-- < Wiadomość #13 > --
Pepper wiedziała, że ten dzień będzie interesujący, zwłaszcza jak Tony kierował, a nie Happy. Kiedy potrącili nastolatka, który przebiegł przez drogę, też mogła to uznać za interesujące. Zwłaszcza że stanął w miejscu i spojrzał w ich stronę zaskoczony, nim w niego wjechali.
Jej serce stanęło, gdy chłopak zaczął bełkotać, że musi odebrać młodszą siostrę ze szkoły, bo ta ma gorączkę. A kiedy zawieźli go po odbiór małej i oboje znaleźli się na tylnym siedzeniu, przysypiając wtuleni w siebie, czuła jak serce jej mięknie na ten uroczy widok. Bolesny, zważywszy, że potrącili nastolatka na prostej drodze, ale w jakimś stopniu nadal byli uroczy.
Polubiła chłopaka. Wydawał się bardzo oddany młodszej siostrze, bo mimo że spał, nie chciał puścić jej ręki i mieli problem z ich rozdzieleniem, żeby sprawdzić, czy nic mu nie dolega poważnego. Mała dostała leki do zbicia gorączki, bo jak się okazało, złapała paskudnego wirusa. Wówczas zrozumiała, dlaczego ten chłopak tak bardzo spieszył się, przebiegając przez pasy i nie patrząc, jakie jest światło. Jeżeli nie przeżyłby tamtego uderzenia, to mała nigdy by się nie doczekała na jego przybycie.
- Hej, wszystko dobrze?
Podniosła wzrok znad kawy wprost w niepewne spojrzenie Natashy. Uśmiechnęła się nieco krzywo i pokiwała szybko głową.
- Na pewno? Modlisz się do tej kawy od dobrych pięciu minut.
- Myślę o chłopaku, którego potrącił Tony... - Mruknęła z namysłem. - Nawet nie wiesz, jak bardzo jest zżyty ze swoją siostrzyczką, a ona ma z osiem, może dziewięć lat. - Westchnęła ciężko. - Po prostu... Jak pomyślę, że mogliśmy ich przypadkiem rozdzielić, to coś we mnie krzyczy...
- Nic im nie będzie, więc pij tę biedną kawę albo zostaw dla Tony'ego. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby miał stworzony kult wyznawców kawy. - Nat uśmiechnęła się lekko zaczepnie, na co Pepper parsknęła śmiechem. - Odratowaliście go i pomogliście również małej, więc to był szczęśliwy traf.
- Raczej bolesne potrącenie...
W tej chwili wrócił Tony, więc oddała swoją nietkniętą kawę mężowi.
- Jakieś święto? - Uśmiechnął się, upijając porządny łyk kawy. - Tego było mi trzeba... Ten dzieciak wpędzi mnie do zapaści, mówię wam.
- Co się stało? - Pepper natychmiast wstała. - Coś mu jest?!
- Tak, jest nieuleczalnie uparty. - Tony parsknął śmiechem, gdy Natasha trzepnęła go przez głowę. - Poważnie. Znalazłem go na korytarzu. Trzymał się ściany i pełzł do pokoju, w którym leży ta mała, chyba Sally jej było na imię. Nie chciał mojej pomocy, aż po paru chwilach stania jak idiota, stwierdził, że jednak nie da sam rady. Strasznie uparty dzieciak.
- Skąd my to znamy... - Pepper puściła oczko do Natashy, na co obie zachichotały. - Idę do niego zajrzeć, może jest głodny.
- Właśnie miałem zamówić dla niego obiad. - Tony wtrącił, trzymając w ręku telefon.
- No to pójdę sprawdzić, jak się czuje i czy czegoś innego mu potrzeba, na przykład powiadomienia jego opiekunów... - Tu Tony zbladł, więc uśmiechnęła się lekko. - ...albo zaś tylko to pierwsze. Nie muszą wiedzieć, na razie.
- To „na razie" mogłaś sobie odpuścić!
Usłyszała jeszcze, nim zniknęła w windzie. Jej telefon dał o sobie znać, gdy tylko winda ruszyła. Wyjęła telefon i przebiegła po rozmowie, w której Peter wspominał na grupowym czacie o tym, co go spotkało. Zmarszczyła brwi, gdy dotarła do Medbay. Podeszła do pokoju, gdzie był chłopak, którego potrącił Tony. Siedział wraz z siostrzyczką, odpisywał coś komuś na telefonie. Jej komórka znów zaczęła buczeć krótko. Podniosła podejrzliwe spojrzenie na chłopaka. To nie możliwe, żeby...
