-- < Wiadomość #19 > --
White || Yellow
★♡★♡★♡★♡★
Czuł się wręcz fatalnie. Łzy spływały po policzkach, gdy ponownie pochylił się nad beżową miednicą, zwracając część żołądka. Czuł kwaśny, drażniący smak w gardle i na języku. Nawet gładzenie po plecach i poklepywanie Wade'a w niczym nie pomagało. Był uważany za geniusza. Za pierdolonego mądrale, najlepszego hackera podziemia, a nie dotarło do niego coś tak oczywistego, że osoby, z którymi rozmawia to jebani Avengers! Znów pochylił się nad miednicą, wydalając tym razem żółć.
- Peter Parker, musisz się uspokoić...
Pokręcił przecząco głową. Oddychał urywanie, kaszląc kilka razy. Bolał go żołądek, a rana po postrzale znów dawała o sobie boleśnie znać. Wiedział, że Wade próbował go uspokoić i miał teraz jakiś odłam ataku paniki, ale nie obchodziło go to w tym momencie. Pokiwał krótko głową, a miednica zniknęła z jego pola widzenia, żeby zostać zastąpiona przez butelkę z wodą i szmatę. Wytarł twarz i niemal łapczywie pił wodę, zgniatając powoli plastikową butelkę. Zakrztusił się, więc odsunął wodę, kaszląc przez chwilę. Wade natychmiast zjawił się za nim, wyciągając jego ręce w górę i, znów, poklepując po plecach.
- Czuje się jak idiota...
- To ja tutaj oklepuje i masuje ci plecy od dobrych dziesięciu minut. - Deadpool parsknął śmiechem, ale zaraz uniósł spłoszony ręce w górę, gdy dostrzegł, że Peter rozpłakał się na dobre. - Eee!!?? Wody?! Miednice?! - Zamachał rozpaczliwie rękoma. - Nie wiem, co robić, gdy ktoś ryczy!! No, nie rycz, nooo!!
POCAŁUJ GO!! Jak w tej piosence, „kiss the girl~!!!"
Nie sądzę, żeby to pomogło. (Westchnięcie) Po prostu go przytul.
A potem zerżnij!!
YELLOW!!
No co? Aaah, no tak, nie tykać nieletnich ani chłodnych, ani gorących, ani...
Yellow...
Tak?
Zamknij się.
...jakby ktoś nie wiedział, to robię sadface bez face, więc jest double sad face.
Wade, to spanikowany i przerażony nastolatek, który przeszedł przez więcej niż inny dzieciak w jego wieku, więc teraz najlepsze co możesz zrobić, to przytulić go i pozwolić wyrzucić z siebie wszystko. Później najwyżej go oddasz Avengers, gdy zaśnie czy coś.
Deadpool niepewnie wyciągnął ramiona i objął zapłakanego chłopaka. Wyglądało, jakby przytulał worek treningowy, a nie nastolatka, ale trzeba mu to wybaczyć, bo nigdy nie był w podobnej sytuacji. Zazwyczaj po prostu mordował każdego, jak zapłacili, więc ryczące osoby to były wkrótce martwe osoby, także czegoś takiego jeszcze nie miał. Spojrzał niepewnie w dół, gdy poczuł, jak nastolatek wtulił się w niego rozpaczliwie. Podniósł chłopaka i posadził sobie na kolanach, gładząc po plecach jedną ręką.
- Wyrzuć to z siebie, Petey...
Trwali tak dłuższy czas. Żaden z jego głosów w głowie nie odezwał się słowem, za co był im w pewien sposób wdzięczny. Nastolatek uspokoił się kilka minut temu i Deadpool mógł przysiąc, że przysnął ze zmęczenia i płaczu. Gładził palcami po zmierzwionych, lekko kręconych, przepoconych brązowych włosach. Doskonale pamiętał jak jego żona, nim stał się chodzącym mielonym, robiła tak samo. Wtedy miał jeszcze włosy i było za co złapać... Spojrzał w dół na śpiącego nastolatka. Peter był nastolatkiem, który musiał zachowywać się jak dorosły, a teraz wyglądał jak małe dziecko, które przeraziło się potwora z szafy.
- Do czego ty zmuszasz tego biednego dzieciaka... - Westchnął przeciągle, opierając głowę o kanapę. - Nie nadaje się na przytulaka, więc możemy tą nieco żałosną sytuację. - Patrzył w sufit dłuższą chwilę. - Wiesz, walnij time skip czy coś?
🕸
- Dzięki...
