał z nadwrażliwym słuchem, więc nie było aż tak źle jak sądził.


- Karen, gdzie reszta intruzów? - Szepnął niemal niedosłyszalnie.


Cisza trwała około piętnaście sekund, które dłużyło się niemiłosiernie i myślał, że coś się zepsuło, a AI nic nie zrobi.


- Dwie osoby w twojej sypialni, dwie w korytarzu na prawo, trzy w salonie i jedna w łazience. Pozostałe miejsca są nieznane, gdyż intruzi posiadają zakłócacz sygnału, wybacz Peter.


- I tak dzięki za pomoc. - Uśmiechnął się lekko.


Wypełzł na korytarz z prawej, o czym wspomniała Karen i rzeczywiście było dwóch kolejnych panów. Wyminął ich ostrożnie i przeszedł w stronę windy, która może i nie działała, ale była obecnie jedynym bezpiecznym wyjściem ewakuacyjnym, gdzie nikt go nie znajdzie, o ile oczywiście niepostrzeżenie otworzy górny właz windy. Tamtędy mógłby się dostać do głównego panelu sterowania i spróbować uruchomić system awaryjny Friday, co byłoby bardzo pomoce w obecnej sytuacji. Rozejrzał się uważnie dookoła, ale nikogo nie było w pobliżu, więc wszedł do otwartej na oścież winy, a następnie na sufit, gdzie na kuckach odliczył w myślach do trzech i uderzył pięścią w płytę, która odskoczyła. Słyszał szybkie kroki kilku osób, więc szybko oderwał płytę i wlazł do środka, spojrzał w górę. Czekała go przechadzka co najmniej trzy piętra w górę. Zegarek mignął krótko. Szybko spojrzał na wyświetlacz.



Ghost Baby Pink Girl:

Harry w drodze. Dres w windzie. Uciekaj.



Zagryzł dolną wargę. Naprawdę łatwiej było powiedzieć niżeli zrobić, ale skoro miał tę dziwną zdolność znikania, to mogło się jakoś udać. Spojrzał na swoje dłonie i powstrzymał jęk zawodu, gdy zrozumiał, że znów jest widzialny. Uniósł oczy w górę, wzdychając cicho. Musi jakoś się dostać do kokpitu Friday albo będzie musiał się ewakuować z wieży i przebrać się w strój, bo jakkolwiek to było dziwne, to nie chciał, żeby reszta Avengers wiedziała o jego zdolnościach. Palnął się otwartą dłonią w twarz, gdy dotarło do niego, że strój Spiderman'a zostawił właśnie w wentylacji połączonej z windą piętro wyżej. Przejechał dłonią wzdłuż twarzy i spojrzał ponownie w górę.


- No to do dzieła Porker, ruszamy dupę i w drogę...


🕸


Nigdy nie lubił tych wszystkich nudnych spotkań, ale Pepper miała pierwsze słowo w tej sprawie, a fakt, że mianował ją głową swojej firmy, nic nie znaczyło. Musiał się stosować do jej wyznaczników i chociaż miał wielką ochotę wrócić do Wieży, spędzić dzisiejszy dzień z Peter'em i Sally, to niestety pan Jak-Mu-Tam-Nudny-W-Cholerę-Łysy nie wyglądał na takiego, co szybko zakończy swój wywód. Patrzył znudzony na tablicę rozważając od kiedy niby miał robić jakieś odwierty ropne? Czy jego firma się w ogóle tym zajmowała? Broń, roboty i takie tam bzdurne gadżety masowego rażenia, owszem, ale odwierty? Aż tak nisko upadli czy może on czegoś nie rozumiał? Nie miał pojęcia, ale to było co najmniej niepokojące i dziwne. Zerknął znudzony na telefon z nadzieją na jakąkolwiek wiadomość od Pepper, ale nie było żadnej.


- Co pan o tym sądzi, panie Stark?


Spojrzał ze ściągniętymi brwiami na pana Jak-Mu-Tam-Nudny-W-Cholerę-Łysy i uchylił usta, żeby o coś zapytać, gdy telefon dał o sobie znać.


- Przepraszam, ach ci fani, haha. - Uśmiechnął głupio, co mężczyzna odwzajemnił nieco wymuszenie. Wyszedł za drzwi. - W końcu... - Mruknął, odbierając. - Hej, co tam?


- Tony, gdzie ty jesteś?


- Na spotkaniu? - Zmarszczył brwi lekko. - Kazałaś mi iść na nie, pamiętasz? Nie powiem, ale jest nudne jak nie wiem co...


- Jakie spotkanie? O czym ty...?


- Pepper poczekaj, Peter dzwoni.


- Ton...!


- Jestem na spotkaniu, więc lepie...


- Panie Stark! Pomocy! Gonią mnie! Friday nie działa! Wyjście ew-Ugh!