Uśmiechnął się szeroko w jej kierunku, co odwzajemniła. Zagryzła dolną wargę, zerkając na telefon w dłoni i minęła lekarkę, wracając korytarzem do windy, z której chwilę temu wyszła.
- Nie, to nie możliwe... - Pokręciła głową z lekkim uśmiechem dezorientacji. - Przecież... O boże... - Ukryła twarz w dłoniach. - O nie...
Wybiegła z windy szybkim krokiem, a dźwięk odbijanych obcasów echem rozchodził się złowieszczo po korytarzach. Wpadła do salonu, gdzie wróciła część Avengers, więc uśmiechnęła się uroczo na powitanie, po czym bezceremonialnie złapała Natashę za ramię i pociągnęła za sobą w stronę windy, znowu. Pozostali odprowadzili je zdawkowymi spojrzeniami.
- Friday, cokolwiek powiem teraz Natashy, masz tego nie nagrywać i nie wspominać Tony'emu dla jego własnego dobra, jasne?
- Oczywiście Pepper.
- Coś się stało? - Natasha wyglądała na zaskoczoną zachowaniem kobiety, którą aż roznosiło od środka z jakiegoś powodu. - Co jest? Wyduś to z siebie, Pep.
- Okej, ale obiecaj, że nie tkniesz Tony'ego. - Zaznaczyła, gdy wyszły w Medbay.
- Postaram się go nie zabić ani nie uszkodzić w znacznym stopniu, pasuje? - Natasha uniosła ręce w górę.
- Ujdzie.
- To teraz mów, co jest grane?
- Pamiętasz chłopaka, którego potrącił Tony dzisiaj? - Pepper zagryzła dolną wargę. - Mam podejrzenie, że ten chłopak i nasz Peter z czatu, to ta sama osoba.
Natasha otworzyła lekko usta w szoku, ale zamknęła je natychmiast, mrugając kilkakrotnie.
- Żartujesz...
- Chciałabym, spójrz. - Włączyła rozmowę, przewijając kawałek i pokazała ją Rosjance. - Peter wspomniał, że potrąciło go dzisiaj, a kiedy rozmawiał z wami, ja byłam przed pokojem chłopaka, którego potrącił Tony. Mój telefon w tej samej sekundzie dał o sobie znać, gdy on coś napisał i Peter zniknął również w tym momencie, jak on schował telefon. Obaj mają na imię Peter i młodszą siostrę Sally. Nie wmówisz mi, że to zbieg okoliczności.
- Czekaj, czekaj... - Nat uniosła dłonie w górę. - Chcesz powiedzieć, że Stark potrącił naszego Peter'a na pasach?! Ja go normalnie zabije zaraz!
- Nie możesz! - Pepper chwyciła ją za ramię, gdy była gotowa pójść i wykonać swoją groźbę. - Tony nie ma o tym pojęcia, a sam fakt, że potrącił nastolatka, jest dla niego okrutnym przeżyciem. Jak dowie się, że to nasz Peter, załamie się.
- Więc co? - Uniosła brew w górę. - Planujesz udawać przed Stark'iem, że o niczym nie wiesz?
- Przed obojgiem. - Westchnęła ciężko. - Peter nie bez powodu chciał chronić swoją tożsamość przed obcymi. Coś jest wybitnie nie tak w jego życiu i nie trzeba być geniuszem, żeby to zauważyć. Zwłaszcza że majaczył o dodatkowych zmianach w pracy, które musi wziąć na leki dla małej. Czymś takim powinni zająć się rodzice lub prawni opiekunowie...
Natasha zaczęła pojmować tok rozumowania Pepper. Jeżeli dzieciak miał normalne życie, to czemu to on biegał do pracy, żeby zajmować się Sally? Jeżeli jego żart o płaceniu za czynsz, było faktem, to naprawdę musiał mieć ciężko. Tylko jak to odkryć?