Szedł ciemną uliczką, trzymając owiniętego kocem, śpiącego nastolatka. Oczywiście, że mógł zadzwonić do Stark'a i kazać mu przyjechać bezpośrednio na miejsce spotkania, ale myśl, że Avengers odkryją jego kryjówkę, która była jednocześnie mieszkaniem, nie napawała go optymizmem. Wiedział również, że Peter nie zechce jeszcze iść do Avengers Tower z własnej woli, a do domu go nie zaprowadzi, bo tam już pewnie czekają ze szlabanem czy karą.
Ale musimy go tak po prostu oddać...?
Tak.
- Tak.
A nie może zostać z nami do jutra albo najlepiej kolejnego roku czy dziesięciu?
Nie bądź dzieckiem, Yellow. Myśl racjonalnie.
Ale to nudneee...!
- White ma rację... - Poprawił sobie śpiącego chłopaka na rękach. - Nie mogę go trzymać przy sobie, zwłaszcza że kto jak kto, ale Avengers jeśli kogoś szukają i wpieprzą do tego S.H.I.E.L.D., to będzie przeeeeeesrane. Zresztą, to nie tak, że go porzucamy czy coś. Po prostu dostaliśmy zlecenie, wykonaliśmy zlecenie.
Mówisz o nim jak o worku ziemniaków...
Ale seeeeksi kartofelki, miau~!
Przyprawiłbyś mnie o ból głowy, gdybym takową posiadał...
Aww, dziękuje!
To nie był komplement.
- Jesteście bardziej gadatliwi niż ostatnio, co się stało? - Parsknął śmiechem. - O, jesteśmy prawie na miejscu.
Nie chcieliśmy przestraszyć Peter'a.
Nasza niewinna mała kluska nie może się nas bać~!
- Oooh, to ma sens, dzięki chłopaki. - Wade uśmiechnął się pod nosem, ponownie poprawiając sobie Peter'a na rękach, kopnął w drzwi wejściowe budynku. - No, czas dostarczyć przesyłkę do TonTon~!
Miał tylko nadzieje, że Peter złapie małą wymówkę, którą Deadpool postanowił przedstawić Mścicielom, gdyby zaczęli zadawać pytania, gdzie i kto młodego porwał. W końcu w ukrywaniu i kłamaniu był niemal takim samym mistrzem jak Wade, co prawda on miał swoje lata przejść i był w sumie weteranem, a Peter to dopiero nastolatek, ale wiedział, że sobie poradzi... prawdopodobnie.
🕸🕸
Kiedy się obudził, pierwsze co zobaczył to biały sufit i nieznośne głośne pikanie z nieznanego źródła. Półprzytomnie rozejrzał się na tyle, ile był w stanie, a kiedy zrozumiał, że jest w szpitalu, jego serce zaczęło łomotać jak szalone. Nieznośne pikanie przyspieszyło, niemal zmieniając się w nieznośny przeciągły dźwięk. Podniósł się szybko, wyrywając wszelkie możliwe kabelki, które były do niego doczepione. Zasłonił uszy, gdy piszczący dźwięk wbił się gwałtownie do jego wrażliwych uszu. Słyszał wiele głosów, mnóstwo bicia serc i kroków. Jęknął cicho, pochylając się nieco do przodu.
- Cisza! - Warknął.
Posiadanie nadludzkiego słuchu było katorgą w takich sytuacjach.
- PETER??!!
Podskoczył gwałtownie, kolejnym głośnym krzykiem. Ktoś do niego podszedł, więc natychmiast odsunął na bezpieczną odległość. Widział zbliżającą się dłoń, więc z urwanym wrzaskiem skulił się i zasłonił rękoma. Łapczywie łapał hausty powietrza. Nieznośne szumienie w uszach i niemal ciągły pisk maszyny doprowadzały go do szaleństwa i czuł, że za chwilę znów zwymiotuje.
- Ods... ię...!!
- ...er!!
- M... aniki, zrób...!
- Pe...r!
Gdzie jest Wade?! Czemu go dał do szpitala?! Nie może tu być... Sally zostanie... ona... Gdzie jest kurwa Wade?! Czemu go zostawił?! Czemu...
- Kur... ech ktoś wyłączy t...!
- Wyjdźcie!
Pisk zniknął, ale nie szumienie i głosy, już nie, a nawet zaczynały nabierać na sile. Przycisnął dłonie do uszu, pochylając się do przodu. Próbował złapać, choć odrobinę powietrza. Poczuł chłodne dłonie na policzkach, ale nie miał odwagi otworzyć oczu i spojrzeć na osobę przed sobą.
- Peter, spójrz na mnie... - Ktoś szepnął ledwie dosłyszalnie.