- Peter? Co się dzieje? Gdzie jesteś?! - Uruchomił zegarek, gdy połączenie zostało gwałtownie przerwane. - Cholera... - Przełączył rozmowę. - Pepper, nie obchodzi mnie to durne spotkanie, wracam do Wieży. Peter ma kłopoty!


- Tony, ja nie wysyłałam ciebie dziś na żadne spotkanie!


- To, kto jest w drugim pomieszczeniu i gadał o odwiertach przez ostatnie dwadzieścia minut? - Uniósł brew w górę.


- Dzwonię po Natashę i spróbuje dostać się do Wieży.


Nie zdołał odpowiedzieć, gdy Pepper najzwyczajniej rozłączyła się i zostawiła go na lodzie. Uruchomił repulsor w zegarku i wszedł ponownie do pomieszczenia z wymierzoną ręką w mężczyznę.


- Masz pół minuty na wyjaśnienie kim ty kurwa jesteś.


Łysy mężczyzna zerknął najpierw na repulsor, a następnie na Stark'a, a lekko kpiący uśmieszek wdarł się na jego wargi.


- Spóźniłeś się Stark, dzieciak należy już do nas.


- Nie doceniasz mnie i tego dzieciaka, smutne. - Tony uśmiechnął się krótko i wystrzelił laserem wprost w klatkę piersiową mężczyzny. - Przy okazji, skończył ci się czas, palancie. - Wybiegł szybko z budynku, dając cynk policji. Wsiadł szybko do samochodu. - Mam nadzieje, że jesteś cały, Peter...


🕸


Wymknął z własny windy w górę, rozglądając się uważnie i analizując dokładnie rozmieszczenie wszystkich potencjalnych wrogów. Musiał uruchomić Friday najszybciej jak to możliwe, ale bardzo możliwe, że wróg był przy głównym panelu i pilnowali go. Od rozmowy telefonicznej z panem Stark'iem minęło ledwie trzy minuty, a od powiadomienia reszty dwie, więc stricte nie minęło zbyt długo. Zagryzł dolną wargę, pełznąc powoli przez wentylację. Jeżeli plan budynku był aktualny, to powinien zaraz znaleźć w głównym przejściu, a trzy piętra niżej był główny panel zarządzający budynkiem. Wyjrzał ostrożnie przez kratkę. Tak jak przypuszczał roiło się od dziwnych typów w kominiarkach, a naszywka na ramieniu bardzo mocno coś mu przypominała, tylko nie umiał przypomnieć sobie skąd ją kojarzył.


- Show time... - Mruknął cicho pod nosem, wyskakując gwałtownie w dół, wprost na jednego z najbliższych osób i spadł wprost na niego. - Witam, a macie panowie umówioną wizytę?


Błyskawicznie przyszpilił siecią każdego do ściany lub podłogi. Otrzepał ręce z niewidzialnego kurzu i puścił do nich strzałkę, po czym wskoczył na sufit i przepełzł dalej w korytarze. Musiał się pospieszyć, bo liczba przeciwników była nadal zagadkowa, a skoro chcieli jego, to...


- Ej, co tak ostro? - Umknął przed postrzałem z dziwnej laserowej broni. - Nigdy w gościach nie byliście u milionera czy jak? Chociaż dekoracji nie psujcie!


Powalił kolejnych trzech przeciwników, żeby natychmiast odwrócić się wprost w lufę broni tuż przy swojej twarzy. Jego pajęczy zmysł go zmylił, bo było zbyt wielu wrogów i nie miał w pełni czystego pola manewru. Uniósł niepewnie ręce w górę, a wtem mężczyzna oberwał w twarz z kopniaka. Spojrzał w dół na nieprzytomnego pana i zaraz na sprawcę.


- Jesteś cały?!


Natasha natychmiast do niego podeszła, łapiąc go ostrożnie za ramion. Syknął cicho, gdy idealnie chwyciła za zranione ramię. Cofnęła dłonie, po chwili dostrzegając krew na jednej z nich.


- Nic mi nie będzie, bywało gorzej, serio. - Natychmiast wtrącił, nim zdołała cokolwiek powiedzieć. - Na piętrze roi się od nich jak w mrowisku, a podejrzewam, że na dachu jest nie mniej. Skąd wiedziałaś?


- Mały pajączek dał mi podpowiedź. - Uśmiechnęła się kącikiem ust, pokazując telefon, na którym widniała emotka pajączka, wieży i litera A. Wiadomość alarmowa, którą wysłał do reszty, ale jak? - Z hackowałam twój zegarek jakiś czas temu. Wolałam mieć cię na oku.


- Cwane. - Zagwizdał z podziwem.


Jego pajęczy zmysł dał o sobie znać, więc obrócił się z zamiarem ewentualnego zablokowania ataku, ale mężczyzna za nim upadł bezwładnie na ziemię. Za nim stał Mike z patelnią, popatrzył na kolesia, potem na Peter'a i wyszczerzył się zadowolony z siebie pokazując kciuk w górę. Peter pokazał dwa kciuki w górę, a Natasha wywróciła oczami mamrocząc coś o nastolatkach.