- Chcesz go o to wypytać, prawda? - Uniosła brew, spoglądając na Pepper.- Pep, sama powiedziałaś, że z jakiegoś powodu dzieciak nie chce, żeby ktokolwiek wiedział o jego problemach rodzinnych, więc nie powinnyśmy się wtrącać.
- No tak, ale co jeżeli naprawdę potrzebuje pomocy? Jeżeli... - Uniosła rękę i zaraz ją opuściła z westchnięciem. - Co jeżeli, jest sierotą i mieszkają na ulicy? Nat, nie możemy zostawić Peter'a w takiej sytuacji...
- Z tym się zgodzę, ale wypytywanie o to może tylko dzieciaka wystraszyć.
- Proszę cię, jesteś rosyjskim szpiegiem, ty nie dasz rady? - Uśmiechnęła się zaczepnie.
- Wyciąganie informacji z obcych dorosłych, a z nastolatków, to kompletnie coś innego. - Widząc proszące spojrzenie Pepper, pokręciła głową. - Okej, okej, dobra, spróbuje...
Weszły do pokoju, w którym przebywał Peter ze swoją siostrą, a to, co zastały, kompletnie zbiło je z pantałyku. Wymieniły niepewne spojrzenia.
Peter siedział nad telefonem, prychając śmiechem z głupim wyszczerzem i niby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kiwał się na boki i dawał dziwne wrażenie, że nie do końca rozumie, co się wokół niego dzieje. Wyglądał jakby był co najmniej pijany lub naćpany.
- Aloha prze pani! - Zawołał wesoło. - Nie wiedziałem, że ma pani zdolności do klonowania, normalnie wow... chce też tak umieć, byłoby bekowo, hahaha!
- Brałeś coś? - Natasha uniosła brew w górę.
- Biorę życie pełnymi garściami i ćpam powietrze! - Uniósł ręce w górę i machnął na boki. - CO2 jest zajebiste! Zaraz... Można przedawkować powietrze?
- Peter często źle reaguje na leki w kroplówce lub strzykawce... - Wymamrotała ostrożnie Sally, zwracając na siebie uwagę. - Chyba ma alergię na te przeciwbólowe i usypiające, bo zawsze działają śmiesznie albo dziwnie.
- Nie no jest luuuuz! - Peter zaśmiał się wesoło, klepiąc małą po kolanie. - Ogarniamy Sally, malutka!
- Co właściwie dostał w tej kroplówce? - Pepper wymamrotała do siebie.
Chwyciła kartę zdrowia chłopaka i szybko przejrzała ją w poszukiwaniu nieścisłości w lekach. Natasha zaś podeszła do łóżka dziewczynki.
- Jestem Natasha, a ty?
- Sally...
- Miło mi ciebie poznać, Sally. - Uśmiechnęła się ciepło. - A jak zazwyczaj reaguje na leki w kroplówce?
Ośmiolatka zerknęła niepewnie na braciszka, który chwiejnym krokiem godnym elegancji pijanego menela spod monopolowego, dopadł do okna.
- Spokojnie, nikomu nie powiemy. - Przyznała, widząc wahanie u dziewczynki. - To będzie taka nasza mała tajemnica, ok?
- Ok... - Mała potarła ramię. - Zazwyczaj tylko traci oddech, bo ma astmę i leki tylko przeszkadzają, a czasami śmieje się jak głupi i mówi, że widzisz rzeczy, których nie ma.
- Ej, patrzcie duszki z pacman'a popierdalają po ulicy, ale jaja! - Peter zakrzyknął nagle, przyklejony do okna. - Ciekawe czy kieliszki wódki je dogonią, pfffahahah! No nie mogę! Wódka zjadła pacman'a!
- Chyba pójdę po doktor Barlow. - Pepper wymieniła spojrzenie z Natashą. - To nie jest normalna reakcja na morfinę...
- Nieeee, żadnych lekarzy! - Peter zakrzyknął nagle, wyrywając się zbyt gwałtownie od szyby, przez co omal nie wypieprzył się na podłogę. Zamachał rozpaczliwie rękoma, kiwając w przód i tył, a kiedy odzyskał pion, uśmiechnłą się głupio. - Bez paniki! Wciąż żyje, jest zajebiście! A o czym to ja... Ach, no tak. Nie lubię lekarzy, oni są do bani!