Niczym wyrwany z transu, otworzył oczy, patrząc wprost w błękitną toń. Czuł, jakby się powoli dusił, przez coś, co zaciskało się boleśnie na jego płucach, zabierając oddech.
- Jaki mam kolor oczu?
- Ni... niebie... skie...
- Kolor włosów?
Niepewnie przesunął wzrok na jasne włosy z różowymi końcówkami.
- Blon... blond...
- 2+2?
- Czte-cztery...
- Jak mam na imię?
- G-Gwen...?
- Jaka jest długość fali de Broglie'a dla elektronu o energii kinetycznej 120 eV? - Dziewczyna uśmiechnęła się z przekorą.
Zamrugał, powoli normując oddech. Nawet nie zauważył kiedy po policzkach zaczęły spływać łzy. Słyszał, jak ktoś w tle prychnął „Czy tylko ja nie wiem, o co ona zapytała?", a może się przesłyszał. Zamknął oczy, próbując się skupić.
- D-Długość fali wynosi... - Odetchnął głęboko, patrząc znów w błękitną toń. - ...3,54 pikometrów.
- Już dobrze? - Gwen patrzyła na niego uważnie, a kiedy pokiwał głową, przytuliła go mocno. - Nie jesteś w szpitalu, spokojnie... - Szepnęła mu na ucho, gdy ktoś wyszedł z pomieszczenia, pozostawiając ich samych. - Sally ogląda teraz bajki w salonie, więc nie martw się o nic.
- A co z...
- Są na trzydniowym wyjeździe, więc Mike zapewnił ich, że odbierze za ciebie Sally i powiadomi o wyjeździe, wiec luz, wszystko załatwione. - Pokręciła nieznacznie głową. - Nawet nie wiesz, jak bardzo nas nastraszyłeś... Stark musiał prosić o pomoc Deadpool'a.
Patrzył na nią uważnie, słysząc delikatne podkreślenie nazwiska milionera i pseudonim najemnika. To cichy znak, że mogą mieć podsłuch i ma uważać. Skinął ostrożnie głową, udając niepewność, ale miało to na celu dać dziewczynie do zrozumienia, że pojął jej lekką aluzję. Jeżeli nie był w szpitalu, to znaczyło tylko jedno.
- Jesteśmy w Avengers Tower, prawda? - Zapytał bardzo cicho.
- Tak.
Spojrzał na swoje dłonie, zaciskając mocno wargi. Cholera... Chciał, przyjął to bardziej do wiadomości, a zamiast tego dostał ataku paniki i najpewniej ktoś z mścicieli widział go w tym cholernie żałosnym stanie. Czy można się bardziej upokorzyć? Oczywiście, jeżeli nazywasz się Peter Benjamin Parker, to tak jakby twoja ukryta zdolność.
- Gwen...?
- Tak?
- Ja zaraz...
- Kurwa!
Dziewczyna zeskoczyła z łóżka, złapała go za ramię i pociągnęła do łazienki, gdzie natychmiast zawisł nad toaletą. W ostatniej chwili wyrzucił sporą ilość żółci. No tak, nie miał już czym wymiotować, bo wszystko zwrócił, jak był u Wade'a...
- G-Gwen? - Wydusił słabo. Mruknęła w odpowiedzi. - Zos... Zostawiłem go u Wade'a...
- Oh, twój plecak? - Pokiwał głową, nachylając się nad klozetem. - Spokojnie, wyślę Harry'ego po niego.
- Dzięki...
- Myślisz, że możesz mu ufać?
- Definitywnie... - Uśmiechnął się blado, podnosząc się z małą pomocą blondynki. - Czuje się jak gówno... - Odkręcił wodę przy umywalce i opłukał twarz oraz usta. - Wyglądam jak gówno... - Mruknął w swoje odbicie w lustrze.
- Bywało gorzej.
- Bywało... - Zaśmiał się słabo, zakręcając wodę. - Zaprowadzisz mnie do Sally?
Przez chwilę się wahała, ale ostatecznie skinęła głową. Pomogła mu wyjść z pokoju i choć się nie opierał o nią, to trzymanie za rękę naprawdę go uspokajało i dawało poczucie realności. Musiał sobie to wszystko poukładać w głowie. Nie było go dwa dni, państwo wracają podobno za trzy dni, więc analogicznie jutro... Przełknął ciężko ślinę. Nie chciał tam wracać, ale musiał... Nie miał innego wyjścia...
- Peter!