- Towarzystwo z dołu ogarnięte.


Peter miał właśnie pytać czemu słyszy pana Barton'a, gdy Natasha przyłożyła palec do ucha. Miał odpowiedź. Ach, wyczulony słuch był czasami przekleństwem i błogosławieństwem w jednym.


- Świetnie, a ja znalazłam Peter'a. - Zerknęła na telefon. - Fury zajął się resztą.


- Harry zaraz uruchomi Friday. - Mike wtrącił się do rozmowy. - O dziwo wejścia pilnowało tylko trzech typa, aż dziwne.


Natasha pociągnęła Peter'a w stronę jego pokoju, a Mike niemal natychmiast gdzieś zniknął. Przebrał się szybko ze stroju, który schował pod materacem łóżka i ubrał luźne spodnie, granatową koszulkę i czarne skarpetki. Rudowłosa cmoknęła z dezaprobatą, gdy wszedł ponownie do salonu i poklepała miejsce obok siebie na kanapie. Na kolanach trzymała niewielką apteczkę.


- Nie trzeba, naprawdę...


- Szybka regeneracja ci nie pomoże w zwalczeniu zakażenia. - Przyznała otwarcie. - Siadaj.


Niechętnie wykonał polecenie. Do salonu wszedł Harry, coś stukając po tablecie, a kiedy tylko wyhaczył Peter'a, uśmiechnął się głupio, pokazując ekran. Był to system zabezpieczeń Avengers Tower, które kolejno odblokowywał i odkodowywanie Friday ze wszystkich dziwacznych blokad. Najwyraźniej ta niby zgrupowana ekipa od porwań nie wiedziała, jak zrobić jednego porządnego programu do z hackowania IA, więc nałożyli wszystkie możliwe mniejsze bzdury. Wciąż miał w głowie logo z naszywek, ale nie mógł za nic sobie przypomnieć skąd je kojarzył.


- Peter?!


Podniósł głowę gwałtownie, czy to był...?


- Au! - Jęknął. - Mogłabyś delikatniej!


- Mogę delikatnie, a długo albo szybko, krótko i trochę boleśnie, przemyśl to. - Natasha uśmiechnęła się sztywno. - Ciesz się, że nie będziesz miał szwów.


- Szczęście... - Prychnął, wywracając oczami i niemal natychmiast dostrzegł miliardera. - Pan Stark!


- Nic ci nie jest?! - Stark dopadł niemal natychmiast do kanapy. - Co tu się stało? Ktoś próbował cię porwać? Gdzie oni są? Zrobili ci krzywdę? Co ja bredzę, oczywiście, że ci zrobili krzywdę! Zabije ich gołymi rękami!


- Tony oddychaj. - Clint zaśmiał się, klepiąc go po ramieniu. Peter nie zwrócił uwagi kiedy on się pojawił w salonie. - Fury zajął się już grupką miłych panów i zabrał na przesłuchanie.


- Chyba chcieli mnie porwać, bo uważali, że jestem z panem spowinowacony i łatwy to uprowadzenia. - Peter zmieszał się nieco i zaraz skrzywił, gdy Natasha przyłożyła gazę do częściowo zrośniętej już rany po wypadku ze szkłem. - Chyba chcieli ode mnie informacji o hasłach czy coś, a w najgorszym wypadku użyliby jako przynętę na pana. Tak przynajmniej przypuszczam, no bo po co innego ja im byłbym potrzebny?


- Peter jest niezły w ukrywaniu się i kupił sobie wystarczająco dużo czasu, żeby przybył Spiderman i Natasha z Clin'tem, a potem skopali im tyłki. - Harry zjawił się ponownie w salonie, przesuwając palcem po tablecie z wyraźną satysfakcją. - Friday działa już w pełni. Odcięli kompletnie cały system jakimś ustrojstwem i myślałem, że nie dam rady go z hackować, ale z małą pomocą Mike'a to była bułka z masłem.


- Trochę to zajęło, niezaprzeczalnie. - Mike przybił piątkę z Harry'm. - My będziemy lecieć, a w razie czego dzwoń.


- Pewnie. - Peter uśmiechnął się wdzięcznie i zaraz opuścił wzrok, próbując uniknąć patrzenia na miliardera. - Przepraszam, że przysporzyłem panu kłopotów i, że zniszczyli okna... Um, ja też zepsułem jedno, a-ale mogę za to zapłacić! Tylko odłożę z wypłaty...


Stark czuł jak coś ciężkiego w końcu opuszcza jego ciało, które zrobiło się niesamowicie lekkie, zwiotczałe. Jego mięśnie drżały lekko. Ostatni raz tak duży zawał i przerażenie przeżył, gdy Pepper została porwana kilka lat wstecz. Tony przygarnął nastolatka w mocnym uścisku, a on nieśmiało odwzajemnił ten gest. Słowa były całkowicie zbędne.



*Ke$ha - Take It Off

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top