- Dlaczego tak uważasz? - Natasha zerknęła w stronę Pepper, która była gotowa wyjść, ale jednocześnie chciała zostać. - Zrobili coś w twoim kierunku, że tak o nich sądzisz?
- Czy ja wiem... Mogą ukrywać stan twojego zdrowia przed światem i robić komuś krzywdę, a potem ich leczyć i udawać, że wszystko jest cacy... Zszywanie na żywca jest kijowe... - Mruknął, przecierając twarz dłonią, zatrzymując ją na ustach. Ściągnął brwi. - Chyba będę rzygał...
Pepper natychmiast podbiegła do chłopaka, złapała go za fraki i pociągnęła do łazienki jednym płynnym szybkim susem. Po chwili było słychać odgłos wymiotowania i cichy jęk rozpaczy Peter'a. Nat wypuściła głośno powietrze. Ta historia zaczynała być coraz bardziej niepokojąca i poważna...
- Gwen Stacy i Harry Osborn są właśnie w lobby na dole. Twierdzą, że znają Peter'a i przyjechali odebrać jego oraz Sally z zamiarem zawiezienia do domu.
- Gwen i Harry nam pomogą. - Sally przyznała otwarcie. - Peter! Gwen i Harry przyszli po nas! - Zawołała.
- Jeeej... ughhh, poszekajsie... - Z łazienki dało się słyszeć niewyraźny głos chłopaka. - ...skończę tylko wydalanie żołądka i całego układu pokarmowego... uh, ej, czy kremówka jest częścią żołądka?
- Przyprowadź ich tutaj Fridya. - Zarządziła Pepper, wychodząc z łazienki wraz z Peter'em. Chłopak trzymał przy twarzy mały biały puchowy ręcznik. - Chcesz szklankę wody?
- A ile to kosztuje? - Zagadnął żartobliwie. - Ostrzegam, kasy nie mam, a niewiele pozostało mi do odsprzedania jak mowa o wnętrzności. Żołądek i jelita zostały w klozecie...
- Peter, chcesz się położyć obok mnie? - Sally podkuliła nogi, więc chłopak natychmiast padł jak kłoda na łóżko. - Będzie dobrze, przejdzie ci tak jak zawsze, zobaczysz... - Pogładziła go po spoconych włosach.
- Mój układ trawienny został przeżarty przez Crock'a i rosiczkę z Mario Bros... - Wymamrotał w pościel. - Ej, ej, ej, ej... Gra ktoś jeszcze w Crock'a? Taki meeeega klasyk i zapomniany, a wszystko robią remastery teraz normalnie... - Jęknął przeciągle i zaczął wyliczać na palcach. - Spyro, Crush, Mario, Sonic... A nie zaraz film Sonic to gówno, nieważne... A Crock to co, pies?! - Chwila ciszy. - Nie, nie jest to pies a krokodyl, taki mega kjutaśny krokodillo... Sally lubisz krokodylale?
- Przecież wiesz, że tak. - Sally zaśmiała się uroczo, po czym wyrzuciła rączki w górę. - Crock jest super!
- Ktoś powiedział Crock?!
Do pomieszczenia wpadł chłopak o roztrzepanych brązowych włosach i niebieskich oczach z głupim uśmiechem na twarzy. Ubrany był w luźną czarną bluzę z kapturem i jeansowe spodnie oraz ciemne adidasy.
- Braciszek Harry! - Sally zakrzyknęła, wyrzucając ręce w górę.
- Sally! - Harry odkrzyknął jej, robiąc ten sam gest.
- I jaaa... - Peter Wydusił niemrawo spomiędzy pościeli.
- Dzień dobry, przepraszam za tego idiotę.
W pokoju pojawiła się blondynka o niebieskich oczach, która na wstępie trzepnęła nowo przybyłego w tył głowy. Miała na sobie bluzkę w biało czarne pasy z rękawami trzy czwarte oraz ołówkową czarną spódnicą.
- Jestem Gwen Stacy, a ten krzykliwy palant to Harry Osborn, przyjechaliśmy odebrać Sally i Peter'a. - Uśmiechnęła się na wstępie. - Przepraszamy za wszelkie kłopoty i dziękujemy za zajęcie się nimi.
- Pepper Potts-Stark, miło mi. - Pepper natychmiast uścisnęła dłoń z dwójką nowych osób. - A to Natasha Romanoff.