Poderwał głowę, a szeroki uśmiech rozciągnął jego twarz. Natychmiast przyklęknął, wyciągając ręce, które zaraz były pełne ośmioletniej dziewczynki. Przytulił ją mocno, kryjąc twarz w jej brązowych puklach o zapachu arbuza i gumy do żucia. Zacisnął nieznacznie mocniej dłonie, co dziewczynka również odwzajemniła. Odsunęła się, więc spojrzał w jej śliczne, duże oczy i przeczesał grzywkę, uśmiechając się czule, co odwzajemniła. Boże jak on się o nią martwił...
- Gdzie byłeś?
- W pracy... - Przyznał cicho. - Byłaś grzeczna?
- Tak, pan Barton pokazał mi jak robić orgiami, a siostrzyczka Wanda sprawiła, że moje zwierzątka orgiami same się ruszały! - Wyrzuciła z ekscytacją ręce w górę. - Dosłownie latały i biegały i skakały i...!
- Nie możliwe.
- Naprawdę!
- Nieee...
- Taaak!
Zaśmiał się krótko, gdy założyła ręce na jego szyję. Ostrożnie wziął ją na ręce, co spotkało się z czyimś oburzeniem, ale zignorował tę osobę i podszedł do kanapy, gdzie natychmiast usiadł. Znów otulił szczelnie Sally ramionami, a twarz skrył w jej brązowych włosach.
Tak bardzo nie chciał tu być...
Tak bardzo chciał po prostu zniknąć...
Tak bardzo nie chciał na nikogo patrzeć...
- Peter?
Niepewnie otworzył oczy i spojrzał w prawo. Przy nim kucała rudowłosa kobieta o ślicznej, piegowatej twarzy i przenikliwych niebieskich oczach. Pepper Stark-Potts we własnej osobie... Potts... Czajnik... Imbryk...? Ach, no tak...
- Hej... - Wydusił cicho z krzywym uśmiechem. - Pani Imbryk, tak?
- Hej. - Uśmiechnęła się ciepło. - Powinieneś coś zjeść, Pete...
- Sally? - Dziewczynka spojrzała na Gwen. - Chodź, pokażesz mi nową piżamę, którą dostałaś od pana Starka, co? Peter za ten czas coś zje.
- Dobrze. - Sally ucałowała Peter'a w policzek. - Masz wszystko zjeść, bo się dowiem! - Zastrzegła, wytykając go palce.
- Tak jest księżniczko. - Zasalutował, po czym pocałował ją w czoło. - Idź się pochwalić, a potem wróć pokazać mnie też.
- Dobrze!
Kiedy Gwen i Sally zniknęły z salonu, wypuścił ciężko powietrze z płuc i ukrył twarz w dłoniach. Jak to wszystko mogło się tak cholernie pochrzanić?!
- W porządku? - Zagadnęła. Odpowiedział cichym pomrukiem. - Chodź, zrobię ci coś lekkiego do zjedzenia.
Przygarnęła go ramieniem, gdy tylko wstał. Z początku drgnął niepostrzeżenie, ale zaraz się rozluźnił. Nienawidził dotyku nikogo oprócz osób zaufanych, ale nawet przy nich czasami miał ten cholerny odruch. Pepper zaprowadziła go do kuchni, gdzie już urzędowało kilku Mścicieli, dyskutując o czymś zawzięcie. Niemal natychmiast zamilkli, gdy zobaczyli, kto wszedł. Usiadł niepewnie przy stole, wbijając wzrok w stół, w który zaraz uderzył czołem. Zaczął mamrotać pod nosem najróżniejsze bzdury, ale nikt z zebranych nie był w stanie zrozumieć ani słowa.
- Ej, w porządku?
Tego głosu nie znał, ale mógł śmiało stwierdzić, że to nie pani Pepper. Uniósł kciuk w górę. Jęknął z frustracją i schował twarz w ramionach, które położył na stole.
- Chyba jednak nie...
- Nie jest tak źle... - Mruknął. - Od przeszło trzech miesięcy gadałem sobie jakby nigdy nic z Avengers i kilku nawet obraziłem... Aż dziwne, że mnie jeszcze S.H.I.E.L.D nie zamknęło w jakiejś izolatce, żeby sprawdzić, czy na pewno mam po kolei w głowie i dojść do wyniku: Zamiast mózgu ma budyń, a w jego żyłach zamiast krwi krąży sos czekoladowy. - Podniósł nieznacznie głowę, pokazując jedynie oczy. Był czerwony jak dojrzały pomidor. - Jest wręcz zajebiście, serio... Po prostu czuje się jak idiota...