- Miło nam poznać, a teraz Harry pomóż Peter'owi dojść do samochodu, a ja ubiorę Sally, ok? - Gwen uśmiechnęła się uroczo w stronę Harry'ego, który jedynie po marudził coś po nosem, ale ruszył wspomóc przyjaciela. - Zapłacimy za wszystkie poniesione koszta, proszę tylko o wysłanie rachunku na ten adres. - Wyciągnęła wizytówkę do Pepper.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Nalegam. - Gwen uśmiechnęła się sztywno. - Nie chcemy w przyszłości żadnych problemów z Avengers, rozumie pani?
- Oczywiście, rozumiemy to doskonale, ale nie chcemy żadnych pieniędzy. - Natasha postanowiła wtrącić się do rozmowy. - Nasz pożal się boże kolega z drużyny potrącił Peter'a na pasach, więc to naturalna kolei rzeczy, że postanowiliśmy się nim zająć w naszym prywatnym hospicjum.
- Czekamy przy samochodzie. - Harry wymamrotał do ucha Gwen, gdy mijał ją trzymając Peter'a pod ramię. - Pospiesz się...
- Jasne... - Odszepnęła bardziej do siebie. - W takim razie dziękuję za zajęcie się Peter'em oraz Sally. - Tu uśmiechnęła się do małej, którą ubrała w międzyczasie Pepper. - Chodź, wracamy do domu kochanie. - Wyciągnęła dłoń, którą mała natychmiast pochwyciła z radością. - Jeszcze raz dziękuję za wszystko, do widzenia.
- Papa! - Sally pomachała do nich.
- Zaczekaj. Gwen, tak? - Blondynka spojrzała na Natashę i skinęła twierdząco. - Peter dostał jedynie morfinę, ale zachowuje się, jakby był co najmniej na haju, wiesz może, czemu tak jest?
Dziewczyna wyraźnie zesztywniała, zaciskając mocno wargi.
- Wcześniej bredził coś o tym, że musi wziąć dodatkowe zmiany na leki dla Sally. - Wtrąciła Pepper. - Oni mieszkają na ulicy? Mają ciężką sytuację rodzinną? Możemy pomóc jeśli tylko...
- Jeśli tylko na to pozwolimy? - Gwen wtrąciła z dziwnie błyszczącymi oczami. - Jeżeli naprawdę chcecie coś dla tej dwójki zrobić, to proszę, zostawcie ich w spokoju i nie wtrącajcie się, bo tylko wszystko spieprzycie. Nie jest pani pierwszą, która chciała pomóc i skończyło się to bardzo źle. Możecie mi wierzyć, że przysłowie „Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane", ma nie bez powodu takie znaczenie, więc teraz tylko grzecznie proszę, żebyście nie wtykały nosa tam, gdzie nikt was nie chce. - Wzięła Sally na ręce, patrząc uważnie z groźną w oczach na obie kobiety. - I obiecuję wam, jeżeli jakkolwiek wtrącicie się do tej rodziny, to tylko ich skrzywdzicie bardziej, niż wam się to wydaje. Żegnam.
Po wyjściu Gwen, w pokoju trwała martwa cisza, której żadna z dwóch obecnych tam kobiet nie chciała przerywać w żadnym wypadku. To, co usłyszały, tylko potwierdzało, że Peter ma problemy i ewentualna pomoc, tylko pogorszy sprawę.
- Coś ewidentnie jest nie tak w jego domu, jestem tego pewna... - Natasha mruknęła ledwie dosłyszalnie.
Pepper milczała, a jedynie uśmiechnęła się blado do niej. Doskonale o tym wiedziała, a raczej podejrzewała, ale co mogło być aż tak bardzo niebezpieczne, że próba pomocy zrobi krzywdę tym dzieciakom? Co się właściwie za tym wszystkim kryło?
★♡★♡★♡★♡★
Data publikacji: 09 Listopada 2020
Data korekty: 24 Marca 2022
Ilość słów przed korektą: 2 440 (1 156+1 284 )
Ilość słów obecnie: 2 605
Kilka słów od Autorki:
Kolejna fuzja dwóch rozdziałów, bo były za krótkie, a tak to macie jeden dłuższy. Nieco skorygowałam dialogi oraz opisy, ale nic większego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top