- Pocieszę cię młody. - Clint zaśmiał się szczerze, pokazując na pijącego kawę Stark'a. - Ten to dopiero się załamał, gdy odkrył, że piętnastoletni gnojek wpuścił go w maliny i napuścił na Natashę. Skopałeś jego genialną dumę.
- Oh, nie ma za co. - Peter uśmiechnął się wesoło i zaraz mina mu zrzedła. - O kurwa, nazwałem Tony'ego Starka pół Hacker'em i pół pedofilem! - Zarył twarzą w stole, na co wymieniony mężczyzna parsknął cicho. - Mogłem się domyślić, że to on, gdy pani Nat podała datę urodzenia i numer buta... Boże, Boże, jak ja się stoczyłem!
- Zaraz jakieś cytaty z Zaplątanych, co? - Clint parsknął śmiechem. - Ale nie przejmuj się, on ciebie potrącił na pasach, więc jesteście jakby kwita.
- W sumie... - Peter zerknął uważnie na zebranych, a w jego głowie powoli rozjaśniało się, kto jest kim. - Okej, chwila... Czyli pani Nat to Natasha, to mogłem się zorientować od razu... - Przeczesał włosy dłonią, na co Natasha uśmiechnęła się nieznacznie, upijając łyk kawy. - Po sposobie wypowiedzi, Pan Stary Kapeć to Steve Rogers? - Kapitan skinął z uśmiechem głową. - Meme Godzien Padawan podejrzewam, że to Clint Barton, jako jedyny z Avengers ma pan dzieci i żonę, no i te podpowiedzi o Katniss i Legolas'ie dużo mówiły, a i tak się nie zorientowałem... - Clint roztrzepał mu włosy z rozbawieniem. - Czyli... Moment, muszę ugotować mój budyń zamiast mózgu... - Kilka osób parsknęło śmiechem. - Hmm, logicznie patrząc Pan Maluczki to Scott Lang, bo jako jedyny z Mścicieli potrafi zmniejszać się i zwiększać. Lady Red, to pewnie Wanda Maximoff, bo samo przez siebie mówi, więc Pędzidrąg to Pietro Maximoff, a to oznacza, że niejaki Pan Tony... - Zamrugał kilkakrotnie i z konsternacją spojrzał na uśmiechniętego Banner'a. - Nie... Serio? Pan Banner to Pan Tony?
- Ty, niezły masz ten budyń zamiast mózgu! Rozgryzłeś nas w ile? Dwie minuty? Też tak chce! - Clint zaśmiał się wesoło. - Gdzie mogę taki dostać?
- Sorry, to limitowana edycja, jedyna w swoim rodzaju. - Peter przybrał poważną minę i zaraz odetchnął głęboko, przeczesując palcami dłoni swoje włosy. - Cholera, serio nie spodziewałem się, że... - Ukrył twarz w dłoniach. - Teraz tak mi głupio...
- Niepotrzebnie! - Wanda uśmiechnęła się zachwycona z jakiegoś powodu. - Poznałeś nas z prywatnego życia tak jak i my ciebie. Zresztą, gdybyś przypadkiem nie napisał do Bruce'a, to nigdy byśmy się pewnie nie poznali, a to byłaby wielka ujma! - Przygarnęła go niespodziewanie, na co drgnął niepostrzeżenie. - Jesteś taki strasznie uroczy na żywo, że aż bym wycisnęła z ciebie wszystkie soki!
Peter parsknął śmiechem. Nie czuł się do końca komfortowo w tej sytuacji. Niby ich znał, ale jednocześnie byli mu obcy... Natasha chyba to zauważyła, bo poklepała Wandę po plecach, dając znać, żeby puściła chłopaka, co niechętnie uczyniła. Pepper postawiła przed nim jajecznicę i grzanki. Nie była to zbyt duża porcja, ale musiała na razie wystarczyć. Nie mógł się przyznać, że ma szybki metabolizm i jajecznica z czterech jajek oraz trzy tosty to zdecydowanie za mało, ale nigdy nie lubił się narzucać i robić problemów, więc cicho podziękował, zabierając się za jedzenie. I pomyśleć, że tyle czasu pisał nieświadomie z Avengers, a do tego bał się tak bardzo z nimi skonfrontować, że dostał ataku paniki.
★♡★♡★♡★♡★
Data publikacji: 08 Lutego 2021
Data korekty: 25 Marca 2022
Ilość słów przed korektą: 2 331 (809+1 522)
Ilość słów obecnie: 2 730
Kilka słów od Autorki:
Następna fuzja dwóch rozdziałów, bo tak. To na pewno pojawi się w jeszcze, co najmniej kilku, tak myślę... Głównie korekta, nic ciekawego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top